TOM 2 - Rozdział 4
Nie obeszło się bez ostrej reprymendy, przez około dwie godziny słuchała ich krzyków i wrzasków. Kiedy już nasłuchałam się jaka to jest nieodpowiedzialna i lekkomyślna została zmuszona do zjedzenia sowitej kolacji wykonanej przez Helgę. Wszystkie dania przez nią przyrządzone były, jak niebo w gębie, i choć skrzaty gotowały te same potrawy zgodnie z przepisem kobiety, można było wyczuć ogromną różnicę. Musiała przyznać, że była piekielnie głodna, ale nie miała na to czasu, teraz gdy wie jakich run użyć do stworzenia bariery miała zamiar rzucić wszystko i zająć się osłonami szkoły. Niestety Helga była bezwzględna. Kiedy już wszystko grzecznie zjadła chciała zacząć układanie kombinacji, ale znów nic nie poszło po jej myśli. Salazar zablokował wszystkie księgi w jej kwaterach tak, że nie dało się ich otworzyć. Jako argument podał jej zmęczenie i pracoholizm. Powiedzieć, że była wściekła to za mało, ledwo nad sobą panowała. Już nieźle wkurzona wywaliła ich za drzwi, po czym położyła się spać.
Ale to był dopiero początek męczarni. Jej kwatery były jednym z najbezpieczniejszych miejsc w Hogwarcie, zabezpieczenia były nie do pokonania, a wejściem do komnat Suzanne był portret Salazara, nie było szansy, żeby komuś udało się go oszukać. Jedynym sposobem na wejście do środka było podanie właściwego hasła. No chyba, że Slytherin ma zamiar się na niej zemścić. Z samego rana czekała na nią dość ciekawa pobudka.
Suzanne miała w zwyczaju budzić się wcześnie rano, żeby uniknąć spotkania kogokolwiek na korytarzach, było to bardzo przydatne i oszczędziło jej to masy tłumaczeń. Nigdy nie miała z tym problemu, nieważne jak późno kładła się spać. Tym razem obudziło ją trzaśnięcie drzwiami. Wstała od razu na równe nogi i szybko pobiegła do salonu. Jakie było jej zdziwienie kiedy na kanapie ujrzała spokojnie czytającą McGonagall.
- Co ty tu robisz? - zapytała zaskoczona i wkurzona tym, że ktoś przełamał jej zaklęcia. - I jak tu weszłaś?
- Salazar mnie wpuścił. - odparła nie odwracając wzroku od książki. - A jeśli chodzi o to co tu robię, to raczej odpowiedź jest prosta. Przyszłam zabrać Cię na śniadanie. - zakończyła i spojrzała na swoją wnuczkę, która miała na sobie pomięte ubrania, w nocy była tak padnięta, że nawet nie zdążyła się przebrać. - Weź szybki prysznic, załóż czyste ubrania i idziemy. - pospieszyła ją. Suzanne bez słowa wróciła do swojej sypialni, zabrała coś na przebranie i udała się w stronę łazienki. Minerwa dalej siedziała na kanapie i czytała książkę o transmutacji, akurat jedną z tych trudno dostępnych.
- Jak Ci się udało ją otworzyć? - spytała zaciekawiona. Na wszystkie jej księgi została rzucona silna blokada, nie mogła otworzyć tych piekielnych książek, ani siłą, ani żadnym jej znanym zaklęciem.
- W jakim sensie? - odpowiedziała pytaniem na pytanie.
- W takim, że na wszystkie księgi została rzucone potężne zaklęcie blokujące dostęp. Nie powinnaś jej otworzyć. - blondynka podeszła do jednego z wielu regałów i wyciągnęła z niego losową książkę. Spróbowała ją otworzyć, ale bez skutku. McGonagall przyglądała się jej zaciekawiona.
- Widzę, że zostały zablokowane tylko dla Ciebie, jak widziałaś ja nie miałam z tym absolutnie żadnych problemów. - powiedziała i uśmiechnęła się z triumfem. - A teraz marsz do łazienki. Za godzinę będzie śniadanie.
