TOM 2 - Rozdział 29
Następną godzinę Snape i Suzanne spędzili na luźnej rozmowie na tematy naukowe, oboje czuli się wyjątkowo dobrze w swoim towarzystwie. Po raz pierwszy od początku roku Suzanne miała możliwość rozładować swoje emocje, te dwa tygodnie były dla niej wyjątkowo stresujące. Nauka, szlaban u Snape'a, praca dla Zakonu, no i sama próba uwarzenia eliksiru Salazara. Po pierwszym tygodniu intensywnej pracy miała już dość, brakowało jej tego luzu, na który mogła sobie pozwolić w wakacje. Teraz szczerze żałowała, że nie wykorzystała tych dwóch miesięcy na odpoczynek. Kilka dni temu jej samokontrola została wystawiona na gigantyczną próbę. Eliksir Extremum Fato po raz enty wybuchł podczas pierwszej fazy warzenia. Gryfonka miała ogromną ochotę zostawić to wszystko i wrócić do God'a. Był to, jak dotąd największy akt desperacji w jej wykonaniu. Nie zrozumcie tego źle. Alex jest po prostu... specyficzny, albo oryginalny, jak kto woli. Miał swoje dziwne nawyki, które stanowiły tu akurat najmniejszy problem. Suzanne zdecydowała się wyjechać z Ameryki z kilku powodów.
Po pierwsze, Alex nauczył ją już wszystkiego czego mógł, dalsze, całkiem niepotrzebne przebywanie z nim w jednym domu mogło by źle odbić się na jej psychice. Po drugie, miała dość sprzątania jego rupieci. God zbierał lub jak to on mówił "kolekcjonował" wszystko co popadnie, od opakowań po chipsach do żadkich klejnotów. Któregoś razu zapytała się go po co mu to wszystko, jednak nie otrzymała zbyt konkretnej odpowiedzi. Właściwie Alex uznał to za obelgę i kazał jej sprzątać kupkę jego "cennych skarbów" z przed tysiąca lat. Jak to możliwe?
Alexander God był pierwszym alchemikiem któremu udało się stworzyć Kamień Filozoficzny, było ta jakoś dwa może trzy tysiące lat temu. Nigdy nie podzielił się tą informacją z nikim. Nicholas Flamel dokonał tego samego wiele wieków po nim, przez pierwsze sto lat żył w przekonaniu, że to on jako pierwszy tego dokonał. Jednak przekonał się o tym, jak bardzo się mylił podczas pierwszego w historii złotu Mistrzów Eliksirów. To wtedy właśnie poznał Alexa, mężczyzna nie miał mu tego za złe, dzięki temu odpędził od siebie zbytnio zainteresowanych czarodziei, którzy chcieliby poznać najstarsze receptury i zaklęcia. Co do tych drugich God był bardzo sceptycznie nastawiony, nigdy nie szły mu jakoś najlepiej, stąd właśnie Suzanne umiała magię bezróżdżkową. Jako że Alex nie używał zaklęć, wszystko należało sprzątać po mugolsku, co zajmowało masę dni. Nie nie przesadzam, tu naprawdę mówimy o dniach i nocach. Przez trzy tysiące lat God zgromadził masę rupieci, które poniewierały się po całym domu, czy raczej złomowisku. Pierwszy rok swojego pobytu tam, Suzanne spędziła na sprzątaniu i segregowaniu odpadów. Jednak tych rzeczy było na tyle dużo, że można je było jedynie podzielić na kupki z latami. Najwięcej rzeczy było z lat 50 XX wieku, na samą myśl o tym dziewczynę przechodziły ciarki. W ciągu tego roku Suzanne udało się jako tako opanować magię bezróżdżkową, z czasem udoskonaliła ją do perfekcji. Potem God odkrył u niej talent do eliksirów. Następne lata były morderczym treningiem podczas którego około pięć razy była bliska śmierci. No cóż, zdarza się. Z czasem do tego przywykła, ale kiedy zaczęły zbliżać się jej 11 urodziny treningi stały się bardziej męczące, a eliksiry trudniejsze. Jej największym osiągnięciem było samodzielne uwarzenie Eliksiru Życia, nawet God nie był w stanie zostać wobec tego obojętny. Zaczął ją traktować na równi ze sobą. Jeśli to w ogóle możliwe był milszy i mniej zgryźliwy. Przed swoimi 11 urodzinami wyjechała, może było to głupie i nieodpowiedzialne, ale dzięki temu nauczyła się samodzielności i liczenia na siebie, nie ważne w jakiej sytuacji się znajdowała, zawsze radziła sobie sama. Trochę jej tego brakowało...
