Rozdział 50
Snape wrócił do swoich kwater bardzo późno. Chwilę temu naradzał się z Dumbledore' em co do wymiany. Czuł się dziwnie przybity i tak jakby się... martwił. Nie, niemożliwe. Nie mógł się martwić o tą bezczelną dziewuchę. Bił się z myślami przez całą noc.
Suzanne cały weekend chodziła zmartwiona. Dowiedziała się od dyrektora, że wymiana ma nastąpić dopiero po pełni. Uznała, że Voldemort chce mieć wilkołaki w armii, co źle dla nich wróży. Przez cały ten czas Harry nie opuszczał jej nawet na krok. Wszędzie za nią chodził. Dobrze wiedział, że się o nią bał i nie chciał, żeby coś jej się stało.
Następnego dnia po pełni w Kwaterze Głównej zjawił się Draco razem ze Snape' em. Kiedy dziewczyna pożegnała się już że wszystkimi, wyszli z budynku i aportowali się do Malfoy Manor.
Wylądowali przed wielką wiejską posiadłością. Wokół dworu rozciągał się ogród, w którym stały przynajmniej dwie fontanny. Przez jego środek przebiegała alejka, wyłożona żwirem, która prowadziła do frontowego wejścia posiadłości. Po obu bokach ścieżki rósł cisowy, dokładnie przycięty żywopłot, wyciszający kroki osób idących po żwirze i ciągnący się wokół ogrodu. Aleję przecinała magiczna brama, ze stalowych prętów. Suzanne wraz z dwójką mężczyzn przeszli przez bramę, jak przez dym. Chwilę później frontowymi drzwiami weszli do posiadłości. Znaleźli się w dużym, mrocznym holu. Na ścianach wisiały liczne portrety, przedstawiające ludzi o bladych twarzach, a kamienna posadzka była pokryta dywanem. Z holu przeszli do salonu przez duże, drewniane drzwi, z mosiężną klamką. Salon był pokojem o dużych rozmiarach. Ściany o ciemnofioletowym kolorze pokryte były licznymi portretami, a z sufitu zwisał kryształowy żyrandol. Przy jednej ze ścian znajdował się bogato zdobiony, marmurowy kominek, nad którym wisiało duże lustro ze złotą ramą. Meble zostały niedbale przesunięte na bok, a na środku stał duży wypolerowany stół, z krzesłami zajętymi przez śmierciżerców. Na szczycie stołu siedział nie kto inny, jak sam Lord Voldemort, który obecnie przyglądał się nastolatce swoimi czerwonymi ślepiami.
- Panie mój, - odezwał się Snape. - sprowadziliśmy dziewczynę.
- Wspaniale Severusie. - powiedział Lord i zwrócił się do jednego ze śmierciożerców. - Avery, idź po mieszańca i zdrajcę krwi. W końcu umowa to umowa. - mężczyzna wstał, ukłonił się i ruszył w tylko sobie znanym kierunku. - Proszę usiądźcie. - zwrócił się do "gości".
Snape ruszył do przodu, tak jak Draco i zajęli swoje miejsca. Voldemort wskazał jej wolne krzesło po jego lewicy. Suzanne niepewnie podeszła i usiadła. Czuła na sobie jego spojrzenie, prawie tak samo przeszywające, jak jej dziadka. Starała się nie nawiązywać kontaktu wzrokowego. Po kilku minutach ciszy Avery wrócił z dwójką całkiem skatowanych mężczyznych. Charlie miał sine ślady na twarzy i kulał na jedną nogę, ale to jednak z Remusem było gorzej. Widać było, że w ogóle nie kontaktuj. Był cały czas podtrzymywany przez rudzielca, który ledwo dawał radę.
- Merlinie... - szepnęła dziewczyna i odwróciła wzrok. Nie mogła na to patrzeć.
- Severusie, zabierz ich tam gdzie się nimi zajmą. - wymieniony mężczyzna skinął głową i razem z dwójką więźniów deportował się. - Moja droga, - zwrócił się do Suzanne Lord. - mógłbym prosić o twoją różdżkę. Chyba rozumiesz sytuację. - nic nie mówiąc wyciągnęła magiczny patyk i podała go Voldemortowi, który wydawał się być lekko zdziwiony tym, że tak łatwo poszło. Suzanne nieprzeszkadzał brak różdżki, bezróżdżkowo potrafiła rzucać tak samo skomplikowane czary z tym samym rezultatem. Poza tym były tego plusy. Voldemort myśli, że ma nad nią przewagę.