Niechętnie udała się w stronę następnych drzwi. Wzięła szybki prysznic, po czym wysuszyła włosy zaklęciem i zostawiła je rozpuszczone, przebrała się w białą, lnianą koszulę i czarne spodenki. Popatrzyła w lustro i załamała ręce nad swoim beznadziejnym stanem. Worki pod oczami i niesamowicie blada cera, do tego przekrwione oczy, które wcale nie dodawały jej uroku. Nadal czuła się zmęczona, ale nie chciała przesadzić z eliksirem dodającym wigoru, po pewnym czasie osoba się na niego uodporniała, ale teraz czuła, że musi go zażyć, bo zaśnie w czasie śniadania.
Gdy już była gotowa wróciła z powrotem do salonu. Minerwa czekała na nią już przy wyjściu. Pełna niepewności ruszyła za kobietą. Kiedy przeszła przez portret spojrzała na Salazara, który uśmiechał się triumfalnie. Zdenerwowana syknęło w wężomowie, że jeszcze się policzą, ale mężczyzna się tym nie przejął. Wściekła podążała krok w krok za McGonagall, kiedy zbliżały się już do Wielkiej Sali uderzyło w nią uczucie paniki. Nie chciała się widzieć z dziadkiem, nie wiedziała dlaczego konkretnie, ale miała dziwne przeczucie, że nie skończy się to dla niej dobrze.
Kiedy tylko przekroczyły próg pomieszczenia Suzanne poczuła na sobie spojrzenie tych przeszywających, błękitnych tęczówek. Niepewnie zbliżyła się do stołu prezydialnego i usiadła po lewej stronie od staruszka. Miała w planach usiąść gdzieś dalej, ale jak na złość było to jedyne wolne miejsce. Wszyscy nauczyciele już wrócili do szkoły i nikt nie postanowił opuścić śniadania. Wzrok dyrektora był coraz bardziej drażniący, z minuty na minutę traciła nad sobą kontrolę. "Co się z nią działo? " - pomyślała, nigdy dotąd nie zachowywała się tak dziwnie i nigdy, publicznie nie traciła kontroli. To wszystko przez te pieprzone runy i ten cholerny eliksir. No i zapomniała o swojej denerwującej, gryfońskiej ciekawości. W końcu nie wytrzymała, spojrzała prosto w oczy swojego dziadka i zapytała prosto z mostu.
- O co chodzi? Co tym razem mam zrobić? - na twarzy staruszek przez chwilę pojawiło się autentyczne zdziwienie, jednak szybko zostało zastąpione jego codziennym uśmiechem.
- Nic, po prostu się o Ciebie martwię. - powiedział. Po czym szeroko się uśmiechnął i złapał ją za prawą dłoń. - Przepracowujesz się, widać to po tobie. Wiem jak bardzo zależy Ci na znalezieniu rozwiązania do września, ale przystopuj.
Chwilę patrzyła na niego próbując wyłapać kłamstwo, ale bez skutku. Zdawała sobie sprawę, że Albus ma rację tylko nie chciała się z tym pogodzić. Bała się, że jeśli zawali zginą niewinni, a to było coś na co nie mogła pozwolić. Jednak już teraz czuła swoje wyczerpanie, nie tylko fizyczne, ale i magiczne. Dłużej tak nie pociągnie, jedynie gdzie ją to doprowadzi to na Oddział Psychiatryczny w św Mungu lub na cmentarz. Otrząsnęła się ze swoich ponurych rozmyślań i uśmiechnęła się delikatnie.
- Myślę, że masz rację. - odparła i usłyszała dźwięk tłuczonej porcelany. Wychyla się lekko do przodu i spojrzała na swoją babcię, która patrzyła na nią zszokowana. - Coś się stało?
- Coś się stało!? - zapytał w szoku. - Przyznałaś Albusowi rację! Pierwszy raz od... od zawsze! - krzyknęła sfrustrowana.
- Chyba nie do końca rozumiem. - stwierdziła. - Często zdarzało mi się zgadzać z dziadkiem. Teraz ma rację, przepracowuje się i jestem wyczerpana, zdaję sobie z tego sprawę, więc co w tym dziwnego, że się z nim zgadzam? - spytała zbita z tropu.
- Pierwszy raz przyznałaś się, że nie jest dobrze z twoim zdrowiem. - wyjaśniła. - To trzeba uczcić. - dodała złośliwie. Suzanne nie lubiła kiedy Minerwa się z nią drażniła. Głównie dlatego, że to zawsze McGonagall wygrywała.
