V. "Sukowate zagrania"
***
Dziewczyna szła korytarzem, mijając po drodze najnowszego żeńskiego sobowtóra. Omijała jej wzrok, przeczuwając, że Salvatore prędko wyczuje, co się właśnie wydarzyło. A ostatnie czego potrzebowała, to chcąca ją zabić szwagierka. Wiedziała, że trzymała się z pierwotnymi, więc nie chciała ryzykować. Przyjście do Esther w pojedynkę okazało się nie tylko skrajnie głupie, ale i niebezpieczne. Jeśli jej plan się nie powiedzie, Gilbertówna będzie w samym środku cyklonu rodziny Mikaelson. Nikt, kto ich zna, nie zaprzeczy, że są najniebezpieczniejszą rodziną na świecie. Mafia nie ma humorków Rebeki.
Tak, jak polecił Finn, weszła do szerokich drzwi, prowadzących do sporej wielkości pokoju. Stała tam odwrócona do niej plecami pierwsza wiedźma, matka pierwotnych. Dla tych, którzy dziwią się samotności pierwszych - kto by chciał taką teściową? Nikt? Brak zaskoczenia. Trudno o bardziej śmiercionośną, mściwą i samolubną matkę, jaką jest Esther Mikaelson. W rankingu suk jest przed Rebeką, a to nie jest łatwe do osiągnięcia.
— Genevieve Salvatore. Usiądź, dziecko — rozkazała. Przymrużywszy oczy, brunetka wykonała jej polecenie. Zajęła miejsce na fotelu.
— Jak rozumiem, nie wezwałaś mnie tutaj bez przyczyny. Może zechcesz się nią podzielić? — rzuciła prosto z mostu, a jednak nad wyraz dyplomatycznie.
Genevieve ma dwa sposoby rozwiązywania sporów: właśnie dyplomatycznie, ale posiada również tryb "Uciekaj, gdzie pieprz rośnie, bo nie ujrzysz światła dziennego przez następną dekadę".
— Owszem. Dobrze dogadujesz się z moimi dziećmi, chyba jedyna w mieście. Podobno jesteś też inteligentna. Powinnaś zatem zrozumieć, że moje dzieci to potwory — odrzekła śmiało.
— Podobno nie jesteś lepsza — zripostowała jadowicie. Jest jedna rzecz, której nie cierpiała bardziej od ukrywania prawdy - obgadywanie za plecami. Nie chodzi już nawet o to, że to akcja rodem z podstawówki — Rozumiem, do czego zmierzasz, ale nie wiem, dlaczego mnie wezwałaś. Nie jestem z nimi specjalnie blisko, znam ich niecały tydzień.
— Znasz ich znacznie dłużej, Genevieve — odparła, co nieco wytrąciło dziewczynę z tropu — Wiem o tym, że znałaś ich życiorys, zanim w ogóle ich spotkałaś. Wiem również jak, ale to nie temat na dzisiejszy wieczór. Powiem jasno: moje dzieci sieją wyłącznie strach i zniszczenie, a natura nie może na to pozwolić. A problemy dusi się w zarodku.
— Potworami są również wiedźmy, robiące ofiary z niewinnych ludzi. Wilkołaki, zabijające niewinnych ludzi także. Pragniesz zabić swoje dzieci, a wraz z nimi wszystkie wampiry na Ziemi. Wiem o zaklęciu wiążącym. Jak się domyślam - potrzebujesz pomocy. Nie rozumiem jednak, dlaczego sądzisz, że ci jej udzielę — odpowiedziała wyniośle. Blondynka uśmiechnęła się sztucznie.
— Jesteś mądrą dziewczyną, Genevieve. Mogę ci dać wiele. Na przykład zniszczyć więź, łączącą cię z moim synem, ojcem rodu. Ponadto zapewnić bezpieczeństwo i nanieść zaklęcia obronne, czyniące cię nieśmiertelną. Musiałabym jednak odebrać ci możliwość przemieniania innych w te.. monstra — ujęła z odrazą. Salvatore zaśmiała się siarczyście.
— Nie jesteś w temacie, Esther. Żyję jedynie sto sześćdziesiąt sześć lat. Krótko żywot, jak na wampira. Mimo to jestem bardziej obeznana w swoim gatunku, od niejednego znacznie starszego pobratymca. W tysiąc dziewięćset czternastym spotkałam pewną uroczą wiedźmę, z wyglądu bardzo podobną do ciebie. Okazała się być jednak silniejsza i starsza, co jest nie lada osiągnięciem. Powiem więcej - znała zaklęcie, które przemieniło twoje dzieci w wampiry! Niezwykle zaskakujące, nieprawdaż? — spojrzała na nią ze zwycięska miną.
— Dahlia — odpowiedziała kompletnie zamurowana.
— Piękne imię, nie sądzisz? Wiesz, że w norweskim oznacza dolinę? — spytała, trzymając rękę na sercu — Odpowiem krótko: twoje oferty mnie nie interesują. Nim następnym razem spróbujesz zyskać sojusznika, upewnij się, że masz przewagę — oświadczyła twardo. Blondynka otworzyła nawet usta.
Brunetka z hukiem opuściła pokój. Wychodząc, o mało nie wpadła na Finna, chcącego zapewne dołączyć do matki. Ta jednak miała inne plany. Knowania Esther na tyle wytrąciły ją z równowagi, że postanowiła "zdusić problem w zarodku", jak to sama ujęła. Dlatego też, zanim zręcznie ominąć najstarszego z rodzeństwa, zagadnęła do niego w jej charakterystyczny sposób.
