TOM 2 - Rozdział 23

- To był najlepszy dzień w moim życiu! - zawołał Godryk szczerząc się, jak idiota. W ogóle nie przejmował się aurorem, którego podtrzymywał, jego reakcja była przezabawna.

- Ci się to podobało!? - krzyknął Szalonooki, który szedł razem z czwórką założycieli pod przykrywką i rannymi do Skrzydła Szpitalnego. Oczywiście bitwa zakończyła się dla nich zwycięstwem, wszyscy śmierciożercy, którzy zostali złapani, siedzą już zamknięci w Azkabanie. Teraz musieli zająć się zmarłymi i rannymi. - Ta rzeź była dla Ciebie zabawą!?

- No... w sumie to nasza jedyna rozrywka. - przyznała dość niechętnie Rowena, na co reszta jej towarzystwa przytaknęła. - Nie sądze by było to przyjemne dla innych, ale dla nas jest to świetna zabawa.

- Skąd wy się urwaliście? - zapytała całkiem zszokowana Tonks, która szła ramię w ramię z Remusem i Syriuszem.

- Och, długo by opowiadać. - odparła Helga.

- Właściwie to, dlaczego nam pomagacie? - spytał zaciekawiony Black. - Skoro wolicie zabijać innych to nie lepiej, żebyście przeszli na stronę Voldemorta?

Cała czwórka gwałtownie stanęła w miejscu i spojrzała na teraz skulonego mężczyzne z mordem w oczach. Syriusz często przeklinał swój długi język, zazwyczaj przeszkadzał on w zdobyciu kolejnej dziewczyny, jednak teraz konsekwencje mogą być bardziej bolesne niż bolący policzek lub krocze.

- Chyba musimy sprostować pewne sprawy. - powiedział zimno Godryk, jego świetny humor wyparował dosłownie w kilka sekund.  - Po pierwsze i najważniejsze, to nie zabijanie sprawia nam przyjemność, tylko rywalizacja i satysfakcja spowodowana pokonaniem przeciwnika, chociaż w przypadku tych butolizów to musi być ich przynajmniej dziesięciu. Nie lubimy krzywdzić czarodziei, mugoli i magicznych stworzeń, ale jeśli musimy to robić, aby zapewnić naszym bliskim bezpieczeństwo to jesteśmy na to gotowi. - każdy kto słyszał jego słowa, poczuł ciarki na plecach.

- Po drugie - zaczął podobnym tonem Salazar, niektóre osoby aż wzdrygnęły się na dźwięk jego głosu. - Suzanne i Harry są nam bardzo bliscy. Zawsze będziemy po ich stronie, nieważne jaka ona będzie. Przyrzekliśmy, że będziemy ich chronić nie ważne jaką drogę wybiorą, są naszą jedyną rodziną, a rodzina zawsze trzyma się razem. - w tych kilku słowach, oprócz wyraźnego ostrzeżenia, można było wyczuć ogromną moc i obietnicę bólu, jeśli ktoś się sprzeciwi.

- Dlaczego mamy Wam niby zaufać? - spytał dość niepewnie Moody.

- Bo oni to zrobili. - odpowiedział Helga, a każdy wiedział kogo ma na myśli. Nikt nie miał zamiaru podważać osądów Potter' a i Dumbledore, tym bardziej ich ojcowie chrzestni. Żadne z nich nie odezwało się aż do pojawienia się w Skrzydle Szpitalnym.

Wielka Czwórka pomagała rozmieścić rannych na wolnych lub transmutowanych przez nich łóżkach, kiedy byli pewni, że każdy ma swoje miejsce zaczęli szukać swoich wnuków. Dość szybko trafili na Harry'ego, który był w dość ponurym nastroju. Chłopak, z pomocą narzeczonego, dokładnie opowiedział co się wydarzyło. Niestety, z tego co się dowiedzieli, o Hermionie jeszcze nic dokładnie niewiadomo, Madame Pomfrey ani razu nie wyszła zza parawanu. Nie mieli pojęcia czego dokładnie się spodziewać. Kiedy wszystko sobie wyjaśnili próbowali wypytać Gryfona o Suzanne, jednak ten uporczywie milczał. Przez chwili naszły ich najgorsze myśli, jednak Draco szybko wyprowadził ich z błędu.

- Wszystko z nią w porządku. - powiedział spokojnie blondyn. - Miała tylko głębokie rozcięcie na ramieniu, ale wujek Severus szybko się z nim uporał. Po kłótni z Ronem była lekko przybita, ale nie było najgorzej.

- Dopóki nie przyszła profesor McGonagall. - odezwał się cicho Harry. - Pokłóciły się. Na początku McGonagall groziła szlabanem i zakazem wychodzenia, ale Suzanne się tym zbytnio nie przejęła. Ale później... - przerwał.

-...profesor McGonagall powiedziała, cytuje "Bardzo się na Tobie zawiodłam." - dokończył Malfoy, widząc, że Gryfon nie chce tego powtarzać.

- Merlinie... - szepnęła przejęta Rowena. - Przecież ona się załamie!

- Gdzie poszła!? - zapytał zdenerwowany Godryk.

