VII. "Gin z wrogiem."

***


Po powrocie zarówno Genevieve jak i Klaus zostali zasypani pytaniami, a w szczególności Salvatore. W szczególności przez Rebekę. Minęły od niego dwa dni i trochę się w tym czasie wydarzyło. Finn i Sage pojechali na wieś do Kentucky, by "powspominać dawne czasy". Jeśli wrócą, będzie to jednocześnie cudem i przekleństwem. Niklaus o mało nie zasztyletował Kola dwa razy, a przeszkodził mu w tym oczywiście Elijah. Jednokrotnie, za drugim razem Kol obronił się sam. Hybryda ma zdecydowanie zszargane nerwy. U Salvatorów zmieniło się najmniej - Elena, Elena i jeszcze raz cudowna Elena. Genevieve natomiast odzyskała kurtkę, Georgina wysłała ją pocztą. I przekazała, że odegrała się na bracie.

Kilka dni temu wampirzyca obiecała, że pomoże pierwotnym pozbyć się ich matki. Tym razem porządnie. Wspomniała także, że potrzebuje informacji od pewnej osoby, ale nie śmiała zdradzić jakiej. Potrzebowała do tego jednak czarownicy i pewnego artefaktu, bo jak można się domyślić - ta osoba jest w zaświatach. Ale kto by się tym przejmował w tym mieście?

Z samego rana udała się do Mikaelsonów, ponadto nie sama, bo z Aline, czarownicą z Delaware. Williams jest silna i nie pyta, a robi, w przeciwieństwie do Bennettówny. Stanęły pod drzwiami, bynajmniej nie zapukały, a po prostu weszły.

        — Gen! - zawołała Rebekah, widząc je - Och, nie jesteś sama. Jak ma na imię koleżanka? —  spytała przesłodzonym tonem.

        — Aline, jestem wiedźmą — odrzekła prosto z mostu. Niebieskooka zmarszczyła brwi i podążyła z przyjaciółką i czarownicą do salonu.

        — No to zaczynamy tę szopkę.. — powiedziała cicho, acz ochoczo Salvatore — To jest Aline — przedstawiła ją siedzącym w salonie trzem braciom. Oderwali się od swoich zajęć, Kol nawet pomachał. Co prawda nie był on wtedy poważny, ale jednak.

        — Ma to związek z pozbyciem się mamuśki, jak mniemam? — ozwał się blondyn.

        — Dokładnie. Aline, mogłabyś? — poleciła, a szarooka wyciągnęła ze swojej torby pięć czarnych świec i kredę. — Trzeba będzie z kimś porozmawiać. Z kimś martwym, gwoli ścisłości. Aline rzuci czar, dzięki któremu ta osoba przez dobę będzie chodziła po Mystic Falls niczym żywa. Prosiłabym jednak o zachowanie spokoju. Głównie Klausa.

        — Co też wymyśliłaś tym razem, Genevieve? — przemówił oficjalnie Elijah. Uśmiechnęła się tajemniczo i dała znak Aline, by zaczęła rozrysowywać pentagram.

        — Zapytałbym o to samo, ale chyba jako jedyny zrozumiałem, że nie odpowie — zabrał głos wyszczerzony brunet.

        — No proszę, Kol, chyba jesteś mądrzejszy niż myślałam — zachwyciła się.

        — Pamiętasz co ci mówiłem o dzieciach — wyszczerzył się.

Każde następne jest lepsze...

         — Dzięki temu zrozumiałam, że powinnam poznać Rebekę — uśmiechnęła się dosyć przyjaźnie, jak na nią — Nie przedłużajmy już.

Williams narysowała na panelach pięcioramienną gwiazdę w okręgu, a wokół niej kilka znaków. Na każdym z jej czubków postawiła świecę. Następnie spojrzała znacząco na brunetkę.

        — A! Już, już! — odparła, od razu wiedząc o co chodzi — Rebeko, jeśli pozwolisz — poprosiła ją i dała sztylet, aby nacięła sobie dłoń. Zrobiła to niepewnie, nieustannie patrząc na przyjaciółkę. Uśmiechnęła się do niej jednak pokrzepiająco, co w jakimś stopniu ją przekonało.

Krew pierwotnej wylądowała na środku pentagramu. Czarownica poczęła wymawiać zaklęcie - długie i dziwnie brzmiące. Wtenczas Genevieve stanęła bardziej z tyłu. Wiedźma skończyła nareszcie mówić, ale jej ostatnie słowo, a właściwie imię wzbudziło niepokój w gronie Mikaelsonów. Głównie, dlatego, że to imię należało do ich...

        — Tata?!

... Ojca...

W pentagramie zmaterializowała się postać jasnowłosego wikinga, nie byle jakiego zresztą - wampira, który polował na wampiry, pierwszego ojca - Mikaela. On był osobą, która miała pomóc w zabiciu ich matki? Całe, naprawdę całe rodzeństwo stało jak wryte, nie mogąc się ruszyć. On natomiast patrzył na nich swoją srogą miną, wcześniej zarezerwowaną głównie dla Klausa, bękarta swojej żony. Nie dostrzegł on póki co wampirzycy, która stała za jego plecami.

