Rozdział 52
Następnego dnia Suzanne nie pojawiła się na śniadaniu. Nie była gotowa na konfrontację z dwójką czarnoksiężników. Zjadła posiłek przyniesiony jej przez Śnieżke i zaczęła przeglądać biblioteczkę w jej komnatach. Książki, które się tam znajdowały były głównie z dziedziny Czarnej magii, ale udało się jej znaleźć kilka związanych z eliksirami. Właśnie te najbardziej ją interesowały. Jedna z ksiąg bardzo ją zaciekawiła, receptury w niej były zapisane w mowie węży. Suzanne nie pierwszy raz spotkała się z takim sposobem zapisywania ksiąg. W kwaterach Salazara było pełno książek w mowie węży. Slytherin używał tego języka, żeby zakodować swoje notatki. Księga, którą czytała na pewno należała do Salazara. Gryfonka rozpoznała jego pismo. Przeczytała w książce o dziwnej miksturze. Owa mikstura pozwalała uratować każdego, choćby był o cal od śmierci. Same składniki były ciężkie do zdobycia, ale bardziej przerażał ją sposób wykonania. Eliksir był wprost nie do wykonania, oczywiście dla zwykłego warzyciela. Mistrz Eliksirów powinien sobie poradzić. Nazwa mikstury też była dla niej nie jasna, Eliksir Extremum fato. Powinno to oznaczać nie mniej, nie więcej eliksir ostatniej szansy. Jeśli jego działanie jest takie, jak opisał Salazar to nazwa jest bardzo trafna. Swoje rozmyślenia skończyła w porze obiadowej.
Zaraz po obiedzie, Śnieżka powiadomiła ją, że Lord chce ją widzieć. Niechętnie udała się do sali obrad. Na miejscu czekał na nią Voldemort i Grindelwald. Riddle wskazał jej miejsce obok siebie i nakazał usiąść. Gellert przyglądał się jej uważnie, nadal ma swoją różdżkę. Po wczorajszym pokazie Marvolo nie odebrał jej własności.
- Moja droga, - zaczął czerwonooki. - poprosiłem Cię tu, żeby złożyć Ci pewną propozycję.
- Jak pewnie wiesz, - wtrącił Grindelwald. - Zakon nie ma szans z nami dwoma.
- Chcemy, żebyś się do nas przyłączyła. Jest to rozsądna decyzja, wątpie, żebyś miała tu co przemyśleć. - dodał pewnie Lord. - Nie nazanczę Cię, chyba że będziesz tego chcieć. Jesteś równa nam, dlatego tak Cię będziemy traktować. Więc?
- Nie zrobię tego. - odparła dziewczyna. Nie zgodzi się na to.
- Przemyśl to dobrze. Zakon upadnie, tak jak Dumbledore i Potter, można powiedzieć, że oni już nie żyją. - powiedział lekko zdenerwowany Grindelwald. - Co oni Ci mogą zaoferować? Miłość. - dodał z kpiną.
- Każąc mi się do Was przyłączyć, karzecie mi zdradzić brata, a tego nie mogę zrobić. - odrzekła patrząc prosto w oczy Gellerta. On zrozumiał od razu, ale Voldemort nic nie podejrzewał.
- Braterstwo krwi... - szepnął Grindelwald.
- Co? Co to Braterstwo krwi? - zapytał zbity z tropu.
- Nigdy o tym nie słyszałeś? To rodzaj magicznie wiążącej umowy. W zależności od tego co sobie przysięgnął dane osoby, nie będą mogły tego zrobić. Dzielą się swoją krwią.
- Coś, jak Wieczysta Przysięga.
- Nie. - odparła Suzanne, czym zwróciła uwagę mężczyzn. - Gdy złamiesz Przysięgę Wieczystą umierasz, z braterstwem jest inaczej. Nie możesz złamać danej przysięgi, ponieważ magia na to nie pozwala. - mówiąc to zaczęła się nieświadomie bawić fiolką z krwią.