- Najpewniej do Komnaty, ale jeśli nie tam to... - przerwał ponownie młody Potter. Nie chciał zdradzać kryjówki przyjaciółki, wiedział, że jest to dla niej ważne, aby to miejsce pozostało tajemnicą. - Jeśli tam jej nie będzie to wtedy powiem gdzie może być. - Harry modlił się, żeby nigdy nie musiał wspominać o ukrytej części biblioteki.

Zanim, jednak Wielka Czwórka zdążyła wybiec na poszukiwania dziewczyny ktoś postanowił im przekszodzić. Ale nie był to byle kto, tylko sam Albus Dumbledore, który wyglądał na dość zdenerwowanego i przygnębionego jednocześnie. Gdy tylko ich zobaczył od razu ruszył w ich stronę.

- Widzieliście gdzieś Suzanne? - zapytał w ogóle nie przejmując się formalnościami.

- Idziemy właśnie jej szukać, mamy pewne podejrzenia, ale niczego nie wiemy na sto procent. - wyjaśnił Salazar. - Prawdopodobnie jest w Komnacie, ale...

- Czy mogę Wam towarzyszyć? - spytał przejęty, w jego głosie można było usłyszeć nutkę desperacji. Założyciele rozumieli co czuje staruszek, dlatego przystali na jego prośbę. Opuścili Skrzydło Szpitalne i ruszyli w stronę Łazienki Jęczącej Marty, co prawda mogli użyć również Pokoju Życzeń, ale nie chcieli pokazywać dyrektorowi innych możliwości dotarcia do Komnaty Tajemnic. Salazar szybko poprowadził ich przez sieć tuneli, aż do ściany z wężami, która rozsunęła się przed nim bez słowa. Dumbledore rozglądał się po sali z zachwytem, choć pomieszczenie było przerażające, wprawiało go w ogromny podziw do Slytherin' a. Kiedy podeszli bliżej do popiersia czarodzieja Albus miał idealny widok na szkielet bazyliszka, który nawet po śmierci stworzenia napawał go przerażeniem. Był tak zaabsorbowany badaniem kości niesamowitego węża, że nie zwrócił uwagi na wracających do swojej postaci Założycieli.

- Khm, khm... - odchrząknął Salazar zwracając na siebie uwagę dyrektora. - Możemy? - zapytał lekko rozbawiony miną Dumbledore, jednak czemu się tu dziwić, nie każdy ma okazję zobaczyć czterech najpotężniejszych czarodziei Wielkiej Brytanii ubranych w zwykłe mugolskie ubrania.

- Naturalnie. - odparł zawstydzony swoim zachowaniem, całkiem zapomniał o swoich towarzyszach i na dodatek dał się zaskoczyć.

Salazar wysyczał hasło w wężomowie, po czym przeszli do tajnych kwater Slytherin' a. Gdy tylko przekroczyli próg salonu zauważyli siedzącą na kanapie Suzanne, która z kubkiem herbaty w ręku, czytała jakąś książkę. Musiała usłyszeć, jak wchodzą, ponieważ od razu po zamknięciu drzwi spojrzała w ich kierunku.

Nie potrafiła ukryć zaskoczenia jakie pojawiło się na jej twarzy w związku z widokiem swojego dziadka w komnatach Salazara. Odłożyła kubek i książkę o eliksirach na stolik, po czym spojrzała pytająco na założycieli, którzy byli już w swojej postaci.

- Cześć... - przywitała ich dość niepewnie. - Dziadku... - zaczęła, ale nie wiedziała co powiedzieć dalej, przeprosić, zignorować go, albo udawać, że nic się nie stało.

- Przestraszyłaś mnie. - powiedział starzec, po czym podszedł do swojej wnuczki, usiadł na kanapie i przytulił się do dziewczyny. Założyciele postanowili zostawić ich na chwilę samych.

Suzanne przez chwilę zamarła w bezruchu, a po chwili wtuliła się ufnie w Albusa. Z jej oczu powoli zaczęły wypływać łzy. Mężczyzna poczuł, jak na jego szacie powoli zaczyna się tworzyć mokra plama po łzach, spojrzał zaskoczony prosto w oczy blondynki. Po raz pierwszy od dawna widzi, jak płaczę, po raz pierwszy nie z jego powodu.

- Spokojnie, Księżniczko, dziadek tu jest i nie pozwoli by stała Ci się krzywda. - mówił cicho. - Słyszysz mnie, Suzanne. Nie chcę widzieć, jak płaczesz, proszę. - Gryfonka powoli się uspokajała. Kiedy starzec był pewien, że już całkiem jej przeszło, dziewczyna powiedziała coś, co go poruszyło.

- Ty też się na mnie zawiodłeś? - zapytała beznamiętnie delikatnie się odsuwając. Albus tylko patrzył na nią w totalnym szoku.

- Co proszę? Kto Ci takich głupot nagadał? - dopytywał zaskoczony słowami wnuczki.