        — Plugawe pomioty szatana, które kiedyś były moimi dziećmi... Witaj, Niklaus — przywitał się na swój sposób — Wbicie mi kołka w serce musiało ci dać niesamowitą satysfakcję, ale nie myśl, że ujdzie ci to na sucho...

Genevieve kiwnęła do szarookiej, dając znak, by opuściła dom. Pierwsze wampiry i ich ojciec to wybuchowa, niebezpieczna mieszanka.

        — To ty zamieniłeś nasze życie w koszmar! To ty ścigałeś nas przez milenium! — wykrzyczała w gniewie blondynka.

        — Nie was, głupie dziewczę, jego! Tego, który przynosi wstyd naszej rodzinie od wieków! — burzył się.

        —Wystarczy, ojcze — uniósł się najstarszy.

        — Jakiś smarkacz nie będzie mi mówił, co mam robić! — wrzasnął.

        — Ekhem? — kaszlnęła Salvatore, aby w końcu zoczył jej obecność. Obrócił się w jej stronę i znieruchomiał.

        — Genevieve?

Teraz myśli Mikaelsonów brzmiały tak samo: To są jakieś żarty.

Powtórnie okazało się, że los lubi sobie z nich kpić.

        — Mikael Lorundson — powtórzyła po nim. On także przyjął nazwisko po swoim ojcu - Lorundzie. To są jakieś żarty. — Sprowadzenie cię z martwych było zaskakująco łatwe.

        — Zadajesz się z moimi dziećmi? Do czego to doszło... Kiedy ostatnio rozmawialiśmy wydawałaś się rozsądniejsza.

Co?

        — A ty żywy — zripostowała prędko — Ty dałeś się im zabić, ja się z nimi układam... Wiele się zmieniło. Powiedz, jak życie po śmierci?

        — Wspaniale, ale ty o tym pewnie wiesz — spojrzał na nią wymownie. Uśmiechnęła się podobnie do Klausa. Właściwie to dokładnie tak, jak robi to Klaus. Z tą różnicą, że jej uśmiech wzbudzał u Mikaela rozbawienie i radość, a Klausa rozczarowanie i nienawiść. — Może wyjaśnisz więc co tutaj robisz?

        — Odwiedzałam braci, mieli z nimi drobne kłopoty. To chyba ja powinnam zapytać, co działo działo się z tobą. Mówiłam, że ta twoja żądza zemsty przyniesie ci zgubę — wypomniała mu, wspominając ich rozmowę.

        — Dziwisz mi się? — zapytał, spoglądając na hybrydę. Brunetka zrobiła to samo i kiwnęła, na znak, że rozumie. Wtenczas Kol postanowił przełamać lody i się wypowiedzieć.

        — Wy się.. znacie? — spytał niepewnie, wciąż będąc w szoku.

        — Genevieve jest jedynym wampirem, jakiego toleruję — przyznał, choć chciał powiedzieć coś innego.

        — Tolerujesz? — powtórzyła, grając obrażoną.

        — Nie zgrywaj głupiej - odparł z jadem w głosie. — Nie mam pojęcia jak zaskarbiliście sobie jej sympatię. 

        — Ciągnie swój do swego — odparła — Pozwól, że się upewnię: słuch mnie mylił, czy też nazwałeś mnie wcześniej córką, jaką zawsze chciałeś mieć? — odrzekła odważnie.

Po raz pierwszy od.. jedenastego wieku coś tak bardzo zaskoczyło rodzeństwo Mikaelson tak mocno. Słowa ich ojca kompletnie zbiły ich z tropu, nie mieli pojęcia co dzieje się wokół nich. 

        — Widzę, że nie oduczyłaś się łapać za słówka — bąknął, a następnie skrzyżował ręce na klatce piersiowej — Zatem, Genevieve, napijesz się ze starym próchnem? Nie mogę siedzieć z nimi w pomieszczeniu wiedząc, że nie mam ich czym zabić, a sam jestem martwy.

        — Gin? — zaproponowała z uśmiechem.

Gin z największym wrogiem rodzeństwa pierwotnych, a to ci dopiero!

Klaus, jak widać, otrząsnął się nareszcie, bo skoczył wręcz na Lorundsona rozwścieczony jak stado os. Uniknął on jednak ataku i zaśmiał się siarczyście. Mieszaniec sapał, nie próbując się nawet uspokoić. Nienawidził ojca najbardziej w świecie.

Brunetka westchnęła i wepchnęła się między nich. Rozłożyła szeroko ręce, uniemożliwiając tym dwóm zbliżenie się do siebie. Tą sprawę trzeba było rozwiązać dyplomatycznie, nie siłowo.

        — Wiem i rozumiem, że wasza dwójka jest bardziej wybuchowa od azydku azydoazydku[1], ale moglibyście się opanować. Na szali toczy się wasze życie, a ironią losu jest, że ocalić je może tylko ten, który chciał je wam odebrać — mówiła z przejęciem.

