TOM 2 - Rozdział 22

Założyciele od razu przystąpili do walki, po ich minach można było wywnioskować, że bardzo im się podoba taka rozrywka. Byli w samym centrum walki, dzięki czemu wszystkie zaklęcia były skupione na nich. W tym samym czasie Ron, Draco i Hermiona pomagali cywilom gdzieś się ukryć. Zabezpieczyli dokładnie budynki by mieć pewność, że nikomu nie stanie się krzywda. Suzanne i Harry zostali na tyłach i rzucali zaklęcia antydeportacyjne i różne bariery, ważnym było, żeby żaden śmierciożerca nie uciekł z pola bitwy. Czekali na przybycie posiłków ze strony Ministerstwa i Zakonu. Choć byli silni magicznie, nie mogli walczyć w nieskończoność.

W tym samym czasie Severus Snape przemierzał korytarze szkoły praktycznie biegnąc do gabinetu dyrektora. Został poinformowany o ataku na Pokątną zaledwie chwilę temu. Właśnie wrócił z zebrania śmierciożerców na którym został poinformowany o natychmiastowym ataku. Miał on na celu zasiać niepewność w sercach czarodziejów, Czarny Pan uważa że muszą wiedzieć, że on nie oszczędzić nikogo kto jest przeciw niemu. Stanął przed chimerą pilnujących przejścia do gabinetu, wymówił hasło, po czym szybko wbiegł po schodach i wparował bez pytania do pomieszczenia.

- Atakują Pokątną! - te dwa słowa wystarczyły by Albus wstał zza biurka i zaczął zwoływać członków Zakonu, oczywiście nie obyło się bez obecności Potter' ów, którzy byli bardzo zdenerwowani. Nie było się czemu dziwić. Pięcioro uczniów z Zakonu nie stawiło się na wezwanie.

- Pan Potter, Panna Granger, Pan Weasley, Pan Malfoy i Panna Dumbledore są obecnie nieosiągalni. - wyjaśnił dyrektor, widząc zaniepokojone spojrzenia dorosłych.

- Oni już tam są Albusie. - powiedziała Lily zaskakując starszego czarodzieja.

- Wiedziałaś, że mają w planach się wymknąć? - zapytał McGonagall.

- Pewnie, że widzieliśmy. - odparł James. - Harry sam nas zapytał o zgodę. Pomagaliśmy mu się wyrwać. Nie powiedzieli Wam? - spytał zdziwiony.

- Ani słowa. - odpowiedział Albus. - Jak rozumiem mają towarzystwo?

- Samych byśmy ich nie póścili. - Minerwa wydawała się być lekko spokojniejsze po słowach rudowłosej.

- No to może sobie odpuścimy. - stwierdził zgryźliwie Moody. - W końcu banda nastolatków na pewno poradzi sobie sama z armią Voldemorta.

- Alastor ma rację. Nie ma na co czekać. - oznajmił Dumbledore. - Tonks i Black udadzą się do Ministerstwa po wsparcie, reszta na Pokątną. James, Lily i Severus zostają.

Wszyscy wyruszyli w wyznaczone miejsca, kiedy gabinet opustoszał dyrektor zwrócił się do pozostałych.

- Z dość jasnych powodów żadne z Was nie pomoże nam w boju. Dlatego proszę Cię Jamesie żebyś udał się do Skrzydła Szpitalnego i pomógł Poppy przygotować miejsca dla rannych. - wyjaśnił spokojnie starzec, na co mężczyzna jedynie pokornie skinął głową. - Severusie, ty i Lily przygotujecie potrzebne eliksiry, a później dołączycie do James'a. Wszystko jasne? To do roboty.

Potter pędem pobiegł do Skrzydła Szpitalnego, natomiast Severus i Lily zmierzali tym samym tępem do lochów. Ze składzika Mistrza Eliksirów zabrali wszystkie potrzebne im lecznicze mikstury i kilka przydatnych przedmiotów, trochę wolniej zmierzali do szpitala. Severus myślami był gdzie indziej, starał się skupić na jednej konkretnej rzeczy, ale w jego umyśle panował obecnie jeden wielki chaos. Nic więc dziwnego, że nie usłyszał nawoływań rudej kobiety. Ocknął się dopiero kiedy poczuł pieczenie na swoim prawym policzku.

