Rozdział 35
Suzanne ruszyła prosto do łazienki Jęczącej Marty. Gdy była już na drugim piętrze usłyszała czyjeś kroki. Spojrzała na mapę. Okazało się, że to profesor McGonagall, która obecnie patrolowała korytarze pierwszego piętra. Dziewczyna przyspieszyła, by jak najszybciej znaleźć się w łazience. Nagle zza rogu wyszła pani profesor, minęła Gryfonkę i po chwili stanęła w miejscu.
- Suzanne. - powiedziała, a nastolatka spięła się, ale przecież nie mogła jej zobaczyć. - Wiem, że tu jesteś. Czuję twoje perfumy.
- Cholera. - mruknęła pod nosem. - Koniec psot. - stuknęła różdżką w mapę, a w jej rękach znalazł się czysty pergamin. Ściągnęła pelerynę. - Dobry wieczór babuniu. Jak wspaniale dziś świeci księżyc, nieprawdaż? Po prostu nie mogłam się oprzeć...
- Daruj sobie. - przerwała jej. No niestety, to już nie działa, jak kiedyś. - Zdaje sobie sprawę, że nie przyszłaś tu podziwiać widoki. W jakim celu wyszłaś z pokoju po ciszy nocnej? - zapytała.
- Bo widzisz... Ja... od czego by tu zacząć? - starała się coś wymyślić na poczekanie. Na jej nieszczęście, Minerwa potrafiła rozpoznać kiedy kłamie. Chyba, że ją mocno zszokuje.
- Najlepiej od początku.
- Widzisz, dzisiaj po obiedzie Harry zaproponował, żebyśmy się spotkali w Pokoju Wspólnym Gryfonów, - co było tylko pół kłamstwem - więc poszłam. Kiedy się spotkaliśmy to... no... i trochę nam się zeszło. - błagam niech uwierzy. McGonagall musiała być nieźle zaskoczona, bo jej usta były otwarte nienaturalnie szeroko.
- Chcesz mi powiedzieć, że ty i Pan Potter się... spotykacie? - zapytała.
- No tak jakby. - Ha! Jeszcze nie jest ze mną tak źle. - Błagam nie mów dziadkowi. To na razie nic pewnego. Obiecuję, że zrobię co zechcesz. - zrobiła minę zbitego szczeniaczka.
- Dobra. Przez miesiąc nie wytniecie żadnego kawału.
- Tydzień. - targowała się.
- Dwa.
- Stoi! - zgodziła się. - A teraz lecę do siebie.
- Tylko prosto do łóżka, bo inaczej Albus się o tym dowie. - zagroziła McGonagall.
- Oczywiście. Dobranoc babciu. - powiedziała i przytuliła starszą kobietę.
- Dobranoc Księżniczko. - pożegnała wnuczkę i poszła w swoją stronę.
Natomiast dziewczyna znów nałożyła Pelerynę i ruszyła do łazienki. Będąc już w środku sprawdziła, czy kogoś nie ma. Szczęście jej dziś sprzyjało, bo nikogo nie było, nawet Jęczącej Marty. Była to najbardziej ponura i przygnębiająca łazienka, jaką kiedykolwiek widziała. Pod wielkim, popękanym i poplamionym lustrem ciągnął się rząd poobtłukiwanych kamiennych umywalek. W mokrej posadzce odbijało się mętnie światło kilku świec osadzonych w ściennych uchwytach. Drewniane drzwi do kabin były złuszczone i porysowane, a jedne zwisały smętnie z zawiasów. Pomieszczenie to było omijane przez uczniów szerokim łukiem, właśnie przez ducha Jęczącej Marty. Jest to także miejsce, w którym znajduje się tajne przejście do Komnaty Tajemnic. Suzanne podeszła do jednej z umywalek.
- Otwórz się. - syknęła w mowie węży.
Kran z rzeźbionym wężem, zapadł się w podłogę odsłaniając ukryty tunel prowadzący do Komnaty. Dziewczyna zeszła po wyczarowanych schodkach na dół. Przeszła kawałek i zauważyła górę zawalonych kamieni. Starała się przez nie przedrzeć, a gdy już jej się to udało ruszyła dalej. Po kilku minutach błądzenia rurami, Suzanne stanęła na przeciwko ściany z wizerunkiem węży.
- Otwórz się. - zażądała, ściana rozsunęła się ukazując wnętrze pomieszczenia, po chwili wahania weszła do środka.
Stała na końcu bardzo długiej komnaty wypełnionej dziwną zielonkawą poświatą. Wysokie kamienne kolumny, ozdobione takimi samymi splecionymi wężami, wspierały sklepienie ginące w mroku, rzucając długie czarne cienie. Na przeciwko niej znajdowało się ogromne na całą ścianę popiersie Salazara Slytherin' a. Kiedy Gryfonka podeszła bliżej zauważyła szkielet bazyliszka. "Niesamowite, ten wąż musiał być przerażający." - pomyślała. Stanęła naprzeciw podobiźnie czarnoksiężnika.
- Przemów do mnie, Slytherinie, największy z Czwórki Hogwartu. - gdy wypowiedziała te słowa usta Salazara otworzyły się tworząc przejście z mostem. Dziewczyna ruszyła w stronę tajnego wejścia.
Jak się okazało znajdowała się w kwaterach jednego z założycieli. Stała właśnie na korytarzu, który był pomalowany na zielono, natomiast podłogę zdobiło ciemne drewno. Rozglądając się, dziewczyna zauważyła kilka par drzwi. Za pierwszymi, jak się okazało znajdowała się naprawdę pokaźna biblioteka. Dalej był gabinet, który był zawalony papierami, trochę tak jakby właściciel wyszedł zaledwie chwilę temu. Za następnymi drzwiami znajdowało się laboratorium wyposażone w najlepszy sprzęt do warzenia eliksirów, ale tego się było można spodziewać. Było tam też pełno rzadkich ingrediencji, które obecnie są prawie nie spotykane. Gdy obejrzała już wszystko do tej pory, ruszyła ku ostatnim drzwiom.
Za nimi znajdował się dość duży salon w ciepłych barwach. Pierwsze co rzuciło się Gryfonce w oczy, to jeszcze parująca herbata. Zdziwiło ją to trochę, bo przecież kto mógł tu być. W końcu tylko ktoś wężousty ma wstęp do Komnaty Tajemnic, a przy tym nie każdy wie o istnieniu przejścia za posągiem. Nastolatka usłyszała chrząknięcie za sobą, odwróciła się i mało nie zemdlała. Stała oko w oko z pięknymi, szarymi tęczówkami samego Salazara Slytherin'a.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top