        — Musimy o tym porozmawiać, dziewczynko — zarządził wiking. Nie cierpiała tego przezwiska, ale wolała dziewczynkę, od przemądrzałej wampirzej suki. A to drugie akurat było do niego bardziej podobne.

        — Koniecznie — zgodziła się — Ah, chodźmy do baru, nie piłam z tobą od sześćdziesięciu lat - zamarudziła. Przytaknął, wcześniej jeszcze spoglądając na swoje dzieci.

Pokierowali się w stronę wyjścia, jasnowłosy szedł z przodu. Nie zauważył więc, jak Salvatore wpycha ukradkiem karteczkę do ręki Elijah'y. Kiedy opuścili już ich dom, mógł ją otworzyć.

W akompaniamencie krzyków rodzeństwa, a w szczególności jego przyrodniego brata, otworzył karteczkę. Tekst ten nie zszokował wampira, wiedział, że Genevieve była sprytna i woli zadawać się z żywymi. Niemniej, jej znajomość z jego ojcem wprowadziła go w chwilowe osłupienie.

Przypilnuj, aby wasza rodzinka nie wchodziła nam dziś w drogę, muszę coś od niego wyciągnąć.

-G

Zwinął papier i poważnie popatrzył na kłócące się rodzeństwo. Salvatorówna niejednokrotnie udowodniła, że jest po ich stronie. Choć nie przychodziło mu to z łatwością, ufał jej.

A czy było warto?

***

1 9 5 4


Kolejne słoneczne, letnie popołudnie w Bostonie. Chociaż wojna skończyła się stosunkowo niedawno, a po ulicach wciąż chodziły wdowy po ofiarach, ludzie na ogół się cieszyli. Rodziny znowu mogły być razem, kraje cieszyć wolnością, a Genevieve Salvatore korzystać z życia. Udała się do Europy w tysiąc dziewięćset czterdziestym, zaś wróciła zaledwie rok temu po koronacji Elżbiety Drugiej. Oprócz tego, że złamała kod enigmy, przewoziła korespondencję wojenną pomiędzy liderami okupowanych i wojujących państw oraz upozorowała samobójstwo Hitlera i Braun, nie zrobiła nic ciekawego. 

Aktualnie przechadzała się chodnikiem w sięgającej za kolano kanarkowożółtej sukience i zaczesanych do tyłu włosach, co wtedy było krzykiem mody. Szokiem natomiast i bardzo niecodzienną rzeczą było, że weszła jak gdyby nigdy nic do baru pełnego pijących piwo mężczyzn w garniturach. Kiedy kobiety chodziły do barów, to wyłącznie ze swoimi partnerami bądź rodziną, chodzenie tam samej było skrajnie nierozsądne.

Zwłaszcza dla młodej kobiety. No, prawie młodej. W tym roku kończyła sto dziesięć lat.

Przystanęła przy stoliku, gdzie siedzieli młodzi i starzy mężczyźni. Jeden wyróżniał się na ich tle - blondyn zgryźliwym wyrazie twarzy i twardych rysach. Na oko miał może czterdzieści-pięćdziesiąt lat. Nie trzeba chyba wspominać, że Salvatore od razu wyczuła, iż jest on wampirem. I to nie byle jakim.

        — Można, panowie? — zapytała doniośle, patrząc na siedzących przy stoliku.

        — Ależ proszę, panienko — zachęcił ją dwudziestokilkuletni brunet. Wyglądał na flirciarza, mówił jak flirciarz - po prostu był flirciarzem.

Dziewczyna swobodnie zajęła miejsce, zachowując się jak równa im. Może i kobiety miały prawa wyborcze oraz traktowano je dobrze, ale to mężczyzn traktowano lepiej, i to o ich występkach szybko się zapominało. Genevieve się tym jednak nie przejmowała - wiedziała, że doczeka czasów, kiedy nadejdzie prawdziwa równość. Wampirzyca była feministką - dawniej nawet manifestowała na ulicach, żądając praw wyborczych dla kobiet oraz nosiła spodnie, kiedy było to wręcz karygodne. 

        — Co sprowadza do nas taką piękność? — odezwał się kolejny, starszy o kilka lat od poprzedniego.

        — Będąc szczera, rozmowa z wujem — odpowiedziała, spoglądając na starego krwiopijcę — Wuju, moglibyśmy proszę porozmawiać? — poprosiła z nadzwyczajną uprzejmością. Zmarszczył na moment brwi i przybrał podejrzliwą minę. Domyślał się już, kim ona jest.

        — Oczywiście — odparł — Przepraszam, chłopcy, sprawy rodzinne.

Opuścili ich w akompaniamencie śmiechów i wyszli na ulicę.

        — Nie spodziewałam się, że zastanę samego Mikaela, syna Lorunda — przyznała, idąc z nim ramię w ramię.

        — Skąd znasz imię mego ojca? — zapytał mniej delikatnie. Chciał jak najprędzej przycisnąć ją do ściany w zaułku i wyciągnąć od niej informacje. Utrudniał to fakt, że na dworze było jasno i nie zanosiło się, aby to się zmieniło.