- Babcia. - odpowiedziała z łzami w oczach. - To moja wina, że Hermiona umiera. To był mój pomysł, żeby udać się na Pokątną, to ja przystąpiłam do walki i ich zostawiłam, zamiast odstawić ich w bezpieczne miejsce, albo przynajmniej mogliśmy trzymać się razem, osłaniać się. Gdyby nie ja, Hermionie nic by nie było.

Kiedy Wielka Czwórka wróciła już w swoich codziennych szatach i zobaczyli dziewczynę w takim stanie, całą w łzach i pełną poczucia winy, poczuli się jakby zawiedli, ich serca, w tym momencie powoli pękały na kawałeczki.  Nie chcieli jej takiej widzieć, nie potrafili patrzeć, jak obwinia się o rzeczy na które nie miała wpływu.

- Suzanne... - zaczęła Rowena. - To nie Twoja wina. Jak już mamy kogoś obarczyć winą za dzisiejsze wydarzenia to Voldemorta i śierciożerców...

-... No i nas. - dodał Godryk, na co blondynka spojrzała na nich z niezrozumieniem. Brunet widząc jej minę postanowił rozwinąć swoją wypowiedź. - Suzanne, byliśmy za Was odpowiedzialni...

- Wszyscy jesteśmy pełnoletni. - wtrąciła. - Odpowiadamy sami za siebie.

- Prawda. Co nie oznacza, że nie powinniśmy się Wami zająć. - odparł Godryk. - Zamiast pomóc Wam, ruszyliśmy sami do walki. Nie zainteresowaliśmy się Wami i Waszym stanem. Spieprzyliśmy i to jest nasza wina. Nigdy nie próbuj obwiniać się za dzisiejsze wydarzenia. Rozumiesz? - zapytał, a jej uśmiech uznał za odpowiedź twierdzącą.

- No to jeśli mamy to już za sobą, to może napije się Pan herbaty. - zapytała uprzejmie Helga.

- Bardzo chętnie. - odpowiedział z uśmiechem staruszek cały czas przytulając do siebie dziewczynę. - I nie będę miał nic przeciwko jeśli będą się państwo zwracać do mnie po imieniu.

- My też nie mamy nic przeciwko. - odparł Salazar.

Wszyscy wdali się w przyjemną dyskusję na tematy naukowe, starali się nie poruszać drażliwych tematów, żeby nie zaszkodzić Szuanne. Dziewczyna czuła się zdecydowanie lepiej, jednak nadal Martina się o swoją przyjaciółkę, zauważyła, że wisiorek z wilkiem zrobił się ciepły. Było tak już od kilku godzin, bała się o najgorsze. Na chwilę wyłączyła się z dyskusji, co nie zostało zbytnio zauważone, pogrążyła się w swoich ponurych myślach, ale tylko do czasu.

Nagle w pomieszczeniu pojawił się srebrny smok, który przemówił głosem Dracona.

- Z Hermioną jest już dobrze. - powiedział patronus, a w jego głosie można było wyczuć ogromną ulgę. - Obecnie jest w śpiączce, ale Madame Pomfrey twierdzi, że wybudzi się jeszcze przed początkiem września. Mam nadzieję, że nie wpadłaś na żaden głupi pomysł. Od tego mamy Harry' ego. - po ostatnim słowie stworzenie rozpłynęło się w powietrzu.

- Dzięki, Merlinowi! - powiedziała uradowana dziewczyna wstając z miejsca.

- Wspaniale, że z Panną Granger jest już lepiej. - odaprł równie szczęśliwy dyrektor. - Ach, prawie zapomniałem! Od rana chciałem Ci to dać. - powiedział, po czym machnął różdżkę, a po chwili na stole pojawiła się ładnie opakowana paczka. - Wszystkiego najlepszego! - zawołał i podarował prezent Suzanne.

Gryfonka zaczęła go dość nie pewnie otwierać. Kiedy całe opakowanie zniknęło dziewczyna, aż pisnęła zachwycona. W jej dłoniach znajdował się właśnie długi, czarny płaszcz ze skóropodobnego materiału. Była stuprocentowo pewna, że ten płaszcz idealnie sprawdzi się podczas warzenia eliksirów.

- Mój przyjaciel - Newt Scamander, Horacy i ja kilka miesięcy temu wpadliśmy na pomysł stworzenia idealnego materiału odpornego na działanie klątw i eliksirów. - zaczął wyjaśniać, a z jego twarzy nie znikał uśmiech. - Newt znalazł stworzenia, których skóry idelanie nadawały się do tego zadania. Udało się nam połączyć skórę bazyliszka, smoka i bystroducha. Każde z tych stworzeń było odporne na działanie klątw i eliksirów, oprócz tego ostatniego. Jego wybraliśmy ze względu na kuloodporność. Tak na wszelki wypadek. - mrugnął do niej porozumiewawczo. - Kieszenie są zaczarowane, nie mają dna, możesz spokojnie chować tam niektóre składniki, zaklęcie konserwujące, także się na nich znajduje. I co o tym sądzisz? - zapytał zaciekawiony zdaniem dziewczyny.

- To genialny prezent. - odparła i przytuliła staruszka. - Dziękuję.

- Nie ma za co, Księżniczko.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top