Rozdział 77
Gdy już dotarli do gabinetu dyrektora, profesor Snape przywiązał swojego sobowtóra do fotela i upewnił się, że ten nie będzie miał możliwości ucieczki, zabrał jego różdżkę i schował w bezpiecznej odległości. W tym samym czasie Suzanne razem ze Slughorn' em zajęli się eliksirami potrzebnymi do przesłuchania więźnia. Wszystkie potrzebne fiolki znalazły się na biurku dyrektora, sam Dumbledore powiadomił Ministerstwo w tej sprawie, zostało już tylko czekać. Niedługo po przygotowaniu wszystkiego w kominku błysnęły szmaragdowe płomienie, a z nich wyszedł Minister Magii w towarzystwie dyrektora.
- Mogę wiedzieć co tu się dzieje? - zapytał mężczyzna przyglądając się wszystkiemu ze zdziwieniem. Jego spojrzenie padło na zdenerwowaną Gryfonkę, która nerwowo skubała materiał swojej sukni. - Dumbledore, jeśli nie radzisz sobie z uczniami to może już czas iść na emeryturę, a nie zawracasz mi głowę błahostkami.
- To nie żadna błahostka Rufusie. - odparł spokojnie Albus. - Ktoś włamał się do szkoły. - twarz Scrimgeour' a stęrzała, a ciało całe się spięło. - Jestem prawie pewien, że to śmierciożerca, niestety nie jestem w stanie powiedzieć kto dokładnie.
- Dlaczego?
- Jest pod wpływem eliksiru wielosokowego. - odpowiedział na pytanie Ministra Slughorn. Dopiero teraz mężczyzna zwrócił uwagę na to, że w gabinecie znajduje się ktoś jeszcze. Rozejrzał się po pomieszczeniu i zauważył, że na fotelu siedzi zakneblowany Mistrz Eliksirów. Był to niewątpliwie ciekawy widok biorąc pod uwagę to, że prawdziwy Severus Snape stał obok podejrzanego.
- Ile zajmie zanim wróci do swojej postaci? - zapytał.
- Nie wiadomo. - odparła dziewczyna czym zaskoczyła Scrimgeour' a. - Spotkałam go w tej postaci pół godziny temu, więc co najwyżej drugie tyle. Jednak w to wątpię. Obstawiam piętnaście minut.
- Może zacznijmy. Szkoda tracić czas. - powiedział Dumbledore. Skinął na Snape, które od razu pojął w czym rzecz. Profesor podał nieprzytomnemu czarodziejów eliksir wiggenowy, chwilę później zaczął się wybudzać. Jednak zanim stał się całkiem przytomny Mistrz Eliksirów podał mu całą fiolkę Veritaserum.
- To była ostatnia. Trzeba będzie zrobić zapas. - Suzanne spojrzała na Snape zdziwiona.
- Na pewno? - zapytała. Przecież zaledwie trzy dni temu zrobiła pięć kociołków.
- Na pewno. - odpowiedział. Przywiązany czarodziej zaczął się ruszać próbując umknąć węzłom. Już chwilę później oprzytomniał i zdał sobie sprawę ze swojego marnego położenia. Przeklnął pod nosem.
- Zacznijmy. - zarządził Dumbledore. Minister zgodził się z nim. Podszedł do więźnia i usiadł na przeciw niego.
- Czy wiesz kim jestem? - zapytał na wstępie.
- Rufus Scrimgeour, Brytyjski Minister Magii. - odpowiedział przesłuchiwany wyraźnie walcząc z działaniem mikstury.
- Jak się nazywasz?
Mężczyzna starał się wyrwać, ale na nic, powoli poddawał się eliksirowi. Po chwili bezskutecznej walki odpowiedział.
- Edgar Avery II.
- Co tu robisz i dlaczego podszyłeś się pod profesora Snape' a?