        — Pytania, pytania.. Może najpierw się poznajmy. Jestem Genevieve — uśmiechnęła się szeroko, bez jakichkolwiek fałszywości.

        — A ja zaraz cie zabiję, jeśli nie odpowiesz — warknął, co tylko ją rozbawiło.

        — Dlaczego miałbyś zabijać kogoś, kto może ci pomóc? — wypaliła — Tak się składa, że przypadkiem mogłam usłyszeć, gdzie też podziewa się słynny Niklaus Mikaelson...

        — Znasz bękarta — łypnął.

        — Och, nie osobiście rzecz jasna, ale tak, znam go lepiej, niż śmiałbyś przypuszczać — wyszczerzyła się diabolicznie — Skoro już jesteśmy w tym temacie.. Twój wychowanek jest bardzo ciekawą personą.

Ugh, przynajmniej nie użyła słowa na "s"..., westchnął w myślach.

        — Jest wybrykiem natury, czymś, co nie powinno istnieć — tłumaczył wyodrębniając każde słowo — Nienawidzę swojej żony prawie tak bardzo, jak jego.

        — Nie lubię słuchać i opowiadać historii z życia, mając niezaspokojone pragnienie — odparła. Spojrzał na nią znacząco — Chodziło mi o jakiś trunek, nie dąsaj się już tak. Lubisz burbon?

        — Wolę gin — odpowiedział ze srogą miną.


***

2 0 1 0


"Wampir i wampirzyca weszli do baru" - tak mógłby zaczynać się kiepski żart, jednak tym razem była to rzeczywistość. Skierowali się do krzeseł barowych, gdzie zwykł przebywać jej brat oraz Alaric. Usiedli z nieodgadnionymi uśmiechami, czekając na barmana. Nie chcąc zwlekać, brązowooka przemówiła.

        — Wiele się u nas zmieniło od pięćdziesiątego czwartego — westchnęła, rozmyślając od dawnych czasach oraz okolicznościach ich spotkania.

        — Nie znałem cię długo, a stałaś się mi bliższa niż cała moja rodzina. Teraz zadajesz się z bękartem i moimi dziećmi-potworami. Może zechcesz wytłumaczyć, jak do tego doszło? — dociekał.

        — Z wielką chęcią — odparła wyszczerzona — Ale nie bez procentów. Matt! — zawołała.

Po drugiej stronie lady pojawił się blondyn z miną męczennika. Szybko jednak się ożywiła, widząc siostrę Salvatorów rozmawiającą z ojcem Mikaelsonów. Dawno nie był w tej robocie aż tak zaskoczony.

        — Butelka ginu i dwie szklanki — poprosiła. Normalnie zdziwiłby się, iż nie chce do tego jakiegoś soku, ale teraz dziwi go całokształt. A wiedział, że nie powinien, skoro od dawna już jest uwikłany w świat nadprzyrodzonych.

Przytaknął zestresowany, po czym odszedł prędko na zaplecze. Nie lubił ani Damona, ani Stefana, ale takie coś normalne nie było. Zdążył zauważyć, że Genevieve chodzi własnymi ścieżkami, ale wolał, aby nie przyniosły mu zguby. Bądź co bądź był człowiekiem, a co człowiek mógł zrobić dwóm wiekowym wampirom?

Wybrał numer Damona, który zdaje się bardziej niepokoił siostrą. Po dwóch sygnałach usłyszał głos krwiopijcy.

        — Co jest, Donovan? Skończył ci się zapas burbonu? — odparł sarkastycznie.

        — Przyjdź lepiej do Grilla. Teraz — polecił. Lepiej było nie wdawać się z nim w dłuższą konserwację. Dusza wampira składała się głównie z ironii, sarkazmu i miłości do Eleny. Może to ostatnie nie miało z tym związku, ale dwa pierwsze jak najbardziej.

Przyniósł im to, o co prosiła. Rozmawiali w najlepsze, z tego co podsłuchał, to o jakimś barze w Bostonie.

         — Nareszcie — ucieszyła się na widok alkoholu — Zechcesz..?

Bez zbędnych słów otworzył butelkę i nalał im po równo trunku. Stuknęli się szkłem, jednym haustem wypili całą zawartość szklanki. Bez zakąski. Normalny człowiek już pędziłby do toalety zwymiotować.

Ale oni nie byli normalni. Ba! Nie byli nawet ludźmi!

        — I jak za dawnych czasów. Nostalgia bierze mnie, gdy tylko pomyślę o Harrison Avenue! — wyznała uniesiona — Byłeś tam potem?

        — Raz, w latach siedemdziesiątych — odpowiedział — Bez ciebie było tam nudno. Z kim jak z kim, ale z tobą nie można się nudzić.

       — Muszę przyznać ci rację, beze mnie zawsze jest nudno — wyszczerzyła się — Za to ciebie zawsze trzeba rozruszać. Swoją drogą; czemu stałeś się taki gderliwy?

        — Gdybyś miała dzieci, to byś zrozumiała — odpowiedział krótko i upił kilka łyków ze szklanki — Zwłaszcza, jeżeli jedno z nich byłoby paskudnym bękartem — dokończył jadowicie, patrząc nie na nią, a przed siebie.

