TOM 2 - Rozdział 39

Członkowie zakonu zaczęli opuszczać pomieszczenie zaraz po otrzymaniu swoich nowych przydziałów. Harry, Draco, Hermiona, Ron i Neville wyszli jako ostatni. W końcu, gdy gabinet opustoszał, a w pomieszczeniu pozostali tylko McGonagall, Dumbledore, Cortez, Suzanne i Snape, Albus zniósł zaklęcie powiększające. Zebrani spokojnie zasiedli na wolnych fotelach, a kiedy każdy znalazł się w już wygodnej pozycji, dyrektor zabrał głos.

- Nie bez powodu prosiłem, abyście zostali. - zaczął mówić. Zabrał ze swojego biurka kawałek zapisanego pergaminu, po czym podszedł do Mistrzów Eliksirów i przekazał im zapiski.

Suzanne i Severus pochylili się nad kartką i aż rozszerzyli oczy ze zdziwieniem kiedy przeczytali jej treść.

- Czyś ty kompletnie zwariował!? - zawołał zdenerwowany Snape. Gryfonka w tym momencie podzielała jego zdanie.

- Severusie, gdyby to nie było konieczne...

- Dziadku, to jest niemożliwe. - przerwała mu Suzanne, całkiem ignorując zaciekawione spojrzenia pozostałej dwójki profesorów. - Nikt nie jest w stanie, w tak krótkim czasie uwarzyć tylu tak różnorodnych eliksirów. Nawet ja.

- I ja również. - dodał Snape. - Wiesz dobrze, że na takie zapasy eliksirów - powiedział potrząsając pergaminem. - trzeba pracować kilka miesięcy. Samo Felix Felicis warzy się pół roku, ilość jaką podałeś na liście musielibyśmy sporządzać przez co najmniej rok.

- Poza tym, nadal mamy braki w zaopatrzeniu. - przyznała blondynka z wyraźną niechęcią. - Nie udało nam się nawet wrócić do tępa sprzed wakacji, a co dopiero je przyspieszyć. Jeśli mielibyśmy warzyć eliksiry dla Skrzydła i dodatkowe te z listy, musielibyśmy pracować przez 24 godziny na dobę i to siedem dni w tygodniu.

- A kto powiedział, że będziecie zaopatrywać Skrzydło Szpitalne? - zapytał Dumbledore.

- Nie wiem czy zapomniałeś, Albusie, ale zaopatrywanie Skrzydła należy do obowiązków każdego nauczyciela eliksirów. - przypomniał mu Snape z grymasem na twarzy.

- No właśnie. - zgodził się z nim dyrektor, a na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech. - Dobrze, że mamy dwóch nauczycieli tego przedmiotu. Horacy już się zgodził warzyć eliksiry dla Skrzydła, dlatego w waszych rękach pozostają tylko eliksiry potrzebne Zakonowi.

- A możesz mi powiedzieć, po jaką cholerę jest nam potrzebna Amortencja? - zapytała zdenerwowana Suzanne.

- Nie powinno cię to interesować. To jest wasze obecne zadanie. - dodał surowo widząc, że dziewczyna chce coś wtrącić. - Nie chcę słuchać żadnych protestów. Musicie uwarzyć eliksiry z listy do końca przyszłego tygodnia, nie obchodzi mnie jak to zrobicie, możesz nawet zamieszkać w lochach, Suzanne, ale te eliksiry muszą zostać uwarzone do końca września.

- Ale przecież...

- To moje ostatnie słowo w tej sprawie. - powiedział wstając z miejsca. Gryfonka naburmuszona zamilkła. Przez chwilę mierzyli się wzrokiem, aż w końcu dziewczyna odpuściła. - Mam nadzieję, że wyraziłem się wystarczająco jasno?

- Tak. - odparli równo Severus i Suzanne.

- Może teraz powiesz mi po co ja tu jestem, bo chyba nie po to, żeby pilnować ich, aby się nie pozabijali? - spytała McGonagall patrząc na dwójkę awanturników z rozbawieniem, na co ci posłali jej mordercze spojrzenia, które niestety nie spełniły swojej funkcji. Kobieta wydawał się jeszcze bardziej rozbawiona.