— Przejdźmy się — bardziej rozkazała, niż zaproponowała, mając na twarzy szeroki, odrobinę przerażający uśmiech.
***
Wychodząc razem z przyjęcia, wzbudzili zainteresowanie nie tylko u reszty rodzeństwa bruneta, ale i u braci Genevieve oraz ich przyjaciół. Finn był tak wielkim samotnikiem, że nawet zamienienie słowa z młodą wampirzycą wzbudzało podejrzenia. Pozostała jednak nieugięta - wyprowadziła Finna z terenu domostwa pierwotnych i zaprowadziła na ulicę, która o tej porze świeciła pustkami. Odezwała się dopiero, kiedy szli już po chodniku.
— Rozmawiałam z twoją matką — przemówiła nareszcie.
— Sam przekazałem ci wiadomość od niej. Nie pojmuję jednak, dlaczego mnie tutaj zaciągnęłaś. Nie znam ciebie, ty nie znasz mnie, łączyć nas mogą jedynie sprawy związane z planem matki, na który mam nadzieję się zgodziłaś — odparł, zwróciwszy się w jej stronę.
— Och, Finn, nie bądź tak niemądry, za jakiego cię uważają. Omotała cię i przysłoniła swoimi zamiarami resztę świata. Wyrwałam cię od reszty twojej rodziny, aby cię o tym uświadomić — wyznała — Powiedzmy, że wasz plan się nie powiedzie. W najlepszym przypadku będziesz musiał uciekać przed rodziną, niczym oni przed twym ojcem. W najgorszym będziesz gnił w trumnie przez kolejne dziewięćset lat. Wybór należy do ciebie,
— Moje rodzeństwo zamknęło mnie w trumnie na dziewięć stuleci. Nienawidzę ich, tego kim są oraz tego kim jestem. Nie mam na tym świecie niczego, czemu więc miałbym na nim pozostać? — uniósł się.
— Zdaje się, że jest pewna osoba, która mogłaby cię na nim zatrzymać. Taka ruda wampirzyca, dobrze ją znasz.
— Sage — wymówił to imię z niewiarygodną wręcz delikatnością i się zatrzymał. — Ona.. żyje?
— I ma się dobrze. Dostała nawet cynk, że jej narzeczony powstał z martwych. To czy wciąż będziesz wtedy żywy czy nie, zależy od ciebie. Nie chciałbyś jej znowu ujrzeć? — zadała mu pytanie, na które odpowiedź była jasna. Chciał. I to bardzo.
— Nie, to niemożliwe.. — zaprzeczał samemu sobie. Pragnął, aby była żywa ponad wszystko. To właśnie o niej śnił przez te wszystkie lata niedoli.
— Możliwe. Przemyśl to dobrze i daj jutro znać, jaki los dla siebie wybierasz. To powinno ci pomóc. — Wyjęła z torebki niedużą białą kartkę i ołówek. Nabazgrała na nim ciąg liczb i wręczyła Finnowi.
Nie ruszając się ani o centymetr, patrzył jak dziewczyna odchodzi w swoją stronę. Wpatrywał się w kartkę. Prędko zrozumiał, o co jej chodziło. Nieporęcznie wyjął swoją komórkę spod marynarki i kliknął w zakładkę "Kontakty". Wybrał opcję pozwalającą dodać nowy kontakt i wpisał tam ów numer. Zadzwonił najszybciej jak potrafił i przemówił do ekranu.
— Sage? — odparł bardzo niepewnie. Głos musiał trochę poczekać z odpowiedzią, by przyswoić sobie, co właśnie do niej powiedziano. Kto to powiedział.
— F-finn? — zająkała się, nie dowierzając. Na twarz bruneta wskoczył nieopisanie szeroki uśmiech, przepełniony radością.
Tymczasem idąca w oddali wampirzyca, która słyszała wszystko, przebiegle się uśmiechnęła. Pierwsza czarownica czy nie, to wciąż była Genevieve Salvatore. A ona zawsze miała asa w rękawie.
***
Następnego dnia zarówno Stefan jak i Damon obudzili się późno. Ten pierwszy po prostu lubił długo spać, zaś drugi.. nie wyspał się po nocy spędzonej z Rebeką. Pierwotna wyszła z samego rana, licząc, że nie spotka po drodze Genevieve. To byłaby.. kłopotliwa sytuacja.
Obaj bracia mieli kaca po wczorajszym balu. Mało który gość wypił tyle, co oni. A w szczególności Damon. Na szczęście było już po jedenastej, a oni wciąż nie widzieli siostry. Oczywistym jest, że wyszła. Genevieve nigdy nie spała do tak późna sama z siebie. Brunetka, odkąd stała się wampirem, chodziła własnymi ścieżkami. Nie zwierzała się braciom tak jak kiedyś, pomimo że ich kochała. To wciąż rodzina.
Damon usiadł obok brata na sofie i postawił przed nimi kawę. Chętniej napiłby się burbonu, ale nie jest najlepszym rozwiązaniem na kaca.. Podczas gdy chciał wziąć łyka, w domu rozległ się dźwięk dzwonka do drzwi. Ciemnowłosy głośno odłożył kubek i skierował się do drzwi. Tego, który w nich stanął, nie spodziewał się w ogóle.
Finn "Jestem-nie-w-temacie" Mikaelson.
Westchnął na widok wampira. Liczył, że zastanie brunetkę, z którą to wdał się wczoraj w ciekawą konwersację. Miała dar przekonywania, trzeba to przyznać.
— Przekaż to siostrze — polecił i zniknął szybciej, niż się pojawił.