Wtem drzwi do baru się otworzyły, a stanął w nich nie kto inny, jak Damon, szukający siostry. Co znowu nawywijała?, zastanawiał się w myślach. Podczas drogi ustalił, że albo liże się z pierwotnymi, albo zrobiła sobie z Rebeką ludzką tarczę do darta, albo podrywa Donovana. Nie uśmiechało mu się odrywać jej od każdej z tej opcji, ale co mógł poradzić? Więzy krwi.

        — Oho, mój braciszek przyszedł — wzdychnęła, po czym się napiła i odwróciła głową w jego stronę. To samo uczynił jej towarzysz, niespecjalnie za nim przepadający.

Czarnowłosy nagle gwałtownie się zatrzymał i uwiesił wzrok na siostrze i.. ojcu pierwotnych. Czy ona naprawdę chociaż raz nie mogła sobie znaleźć normalnego kumpla? Stefan miał Lexi, on Christine, w czym był problem?! Na świecie jest z milion wampirów, a ona przyjaźni się akurat z tymi najbardziej niebezpiecznymi, wrednymi, a co gorsza - wrogo nastawionych do niego i jego brata.

        — Genevieve? — powiedział coś w końcu, nadal będąc w szoku. Bądź co bądź; Mikael był martwy! Ale kto by się tym przejmował w Mystic Falls? Chyba jakaś leśna wróżka.

        — Damon! — zawołała uśmiechnięta. Podszedł bliżej, co chwila zerkając na wikinga. Gdzie Stefan, kiedy mógłby się przydać?! — Mike'a chyba już poznałeś.

        — Wybacz, ale czy ty nie byłeś.. martwy?! — wykrzyczał szeptem.

        — Chciałabym użyć czasu przeszłego, ale - wciąż jest martwy. Jednak przez kolejne.. dwadzieścia trzy godziny będzie chodził po Mystic Falls żywy — wytłumaczyła. Pokiwał tępo głową, wciąż nie dowierzając.

        — I jesteście cholernymi kumplami?! — ponowił krzyk, tym razem głośniej.

        — Od pięćdziesięciu sześciu lat — odparła, jak gdyby nigdy nic — Masz mi coś do powiedzenia? Za maks godzinę będę pijana i już ci nie odpowiem.

        — Po kiego grzyba go ożywiłaś?! — spytał, wiedząc, że na pewno nie była to sprawka pierwotnych. Nienawidzili go.

         — Tak wiele pytań, tak mało odpowiedzi.. — westchnęła, grając skruszoną — Dowiesz się. Wkrótce. Póki co chciałabym się napić gina ze starym przyjacielem, w czym aktualnie mi przeszkadzasz. 

Nie zamierzał stać tam jak kołek. A przynajmniej bez posiłków. Ugh, wszystko wskazuje na to, że będzie musiał udać się do pierwszych.


***

1 9 5 4


        — Znasz moje dzieci? — zapytał wiking, siedząc przy barze razem z tajemniczą wampirzycą.

        — Czy ja je znam? Owszem. Czy one znają mnie? Nie — odrzekła dumnie — Muszę przyznać, że mają ciekawy życiorys, ty również. Wampir żywiący się krwią innych wampirów, budzisz strach — zaakcentowała, patrząc mu w oczy.

        — Skoro, jak twierdzisz, "znasz mnie", powinnaś się mnie bać. Mów co wiesz — rozkazał twardo.

        — Och, znam cię, zgadza się, ale ty nie znasz mnie i nie masz pojęcia, do czego jestem zdolna — odpowiedziała skrycie — Nie zamierzam z tobą zadzierać, tobie również radzę nie zadzierać ze mną.

        — Och, kim więc jesteś, panno Salvatore? — prychnął z odrazą. Uśmiechnęła się triumfalnie.

        — Kochanicą szatana.

        — Zaczynasz mnie denerwować, dziewczynko — zaczął podirytowany.

        — Prawda z moich ust nie jest tak częstym zjawiskiem, jak uważasz. Skoro jednak pragniesz rozmowy.. Może porozmawiajmy o tobie, Mikaelu synu Lorunda. Naprawdę powinieneś zmienić nazwisko ze Smith, na Lorundson — dodała szybko — Wracając; rzadko kiedy ma się okazję spotkać wikinga z prawdziwego zdarzenia. Opowiedz coś o sobie, dlaczego tak nienawidzisz syna?

        — Wkraczasz na niepewne wody, wampirzyco — powiedział z jadem, jednak mówił dalej — Niklaus od urodzenia był inny. Miecze i sztylety nie interesowały go tak, jak te jego kwiatki i lasek. Był maminsynkiem, żądającym atencji. Próbowałem to z niego wyplenić, tak jak rolnik robi to z chwastami, ale ten paskudny charakter wszedł w niego za głęboko.

        — Doprawdy? Tak po prostu się poddałeś?