- Och, dowód przysięgi. - powiedział białowłosy patrząc na przedmiot znajdujący się na szyi nastolatki. - Sam kiedyś taką miałem. Niestety Albus ją zniszczył, nigdy nie poznałem tego konsekwencji.
- Czyli można to zniszczyć? - zapytał Voldemort z nadzieją.
- Pewnie tak, ale nie wiem, jak. Poza tym konsekwencje są nieznane. Nie próbowałbym. - wytłumaczył. - Chce znać słowa przysięgi i komu dokładnie ją złożyłaś. - zwrócił się do Gryfonki.
- Nie powiem Wam tego.
- Nie marnuj naszego czasu, mów. - zażądał Lord. Suzanne dalej milczała. Voldemort podszedł i złapał ją za podbródek, podniósł głowę dziewczyny tak by patrzyła mu w oczy. Użył legilimencji, ale i tak na nic. Ścisnął mocno jej szczęke, jego paznokcie wbiły się w policzek dziewczyny aż do krwi. Jęknęła cicho z bólu, co dało mu satysfakcję. - Mów. Słowo w słowo.
Nastolatka już nie mogła wytrzymać bólu, więc się poddała.
- Ja Suzanne Godryka Rowena Helga Dumbledore obiecuję Wam, że zawsze będę lojalna, oddana i nie zostawie żadnego z was w potrzebie. Od teraz stajecie się moją rodziną. Nie zrobię Wam krzywdy, nie zdradzę Was i nie porzucę. Nigdy nie stanę przeciwko Wam i nigdy nie podniosę na Was różdżki. - powiedziała tak cicho, że prawie nie było jej słychać. Po jej policzkach spłynęły łzy, czuła się jakby ich zdradziła.
- Komu złożyłaś tą przysięgę? - zapytał Marvolo mocniej szciskając szczękę dziewczyny, po jej policzkach spłynęły kolejne łzy, ale Lord pozostawał nie wzruszony. - Mów dziewczyno.
- H-Harry Potter, H-Hermiona Granger i Ron Weasley. - odpowiedziała już otwarcie płacząc.
- Grzeczne dziecko. - powiedział i póścił ją. - Wracaj do siebie. - Suzanne wstała od stołu, była już przy drzwiach, gdy zatrzymał ją jego zimny głos. - Chce Cię widzieć na kolacji. I na każdym kolejnym posiłku, a prawie bym zapomniał. Różdżka. - wyciągnął dłoń do przodu.
- Accio różdżka! - wypowiedziała zaklęcie, a po chwili w jej ręce znajdował się owy przedmiot. Podała swoją różdżkę Lordowi i wyszła z pomieszczenia.
- Ciekawe nieprawdaż. - stwierdził czarnoksiężnik.
- Racja. Też czułeś tę moc? - zapytał Gellert.
- Tak. Jest potężna. - odparł. - Musi być moja. Jej podobieństwo do matki jest zatrważające. Mari była piękną kobietą. Szkoda, że się tak stawiała może by po żyła dłużej.
- Czyli Stary Dureń się ustatkował. Byłem pewien, że akurat on będzie sam już zawsze. - powiedział.
- Z tego co mi wiadomo nie jest żonaty, ale córkę miał. I to nie z byle kim. Z McGonagall.
- Też potężna czarownica. - dodał Gellert. - I ładna za młodu.
- Prawda. - zgodziła się z czarnoksięznikiem. - Musimy ją przeciągnąć na naszą stronę, musi być nam oddana.
- Przeklęte braterstwo. Tylko ona może znieść przysięge. - powiedział.
- Na razie nic nie zrobimy. - zaczął przyglądać się różdżce dziewczyny. - Coś mi się w niej nie podoba.
- Hmm?
- Jest za słaba dla niej. - wytłumaczył.
- Co proponujesz?
- Dowiesz się już niebawem.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top