TOM 2 - Rozdział 12
3/10
*-*-*-*-*
Dzień był bardzo ciepły i wprost idealny na spacer po plaży. Suzanne udało się namówić Starego Nietoperza na wyjście z hotelu, co stanowiło nie lada wyczyn. Jak do tej pory Snape opuszczał apartament tylko z konieczności, żeby na przykład zrobić zakupy lub przeszukać miasto w poszukiwaniu Corteza. Spędzili w Brighton już trzy dni, ich poszukiwania nie przynosiły żadnych skutków, a Suzanne przez cały ten czas nawet nie wyszła z ich bazy wypadowej. Profesor tłumaczył swoją nadopiekuńczość tym, że gdyby coś jej się stało to miałby na głowie nie tylko zrozpaczonego Albusa, ale i wkurzoną Minerwę. Biorąc pod uwagę, jak silnymi i potężnymi są czarodziejami, stwierdził, że nie dożył by następnego dnia, od kiedy dowiedzieli by się o śmierci Suzanne. Ten argument, jednak nie przekonał upartej Gryfonki. Miała swój cel i chciała go osiągnąć za wszelką cenę.
Tego dnia wstała o świcie z niezbyt wygodnego łóżka. Jeśli jej po dwóch nocach w tym łóżku jest tak tragicznie to, jak musiał czuć się Snape, który spał na kanapie. Postanowiła trochę udobruchać Mistrza Eliksirów. Już od dawna zapowiadało się na to, że ten dzień będzie ciepły i przyjemny, a Suzanne nie przyleciała do Brighton, żeby grzać miejsce w fotelu. Zabrała ze sobą komplet ubrań, które zakupili pierwszego dnia tutaj i udała się pod prysznic. Z zakupami wiąże się dość zabawna historia.
Pierwszego dnia, zaraz po zjedzonym obiedzie na mieście, wspólnie ustalili, że przydałoby się zakupić parę ubrań. Niestety Snape nie przewidział, że dziewczyna wpadnie w szał zakupowy. Suzanne stosunkowo rzadko zdarzało się taka sytuacja, ale jeśli już miała miejsce nic nie było jej w stanie odciągnąć od kupowania czego popadnie. I tu nie było różnicy. Po pierwszych dziesięciu sklepach Snape próbował się wymknąć, ale nieskutecznie, ponieważ dziewczyna wyczuła jego intencje i go w porę zatrzymała. Profesor mógł z ręką na sercu przyrzec, że był to najgorszy dzień w całym jego życia, no może dzień w którym James Potter uratował jego marny żywot był gorszy. Mógł się pogodzić z mężczyzną, ale nadal miał do niego pretensje o wydarzenia sprzed lat. Jednak zakupy z kobietami powinny być uważane za tortury najwyższej klasy. Wracając do hotelu profesor słaniał się na nogach ze zmęczenia, natomiast po Gryfonce nie było widać żadnego śladu, który mógłby pokazywać jej zmęczenie. Snape wszedł do ich apartamentu i padł ledwo żywy na kanapę. Dopiero kilka minut później odzyskał swój prawdziwy wygląd. Nie zdążył się przebrać, czy chociażby umyć, od razu zasnął.
Gdy wyszła już umyta i przebrana w czarne legginsy oraz białą koszulkę poszła zrobić śniadanie. Postanowiła postawić na najzwyklejsze brytyjskie śniadanie. Kiedy skończyła gotować profesor już siedział w fotelu mocno zaspany z gazetą w ręce. Zrobiła dodatkowo kawę i podała posiłek mężczyźnie. Ten zaskoczony zjadł i wypił wszystko, a kiedy skończył przyglądał się podejrzliwie dziewczynie. Gryfonka wtedy spytał się go wyjście, z początku zaprzeczał i zabraniał, jednak ona pozostała nieugięta. Po długich namowach nastolatki zgodził się na jeden spacer po plaży.
Jeszcze przed obiadem opuścili hotel pod Eliksirem Wielosokowym i udali się w stronę oceanu, plaża była zaledwie sto metrów od ich miejsca zakwaterowania. Snape z dozą niepewności prowadził dziewczynę pod ramię kiedy przechadzali się brzegiem oceanu. Suzanne z przyjemnością podziwiała nowy dla niej widok. Po raz pierwszy była w tym mieście. Często, kiedy była młodsza bywała z dziadkiem w Londynie. Nie zwiedzała zbytnio Wielkiej Brytanii, o wiele lepiej znała Paryż, gdzie spędziła zaledwie rok niż miasto, w którym się urodziła. Bywała już nad oceanem, ale głównie podczas odbywania nauk u Alexa. Nie było to takie samo uczucie. Teraz czuła dziwne, irracjonalne szczęście, które dodatkowo powodowało uśmiech na jej twarzy. Nigdy nie pomyślała by, że będzie spacerować z Postrachem Hogwartu po plaży i to z szerokim uśmiechem na twarzy. Rozumiała z Harry' m, Draco nawet Ronem, ale Snape' em. To wydawało się być tak nierealne, jak to że Armaty z Chudley zdobędą pierwsze miejsce w lidze. A jednak właśnie taka sytuacja miała miejsce. Szli ramię w ramię spokojnie podziwiając widok przed ich oczami. Nie obrzucali się inwektywami, nie oszukiwali się nawzajem, po prostu milczeli oglądając nadmorski krajobraz. Zastanawiała się, jakby to było gdyby na miejscu profesora znajdował się inna osoba. I dopiero teraz do niej dotarło, że gdyby to był ktoś inny nie czułaby się tak szczęśliwa.
Snape miał całkiem podobne myśli. To wydawało się mu tak dziwne, że aż niemożliwe. Był tu, teraz z dziewczyną, która zawróciła mu w głowie. Wiedział o tym od dawna, ale sam przed sobą ukrywał prawdę. Nie chciał jej tego mówić. Dlaczego? Bo był tchórzem. Bał się, że nie tylko zniszczy siebie, ale i ją. Ta niezwykła Gryfonka o pięknych błękitnych oczach, które teraz przyjęły barwę czekolady i długich, falowanych, złotych włosach, obecnie krótszych, kasztanowych była jedną z najlepszych rzeczy jakie go w życiu spotkały. Kiedy wspominał od czego się to zaczęło, zrozumiał, że czuł coś do dziewczyny już od początku. Najpierw zainteresowanie, później podziw, następnie zauroczenie, a teraz...
Plaża wydawała się pusta, co było dość dziwne skoro o tej godzinie powinny tu być tłumy ludzi. Ale nie było to nic niezwykłego dla człowieka, który teraz uważnie przyglądał się spacerującej po plaży parze. Z zainteresowaniem śledził każdy ich najmniejszy ruch, pozostawał czujny choć widział, jak oni całkiem odprężają się nie zwracając uwagi na otoczenie. Błąd. "Ile ich jeszcze wyhaczę?" Zapytał sam siebie tajemniczy mężczyzna. Nagle zobaczył, jak para błękitnych tęczówek kieruje się w jego stronę i spotyka się z jego czarnymi. Przeszył go dziwny dreszcz i poczuł w tym spojrzeniu coś... znajomego. Uciekł.
Snape patrzył w miejsce, w którym jeszcze chwilę temu stał tajemniczy mężczyzna. Od razu go rozpoznał. Nic, a nic się nie zmienił.
- Profesorze? - usłyszał cichy głos niedaleko swojego ucha. - Co się stało? - spytała zaniepokojona.
- Chyba właśnie znaleźliśmy Dana Corteza. - stwierdził z diabelskim uśmiechem.
*-*-*
Rozdział krótszy, bo nie miałam weny.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top