        — Nie. Z czasem moja ambicja przerodziła się w nienawiść do niego. Po śmierci Henrika tylko się to umocniło. A kiedy dowiedziałem się, że tak naprawdę nie jest moim synem...

         — Ucieszyłeś się? — parsknęła.

         — Nie. Znienawidziłem go jeszcze bardziej. Wychowywał się w moim domu z moimi dziećmi, kochali go bardziej ode mnie, chociaż to my połączeni byliśmy silniejszymi więzami krwi. Ponadto Niklaus okazał się wilkołakiem, naszym naturalnym wrogiem. Rozkazałem Esther, by usunęła z niego wilczą część. Nie sądziłem, że aż tak się zbuntuje. Zabił moją żonę, dzieci obrócił przeciwko mnie. Potem całe moje życie zamieniłem w pościg za tym bękartem.

        — I na co ci to przyszło?

        — Jak widzisz - na nic. Uciekanie, tak jak zwykłemu tchórzowi, przychodzi mu z łatwością. Kiedy już zrozumiałem, że to wszystko nie ma sensu, nie było już odwrotu. Chcę dopełnić swój życiowy cel i go zabić. Nie dość, że zamienił się w potwora, krzywdzi moje prawdziwe dzieci, mami je z każdym stuleciem. Jedyne, czego chcę, to jego śmierci — dokończył.

         — Wizja jego martwego ciała cię zaślepiła, Mikaelu. Znienawidziłeś to kim jesteś, cały gatunek wampirów. Nie widzisz już nawet, że nie każdy jest twoim synem. Istnieją dobre wampiry, tak jak ty skrzywdzone przez los, a ty tego nie dostrzegasz — stwierdziła.

        — Jaka jest więc twoja historia, Genevieve?  

        — Byłam niechciana. Matka mnie nie kochała, ojciec nie wiedział, że w ogóle istnieję, bracia nie widzieli poza sobą i pewną suką świata. Normalka — odparła z lekkością, nie roniąc ani jednej łzy.

        — To dla ciebie nic? — zdziwił się.

        — Mam sto dziesięć lat, wampirem jestem od dziewięćdziesięciu jeden, przyswoiłam do siebie tą myśl. Ty powinieneś uczynić to samo, jeśli chcesz jeszcze zaznać życia. Żyj teraźniejszością — poradziła mu.

        — Dla kogoś, kto żyje tyle co ja nie ma już szans na zmiany. 

        — I znowu ta sama śpiewka... Skoro chcesz go zabić - śmiało, droga wolna. Ale wpierw zabaw się trochę, nie sądzę, żebyś to robił. Spragniony? — zapytała.

        — Chcesz dać mi swojej krwi? — zaskoczył się — Dobrowolnie?

        — Przecież mówiłam, że jestem inna.


***

2 0 1 0


Alkohol w butelce prawie się skończył, zaś rozmowa pomiędzy wampirami wciąż się toczyła. Niewiele osób potrafi przejść od lata w Bostonie przez piętnastowieczne tortury do nowoczesnych sposobów przekazywania informacji. Sztuką jest też nauczyć tysiącletniego wampira uwięzionego w ciele pięćdziesięciolatka korzystania z twittera, ale to już całkowicie inna sprawa. 

Zegarek na dłoni brunetki wskazywał osiemnastą, co tylko równało się z tym, że mieli coraz mniej czasu. Dwadzieścia cztery godziny musiały wystarczyć na rozmowę od serca z największym gburem, jakiego znał świat.

        — Pamiętasz o czym powiedziałeś mi w pięćdziesiątym czwartym? — zaczęła niepewnie. Okazywanie śmiałości podczas pytania o tak delikatne tematy byłoby kompletnie niewskazane.

        — Chodzi ci o to, że burbon przy ginie smakuje jak szczyny? — odparł, przez co spojrzała na niego srogo.

        — Mów co chcesz, ale burbona nie masz prawa obrażać! — pogroziła mu palcem — Ale nie. Mam na myśli to, co powiedziałeś o Klausie.

        — Nawet o nim nie wspominaj — mruknął, biorąc kolejny łyk trunku.

        — Nienawidzisz go, choć to nie on zawinił w całej tej historii. Nie on wybrał czyim synem ma być, nie on chciał być wilkołakiem i to nie on cię zdradził. Zastanówmy się, kto to zrobił?

        — Esther... — bąknął cicho.

        — Ukrywała fakt, iż Klaus nie jest twoim synem, przemieniła ciebie i twoje dzieci w wampiry. Klausa również. Mimo to, to nie ty ją zabiłeś, a właśnie Niklaus.

        — Smarkacz mnie ubiegł — streścił.

        — Pomyśl, Mikaelu, kto jest tutaj najbardziej poszkodowany? Nie uniewinniam go oczywiście, ale weź pod uwagę cały jego żywot, nie tylko geny i to, kim się stał. Hartowałeś go najbardziej ze wszystkich, próbowałeś zmienić, karałeś z wyjątkową surowością. Jakby tego było mało, dziewczyna, w której się podkochiwał wolała jego własnego brata od niego. Wyrzuty sumienia po śmierci Henrika dręczyły go przez wieki. Uśpiono jego ja, nie był już tym, kim był. Czy takim dziwnym jest, że po tym wszystkim znienawidził matkę i ją zabił? Że pragnął uwagi rodzeństwa - jedynych osób, które nie uważały go za potwora? Owszem, stał się nim, ale on chyba miał do tego największe prawo — wypowiedziała się.