- Severusie, czy ty mnie w ogóle słyszysz!? - wrzasnęła zdenerwowana. Snape spojrzał na nią zaskoczony.

- Co? - zapytał nieprzytomnie. Spojrzenie Lily złagodniało.

- Uciekłeś gdzieś myślami.

- Ale to chyba nie powód, żeby oberwać w twarz? - spytał złośliwie, lekko rozmasowując obolały policzek.

- Po prostu się przestraszyłam. - wyjaśniła zrumieniona. - Mam nadzieję, że nie uderzyłam za mocno.

- To nic. - odparł, po czym delikatnie uniósł kącik ust w imitacji uśmiechu. - Brakowało mi Ciebie, ani trochę się nie zmieniłaś.

- Ty za to potwornie. - wyznała. - Dawniej byłeś bardziej... wesoły, ale nadal opanowany do granic możliwości.

- Czasy się zmieniły, a ja musiałem się do nich dostosować. - powiedział beznamiętnie.

- Jednak ostatnio coś się zmieniło. I nie tylko ja to widzę Severusie. - odparła i uśmiechnęła się tajemniczo. - Można by powiedzieć, że się zakochałeś.

Snape potknął się o nieistniejącą przeszkodę i gdyby nie mała pomoc Lily wylądowałby na ziemi.

- O czym ty mówisz? Zbyt długie przebywanie z Black' iem musiało wpłynąć na twój sposób rozumowania.

- Severusie, oboje wiemy, że mam rację. - odparła bardzo pewną swego. - Poza tym, miałam okazję porozmawiać z Danem.

- Konfident. - mruknął pod nosem, a głośniej dodał. - Co takiego Ci powiedział ten przygłup?

- Że wpadłeś po uszy. - nie powiedziała nic więcej. Wyminęła mężczyznę i weszła do królestwa pielęgniarki. Natomiast Snape stał za drzwiami przeklinając na czym świat stoi.

Suzanne w ostatniej chwili uniknęła klątwy uśmiercającej, która leciała wprost na nią. Walczyli już od prawie godziny i zmęczenie powoli dawało im się we znaki. Harry i Suzanne osłaniali się nawzajem siejąc spustoszenie w szeregach wroga. W pewnym momencie śmierciożercy z którymi walczyli chcieli się deportować. Na ich twarzach zagościł wyraz niesamowitego szoku kiedy zrozumieli, że jest to niemożliwe. Rozpaczliwie walczyli z bandą nastolatków z którymi powinni sobie od razu poradzić. Jednak ktoś z góry chciał inaczej.

Nie długo potem do walki dołączyli aurorzy i członkowie Zakonu. Powoli zaczęło robić się niebezpiecznie, ponieważ przerażeni słudzy Czarnego Pana rzucali klątwami na oślep. W pewnym momencie Suzanne oberwała zaklęciem tnącym w ramię, Harry złapał ją, żeby nie upadła. Zaleczył jej ranę słabym czarem leczącym, ale to wystarczyło, żeby mogła wrócić do walki. Niestety z czasem oboje znacznie osłabli i choć zdecydowanie byli na wygranej pozycji ich zaklęcia i bariery opadły. Wszyscy poczuli zmianę, więc kilku tchórzy uciekło, jednak bitwa trwała nadal.

Założyciele wręcz miażdżyli swoich przeciwników, Ci nie mieli już siły wstać, a co dopiero uciekać, większość czekała na swój marny koniec. Sal wydawał się lekko zmęczony, tak jak i reszta, jednak adrenalina tylko dodatkowo ich napędzała, żadne z nich nie było ranne, więc nie mieli w planach zbyt prędko się ewakuować.

Aurorzy zamiast walczyć zabrali się za zbieranie poległych i zabezpieczanie walczących. Woleli pozostać na tyłach kiedy inni nadstwiali karku, przynajmniej większość. Mniejsza części walczyła ramię w ramię z Zakonem dzięki czemu szybcuej przebijali się przez siły wroga, jednak nadal wielu zostawało rannych.

Draco, Ron i Hermiona nie angażowali się zbytnio w walkę. Starali się stać z boku, osłaniać swoich i pilnować cywili. Ciągle w zasięgu wzroku mieli Suzanne i Harry' ego, pilnowali, żeby nic im nie zagrażało. Niestety nie zwrócili zbytniej uwagi na swoje otoczenie. Po chwili zostali otoczeni przez grupę rekrutów z Bellatrix na czele.