- Och, dobrze, że poruszyłaś tę kwestię Minerwo. - powiedział Dan. - Ja także chętnie poznam powód mojej obecności przy tej jakże interesującej rozmowie.

- Wasza obecność jest teraz niezbędna. - odparł Albus ponownie siadając w wygodnym fotelu. - Ostatnio kontaktowałem się z moim starym, dobrym przyjaciele Newtonem Scamanderem.

- To ten magizoolog z którego pomocą stworzyłeś mój płaszcz. - bardziej stwierdziła niż zapytała Gryfonka.

- Dokładnie ten. - potwierdził jej przypuszczenia. - Newt mieszka obecnie w Ameryce, niestety nie wiem na jak długo tam zostanie. Jest zagorzałym magizoologiem, który zwiedza świat w poszukiwaniu magicznych stworzeń. Jego żona stara się go trochę utęperować, ale z jego podróżami nie jest w stanie sobie poradzić. - Dumbledore roześmiał się. - Newton jest niewiele młodszy ode mnie, ale to go nie zniechęca do pakowania się w kłopoty.

- Wspaniale, ale możesz przejść do sedna. - wtrąciła opiekunka Gryfonów.

- Ach, tak już. - powiedział lekko zmieszany. - Dwa dni temu, dostarczono do mnie list od Newtona w którym wspomniał, że udało mu się schwytać ranne stworzenie. Niestety nie mógł go opatrzyć przez to, że zachowywało się strasznie agresywnie.

- Jakie stworzenie? - zapytał zaciekawiony Dan. Staruszek wydawał się dokładnie rozważać nad przekazaniem im tej wiadomości.

- Bazyliszek.

Wszyscy w pomieszczeniu głośniej wciągnęli powietrze.

- Czy on nie ma instynktu samozachowawczego!? - zawołał Snape z kpiną. - Niech zgadnę, był Gryfonem?

- Nie, należał do Hufflepuff'u. - sprostował Albus, gromiąc mężczyznę wzrokiem. - Ale racja, Newt nie posiada instynktu samozachowawczego, właściwie to niewiele mu go zostało na starość.

- Ale po co nam to mówisz? - zapytał Minerwa, po czym coś sobie uświadomiła. Zaskoczona spojrzała na swoją wnuczkę, po czym przeniosła wzrok na dyrektora. - Ty chyba nie chcesz...

- Taki właśnie mam zamiar, Minerwo. - powiedział.

- Nie pozwalam na to! - krzyknęła wściekła McGonagall.

- To zależy tylko i wyłącznie od niej. - odparł. - Jest już dorosła, to jej wybór. Chciałem tylko, żebyś wiedziała.

- O czym wy mówicie? - zapytał wstrząśnięta blondynka.

- Zabraniam Ci, Albusie!

- Newt potrzebuje naszej pomocy. A konkretnie twojej. - wyjaśnił, starając się ignorować czerwoną na twarzy nauczycielkę transmutacji, która właśnie w tym momencie planowała jego morderstwo.

- Mojej? - zapytała głupio.

- Jesteś wężousta. Bazyliszek cię posłucha, Newt będzie mógł się nim zająć i wypuścić na wolność.

- I pozwolisz mi wyjechać do Ameryki? Samej? - dopytywała zdziwiona.

- Oczywiście, że nie będziesz sama. - odpowiedział z rozbawieniem, co nieco uspokoiło Minerwę. - Dan i Severus pojadą z tobą.

- Co!? - zapytała cała trójka, patrząc na dyrektora z nieukrywanym szokiem.

- Ale lekcje i klub...

- Eliksiry...

- Spokojnie Panowie. - powiedział Albus. - Wyjeżdżacie jutro popołudniu, przeniesiecie się świstoklikiem do Nowego Jorku, a stamtąd już poradzicie sobie sami. Powinniście wrócić do niedzieli.

- Przecież kazałeś nam... - zaczął Snape, ale nie dane mu było dokończyć.

- Rozpoczniecie warzenie w poniedziałek, jeśli zajdzie taka potrzeba, zwolnię Suzanne z zajęć. - wytłumaczył dyrektor. - Wiem co wcześniej powiedziałem, ale nic na to nie poradzę, że ta sprawa jest ważniejsza.

- Niby w jaki sposób? - spytał Severus.