        — Czego ode mnie chcesz? Bym go przeprosił i błagał o wybaczenie? — prychnął.

        — Jestem rozsądną kobietą, nie żądałabym niemożliwego. Pragnę, abyś nam pomógł powstrzymać twórcę tego całego zamętu — odpowiedziała.

        — Moją żonę — domyślił się.

        — Nie chciałbyś się zemścić za zdradę? Sprawić, abyś stał się choć odrobinę lepszy w oczach twoich dzieci? — podjudzała go.

        — I co niby miałbym zrobić? Skoczyć na nią z mieczem? — dziwił się.

        — Nah, nie zdołałby jej zabić — objaśniła — Widzisz, kiedy Ayana rzuciła na nią czar, dzięki któremu mogła się przebudzić.. wzmocniła ją. Teraz zabić ją mogą wyłącznie jej największe słabości. Nie znam jej tak dobrze jak ty. Czego nienawidzi, boi się najbardziej w świecie?

        — Cholerne czarownice... — zaklął — Z pewnością będzie to krew jej dzieci, które stały się potworami. Nienawidziła tego, że ona do tego dopuściła. Włos wilkołaka, na znak jej dawnej miłostki, ojca Niklausa, którego własnoręcznie zabiłem. Trawa z miejsca, gdzie odebrała bękartowi jego wilczą stronę. Cierpienie w oczach Klausa było dla niej nie do zniesienia. Cóż jeszcze... Zapewne krew ofiary wampira, monstrum, które sama stworzyła. Jest tylko jeden warunek. Chcę, abyś to ty mnie pomściła. Tobie ufam i wierzę, że zrobisz to w moim imieniu. Zabij sukę — polecił.

Przytaknęła delikatnie, zachowując powagę.

        — Zabiję. Obiecuję.


***


W domu pierwszych panował całkowity chaos, z czym Elijah przestawał dawać rady. Klaus chciał jak najszybciej udać się do baru i wbić ojczymowi sztylet w serce. Rebekah go popierała, natomiast Kol jeszcze bardziej podjudzał. Jakby tego było mało, jakąś godzinę temu przyszedł do nich Damon, pytający o swoją siostrę i ich ojca. Teraz siedział zdenerwowany na kanapę, bo najstarszy z tam obecnych nie pozwolił mu wyjść. Wiedział, że w ślad za nim zrobiliby to Niklaus, Bekah i Kol. A do tego nie mógł dopuścić.

Wypełniał polecenie Genevieve, płynące z wręczonej mu karteczki. On jako jedyny mógł opanować swoją nieobliczalną rodzinkę. Dziękował Bogu, że nie ma tu Finna. Inaczej latałaby już tu kołki.

        — Elijah, dobrze ci radzę, WYPUŚĆ MNIE! — darł się Klaus.

Co prawda, to prawda - nie znajdował się w zbyt wygodnej pozycji. Jego brat bowiem przykuł go do ściany łańcuchami pokrytymi werbeną i tojadem. To były już trzecie w tym dniu. Lepiej nie wiedzieć, co zrobił z pozostałymi dwoma.

        — Nie zrobię tego, póki się nie uspokoisz i nie ochłoniesz — odparł, unosząc spojrzenie spod książki. 

        — Rzadkie to zjawisko, ale zgadzam się z Klausem. Co ja ci zrobiłem, braciszku?! — podburzał go Kol, uwieszony na suficie za dłonie liną pokrytą wyciągiem z werbeny.

        — Jeśli zaraz mnie nie odkujesz, to możesz pożegnać się z życiem. Nik! Gdzie, do cholery, schowałeś sztylety?! — krzyczała jego siostra, przykuta do grzejnika kajdankami. Pokrytymi wyciągiem z werbeny. Kto by się tego spodziewał.

        — Mm-mm! — próbował powiedzieć coś Damon, którego usta przykryte zostały taśmą izolacyjną. Można by rzec, że trochę za dużo mówił, a pierwotnemu kończyła się już cierpliwość.

Ja zaraz oszaleję.

Nagle, na szczęście dla Elijah'y, drzwi frontowe się otworzyły i weszli przez nie Genevieve wraz z Mikaelem. Nie wiedział jakim cudem, ale nie byli pijani.

        — Naprawdę, Damon? Przylazłeś tutaj? — spytała jego siostra, po czym go odwiązała i zdjęła taśmę z ust. 

Kiedy wiking pojawił się w pokoju dziennym, rodzeństwo bruneta się uwolniło. Niklaus chciał ponownie rzucić się na blondyna, ale Genevieve w porę złapała jego dłoń i przytrzymała. 

        — Mikael, pamiętasz o czym rozmawialiśmy? — chciała mu przypomnieć brązowooka. 