- Dobrze, czas rozpocząć zebranie. - przemówił do swoich podwładnych. - Jak widzicie przez pewien czas będziemy gościć pewną bardzo ważną osobistość. Pozwólcie, że przedstawię Wam Suzanne Godrykę Rowenę Helgę Dumbledore, czy może raczej powinienem powiedzieć Morningstar. - śmierciożercy zaczęli się śmiać.
- Nie nazywam się Morningstar. - powiedziała cicho, ale i tak wszyscy to usłyszeli. Śmierciożercy ucichli, a Lord przyglądał się jej z dziwnym zafascynowaniem. Rzadko ktoś się mu sprzeciwia.
- Czyli nie jesteś Suzanne Morningstar, tak? - zapytał.
- Oczywiście, że jestem. - odpowiedziała, czym zbiła śmierciożerców z tropu.
- Przecież powiedziałaś, że nie nazywasz się Morningstar. - stwierdziła poddenerwowana Bellatrix.
- Ponieważ nie nazywam się Morningstar. Nigdy nie nosiłam tego nazwiska. - wytłumaczyła.
- Przecież to to samo. - powiedział Yaxley.
- Nie, to nie to samo. - wtrącił Voldemort, czym zdziwił wszystkich w pomieszczeniu. - Mylicie jej nazwisko, z tożsamością. - zwrócił się do dziewczyny. - Rozumiem, że mam nie zwracać się do Ciebie tym nazwiskiem. - Gryfonka skinęła głową. - Dobrze, przejdźmy dalej. Nie długo mój sprzymierzeniec pojawi się tutaj. Lucjuszu, mam nadzieję, że nie będziesz miał nic przeciwko mojemu gościowi.
- Oczywiście mój panie, że nie będę mieć nic przeciwko. - odpowiedział pokornie.
- Wspaniale. Draco, - blondyn nieznacznie się spiął. - mógłbyś zaprowadzić pannę Dumbledore do jej komnaty. Jeśli będziesz chciał to nie musisz wracać na resztę zebrania, nic z omawianych rzeczy nie będzie Ciebie dotyczyć, a będziesz mógł towarzyszyć naszemu drogiemu gościowi.
- Oczywiście, mój panie. - powiedział, wstał od stołu i podszedł do Suzanne. Razem wyszli z zebrania i ruszyli do tymczasowego miejsca zamieszkania dziewczyny. Komnaty Gryfonki znajdowały się naprzeciwko tych należących do Voldemorta, co nie za bardzo jej odpowiadało.
Draco otworzył drzwi i przepuścił przodem dziewczynę. Pokój był w ślizgońskich kolorach, czego można było się spodziewać. Wszędzie znajdowały się ornamenty węża. Wielkie łóżko z baldachimem stało zaraz na prawo od drzwi, naprzeciwko niego były drzwi do najprawdopodobniej łazienki. Przy ścianie stał ogromny regał z książkami, a zaraz obok niego biurko. Kawałek dalej stała duża szafa z ubraniami.
- Mam nadzieję, że Ci się w miarę podoba. - powiedział Draco.
- Jest lepiej niż myślałam. Byłam pewna, że skończę w lochach. - odparła, na co blondyn parsknął śmiechem.
- W życiu by na to nie pozwolił. Jesteś zbyt cenna. - odrzekł. - Wybacz, ale muszę wrócić. Snape jest w Kwaterze z Lupinem i Weasley' em, nie będziemy wiedzieć co się tam działo.
- Rozumiem. - powiedziała i podeszła do niego, po czym przytuliła. - Uważaj na siebie.
- Będę. Jak zgłodniejesz zawołaj skrzata, najlepiej Śnieżke. To moja prywatna skrzatka, więc możesz jej ufać. Do zobaczenia. - powiedział i wyszedł z pomieszczenia. Suzanne położyła się na łóżku i analizowała sytuację w jakiej się znalazła. Zmęczona zasnęła.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top