Profesor Snape i Suzanne opuścili Pokój Życzeń w całkiem dobrych humorach. Gryfonka miała szczerą nadzieję, że teraz będzie jej łatwiej znieść nadchodzące dni. Szli wspólnie korytarzem nic nie mówiąc, napawali się ciszą, która była wręcz nienaturalna. Nagle Suzanne usłyszała cichy krzyk, zaczęła się gwałtownie rozglądać, czym zwróciła uwagę Snape'a.
- Co się dzieje? - zapytał, patrząc na nią lekko zaniepokojony.
- Słyszy to Pan? - spytała, całkiem ignorując jego wcześniejsze pytanie. Dalej się rozglądała, powoli zaczęła iść w stronę niepokojących dźwięków.
- Nic nie słyszę. - stwierdził idąc za dziewczyną.
Suzanne dokładnie nasłuchiwała próbując wyłapać skąd dobiega dźwięk. Ruszyła opuszczonym korytarzem na siódmy piętrze, w którym można spotkać jedynie Szarą Damę, jednak nie dziś. Z każdą chwilą głosy były coraz głośniejsze, aż w końcu gdy stanęli tuż za rogiem zobaczyli źródła dźwięków.
- Mała, głupia szlama się zgubiła! - zawołał jakiś niski chłopak, który trzymał małą dziewczynkę za nadgarstek. - Czas pokazać gdzie jej miejsce! Nie sądzisz, Flint? - drugi zdecydowanie wyższy nastolatek skinął głową i zaczął się śmiać.
Suzanne spojrzała na profesora. Ten od razu zrozumiał o co jej chodzi. Cicho, tak by nikt go nie zobaczył i nie usłyszał podszedł od tyłu do, jak się okazało dwójki Ślizgonów i za nim ci zdążyli uderzyć małą brunetkę powiedział swoim przerażającym głosem:
- No, no, no... A co my tu mamy? - dwójka chłopców spięła się gwałtownie i ze strachem w oczach odwróciła się w stronę wszystkim znanego głosu. - Pan Flint i Pan Harper, czy zechcą mi panowie opowiedzieć, o tym co się tu wydarzyło?
W tym samym czasie blondynka z mściwą satysfakcją przyglądała się całemu zajściu. W końcu widząc w jakim stanie jest dziewczynka siedząca pod ścianą, która nota bene jest Gryfonką, postanowiła zareagować. Powoli ruszyła w stronę przestraszonej uczennicy, a kiedy była tuż przy niej, kucnęła i spojrzała w jej zapłakane brązowe oczy.
- Cześć... - zaczęła powoli siadając koło pierwszorocznej. Dopiero teraz ją rozpoznała, widziała tą dziewczynkę przed Ceremonią Przydziału. Przez to, że ma tyle pracy nie miała jeszcze możliwości odwiedzenia Pokoju Wspólnego, aby dowiedzieć się kogo nowego tam przywiało. - Jestem Suzanne i tak jak ty jestem z Gryffindoru. Słuchaj, nie przyjmuj się nimi. Profesor Snape - przeniosła wzrok na nauczyciela, który właśnie udzielał reprymendy dwójce piątoklasistów. - na pewno nie pozwoli tym dwóm uciec od kary. A uwierz mi jego szlabany to prawdziwy koszmar. Wiem, bo przekonałam się o tym na własnej skórze. - na twarzy dziewczynki pojawił się delikatny uśmiech. - Nie miałam jeszcze okazji poznać nowych Gryfonów, więc jak masz na imię?
- E...Emily. - odpowiedziała lekko niepewnie. - Przepraszam, ale co to szlama?
Dumbledore wciąnęła mocniej powietrze i spojrzała na profesora, który na chwilę zamilkł dokładnie przysłuchując się tej rozmowie.