        — Zrobiłaś się jeszcze bardziej denerwująca — burknął — Może was nienawidzę, ale wciąż jesteście moimi dziećmi, a jeszcze bardziej nienawidzę waszej matki. I mimo, że chciałbym, abyście zginęli, tak dużo bardziej zależy mi na śmierci wiedźmy.

        — I mielibyśmy tak po prostu ci uwierzyć? — prychnęła blondynka z wrogą miną.

        — Jeśli nie chcecie uwierzyć jemu, możecie uwierzyć mi — odezwała się Salvatore — Wasz ojciec powiedział mi jak zabić waszą matkę, a ja wam w tym pomogę, tak jak ci obiecałam, Klaus — popatrzyła na niego.

        — To prawda? — zadał pytanie Elijah.

        — Zgadza się — powtórzyła jeszcze raz — Wierzcie w co chcecie, ale.. zabiję sukę.


***


Brunetka stała na balkonie w rezydencji Mikaelsonów. Ojciec pierwotnych się ulotnił, uprzednio zostawiając za sobą kilka nieuprzejmych komentarzy. Nieprawdopodobnym dla pierwszych było to, co uczyniła Genevieve. Poskromiła diabła, aby im pomóc. Niewielu jest zdolnych to zrobić. 

Chwilę później obok dziewczyny pojawił się brunet, najstarszy z rodzeństwa. Przystanął obok niej i także położył dłonie na barierce.

        — Nie mam pojęcia jak zdołałaś zyskać uznanie mojego ojca — zaczął.

        — Jedyne czego potrzebował, to zrozumienia i rozmowy, a to mógł mu dać każdy. To, że los chciał, abym była to ja, jest inną sprawą — odpowiedziała, nawet na niego nie patrząc.

        — Nie zmienia to jednak faktu, że dokonałaś niemożliwego. Traktuje cię lepiej, niż Klausa w dzieciństwie... — dodał już ciszej.

        — Chciał, aby Klaus był wojownikiem, zmienić jego wrażliwe usposobienie. Nienawidził go, bo był sobą, a nie taki jak ty czy wasi pozostali bracia... Pogorszyło się to, kiedy dowiedział się, iż nie jest nawet jego synem. 

        — Pytaliśmy dlaczego go tak nienawidzi dziesiątki razy. Wiesz co odpowiadał za każdym? "Bo jest bękartem". Tobie wyznał prawdę — oświecił ją.

        — W głębi duszy cierpiał, że jesteście i zawsze będziecie po jego stronie. Wy nie mogliście nic poradzić, potrzebowaliście kogoś neutralnego. Wtedy was nie znałam, jedynie ze słyszenia — wydawać by się mogło, że chciała dopowiedzieć coś jeszcze, ale prędko zamknęła usta.

        — Och, doprawdy? A znasz może jeszcze kogoś ciekawego?

Oprócz waszej nieśmiertelnej ciotki, przyjaciela i byłych dziewczyn? Nie, skądże...

        — Nie, chyba nie — odparła z lekkim uśmiechem.

        — Ktoś chyba chciałby z tobą porozmawiać — poinformował. 

Zza szyby obserwował ich mieszaniec z nieodgadnioną miną. Szczególnie intensywnie wpatrywał się w Genevieve.

Elijah odszedł, zaś Niklaus przyszedł. Nie stanął jednak obok niej, a za nią. 

        — Kiedy w Grillu rozmawiałaś z moim ojcem, podsłuchała was moja hybryda. Mówiłaś wiele dobrych rzeczy na mój temat — wyszeptał jej do ucha.

        — Przemawiała przeze mnie sama prawda, Nik — odszeptała, obróciwszy się do niego twarzą.

        — Jak udało ci się przekonać do siebie mojego ojca? — dalej mówił szeptem.

        — Nie tylko ty masz zniszczoną duszę, Klaus — odparła i odsunęła się od niego trochę. — Wystarczyło go zrozumieć.

        — A czy ty rozumiesz mnie?

        — Aż za dobrze — odszeptała po raz ostatni, po czym mówiła już głośniej — Skoro twoja hybryda tak dobrze podsłuchuje, musiała również usłyszeć co jest potrzebne do zabicia waszej matki — zeszła na poważny ton.

        — Krew jej dzieci, włos wilkołaka, trawa z miejsca, gdzie odebrała mi moje wilcze ja oraz krew ofiary wampira. Ciekawe połączenie, nie powiem — parsknął.

        — I nie zapomnij, że osobą, która ją zabije, będę ja.


***

[1] Azydek azydoazydku - najbardziej wybuchowa znana nam reakcja chemiczna.

Ha! Widzicie, wasza ałtoreczka was nie zawiodła! Rozdzialik w niedzielę, uwinęłam się ;)

Do następnego xoxo

PS. Wyczytałam, że mamy już ship dla Klausa i Genvieve ( Klavieve ;) Kooocham ). Wymyślicie coś dla Kola i Elijah'y?

PPS. Sory za literówki, jakieś 1k słów pisałam na telefonie :P

PPPS. Podoba wam się nowa okładka?

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top