- Newt jest naszym sojusznikiem. Może nam pomóc przeciągnąć magiczne stworzenia na naszą stronę, poza tym to idealnie się składa. - dodał z błyskiem w oku. - Ktoś jeszcze mieszka w Ameryce.

- Nie...

- O tak.

- Chyba nie każesz mi się z nim skontaktować? - zapytał całkiem załamana Suzanne.

- Właśnie to będziesz musiała zrobić.

Gryfonka jęknęła głośno, właściwie to była na skraju płaczu. Za jakie grzechy ona musiała teraz to znosić.

- Przecież On mnie nie znosi. Tym bardziej po tej akcji z kamieniem.

- Dlatego, jak go spotkasz dasz mu to. - powiedział Dumbledore, po czym wyciągnął z szuflady fiolkę z jakąś fioletową substancją i podał ją dziewczynie.

Suzanne przyglądała się miksturze ze szczerym zaciekawieniem, które szybko przerodziło się w czyste zdumienie. Delikatnie odkręciła fiolkę i powąchała jej zawartość, po czym sapnęła zaskoczona.

- Skąd to masz? - spytała niebywale ciekawa odpowiedzi. To co obecnie znajdowało się w jej dłoni było warte niemałe pieniądze. Nawet ją bolało by kupno tej substancji.

- Od Severusa. - odparł, na co dziewczyna spojrzała na swojego partnera z szacunkiem.

- Jak zdobyłeś krew czarnego hebrydzkiego? - zapytała zaskoczona.

- Od znajomego. - odpowiedział wymijająco.

- O czym wy mówicie? I czemu tak zachwycacie się tym eliksirem? - spytał Dan, nie mogąc znieść tego, że nic nie rozumie z ich paplaniny.

- To nie jest eliksir. - powiedział spokojnie blondynka. - To mieszanka substancji...

- A to nie to samo?

Po chwili oberwał po głowie od Snape'a.

- Nie, to nie to samo. - odparł stanowczo. - Eliksir jest przyrządzany, warzony. W tym przypadku stworzyłem zwykłą mieszankę, co prawda z bardzo niezwykłych składników, ale jednak mieszankę, a nie eliksir.

- Jasne, teraz rozumiem.

- Mogę kontynuować? - zapytała sfrustrowana. Odpowiedziały jej skinięcia głowy. - A więc, to co trzymam w dłoni to mieszanka niesamowicie rzadkich i drogich ingrediencji, których raczej nie używa się w zwykłych eliksirach, przynajmniej nie osobno.

- Chyba się zgubiłam. - stwierdziła Minerwa.

- Tych konkretnych składników można użyć tylko w tej formie. - wyjaśniła Gryfonka wskazując na fiolkę. - W tej mieszańce znajduje się krew smoka, jak wcześniej wspomniałam czarnego hebrydzkiego, łzy Demimoza i dobrze sproszkowane pióra Feniksa.

- Rzeczywiście, dość ciekawa mieszanka. - stwierdził Cortez przyglądając się fioletowej substancji.

- Jestem pewien, że Alexander ucieszy się z takiego upominku. - powiedział Albus.

- O wiele bardziej cieszyłby się z Kamienia Filozoficznego. - odparła Suzanne.

- A on w ogóle jeszcze żyje? - zapytał Snape. - Skoro nie ma Kamienia to nie może wykonać Eliksiru Życia, no chyba, że ma takiż zapas, że...

- O nie, nie. - przerwała mu lekko rozbawiona blondynka. - Alex ma w swojej kolekcji kilka Kamieni po prostu wściekł się ma mnie, że go przechytrzyłam.

- W jaki sposób?

- To zostawię dla siebie.

- Myślę, że na tym możemy zakończyć naszą rozmowę. - powiedział starzec. - Jutro po spotkaniu Klubu Pojedynków wyruszacie do Ameryki.

*-*-*
Hej, dzisiaj miał być rozdział z CTTE, ale od dwóch dni strasznie boli mnie głowa i mam stan podgorączkowy. Ten rozdział napisałam ostatkiem sił i nerwów, bo było mi głupio, że nic nie wstawiam. Jak tylko będę w stanie, to napiszę dla Was nowy rozdział.
Pozdrawiam,
panienka_dumbledore

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top