- Szlama - na twarzy blondynki pojawił się wyraźny grymas. - to bardzo obraźliwe słowo. Kulturalni czarodzieje nie używają takiego słownictwa. - zgromiła dwójkę Ślizgonów wzrokiem, ci skulili się pod oskarżycielskim spojrzeniem niebieskich tęczówek Gryfonki. - Wielu czarodziei, którzy uważają się za lepszych, bo są czystej krwi nazywa tak czarodziei urodzonych w rodzinach mugoli.
- Och... a kim są mugole? - dopytywała dziewczynka.
- Tak czarodzieje nazywają normalnych ludzi, nie czarodziejów. - wyjaśniła spokojnie Dumbledore. - Jak rozumiem twoi rodzice nie władają magią? - Emily skuliła się i potwierdziła jej słowa. - Nie ma w tym nic złego. Jesteś czarownicą i to jest powód do dumy. Nie daj sobie wmówić, że jesteś gorsza przez swoje pochodzenie. Moja przyjaciółka także ma rodziców mugoli, jest najlepszą uczennicą w szkole. To nie pochodzenie definiuje człowieka tylko jego czyny. Zapamiętaj to sobie.
- Dziękuję! - zawołała mała Gryfonka, po czym z całej siły przytuliła się do blondynki. Suzanne odwzajemniła uścisk i zerknęła na nauczyciela, który patrzyła wprost na nią z małym uśmiechem. Na jej twarzy pojawił się delikatny rumieniec, odwróciła wzrok i ponownie spojrzała na pierwszoroczną uczennice w jej ramionach.
- Emily... - powiedziała, po czym odsunęła się od dziewczynki. - jak ty się tu w ogóle znalazłaś?
- Och, zgubiłam się. - odparła lekko speszona. - Chciałam dostać się do Pokoju Wspólnego, ale pomyliłam korytarz, no i wtedy natknęłam się na nich. - dodała wskazując na chłopców stojących pod ścianą ze spuszczonymi głowami.
- Na pewno zostaną surowo ukarani. - powiedziała Suzanne patrząc wymownie na profesora.
- Do tego nie ma żadnych wątpliwości. - przyznał Snape ponownie gromiąc wzrokiem dwójkę Śizgonów. - Odejmuję Slytherin'owi 20 punktów od każdego z was za napaść na innego ucznia, do tego miesięczny szlaban. Mam nadzieję, że to się już nie powtórzy.
- Tak, profesorze Snape. - odparli równo.
- Możecie wrócić do swoich dormitoriów. Jutro, chce was widzieć zaraz po lekcjach, w moim gabinecie. - zaznaczył nauczyciel. Po chwili dwójka uczniów zniknęła za rogiem. Snape zbliżył się do dwóch Gryfonek, uprzejmie zaoferował dłoń starszej, którą z chęcią przyjęła, po czym pomógł jej wstać.
- Dziękuję. - odrzekła Suzanne i pomogła się podnieść Emily.
- Jak ty ich usłyszałaś? - zapytał cicho Snape, nie kryjąc swojej ciekawości.
- Jestem animagiem. Moje zmysły są wyostrzone. - wytłumaczyła, po czym złapała dziewczynkę za dłoń. - My będziemy już iść, robi się późno, a nie powinnyśmy się szwędać po ciszy nocnej.
- Od kiedy zrobiłaś się taka grzeczna, Dumbledore? - spytał złośliwie nauczyciel.
- Staram się dawać dobry przykład młodszym. - odparła przez zaciśnięte zęby.
- Niech panna Walter szuka autorytetów gdzie indziej. Ja nie mam zamiaru urzerać się z kolejnym pokoleniem Huncwotów. Dwa już przeżyłem, zdecydowanie o dwa za dużo.
- Do widzenia, profesorze. - syknęła Suzanne i pociągnęła Emily za sobą. Nie mogła zobaczyć szerokiego uśmiechu na twarzy Snape'a, który obserwował ją aż nie zniknęła za rogiem. - Emily, masz może ochotę na gorącą czekoladę?