Chodziło mu o kopertę, obecnie znajdującą się w ręce Damona. Powiedzieć, że był zaskoczony, to jak nazwać Hitlera "zagubionym chłopcem". Przez dobre dziesięć sekund stał tam i ani drgnął, utrzymując wzrok w miejscu, gdzie jeszcze przed chwilą stał pierwotny. Udało mu się jednak ruszyć. Zamknął drzwi i powrócił do brata.
— Nasza siostrzyczka załatwiła sobie ciekawego listonosza.. — zaczął najstarszy z rodzeństwa.
Nie interesował go jedynie dostawca, a i sam list. Widniała na nim pieczęć z "M" od "Mikaelson". Muszą być już naprawdę blisko, skoro przesyłają sobie korespondencję... Chociaż ogarniała go niewymowna ciekawość, odłożył list na stolik. Wolał nie narażać się na gniew Genevieve. Pozostało mu pozostać w niewiedzy.. Chyba, że jego siostrzyczka powie mu jaką treść zawiera.
— Doprawdy? Kogo? — zapytał. Na myśl od razu nasunęli się mu Klaus, Elijah, Kol i Rebekah. To z nimi bawiła się w przyjaciół.
— Finna! Uwierzysz?! Największego samotnika w mieście! Całe szczęście, że nie przybyła tutaj za Mikaela, bo jeszcze pijałaby z nim kawkę rano! — podniósł głos Damon. Stefan mimowolnie parsknął śmiechem. Śmieszyły go potyczki brata i siostry. Gen nie była bardzo blisko z braćmi, ale to właśnie z młodszym miała lepszy kontakt. A przynajmniej odkąd ciemnowłosy wstąpił do wojska, gdyż przed tym to właśnie on zajmował miejsce "ulubionego brata" Genevieve.
— Przesadzasz... A poza tym znasz ją. Ona nie interesuje się kimś długo. Miesiąc, góra dwa wyjedzie i po jej przyjaźni — uspokajał go kasztanowłosy.
— A od kiedy jesteś taki obeznany w moich kontaktach, co? — usłyszęli kobiecy, podburzony głos.
Genevieve weszła do salonu szybkim, dynamicznym krokiem i gwałtownie podniosła kartkę ze stołu. Przeczytała jego zawartość, która jak się okazało - dłiuga nie była. Na kartce starannym pismem napisano: "O trzynastej przy dzwonie". Od razu zorientowała się, że chodzi o ratusz miejski. Poczmyhała do kominka i wrzuciła do ognia kartkę. Salvatorowie zmrużyli oczy.
— Coś się.. stało? — spytał odważnie młodszy. Rozzłoszczona Salvatorówna jest jak tykająca bomba, mogąca wybuchnąć w każdej chwili.
— Nie, czemu pytasz? — odparła tak szybko, że ledwo ją zrozumiano. Rychłym krokiem podeszła do braci i wzięła łyka kawy ze stołu.
— No wiesz, jesteś jakaś.. poddenerwowana? — ponownie zabrał głos Stefan. Kopiesz sobie grób..., pomyślał jego brat.
— Zdaje ci się — odpowiedziała natychmiastowo — A właśnie, Damonie, wolałabym abyś następnym razem nie sypiał z moją przyjaciółką w pokoju obok — uśmiechnęła się szeroko i opuściła pokój. Wyszła na zewnątrz, zostawiając braci w osłupieniu.
Czyli wiedziała... No jasne, jak mogłaby nie wiedzieć... Czy istnieje rzecz, która kiedykolwiek umknęła Genevieve Salvatore?
***
Aline Williams. Tak nazywała się czarownica, która na prośbę Genevieve przybędzie do Mystic Falls. Łatwo nie było, ale w końcu się zgodziła. Mieszkała w miasteczku w Delaware, dwie godziny drogi stąd. Potrzebowała teraz wiedźmy na gwałt, aby zdjęła zaklęcie wiążące z Mikaelsonów. Salvatore dowiedziała się o tym swoimi sposobami, ale to nie one się teraz liczyły. Albo załatwi to jeszcze dziś, albo pierwsze wampiry zginą, tak jak i cała wampirza populacja. A do tego brązowowłosa dopuścić nie mogła. Z małą pomocą Finna, planowała obalić plan Esther. Wolała nie wspominać o tym reszcie rodzeństwa, gdyż zareagowali by oni.. nazbyt gwałtownie. Nie lubiła działać w ten sposób, więc teraz musiała poradzić sobie praktycznie sama... Braci w ogóle nie chciała do tego mieszać, za dużo pytań i nieufności.
O pierwszej po południu stanęła przed budynkiem ratusza, gdzie pod drzewem czekał już na nią najstarszy z pierwotnych. Oderwał się od niego i zbliżył się do Salvatorówny, mającej na twarzy przebiegły uśmiech.
— Matka niczego się nie domyśla — odparł na start — Dzisiaj wieczorem ma mnie zabić, do czego oczywiście nie dojdzie. Powiem więcej; moja siostra porwała Elenę Gilbert, odkrywszy, że matka planuje ją zabić. Żąda, aby twoi bracia usunęli czarownice Bennett, bo inaczej panna Gilbert zginie. Typowa siostrzyczka... Radziłabym ci się pospieszyć. Tej twojej czarownicy też. Kiedy przybędzie?
— Za.. — spojrzała na zegarek na ręce — około dwie godziny. Zdejmie na tobie zaklęcie łączące całe wasze rodzeństwo. Potem udasz się do matki, gdzie będziesz udawał, że jesteś po jej stronie. Moi bracia na pewno rozprawią się z Bennettównami, za bardzo zależy im na Elenie.. Twoja matka zostanie odcięta od mocy i ucieknie. Tak jak ty z Sage, jak najdalej od reszty twojego rodzeństwa. Długo rozmawialiście? — spytała uradowana.