- To zadanie od mojego Pana. On nie lubi długo czekać na swoją własność. - odparł nawet nie walcząc, a wzrok utkwił w Suzanne. - Snape był jedyną osobą, która mogła niepostrzeżenie zabrać to czego mój Pan oczekuję.
- Czego chce Sam-Wiesz-Kto? - zapytał ponownie. - Jakaś broń? Artefakt?
- O nie. - zaprzeczył dalej przyglądając się dziewczynie. - To jest coś czego pożąda i pragnie nade wszystko, a ja obiecałem to dla niego zdobyć.
- Ale co to jest!? - zapytał wyprowadzony z równowagi Scrimgeour. Miał dość tej zabawy w podchody.
- Nie co, tylko kto. - odparł spokojnie mężczyzna. - Mój Pan chce dziewczyny, która od dawna jest uznawana za martwą, a jednak dziwnym trafem przeżyła. - dodał, po czym uśmiechnął się przerażając nadal nie odrywając wzroku od blondynki. - Kazał mi przyprowadzić do siebie Suzanne Morningstar.
Minister Magii wyglądał jakby oberwał zaklęciem pełnego porażenia ciała. Morningstar? Czy to jakiś żart!? Cały ród został wymordowany przez Czarnego Pana lata temu, a tu nagle dowiaduję się, że jednak ktoś przeżył. Tylko jak?
- Kim jest ta dziewczyna? - zapytał. Musiał się dowiedzieć. Jego pozycja w Ministerstwie była poważnie zagrożona.
Avery już miał odpowiedzieć kiedy przerwał mu Dumbledore. Dyrektor uznał, że nie ma sensu tego dalej drążyć. Rufus chciał się sprzeciwić, ale został skutecznie uciszony przez pozostałą dwójkę profesorów. Wezwał aurorów, którzy po chwili zabrali podejrzanego, już w jego prawdziwej formie na oficjalne przesłuchanie w Ministerstwie, Scrimgeour ruszył zaraz za nimi.
W gabinecie zostali tylko nauczyciele eliksirów, dyrektor i Suzanne. Ponieważ bal jeszcze się nie skończył poproszono profesora Slughorn' a o udanie się do Wielkiej Sali by pomógł innym nauczycielom w panowaniu nad najpewniej pijaną młodzieżą. Gdy Horacy opuścił pomieszczenie bez żadnych pytań i protestów Dumbledore mógł z ulgą stwierdzić, że niczego się nie domyślił lub bardzo dobrze się kryje ze swoją wiedzą, znając Slughorn' a Albus obstawiał to pierwsze.
Emocje opadły, więc trzeba było się zabrać za sprawy mniej przyjemne. Dyrektor dobrze widział, jak jego wnuczka jest zmęczona wręcz zasypiała na stojąco, jednak była to rozmowa, której nie mogli odwlec.
- Severusie. - zwrócił się do Mistrza Eliksirów. - Wiedziałeś coś o tym?
- Niestety. Jednak mogło to zostać zatajone nie tylko przede mną. - odpowiedział szczerze. - Czarny Pan od dawna wspominał, że znalazł sposób na przedostanie się przez osłony wokół zamku.
- Wspominałeś o tym. Nie sądziłem, że dojdzie do tego tak szybko. - wtrącił starzec i zamyślił się głęboko.
- Jak mu się to udało? - zapytała Suzanne, czym zwróciła na siebie uwagę. - Przecież to niemożliwe, żeby Sal pominął tak ważny fakt. Ale jeśli tak właśnie było, to wszystko jest jasne... - mówiła chaotycznie, mężczyźni nic nie zrozumieli z jej słów. Jednak do Gryfonki coś dotarło. Znała dokładnie wszystkie osłony, które otaczały Hogwart. Wiele działało na zasadzie rozpoznania sygnatury magicznej. Nikt bez zgody właścicieli lub obecnego dyrektora nie miał prawa wejść na teren szkoły. Nie obowiązywało to uczniów, których to sygnatura jest wpleciona w bariery Hogwartu, dlatego Ci bez problemu mogą opuszczać teren szkoły, jak i później na niego wracać, ale tylko do czasu ukończenia nauki. Wtedy sygnatura danego czarodzieja zostaje usunięta, chyba że...