- Pewnie! - zawołała uradowana Gryfonka. Już chwilę później zmierzały prosto w stronę kuchni. Suzanne uznała, że warto byłoby poduczyć trochę młodszą uczennicę. Walter była z rodziny mugoli, nie wie nic o czarodziejskim świecie. Poczuła jakby to był jej obowiązek, aby uświadomić Gryfonkę w niektórych sprawach.
Zaledwie kilka minut później stanęły przed obrazem z owocami, Dumbledore połaskotała gruszkę, co wywołało chichot u Emily, jednak dziewczynka szybko umilkła kiedy zobaczyła, że w miejscu które połaskotała starsza uczennica pojawia się klamka. Spojrzała na dziewczynę zdziwiona, a ta wyszeptała tylko jedno słowo: "Magia". Kiedy weszły do pomieszczenie nastąpiło tam nie małe poruszenie, skrzaty, które akurat szykowały potrawy na kolację, zaczęły się gromadzić wokół dwóch Gryfonek. Emily patrzyła na stworzonka z szeroko otwartymi oczami. W końcu Suzanne pociągnęła ją w stronę stołu, na którym już po chwili znalazły się dwa kubki gorącej czekolady i taca z ciastami.
- Częstuj się. - powiedział Dumbledore, po czym sama zabrała się za pałaszowanie. Emily niepewnie wzięła do ręki kubek i upiła kilka łyków czekolady. Na jej twarzy pojawił się szeroki uśmiech. - Widzę, że ci smakuje. - stwierdziła rozbawiona Gryfonka. - Zawsze, jak mam doła to przychodzę tu na gorącą czekoladę. Jednak i tak wolę herbatę.
- Suzanne... kim one są? - zapytała cicho wskazując na pomarszczone stworzenia w brudnych szatach.
- Och, to są skrzaty domowe. - odparła krótko, dopijając ciepły napój do końca. - Służą czarodzieją.
- To niewolnictwo! - zawołała wstrząśnięta Gryfonka.
- Źle się wyraziłam. - powiedziała. - Skrzaty domowe służą czarodzieją, bo tego chcą.
- Jak mogą tego chcieć, przecież...
- Widzisz Emily, skrzaty wolą mieć swojego Pana, bo wtedy ich magia jest silniejsza. - wytłumaczyła. - Czarodzieje zazwyczaj bardzo dobrze je traktują, ale oczywiście są wyjątki. Największą karą dla skrzata jest jego uwolnienie. Niektóre tego nie wytrzymują i po prostu umierają, niektóre szukają nowego Pana. Skrzaty w Hogwarcie są bardzo dobrze traktowane, o to nie musisz się martwić. Masz jeszcze jakieś pytania? - zapytała uprzejmie Suzanne.
- Masę. - odparła Gryfonka, co wywołało śmiech u blondynki.
- Nie dziwię Ci się. Trafiłaś do całkiem nowego świata.
- Na którym jesteś roku? - zapytała zaciekawiona brunetka.
- Siódmym, czyli ostatnim. W tym roku zdaje OWuTM-y. - widząc niezrozumienie na twarzy dziewczynki zaczęła tłumaczyć. - Tak nazywają się egzaminy końcowe, które pisze się na koniec swojej edukacji. Co roku piszesz test z danego roku. W piątej klasie są SUM-y, od nich zależy na jakie przedmioty będziesz uczęszczać później. Materiał obejmuje całe pięć lat nauki.
- A jak tobie poszło? - zapytała.
- Znośnie. - odparła zdawkowo biorąc do ręki czekoladowe ciastko. - Wystarczająco, żeby kontynuować eliksiry.
- Ciebie też uczy profesor Snape?
- Nie, profesor Slughorn. Profesor Snape uczy roczniki poniżej piątego roku. - odpowiedziała.
- Czyli uczył Cię w młodszych klasach. - stwierdziła.
- Niestety nie miałam przyjemności, żeby być na jego lekcjach. - przyznała z "wielkim żalem" Dumbledore. - Trafiłam do Hogwartu dopiero rok temu. Wcześniej miałam... nauczanie domowe.
- Wydaje się, że bardzo dobrze się znasz z profesorem Snape'em. - mówiła dalej Gryfonka.
- Czemu ty mnie tak o niego wypytujesz? - spytała zaciekawiona i zdziwiona tematem.