- Tak, tak jasne, raz człowiek zrobi głupi błąd i wszyscy będą się go czepiać. - mruknęła pod nosem dziubiąc widelcem w kawałku kurczaka. Po chwili usłyszała cichy chichot po swojej prawej stronie. Spojrzała wściekła na swojego dziadka, który widząc jej minę i roześmiał się na głos. - Rozumiem, że teraz będziecie mi to wypominać?
- Nie przejmuj się Suzanne. - odezwał się właściciel piskliwego głosiku, który siedział na miejscu obok niej. - Oni potrzebują trochę rozrywki. Kiedy Ciebie nie było, stali się strasznie marudni. - wytłumaczył malutki profesor. Gryfonka skinęła mu głową ze zrozumieniem, po czym wdała się z nim w interesującą rozmowę na temat wykorzystania zaklęć codziennego użytku w pojedynkach. Jakiś czas później profesor Flitwick opuścił Salę, a blondynka miała zamiar pójść w jego ślady, ale zatrzymała ją dłoń na jej ramieniu. Wyraźnie dziadek chciał z nią porozmawiać bez świadków, dlatego czekał, aż w Wielkiej Sali zostali tylko oni i Minerwa.
- Czyli jednak jest coś na rzeczy. - powiedziała.
- Chciałem Cię tylko zapytać, czy masz jakiś pomysł związany z tymi ruinami. - nie czekając na jej odpowiedź kontynuował. - Jeśli takowy jest to możesz go zacząć dopiero w sierpniu. - odrzekł wyraźnie z siebie zadowolony.
- Ale przecież ja... - chciała się kłócić, ale jedno spojrzenie jej babci skutecznie ją uciszyło.
- Postanowiłem i decyzji nie zmienię. - powiedział pewnie i twardo, po czym dodał. - Dodatkowo prosiłbym Cię żebyś na razie odpoczęła od książek i wyszła czasem na świeże powietrze, albo wpadła do mnie na herbatę. - nie brzmiało to jak prośba, jednak nie chciała się kłócić wiedziała, że krótka przerwa dobrze jej zrobi.
- I tak nie możesz korzystać ze swojego drogocennego księgozbioru to co Ci szkodzi czasem zajrzeć i do mnie. - chciała z miejsca udusić tą kobietę.
- Dlaczego? Czyżby coś się stało z twoją cenną kolekcją? - dopytywał dyrektor, a z jego twarzy nie znikał szeroki uśmiech.
- Nie ważne, na pewno będę Was odwiedzać przynajmniej trzy razy dziennie. - zadeklarowała. - W końcu będziecie mieli mnie dość, a ja wrócę do pracy.
- Zobaczymy. - odparła Minerwa z determinacją. - A! Prawie zapomniałam! Dostaliśmy zaproszenie na ślub.
- Ślub? - spytała zdezorientowana. - Czyj?
- William' a Weasley' a i Fleur Delacour. - odpowiedział na jej pytanie dropsoholik.
- Bill się żeni! Ale heca! - zawołała rozbawiona. - Kim jest ta Delacour? - spytała już spokojniej.
- Z tego co wiem od Molly to panna Delacour pracuje dla Gringotta. - zaczęła Minerwa. - Była także uczestniczką Turnieju Trojmagicznego. Reprezentowała Beauxbatons.
- Francuzka.
- I wila. - dodał od siebie Albus.
- To nieźle mu się trafiło. - stwierdziła z uśmiechem. Zawsze życzyła Bill' emu, jak najlepiej i jeśli on jest zadowolony, to ona cieszy się jego szczęściem. - Kiedy się odbędzie?
- Za dwa dni, w Norze. - odparła Minerwa.
- To wszystko?
- Jeszcze została nam kwestia Potter' ów. - zaczął, lecz nie dane mu było dokończyć.
- Wszystko załatwione. - wtrąciła Suzanne. - Kiedy chcesz ich tu przenieść?
- Im szybciej tym lepiej. - odparł wymijająco.
- Czyli, jak nałożę bariery. Zrozumiałam. Będę już iść, muszę znaleźć sobie jakieś ambitne zajęcia, bo za nudzę się na śmierć. - Gryfonka czym prędzej opuściła Wielką Salę i udała się tylko sobie znane miejsce.
- Stawiam pięć galeonów, że nie wytrzyma tygodnia. - powiedziała ze złośliwym uśmiechem Minerwa.
- Wchodzę.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top