- Kogo to moje oczy widzą!? - zawołała Lestrange z oczami pełnymi szaleńczego błysku. - Zdrajca krwi, mój nic nie warty chrześniak i szlama. No, no, nieźle się dzisiaj zabawimy. Nie sądzicie? - rozległo się kilka pomruków zgody. - Od kogo zaczniemy? Och, to chyba oczywiste, dajcie tu tą wywłoke.

Jednak oni nie mieli zamiaru poddać się bez walki. Starali się bronić z całych siły, ale już po kilku minutach byli ranni i ledwo przytomni. Na ich nieszczęście nikt nie zwrócił na nich zbytniej uwagi. Bellatrix uniosła różdżkę i wycelowała ją w Draco, ten nie miał żadnej możliwości obrony, w jego stronę popędził fioletowy promień klątwy tnącej. Kiedy był już zaledwie metr od niego został popchnięty, a klątwa trafiła w inny cel. Cel który miał burzę, brązowych kłaków na głowie.

- Hermiona! - wykrzyknął rudzielec, złapał upadającego dziewczynę i przycisnął ją sobie do piersi. Dopiero teraz ludzie zwrócili na nich uwagę. Gdzieś w tym całym chaosie Draco wyłapał znajome blond włosy w towarzystwie kruczoczarnej burzy na głowie. Zaledwie chwilę później jeden z rekrutów upadł na ziemię nieprzytomny, a zaraz po nim kolejny, i kolejny. Kiedy Bellatrix została sama, zrozumiała, że nie ma szans deportowała się i uciekła.

- Co się stało? - zapytał zdenerwowany Potter, jego spojrzenie padło na małą postać w ramionach rudzielca. - Mionka? Nie, nie to niemożliwe! - zaprzeczał naokrągło.

- Harry! - krzyknęła Suzanne. - Uspokój się! - podeszła do Rona i zaczęła sprawdzać co z dziewczyną. - Musimy się aportować do Hogwartu.

- Bransoletki są świstoklikami. Wylądujemy w Komnacie. - przypomniał Draco.

- Hasło? - spytał blondynka. Młody dziedzic Malfoyów uśmiechnął się złośliwie, po czym złapał za wisiorek i zawołał dość głośno.

- Huncwoci panują, Voldemorta dołują. - po chwili zniknęli. Podczas nie przyjemnej podróży na szczęście się nierozszczepili. Wylądowali w salonie Salazara. Bezsłowa Suzanne złapała ich za dłonie i aportowała ich tym razem prosto do Skrzydła Szpitalnego.

- Madame Pomfrey! - wykrzyknął Harry otwierając drzwi, przepuszczając w nich Rona z Hermioną.

- Na Merlina! - zawołała przerażona pielęgniarka. Ron był cały umazany we krwi Gryfonki. Hermiona miała bardzo glębokie rozcięcie na piersi i brzuchu, była całkiem blada i nieprzytomna. - Ułóż ją tutaj, Weasley!

Po chwili już krzątała się wokół dziewczyny stając się ratować jej życie. Ron nie pozwolił się zbadać i cały czas stał sparaliżowany patrząc na swoje zakrwawione dłonie. Harry został szybko opatrzony przez swoją matkę, podszedł do swojego przyjaciela podobnie, jak Suzanne, Malfoy stał nie daleko, ciągle był opatrywany przez Snape' a.

- Ron, co tam się stało? - zapytał spokojnie Potter. Rudzielec nagle ocknął się i odepchnął chłopaka. Nastolatek zaskoczony patrzył na swojego przyjaciela.

- To wszystko wasza cholerna wina! - wykrzyknął prosto w twarz zielonookiego. - To był wasz zasrany pomysł z tą głupią wycieczką na Pokątną. To przez Was Hermiona jest ranna!

- Weasley, co ty pleciesz!? - spytał lekko zdenerwowany Draco próbując wyrwać się spod opieki Mistrza Eliksirów.

- Malfoy, oni nas zostawili! - wykrzyknął wściekły. - Walczyli gdzieś w centrum i nawet nie zainteresowali się co się z nami dzieje! To przez nich Hermiona umiera!