— Przyjedzie do miasta już jutro. Potem urywam kontakty z całą moją rodziną. Wszystko się zgadza? — upewniał się.
— Jak najbardziej — wyszczerzyła się — Za dwie godziny zjaw się w starym domu mojej rodziny. Powinieneś trafić.
Dziewczyna odeszła w swoją stronę, jak się złożyło - do Mystic Grilla. Wiedziała kogo tam zastanie. Otworzyła drzwi do lokalu i przysiadła się do stolika, gdzie siedziała jasnowłosa wampirzyca. Gwoli ścisłości - pierwsza wampirzyca. Rebekah.
— O, hej — przywitała się z nią pierwotna.
— Spałaś z moim bratem — odpowiedziała jej z wielkim uśmiechem.
Tak też można...
— Ja.. Oboje jesteśmy dorośli! — broniła się.
No chyba nie mentalnie.
— A czy ja mówię, że mi to przeszkadza i masz się do niego nie zbliżać? Mogłabym jedynie ponarzekać, że robiliście to w sąsiednim pokoju — odrzekła, co zdziwiło blondynkę — Masz ochotę na skrzydełka? Ja ogromną.
— Na frytki — odparła — Czyli nie jesteś zła? — chciała być pewna.
— Kochana, gdybym była zła, już dawno wywlekłabym cię za włosy z domu. Jestem spokojnym wampirem — zapewniła — Kelner!
Kilkadziesiąt sekund później zjawił się przy nich Matt Donovan, niezbyt już zaskoczony obecnością Salvatore i Mikaelson przy jednym stoliku. Był wczoraj na balu i widział, jak wyglądają stosunki Genevieve i pierwotnych. Najpierw tańczyła z Klausem, potem z Kolem, spotkała się w ogrodzie z Elijah'ą, a na koniec wyszła z Finnem. Pięciokąt?
— Skrzydełka, frytki i.. dwie cole — oznajmiła brunetka. Przytaknął, a spojrzenia jego i Rebeki się spotkały. I nie wyglądały czysto.. przyjacielsko.
Blondyn odszedł. Brązowooka popatrzyła na jej towarzyszkę znaczącym wzrokiem, marszcząc brwi. Nie wyglądało na to, by wcześniej znajdowali się w bliskich relacjach. Lecz kto wie, może Gen coś wczoraj umknęło?
— Ty i Donovan? — spytała. Rebekah otworzyła szerzej oczy, wyrażając zdziwienie.
— Co? Nie!
— Mhm. A Katherine Pierce nie jest suką — mruknęła, nie wierząc jej — Ale o chłopakach porozmawiamy kiedy indziej. Co u reszty rodzeństwa?
Jak na zawołanie, do baru wstąpili dwaj bracia, acz nie Salvatore. Byli to Klaus i Kol Mikaelson. Niezbyt spodziewane połączenie. Zwłaszcza, że Klaus nie przepadał za Kolem, a Kol za Klausem.
Wampirzyce zawiesiły na nich na chwilę wzrok. Rebekah prychnęła, zaś Genevieve odwróciła spojrzenie. Wolała nie wdawać się póki co w rozmowę z połową pierwotnych. Miała dwie godziny wolnego czasu, później ręce pełne roboty.
— Świetnie, zaraz ci idioci się do nas przyczepią...
Tak. Rebekah zdecydowanie lubiała obrażać swoich braci. Trudna miłość?
I jak na złość, bracia blondynki obrócili się w ich stronę. Ich spojrzenia się nie spotkały, ale Klaus i Kol postanowili pomimo wszystko do nich podejść. A jako że dziewczyny usiadły na kanapach, mieli dużo wolnych miejsc. Kol wcisnął się obok Genevieve, Klaus usiadł obok Rebeki. Bracia porozumiewali się wzrokiem, na co ich siostra zmarszczyła brwi, nie wiedząc o co chodzi. Salvatore przekrzywiła lekko głowę i uśmiechnęła się chytrze.
— Przyszliście nas dręczyć? — zapytała niekoniecznie poważnie brązowowłosa. Brunet i blondyn parsknęli śmiechem — Poprosiłabym o adwokata, ale sam diabeł by się mnie nie powstydził. Mówcie więc o co chodzi, a przyjaciółeczka Gen z chęcią rozwiąże wasze problemy.
— Niepokoi nas zachowanie matki. Wiesz coś o tym? — ozwała się hybryda.
— Może tak, może nie... — podpuściła ich — Nic, czym powinniście się przejmować.
Donovan przyniósł pierwotnej i Salvatore ich cole. Przewrócił oczami, na widok reszty Mikaelsonów. Odszedł od stolika najszybciej jak mógł, nie chcąc wdawać się w rozmowę z braćmi Rebeki.
Ów blondynka wzięła łyka czarnego napoju. Równie szybko jak to wypiła, wypluła. Werbena. Musiała być w coli.
— Chciał mnie otruć? Ugh! — warknęła i przetarła usta chusteczką — Żebym nawet głupiej coli nie mogła się napić!
— Rozkaz z góry, werbena w napojach — wyjaśniła, po czym sama wzięła kilka większych łyków. Napój nic jej nie zrobił, co więcej, oblizała jeszcze usta. Cała trójka dziwnie się na nią spojrzała? — No co?
— Twój był bez niej? Daj łyka — poleciła blondynka. Już przed uzyskaniem pozwolenia napiła sie stosunkowo niewielkiej ilości napoju. Skrzywiła usta i wypluła to wprost na siedzącą przed nią Genevieve. Spojrzała na nią wzrokiem mówiącym "Serio?" i napiła się ponownie.