- Wyglądacie jakbyście byli sobie bliscy. - przyznała z lekkim rumieńcem.
- Och... - westchnęła i spojrzała na małą Gryfonkę. - Mnie i profesora Snape nic nie łączy. - "jeszcze nie" powiedział złośliwy głosik w jej głowie. - Profesor udziela mi dodatkowych lekcji, ponieważ jest Mistrzem Eliskirów, ja sama mam zamiar obrać tą ścieżkę kariery, ale niestety nie jestem...wybitna w tej dziedzinie, dlatego potrzebuje pomocy profesora.
- Ok, rozumiem. - "ona myśli, że tak łatwo mnie oszuka" pomyślała Emily.
- Chyba wszystko sobie już wyjaśniłyśmy. - "uff, jeszcze nie wyszła z wprawy". - Chcesz coś jeszcze wiedzieć?
Siedziały w kuchni i rozmawiały aż do minięcia kolacji. W końcu uznały, że jest późno i wypadałoby wrócić do Pokoju Wspólnego. Suzanne postanowiła odprowadzić Emily i porozmawiać ze swoimi przyjaciółmi. Były już w Wieży Gryffindoru, kiedy to portret Grubej Damy otworzył się, a przez otwór weszła opiekunka ich domu.
- Och, Suzanne nareszcie! - zawołała McGonagall. - Wreszcie cię znalazłam!
- A dlaczego mnie szukałaś? - zapytała niewinnie, a w jej głowie zaczęła się prawdziwa łamigłówka. Co ona mogła zrobić? Przecież nie było żadnych żartów, ani niestosownego zachowania, wagarowania. Nawet nie wyżywała się na Danie, chociaż za to dostała by prędzej nagrodę. Jej rozmyślenia zostały przerwane przez wicedyrektorke.
- Albus chce Cię wiedzieć. - powiedziała z pełną powagą. - Ciebie, Pana Potter'a i Pana Longbottom'a.
- Mnie? - zapytała wstrząśnięty Neville.
- Tak, waszą trójkę, jak najszybciej. - pospieszyła ich. Chłopcy zebrali się do wyjścia, a Suzanne poprosiła Ginny, żeby zaopiekowała się Emily, później ruszyła razem z resztą do gabinetu dyrektora.
Już chwilę później dotarli pod chimerę, która otworzyła się po wypowiedzeniu hasła. Wchodząc po schodach cała czwórka usłyszała chór podniesionych głosów. Kiedy weszli do gabinetu w pomieszczeniu zapanowała całkowita cisza. Przy biurku stał Albus Dumbledore, który obecnie nie wyglądał najlepiej. Przed nim na fotelu siedziała Pamona Sprout i Filius Flitwick, gdzieś w kącie stał Mistrz Eliksirów, a Horacy Slughorn siedział na kanapie.
- Dobrze, że już jesteście. Musimy poczekać na jeszcze cztery osoby. - jak na zawołanie w kominku błysnęły zielone płomienie, a z nich wyszła starsza kobieta, w zielonej spódnicy i garonce, na głowie spoczywał fikuśny kapelusz, a w ręce znajdowała się czerwona torebka.
- Babciu? Co ty tu robisz? - spytał zdziwiony Longbottom.
- Zaraz wzystko zrozumiesz, Neville. - powiedziała kobieta lekko nerwowo podeszła do wnuka i pociągnęła go w stronę kanapy, na której usiedli. Suzanne podeszła do nich i uprzejmie przywitała kobietę, ta wnikliwie jej się przyglądała, ale w końcu odpowiedziała uśmiechem.
W kominku znów błysnęły płomienie, a z nich wyszła trójka dobrze wszystkim znanych osób. James Potter pomógł swojej żonie wyjść z kominka, a zaraz za nią wypadł z niego Syriusz Black.
- Mamo? Tato? Syriuszu? - spytał zaskoczony Potter.
- Cześć, Rogasiu. - przywitał go Black.
- Witaj, synu. - James podszedł do Gryfona i poklepał go po plecach, po chwili Lily przytuliła Harry'ego z całej siły, a potem to samo zrobiła z Suzanne.
- Dawno się nie widziałyśmy. - przyznała Pani Potter.
- Bez przesady Lily. - powiedziała, lekko odsuwając się od kobiety.
