TOM 2 - Rozdział 49
7/14
*-*-*-*-*
Gdy tylko pojawili się w gabinecie dyrektora Hogwartu, Suzanne poczuła, jak aura i magia zamku otula ją jak cieplutki kocyk. Poczuła się, jakby wróciła do domu po bardzo, ale to bardzo ciężkim dniu. Nie było jej w szkole zaledwie trzy dni, a ona czuła jak gdyby to był miesiąc. Z ulgą przyjęła fakt, że oprócz śpiących portretów byłych dyrektorów, byli w pomieszczeniu sami. Kiedy Gryfonka spojrzała na zegarek stwierdziła zdziwiona, że za niedługo zacznie się cisza nocna, w związku z tym dziadek, jak zawsze powinien tu być. Fawkes siedział na żerdzi patrząc na gości z ciekawością, ale i podejrzliwością. Blondynka z uśmiechem podeszła do pięknego feniksa z zamiarem pogłaskania go, jednak za nim zdążyła to zrobić coś przykuło jej wzrok. Spod skrzydła Fawkesa wystawała mała, łysa główka, która skierowana była w jej stronę.
- Felix? - szepnęła zdziwiona. - Kiedy ty miałeś Dzień Spalania? Ale to wyjaśnia, dlaczego ostatnio nie wyglądałeś najlepiej. Chodź maluchu. - powiedziała wyciągając dłoń w taki sposób, żeby feniks mógł bez problemu na niej usiąść. Ptak posłusznie wszedł na dłoń dziewczyny i ułożył się na niej wygodnie. Obecnie był nie wiele większy od dorosłego skowronka.
Po chwili w gabinecie rozległ się dźwięk otwieranych drzwi, cała trójka spojrzała w tamtym kierunku. W progu stał lekko zaskoczony dyrektor i równie zdziwiona nauczycielka transmutacji.
- Już jesteście? - zapytał głupio Albus.
- Nie widać. - mruknął zdenerwowany Mistrz Eliksirów. - Niestety, nie mam czasu na pogaduszki, więc jeśli chcecie się czegoś dowiedzieć wypytujcie ich. Ja muszę przygotować salę do warzenia. Dumbledore. - zwrócił się do Gryfonki. - Przyjdź jutro o piątej, wiesz co masz zabrać.
- Jasne. - odparła spokojnie, nie chcąc dodatkowo martwić dziadków. Ich kłótnia nie może wpłynąć na pracę dla Zakonu. Poza tym nikt nie wie o tym, że są razem i lepiej, żeby tak zostało.
Po słowach dziewczyny Snape szybko się pożegnał i wyszedł z gabinetu zostawiając za sobą parę zdezorientowanych profesorów.
- To...co chcecie wiedzieć?
Gdy wychodziła z gabinetu dziadka, było już sporo po północy. Starała się jak najszybciej przekazać dyrektorowi wszystkie istotne fakty dotyczące ich wyjazdu, żeby móc zająć się inną nie cierpiącą zwłoki sprawą. Szła właśnie korytarzem na drugim piętrze, w dłoni ściskając rączkę od walizki, którą dostała od Scamander'a, co ciekawe nikt nie zwrócił na nią uwagi, walizka wydawała się być zwyczajną walizką, jednak tak nie było. Był to naprawdę interesujący wynalazek, na walizkę rzucono zaklęcie zmniejszająco-zwiększające. W środku znajdowało się kilka wybiegów dla różnych magicznych stworzeń, takich jak żmijoptaki, buchorożce, demimozy, gromoptaki i jeszcze wiele innych. Newt przyznał, że używał jej do transportowania znalezionych przez siebie zwierząt. Było to idealne rozwiązanie w obecnej sytuacji.
Już po kilku minutach znajdował się w Komnacie Tajemnic i z głośno bijącym sercem przeszła przez tajne przejście w posągu. Dopiero teraz naprawdę zaczęła się wahać. Wcześniej, podczas rozmowy z magizoologiem uznała, że to genialny pomysł, jednak nie wzięła kilku rzeczy pod uwagę, a właściwie tej jednej konkretnej. Czy Salazar się zgodzi. W chwili przypływu odwagi pociągnęła za klamkę i otworzyła drzwi do salonu.
Założyciele siedzieli razem z James'em i Lily przy stoliku i z zapałem o czymś rozmawiali, jednak kiedy usłyszeli dźwięk zamykanych drzwi spojrzeli w ich kierunku.
- Suzanne! - zawołała Helga, wstając z miejsca i przytulając dziewczynę. - Wreszcie wróciłaś, już myślałam, że będziemy musieli się po ciebie wybrać.