— Werbena nic ci nie robi? — zainteresował się Niklaus.
— Skarbie, pijam ją dzień w dzień od stu sześćdziesięciu lat. Mogę się w niej tarzać — wytłumaczyła rozbawiona.
— Ile musiałby zająć twój odwyk? — przemówił ponownie, niezbyt subtelnie. Brązowooka zaśmiała się. Klaus i jego knucie...
— Nie, aż taka głupia nie jestem. Jeśli czegoś ode mnie chcesz, wystarczy poprosić. Przysługa za przysługę — oświadczyła. Pierwszy uśmiechnął się szeroko, może odrobinę sztucznie.
— Och, doprawdy? Powiedz więc, skąd ty tyle wiesz? — rzucił prosto z mostu. Teraz to już naprawdę się roześmiała. Chwilę zajęło jej uspokojenie się.
— Pewnych tajemnic nie zdradza się za nic — odrzekła tajemniczo — Zwłaszcza, jeśli również ma się takowe — spojrzała na niego znacząco.
— Z każdą chwilą interesujesz mnie coraz bardziej — obwieścił Klaus, przybliżając do niej swoją twarz.
— A mnie z każdą chwilą chce się rzygać coraz bardziej — wtrącił z odrazą Kol — Kelner! Burbonu!
— Uroczy jak zawsze — stwierdziła Rebekah — Może zamiast się wymądrzać, powiesz coś ciekawego.
— Ciekawego, mówisz? Hmm... — Udał, że się zastanawia i popatrzył na sufit. Około pół minuty później odpowiedział jej. — Cóż jest ciekawsze od ciebie, przychodzącej do domu rano jak ladacznica.
— Powiedziała wampirza dziwka — odburknęła.
— Przepraszam, Bex, ale to tytuł mojego brata. Kol może być co najwyżej.. psychopatycznym podrywaczem? — spojrzała na niego kątem oka.
— Mnie pasuje. Jest w tym taka.. finezja — uznał, gestykulując rękoma.
— Zaraz mogę ci finezyjnie wbić sztylet w serce — wyszczerzył się Klaus. Młodszy zmarszczył wściekle brwi.
— Matt! Pospiesz się z tym burbonem! — pospieszyła go, chcąc załagodzić sytuację między nimi. Dobry burbon zawsze pomaga. Szczególnie z wampirzymi przypadkami...
Nie minęła nawet minuta, a na stole postawiono butelkę burbonu i cztery szklanki. Donovan zerknął po kolei na każdego z siedzących przy stole i wspomniał coś, że zaraz przyniesie jedzenie. Genevieve długo nie czekała - nalała do każdej szklanki trochę brązowawego alkoholu. Dobrze wiedziała, że nie ma w nim krzty werbeny - jej brat za często go tutaj pijał.
— Bezwerbenowe — zapewniła brunetka.
— Mhm, coś ci nie wierzę — mruknęła blondynka.
— To, że nie pali mi gardła, nie znaczy, że jej nie czuję. Pijcie — zarządziła. Wszyscy stuknęli się szklankami.
Dźwięk obijającego się o siebie szkła zwiastował nie tylko ból głowy. Chociaż żaden z nich jeszcze o tym nie wiedział, oznaczał sojusz.
***
Brunetka spojrzała na zegarek. Kwadrans do trzeciej. Musiała się zbierać. Odsunęła od siebie talerz, na którym wcześniej leżały skrzydełka. Wstała i obwieściła:
— Miło było, ale muszę się zbierać.
Zarówno Rebekah, jak i jej bracia się zdziwili. Nie sądzili, że tak wcześnie zechce opuścić ich towarzystwo. Bo chociaż spędzili razem prawie dwie godziny, czas upłynął im niewiarygodnie szybko.
— Już? — zadała pytanie blondynka. Przytaknęła z przepraszającym uśmiechem.
— Niestety. Mógłbyś mnie przepuścić, Kol? — spytała z przesadzoną uprzejmością. Brunet nie zareagował. Przecisnęła się więc przed jego kolanami, co utrudniał fakt, że miała na sobie spódnicę. Co prawda sięgała ona kolana oraz miała wysoki stan, lecz była także bardzo obcisła. Uśmiechnęła się sztucznie do nie chcącego wcześniej ją przepuścić brązowookiego. Stanęła prosto przed stolikiem — Widzimy się jutro, Bekah?
— Jasne — odpowiedziała z naprawdę szerokim uśmiechem. Knuła coś, to pewne.
Brunetka opuściła lokal w ciągu niecałej minuty. Zajęłoby to jej znacznie krócej, gdyby nie tłumy zasiadające przy stolikach. Wyszedłszy na zewnątrz, skierowała się do swojego dawnego domu. Po sprawdzeniu, czy nikt jej nie obserwuje, użyła swojego nadludzkiego tempa. Może to zaskakujące, ale łatwo jest go używać nawet w dzień. Ludzie nie zwracają na to specjalnej uwagi. Zwłaszcza, że wampir poruszający się w ten sposób wygląda jak mgła lub wiatr. A to w listopadzie powszechne.
Znalazła się na placu przed rezydencją Salvatore przed trzecią. Dosłownie minutę później dołączył do niej Finn.
— Gdzie ta czarownica? — niecierpliwił się, po kilku minutach oczekiwania. Ręką dała mu znak, aby był cierpliwy.
