Rozdział 29


Następne kilka dni minęło nadzwyczaj spokojnie. Huncwoci nie wycinali żadnych żartów, ale była to tylko cisza przed burzą. Zapowiadać ją mógł brak czwórki uczniów. Rano na śniadaniu panował codzienny gwar, do czasu. Drzwi Wielkiej Sali otworzyły się z hukiem, a do środka wszedł nie kto inny, jak sam Lord Voldemort. Po jego prawej stronie stała Suzanne, która była trzymana przez dwóch śmierciożerców. W Sali zapadła wszechogarniająca cisza. Nikt nie miał zamiaru jej przerywać.
- Witam, nazywam się Lord Voldemort. Lubię kucyki pony i kolor różowy. Nie musicie się mnie bać, dopóki nie obrażacie mugolaków. - powiedział. Wszystkim w Wielkiej Sali opadły szczęki. Kieł ledwo wytrzymywała ze śmiechu, podobnie, jak Jackie i Pers. - Panie dyrektorze, - zwrócił się w stronę Dumbledore' a "Voldemort". - czy mógłby Pan dla mnie i moich towarzyszy przygotować miejsca?
Albus był tak zdziwiony, że nie wiedział czy ma zaprzeczyć, czy go od razu zabić, czy może grzecznie wyprosić i błagać Merlina o to, że wyjdzie. Nie chcąc narażać życia wnuczki wyczarował cztery krzesła przy stole nauczycielskim. "Goście" zasiedli na wolnych miejscach. Profesor dopiero z tej odległości mógł zobaczyć rany na ciele dziewczyny.
- Kochaniutka, jak Ci idzie nauka tych wspaniałych dzieciaczków? - powiedział Lord do profesor McGonagall, która nie wytrzymała i najzwyczajniej w świecie zemdlała. - Biedaczka, przepracowuje się. Powinieneś jej dać trochę wolnego. - dyrektor po usłyszeniu tego zrobił mało inteligentną minę. - Jackie, - zwrócił się do jednego "śmierciożercy". - widziałeś jakie sobie ostatnio tipsy zrobiłem?
- Znowu różowe Panie? -odparł najpoważniej jak umiał.
- Nie! Przecież Ci tłumaczyłem, że nie wolno mieć dwa razy w ciągu miesiąca tego samego koloru! - wydarł się na niego. - Dzisiaj mam fiołkowe.
- Wspaniale, mój Panie. - powiedział inny. - Zauważyłam także, że twoja cera jest wspanialsza niż ostatnio.
- Tak, to dzięki Suzanne. - wzrok każdego w Wielkiej Sali padł na dziewczynę. Ona tylko się lekko uśmiechnęła, co zbiło wszystkich z tropu.
- Och, Tom to nic takiego. - powiedziała. - Było ciężko, w sumie widać to po mnie, ale to nie był problem. A teraz wybacz Rogaczu, ale zaraz zaczynają się lekcje. Pierwszą mam OPCM ze wspaniałym profesorem Black' iem i nie chce się spóźnić.
- Czekaj!? - krzyknął Syriusz. - Rogaczu!? Nie to niemożliwe przecież... POTTER!!!
- O chyba się wydało. - powiedział Harry.
- Jak myślisz będą źli? - zapytała przerażona Suzanne.
- O tak. - odpowiedział.
- ŁAPAĆ ICH! - krzyknęła McGonagall, która zdążyła się ocknąć.
- Plan B. - powiedziała Pers. Wszyscy czworo ukryli się pod peleryną niewidką i uciekli bocznym wyjściem. Używając tajnych przejść dotarli na siódme piętro. Wspólnie stwierdzili, żeby lepiej nie iść do Pokoju Wspólnego. Ustalili, że pójdą do Pokoju Życzeń przeczekać do początku zajęć i lekko spóźnieni udadzą się na lekcję. Stanęli na korytarzu. Harry przeszedł trzy razy wzdłuż ściany, ukazały im się duże hebanowe drzwi. W środku pokój był w barwach Gryffindoru, przed kominkiem stały cztery czerwone fotele. Gryfoni usiedli i zaczęli się niekontrolowanie śmiać.