- Suzanne, wszystko w porządku? - to pytanie wybudziło ją z rozmyślań.
- Wiem, jak mu się to udało. - odpowiedziała. Starsi czarodzieje przyglądali się jej z zainteresowaniem. - Osłony Hogwartu można obejść na trzy sposoby. Pierwszy jest związany z sygnaturą magiczną. Osłony przepuszczają osoby, których magia zostaje wpleciona w bariery. Jest to rozwiązanie czasowe, no chyba, że komuś uda się złamać zabezpieczenia i wpleść swoją sygnaturę na stałe. Drugi sposób, czyli pozwolenie właściciela lub dyrektora szkoły. Mogą oni znieść osłony dla wybranej przez siebie osoby na czas nieokreślony bez niepotrzebnych zaklęć. Ostatni sposób ma związek z założycielami. Każdy ich Dziedzic może robić na terenie Hogwartu co chce. Ma to związek z krwią, która płynie w ich żyłach, przez pokrewieństwo z Wielką Czwórką. Jestem w tym przypadku idealnym przykładem, jednak nie jedynym. Voldemort wciąż ma w sobie krew Slytherin' a. Jedna kropla i zamek stoi przed nim otworem.
- No i wszystko jasne. - odparł Snape. - Tylko co teraz?
- Porozmawiamy o tym później. - powiedział starszy. - Muszę jeszcze o coś Cię spytać. - zwrócił się do Suzanne. - Co robiłaś w tamtym miejscu?
- Byłam się odświeżyć. - odrzekła zdecydowanie za szybko.
- Nie kłam. - skarcił ją. - Chce żebyś była że mną szczera.
- Nie chce o tym mówić.
- Suzanne to jest bardzo istotne. - próbował ją nakłonić do powiedzenia prawdy może mieć to szczególne znaczenie.
"No to kaplica". Mniej więcej takie myśli krążyły po głowie dziewczyny. On nie może się dowiedzieć o Komnacie Tajemnic, ani o założycielach. Dalej milczała nie chciała kłamać, to było dla niej ciężkie, jednak nie mogła sobie pozwolić na błąd. Nagle poczuła dziwny napór na bariery w jej umyśle. Spojrzała prosto w oczy Dumbledore' a. Ten wydawał się zdezorientowany, natomiast Suzanne była niewyobrażalnie wściekła.
- Czy ty próbowałeś włamać się do mojej głowy!? - wykrzyknęła niemal z rozpaczą. Jak on mógł! - Nie ufasz mi?
Jednak dyrektor uporczywie milczał. Patrzyła prosto w jego niebieskie oczy, które straciły swoje iskierki i dawną radość. Wydawał jej się nagle o wiele starszy. Bolało i to bardzo. Osoba, którą darzyła bezgranicznym zaufaniem właśnie ją zdradziła i to w najgorszy możliwy sposób.
- Praktycznie niczym się od niego nie różnisz. - stwierdziła z goryczą, nie mogąc już na niego patrzeć po prostu wyszła trzaskając drzwiami. Miała tego wszystkiego dość. Poczuła, że po jej policzkach płyną łzy. Świetnie! Jeszcze przez niego rozryczała się, jak małe dziecko. W tym momencie chciała zniknąć, zaszyć się gdzieś, gdzie dziadek jej nie znajdzie. Nawet już wiedziała dokąd ma się udać. Teraz potrzebowała tylko spokoju.
*-*-*
Specjalne pozdrowienia dla BulionZKurczka. Dzięki tobie posikałam się ze śmiechu i zmobilizowałam do napisania kolejnego rozdziału.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top