- Już wszyscy jesteśmy. - orzekł Dumbledore.
- Ale po co tu jesteśmy? - spytała Suzanne.
- Dostałaś wiadomość z Ministerstwa?
- No tak, w sprawie głosowania...
- To nie będzie zwykłe głosowanie. - przerwała jej Pani Longbottom. Wszyscy spojrzeli na nią zaintrygowani. - Ja także zostałam wezwana na to głosowanie, nigdy wcześniej to nie miało miejsca.
- W moim przypadku jest podobnie. - dodał od siebie Syriusz. - Jestem głową rodu i mam głosy w Wizengamocie, ale nigdy nie byłem proszony osobiście.
- Też dostałem list. - przyznał Harry, a wszyscy spojrzeli na niego zaskoczeni, wszyscy oprócz Suzanne. - Jestem Lordem pięciu rodów...
- Sześciu. - poprawiła go Gryfonka.
- Racja, sześciu. - nauczyciele i inni patrzyli na niego z szeroko otwartymi oczami. - No co? W moje 17 urodziny zostałem oficjalnie Lordem Potter'em, ponieważ mój świętej pamięci ojciec nie żyje.
- Ej! - krzyknął oburzony James.
- W dniu moich 17 urodzin - wtrąciła Suzanne. - Harry otrzymała także tytuł Lorda Morningstar'a...
- A ty tytuł Lady Morningstar Potter, do tego zostałaś głową rodu Morningstar'ów. - dodał.
Nauczycielom niestety nie udało się opanować swojego zaskoczenia podobnie, jak pozostałym. W końcu Neville odzyskał głos na tyle by zapytać:
- Czy wy jesteście małżeństwem?
Dwójka Gryfonów spojrzała po sobie, po czym roześmiała się głośno. Nie mogli się opanować, więc w końcu skończyli na podłodze zwijając się ze śmiechu.
- Neville, my małżeństwem!? - zawołała rozbawiona Suzanne.
- Przecież wiesz, że jestem zaręczony z Draco. - przypomniał mu Harry, a Longbottom lekko się zarumienił.
- Ale w takim razie jak? - zapytała McGonagall.
- Kontrakt. - odparli w tym samym momencie, podnosząc się z ziemi. - To długa historia, na pewno kiedyś wam to opowiemy. - dodała Suzanne. - A teraz wracając do Ministerstwa. Wszystkie głowy ródów zostały wezwane?
- Mój syn dalej żyje, choć jest niepoczytalny dalej jest głową rodu. - zaczęła mówić Pani Longbottom. - W takim przypadku ja, albo Neville musimy się stawić na głosowaniu.
- Co ciekawe ja też zostałem wezwany. - odezwał się Dumbledore, a wszyscy spojrzeli na niego w szoku. Każdy dobrze wie, że nie jest już Naczelnym Magiem Wizengamotu, ani nie ma już żadnych głosów, więc po co by go wzywali. - Kingsley'owi udało się dowiedzieć, że oprócz głosowania w sprawie jakiejś ustawy ma odbyć się coś jeszcze. Niestety nikt nie dowiedział się więcej.
- Nie mówi nam to za dużo. - stwierdziła Suzanne, a po chwili przypomniała sobie o prośbie Ministra. - Czy was też poproszono o rozmowę w cztery oczy?
Wszyscy zaprzeczyli.
- Nie dobrze. Harry, będziesz musiał pójść ze mną. - powiedziała.
- Dlaczego? - zapytał całkiem zbity z tropu.
- Minister zaprosił mnie na prywatną rozmowę. Nie podoba mi się to. - odparła. - Oprócz tego zapraszał na zebranie Wizengamotu Lorda Morningstar'a, oczywiście on nie ma pojęcia, że ty i on to jedna i ta sama osoba. Jest święcie przekonany, że to Lord jest głową rodu.
- Ale jest inaczej. Będzie cię ignorował i lekceważył, skupiając całą uwagę na Lordzie. W tym czasie będziesz mogła się rozejrzeć i znaleźć coś co go zniszczy. - wtrącił Snape ze złośliwym uśmiechem. - Minister nawet nie będzie wiedział co w niego uderzyło.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top