Wtedy też ze ścieżki wyłoniła się ów wiedźma, Aline. Była to średniego wzrostu dziewczyna o drobnej posturze. Twarz jej okalały wyprostowane pukle bardzo jasnych blond włosów, jednakże nie platynowych. Oczy miała szare, duże, usta i nos wręcz przeciwnie - małe. Dwudziestopięciolatka pracowała jako bibliotekarka w rodzinnym miasteczku. A ponieważ zarobek z tego niewielki, dorabiała używając czarów. W przeciwieństwie do innych swoich klientów, z Genevieve nie wymieniały się pieniędzmi, a przysługami. Williams wiedziała, że wampirzyca ma znajomości oraz potrafi zawierać umowy, nie łamiąc ich. Była to jedyna przedstawicielka jej gatunku, którą tolerowała, prawie lubiła.
— Witaj, Aline — uśmiechnęła się do niej brunetka. Czarownica odwzajemniła uśmiech. Następnie przekierowała spojrzenie na stojącego obok niej pierwotnego.
— Genevieve — również się przywitała — Co my tutaj mamy... Zaklęcie wiążące i starą jędzę korzystającą z mocy rodu Bennett. Słyszałam, że z tym drugim sobie poradzicie, gorzej z pierwszym. Podaj ręce.
Brunet niepewnie wyciągnął ku niej swoje dłonie. Złapała je dosyć szybko, najwidoczniej robiła to często. Zamknęła oczy na moment. Następnie, z otworzonymi już powiekami, przemówiła.
— Dość silne, ale dam sobie z nim radę. Dajcie mi chwilę.
Blondynka, nieustannie trzymając ręce pierwszego, zaczęła wymawiać słowa zaklęcia. Z każdym słowem żyły Finna stawały się ciemniejsze, pod koniec prawie czarne. Po około dwóch minutach recytowania czaru, żyły powróciły do swojego normalnego koloru. Mikaelson próbował złapać oddech, co na początku przychodziło mu z trudem.
— Tutaj moja rola się kończy — obwieściła jasnowłosa — Wracam do Delaware. Jutro wyjeżdżam do Karoliny Południowej, więc muszę się wyspać. I pamiętaj, Genevieve, teraz jesteśmy kwita.
Dziewczyna poszła w stronę ścieżki, z której przyszła. Ani razu się przy tym nie obróciła, za to brunetka i pierwotny patrzyli na nią, póki nie zniknęła z horyzontu. Finn zwrócił się twarzą do Salvatore, żądając dalszej części jej super planu. Fragment, który mu opowiedziała kończył się właśnie teraz. Wiele zaryzykował, ufając jej. Mimo wszystko wampirzyca okazała się być lojalna. Mało kto by się tego spodziewał, znając poprzednie występki jej braci. Może i są rodziną, ale całkowicie się od siebie różnią.
— Matka nie będzie nic podejrzewała? ֫— zapytał po chwili ciszy.
— Jeśli nie widziała wtedy żadnego z twojego rodzeństwa, to nie ma podstaw. To samo co działo się z tobą, miało miejsce z resztą rodzinki. Dlatego też musimy się teraz zmyć, bo mamy już na głowie nie tylko moją, a i twoją rodzinę — wytłumaczyła. Chciała odejść, ale zatrzymał ją brązowooki, kładąc jej dłoń na ramieniu.
— Nie tak prędko. Najpierw mów, co dalej — rozkazał.
Dziewczyna rozejrzała się dookoła, w obawie, że ktoś ich podsłuchuje. Stanęła na palcach, gdyż była jednak niższa od Mikaelsona, i wyszeptała mu do ucha pozostałą część planu. Mówiła tak cicho, że nawet wampir by jej nie usłyszał. Odsunęła się od chłopaka, którego mina wyrażała aktualnie zdziwienie. Czego innego można było się po niej spodziewać?
Oboje usłyszeli szelest liści. Genevieve dała mu znak ruchem ręki, aby się stąd ulotnił. Bez marudzenia wykonał jej polecenie. Zniknął w sekundę. Czyli dokładnie w tyle, w ile pojawił się tutaj Elijah. Jego stroju nie trzeba nawet opisywać - jak zwykle był to elegancki garnitur. Twarz jego pozostawała jednak nieodgadniona. Spojrzenie miał przenikliwe, usta wykrzywione w szelmowskim uśmiechu. Wampirzyca zmrużyła oczy, ale nie ruszyła się z miejsca. Schowała ręce za plecami i uśmiechnęła się, chcąc zamaskować wizytę jego brata.
— Co słychać, Elijah? — ozwała się zuchwale — Dołączasz do mej wędrówki po wspomnieniach?
— Och, nie śmiałbym ci nawet w niej przeszkadzać — odparł szybko — Chciałbym ci za to zadać pytanie.
— Pytaj śmiało, może odpowiem — uśmiechnęła się przebiegle.
— Czy wiedziałaś, że nasza matka chce nas zabić? — postawił ją pod murem.
Miała teraz dwie możliwości: skłamać i zaryzykować odkryciem jej zamiarów bądź powiedzieć prawdę i dać mu pokrzyżować swe plany. Obie opcje nie były zbyt roztropne, zagrażały jej. Ale jak to Genevieve, miała asa w rękawie - trzecią opcję.
Bawić się w Pinokia i uniknąć mówienia czegokolwiek.
— A dlaczegóż sądzisz, że miałabym znać prawdę? Wziąwszy pod uwagę mój wolny czas w ciągu tego dnia, nie ma podstaw by sądzić, iż mogłabym o tym wiedzieć. Pozostaje zatem kwestia ów sprawy. Wasza matka chce was zabić? Odrobinę oklepane, taka powtórka po tatusiu. Co jej zrobiliście? Nie pozmywaliście naczyń w kuchni? — odparła.