- Widzieliście minę Dumbledore' a. - powiedział między spazmami śmiechu Ron.
- A spojrzałeś choć raz na Snape'a. - wtrąciła Miona. - Najpierw pobladł, potem poczerwieniał i na końcu znowu zbladł.
- Dla mnie i tak wygrała McGonagall. - wydusił z siebie Harry.
- Mnie się najbardziej podobała reakcja Syriusza. Właśnie pierwszą mamy obronę. -powiedziała Suza.
- Aż boję się stąd wychodzić. - odparł Ron. - Oni nas zabiją. Jak nic.
- Niestety Jackie, musimy ponosić konsekwencje naszych działań. - odpowiedziała Miona.
- Dobra chodźmy lekcje już się zaczęły. Jesteśmy z Gryffindoru, nie możemy stchórzyć. - powiedział pewnie Harry.
- Wiesz Rogaczu, odwaga jest często mylona z głupotą.
Ruszyli prosto pod salę. Chwilę się zawachali, ale w końcu weszli do klasy. Pierwsze co do nich dotarło to gromkie brawa. Byli niezwykle zdziwieni, ale wtedy przypominieli sobie kto ich uczy.
- Brawo! Muszę przyznać, że był to jeden z lepszych żartów jakich doświadczyłem. - pogratulował im Black. - Niestety reszta nauczycieli tego nie doceniła, więc uważajcie. A teraz zacznijmy lekcję. - Huncwoci zajęli swoje miejsca w dwóch pierwszych ławkach, Suza z Mioną, Harry z Ronem. OPCM dziś mieli z Puchonami. - Dobrze, jak ostatnio wspomniałem zajmiemy się zaklęciem Patronusa. Zacznę od standardowego pytania, czyli co to w ogóle jest patronus?
Kilka osób podniosło rękę. Profesor wybrał Suzanne do odpowiedzi.
- Patronus jest najtrudniejszym zaklęciem obronnym, daję ochronę przed dementorami. Patronus jest formą pozytywnej energii, zmaterializowanej pod postacią srebrzysto-białego obłoku, najczęściej przybierającego formę zwierzęcia-strażnika. Można go wyczarować za pomocą zaklęcia Patronusa, którego formuła brzmi Expecto Patronum. Trzeba się wtedy skupić na swoim najszczęśliwszym wspomnieniu. Większość czarownic i czarodziejów w ogóle nie potrafi go wyczarować, dlatego umiejętność ta uważana jest za oznakę potężnej magicznej mocy. Potężny, ale niegodny czarodziej nie wyczaruje patronusa. Niektóre patronusy przybierają bardzo nietypową formę takie jak sowy magiczne, testrale, smoki i feniksy. Niemniej jednak każdy patronus jest wyjątkowy, jak jego twórca.
- Brawo! Wspaniała definicja. 15 punktów dla Gryffindoru. Dodam tylko, że umożliwiają także przekazywanie wiadomości pomiędzy czarodziejami. No dobrze, to drugie pytanie. Kto z Was potrafi wyczarować w pełni cielesnego patronusa? - zapytał profesor. Zgłosiło się zaledwie parę osób, w tym i Huncwoci.
- Harry, zaprezentuj klasie.
- Oczywiście. Expecto Patronum. - wypowiedział zaklęcie, a z jego różdżki wyleciał snob światła, który przekształcił się w wielkiego jelenia. Zwierzę przebiegło po klasie, na koniec ukłonił się przed swoim czarodziejem i zniknął.
- Wspaniale. - chwilę później zabrzmiał dzwonek na przerwę. - Na następnej lekcji będziemy omawiać zaklęcie w praktyce. Do widzenia.
Zadowoleni uczniowie udali się na przerwę. Huncwoci starali się ukryć przed resztą nauczycieli, ale niestety ich ostatnią lekcją była transmutacja. McGonagall nie miała dla nich litości.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top