- Podobno mieliście być wczoraj. - powiedział Godryk, stając zaraz obok przytulanej Gryfonki.
- Sprawy się trochę skomplikowały. - odparła odsuwając się od szeroko uśmiechniętej kobiety, która po chwili pociągnę ją w stronę kanapy. Kiedy rozsiadła się już wygodnie czekała na potok pytań ze strony Salazara. Nie przeliczyła się.
- A co tak zajęło twoją uwagę, że nie mogłaś znaleźć kryjówki Scamander'a? - zapytał niby niewinnie, Suzanne nie umknął dziki błysk w jego oczach.
- Manhattan jest ogromny, a my nie mogliśmy używać magii. - wyjaśniła niewzruszona. Westchnęła ciężko i dodała. - To była jedna wielka katastrofa. Chodziliśmy w kółko starając się natrafić na jakikolwiek ślad magii, jednak wszystko na nic, bo amerykańscy czarodzieje bardzo dobrze się kryją, szczególnie po aferze z 1926 r.
- A tak, coś mi świta. - mruknął James. - Obskurus zaczął atakować mugoli, pierwszy przypadek Obskurodziciela w Ameryce od czasu polowań na czarownice. Słyszałem o tym od dziadka, gdy byłem jeszcze mały. To dość dziwna sprawa. Podobno odkryto wtedy istnienie czarodziejskiego świata, ale zdarzyło się coś przez co mugole o tym zapomnieli. To skaza na honorze amerykańskich władz, szczególnie MACUSY.
- Scamander miał z tym coś wspólnego, ale i tak nie wiem za wiele. - odparła Suzanne. - Był wtedy w Nowym Jorku, podobno miał ścisły związek z wszystkimi wydarzeniami, podobnie jak Grindelwald.
- Zboczyliśmy z tematu. - warknął Sal. - Kiedy go znaleźliście?
- W sobotę trafiliśmy do piekarni należącej do siostry, żony Scamander'a, ona poinformowała ją o tym, że go szukamy. Tina zabrała nas do ich mieszkania. - powiedziała zirytowana tym przesłuchaniem.
- Właściwie to po co wy go w ogóle szukaliście? - zapytała zaciekawiona Rowena.
- Newton znalazł rannego bazyliszka. - odparła, na co Salazar od razu się ożywił, w jego oczach można było zobaczyć iskierki podniecenia. - Dziadek wysłał mnie, żebym mu pomogła.
- No i co z nim? - dopytywała zaintrygowany Slytherin. - Żyje?
- Oczywiście, że żyje. Wszystko z nim dobrze. - odpowiedziała spokojnie. - Pewnie jest trochę głodny, ale zaraz go wypuszczę to będziesz mógł go nakarmić, Sal.
Wszyscy spojrzeli na nią, jak na wariatkę, no wszyscy oprócz Salazara, który wstał z miejsca i niemal, że skakał z podniecenia. "Całkiem, jak małe dziecko, które czeka na nową zabawkę." - pomyślała rozbawiona jego zachowaniem.
- Jakim cudem udało ci się przemycić do szkoły, pieprzonego bazyliszka? - zapytał z nieukrywanym podziwem Godryk.
- Newt zdradził mi kilka interesujących sztuczek. - powiedziała. Po czym spytała ze złośliwym uśmiechem. - To chcecie go zobaczyć?
- Nie! - zawołała cała piątka, starając się zagłuszyć krzyk Slytherin'a.
- Wiecie, że i tak muszę go wypuścić? Nie ma już odwrotu.
- Mogłaś się z nami skontaktować w tej sprawie. - stwierdziła Lily, patrząc na dziewczynę z lekką dezaprobatą.
- Bałam się, że odmówicie. - mruknęła. - Bazyliszek może się okazać bardzo przydatny. Nie chodzi tylko o towarzystwo dla Sala, ale o nadchodzącą bitwę. - wytłumaczyła, na co reszta spojrzała na nią że zrozumieniem.
- Ten gad na pewno się przyda. - zgodził się z dziewczyną James. - W końcu bazyliszki żyją setki lat, istnieje szansa, że będzie stał na straży tajemnic Komnaty jeszcze przez następne parę wieków. Nawet jeśli was nigdy nie zabraknie to lepiej, żeby nikt niepowołany się tu nie dostał. Macie tu masę cennych artefaktów, no i trzeba zachować wasze istnienie w sekrecie.
- No dobrze, wszyscy macie rację, ale czy możemy już go zobaczyć!?- zawołała zdenerwowany i zniecierpliwiony Salazar.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top