Obrona, odwrócenie uwagi, zmiana tematu. Typowe zagranie Salvatorówny.
— Nie jest więc prawdą, że Finn wczoraj przyszedł do ciebie, mówiąc, że moja matka chce się widzieć? Kłamiesz w żywe oczy, panno Salvatore — wytknął jej. Spuściła delikatnie wzrok, acz nie ze wstydu, a chcąc ukryć śmiech, który cisnął jej się na usta.
— Może i tak było. Nie masz jednak powodów by sądzić, że o tym wiedziałam. To, że z nią rozmawiałam, nie znaczy, iż o tym wiedziałam — zripostowała.
— Wręcz przeciwnie. Sama wasza rozmowa jest powodem. Znam cię za krótko, by ci ufać, za długo, by grać w twoje gierki. Jesteś manipulantką, Genevieve.
— A znamy się.. cztery dni? Doprawdy, szmat czasu. Nie zmienia to jednak faktu, że faktycznie, wiele się w tym czasie wydarzyło. Czemu sądzisz, że manipuluję. Bo potrafię obrócić wydarzenia na moją korzyść? Bo umiem zwrócić uwagę całej rodziny pierwszych wampirów, podczas pięciu dni mojego pobytu tutaj? — podburzała go.
— Bo zauważyłem w tobie coś niepokojącego. Podobieństwo do Kateriny — oznajmił wyraźnie. Roześmiała się.
— Już rozumiem... Racja, trochę tego jest. Powiązania z Salvatorami, sukowate zagrania, kontakty, kolor włosów, oczu... Cóż do tego..? O, mam. Niepospolity urok i atencja nie jednego, a kilku braci — wymieniła. Choć wydawało się to niemożliwe, pierwotny wyszczerzył się jeszcze bardziej.
— Przynajmniej ze sobą jesteś szczera. A manipulujesz, ponieważ rozmawiamy tak od dziesięciu minut, a wciąż nie odpowiedziałaś na moje pytanie.
— I nie odpowiem — zaskoczyła go wypowiedzią — Nie mam takiego obowiązku.
— A czy wiesz, że jeśli zginie nasze rodzeństwo, zginie też cała populacja wampirów? ֫— próbował ją uświadomić.
— Może tak, może nie... — odpowiedziała niejednoznacznie — Ja wciąż jednak nie wiem, do czego ta informacja jest ci potrzebna. Czy wiem, czy nie, i tak wiedza ta nie sięgałaby ponad twoją, skoro tu przyszedłeś. Musiałeś się o tym dowiedzieć sam, w nie do końca przyjemny sposób, jak się domyślam. Czyżby od Eleny Gilbert?
— Może tak, może nie — uśmiechnął się, podobnie jak ona, wymawiając wcześniej te słowa — A wiedza, znana czy też nie, zawsze się przydaje.
— Owszem. Bardziej jednak liczy się czas, którego pozostaje ci niewiele. Wiesz, że Esther już o północy zechce wykonać te swoje czary-mary? —֫ poinformowała go.
Uśmiech z jego twarzy zniknął w jednym momencie. Pierwszy wampir zniknął z pola widzenia brązowookiej szybciej, niż się na nim pojawił. Uśmiechnęła się do siebie zwycięsko. Obróciła się twarzą do wyjścia i, trzymając głowę wysoko, opuściła swoją dawną posiadłość wraz ze stukotem obcasów.
***
Każdy z rodzeństwa Mikaelson, nie licząc Finna, przejmował aktualnie Esther. Dowiedzieli się, że czerpie moc od rodu Bennett. Postawili braciom Salvatore sprawę jasno - jeśli temu nie zaradzą, Elena Gilbert zginie. Nawet Klaus wtedy na to nie baczył; wolał samotność od śmierci. W lochach Lockwoodów więziła ją Rebekah, wściekła Rebekah, co zmniejszało jej szanse na ucieczkę praktycznie do zera. Dwaj najmłodsi bracia - Nik i Kol, próbowali wycisnąć coś z Saltzmana oraz Forbes. Elijah już wcześniej udał się do Genevieve, tylko on i jego spokojne usposobienie się do tego nadawały. Jeżeli ktokolwiek spoza paczki sobowtóra miałby coś o tym wiedzieć, to tylko ona. Gorzej jednak z wyciągnięciem tych informacji.
Brunet nie zdziwił się, kiedy przyszedł do niej z jednym pytaniem, a odpowiedź otrzyma na inne. Jednakowoż ta odpowiedź okazała się być znacznie przydatniejsza. Musieli się ze wszystkim wyrobić w godzinę. Oznaczało to między innymi, że trzeba pospieszyć guzdrzących się Stefana i Damona. W ostateczności musieli się jednak zmierzyć z matką oraz jej wielką mocą.
Pomimo iż dni trwały coraz krócej, a księżyc prawie nieustannie widniał na niebie, teraz jego pełnia miała ukazać się dopiero o północy. Pozostawało do niej jedynie trzydzieści minut - dla wampira ułamek sekundy. Ten czas musiał im jednak wystarczyć, by powstrzymać szaloną blond wiedźmę.
Brunet zjawił się obok swoich braci. Najmłodszy kopnął właśnie w śmietnik, wywracając go. Oboje mieli gniewne miny, zdolne przerazić każdego. Blondyn wcześniej o mało nie wyrwał drzewa z korzeniami. Cała czwórka wolała się na razie trzymać z dala od Esther, ale jak widać stało się to nieuchronne.
— Salvatorowie nie pozbyli się jeszcze czarownic, czyż nie? — ozwał się Elijah.