- Nie mogli tego przewidzieć! - zaprzeczył Dracon.

- Ale powinniśmy trzymać się razem. Wielka Czwórka świetnie sobie radziła, mogliśmy zostać na tyłach i ich osłaniać, a nie się rozdzielać. Wszyscy dobrze wiemy, że Harry i Suzanne są od nas silniejsi, dla nich to banalnie proste pokonać bandę śmierciojadów, ale dla nas już nie! - przypomniał im dość dobitnie Ron. - Więc powiem to po raz kolejny. To tylko i wyłącznie wasza wina!

Rudzielec odszedł od swoich przyjaciół i usiadł gdzieś w kącie czekając na informację w sprawie Hermiony. Natomiast Harry i Suzanne stali w osłupieniu nie mogąc pojąć tego co właśnie się wydarzyło. Najgorsze w tym wszystkim było to, że Ron ma rację. To była tylko i wyłącznie ich wina.

Gdy tylko Draco został całkiem opatrzony podszedł do Harry' ego i pociągnął go w stronę jednego z wolnych łóżek. W Skrzydle było co raz więcej rannych, którymi zajmowali się Potter' owie i profesor Snape. Mistrz Eliksirów pociągnął dziewczynę w stronę jednego z łóżek, po czym posadził ją na nim i zaczął leczyć jej ranne ramię.

- Czym oberwałaś? - Suzanne od razu zauważyła to przejście na ty, ale nie zamierzała się teraz o to kłócić.

- Klątwa tnąca. - Snape skinął głową, po czym zaczął leczyć jej skaleczenie. Minutę później nie było nawet śladu po ranie. - Dziękuję. - odparła cicho.

- Nie widzę innych ran. - powiedział dokładnie się jej przyglądając. - Coś cię boli, piecze, szczypie?

- Tylko trochę boli mnie głowa, ale to przez wyczerpanie magiczne. - wyjaśniła. - Mogę poprosić o eliksir przeciwbólowy? - profesor bezsłowa podał jej fiolkę z eliksirem, od razu wypiła całą jej zawartość.

- Zalecam, żebyś jeszcze przez chwilę poleżała w tym łóżku, musisz odpocząć. - zakomunikował jej nauczyciel.

- Wolę stąd zniknąć zanim pojawi się... - jej wypowiedź została przerwana przez trzaska drzwi.

- Gdzie ona jest!? - wydarła się McGonagall. Suzanne próbowała dyskretnie schować się za peleryną Mistrza Eliksirów, ale niestety nie skutecznie. - Coś ty sobie myślała wychodząc bez słowa wyjaśnienia!? Wiesz jak się czułam kiedy nie mogła Cię znaleźć po śniadaniu, albo kiedy dowiedziałam się o ataku i kiedy Lily i James łaskawie powiedzieli nam o tym, że wybraliście się na wycieczkę!? O czym ty wtedy myślałaś, młoda damo!?

- Babciu...

- Nie przerywaj mi! - wtrąciła kobieta. - Jeszcze sobie pogadamy! Na pewno nie obejdzie się bez szlabanu. Nie wolno Ci od teraz opuszczać szkoły bez mojego pozwolenie!

- Jestem już dorosła, nie możesz mi tego zabronić. - przypomniała jej dziewczyna.

- Jesteś pełnoletnia, ale niedojrzała. Odpowiedam za Ciebie póki nieskończysz szkoły! Mam prawo zabronić Ci tego i to właśnie zrobiłam. Nie popełnie ponownie tego samego błędu co z twoją matką. - po chwili westchnęła i powiedziała coś co bardzo uderzyło w dziewczynę. - Bardzo się na Tobie zawiodłam.

*-*-*
Powracam po przerwie.

Mam nadzieję, że wszyscy przyjemnie spędziliście te kilka dni.

Muszę przyznać, że nie doceniła swoich krewnych, przez co cały ten tydzień byłam u rodziny, albo gościłam ich u siebie. Nie miałam zbytnio czasu by zacząć cokolwiek pisać, ale udało mi się przynajmniej rozpalnować następne rozdziały, o czym część osób wie.

W najbliższym tygodniu napewno pojawi się trochę więcej rozdziałów niż zazwyczaj.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top