— Nie. A przynajmniej nic mi o tym nie wiadomo — odrzekła hybryda — Idziemy do domu wiedźm. Jeśli nic z tym nie zrobimy i będziemy się trzymać z daleka, i tak zginiemy.
Bracia mu przytaknęli. Jednocześnie użyli nadludzkiego tempa, przysługującego wampirom. Pojawili się w lesie w kilka, może kilkanaście sekund. Zatrzymali się jednak kawałek od domu, aby móc zrobić wejście. A każdy, kto oglądał film akcji, wiedział, że jest to jeden z najważniejszych elementów zwycięstwa. Efekt zaskoczenia, oznaka siły i nieustraszoności - dobre wejście po prostu musiało pozostać tradycją rodziny Mikaelson.
Wyłonili się. Cała trójka, powolnym krokiem, jak w zwolnionym tempie. Marynarka, płaszcz i kurtka - każdy z nich wyglądał w swoich ubraniach zabójczo. Kroczyli ku stojącej pośrodku pentagramu blondynce z zaciętymi minami, nie wyrażającymi ni krzty strachu. Musieli się zatem dobrze ukrywać, bo śmierć to coś, czego bali się najbardziej.
— Moje potworne dzieci! Nie bój się, Finnie, tu nic mi nie mogą zrobić — przemówiła słynna Esther Mikaelson, matka pierwszych.
— Zdradziłeś nas — powiedział z odrazą do brata blondyn.
— Tak jak wy mnie. Nie widzicie, czym się staliście?! Bezlitosnymi potworami bez serca, których żywot trzeba natychmiast zakończyć — zawołał ze wściekłością, na co zarówno Kol, jak i Klaus się zaśmiali.
— Jesteś w tym śmieszny. Ty również, matko — oświadczył Kol — Ty nas takimi uczyniłaś.
— I teraz to naprawię — oznajmiła poważnie — Phasmatos motum...
Wymawiała zaklęcie, mające zabić jej dzieci, ale coś jej w tym przeszkodziło. Utrata mocy rodziny Bennett. Załkała i opuściła ręce.
— Nie! Siostry! Nie opuszczajcie mnie! — zawyła, nie wiedząc dlaczego się to dzieje. Wtem zrozumiała.
— Upss.. — odezwała się Genevieve, trzymając martwe ciało Lucy Bennett, kuzynki Bonnie.
Spojrzenia wszystkich obecnych tu Mikaelsonów zwróciły się ku niej. Nawet oczy Finna wyrażały zdziwienie, bo tego w swoim planie nie umieściła. A bynajmniej mu nie powiedziała. Uśmiechała się triumfalnie. Puściła mulatkę. Opadła bezwładnie na ziemię. Genevieve, nie przejmując się tym, co właśnie uczyniła, podeszła bliżej do wiedźmy.
— Mała wampirzyca... — zasyczała jadowicie — Finnie, musimy..
— Nie.. właściwie, to nic nie musi — przerwała jej Salvatore. Wtem Finn wystąpił do przodu i z wampirzą szybkością znalazł się obok Genevieve. Uśmiechnęła się jeszcze szerzej — Nie lubię marnych propozycji. Równie mocno, jak chęci zabicia moich braci i przyjaciół. Ze mną nie wygrasz wojny, nikt nie wygra. Ciągłość Bennettów została przerwana, twój sojusznik wybrał słuszną stronę, a zaklęcie wiążące zdjęto. Przegrałaś.
Cofnęła się kilka kroków do tyłu, po czym rozpłynęła się w powietrzu. I o ile zdziwiło to jej dzieci, tak dla brunetki było oczywiste. Każdy przegrany tchórz ucieka. Dziewczyna odwróciła się twarzą do rodzeństwa pierwszych, aktualnie znajdującym się w ciężkim szoku. Swój uśmieszek skierowała głównie do Elijah'y, oskarżającego ją o podobieństwo do Katherine i manipulację.
— Wiedziałaś od początku — zmrużył oczy.
— Możliwe. Ale dzięki mojemu milczeniu wiem przynajmiej, co o mnie sądzisz — powiedziała niewiarygodnie uprzejmie — Natomiast wy jak zawsze żyjecie w niewiedzy. Szczerze, to myślałam, że domyślicie się czegoś na obiedzie, ale jak widać nie jesteście na tyle domyślni.
— Czemu nam pomogłaś? — zapytał Klaus, wciąż zdumiony sytuacją.
— Och, Nik — nazwała go tak po raz pierwszy — czy to nie jest oczywiste? Macie u mnie teraz dług. Dług, który prędzej czy później odbiorę.
Śmiałym krokiem skierowała się do Kola, Klausa i Elijah'y. Wydawać by się mogło, że chciała ich ominąć i przejść obok, ale zatrzymała się obok starszego bruneta. Stanęła przy jego uchu na palcach i wyszeptała:
— Och, i jeszcze jedno. Nie jestem podobna do Katherine. Jestem od niej znacznie gorsza.
Ruszyła w swoją stronę, spojrzenia innych jak zwykle były w niej utkwione. Teraz byli to nie tylko Mikaelsonowie, ale i jej bracia oraz Bonnie Bennett, którą wcześniej poznała w Grillu. Nieustannie zdumiewała, w tym była najlepsza.
Bowiem nie było bardziej zaskakującej dziewczyny na tym świecie.
***
No i nareszcie go napisałam. Dziękuję za aktywność, gwiazdki i komentarze ♥
Nie wiem jak wy, ale ja jestem strasznie zmęczona.
Miłego weekendu xoxo
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top