| pierwszy pocałunek + wyznanie uczuć |
good morning!
···
"Bo czuję, że jesteś dla mnie zbyt ważna, by umieć ci się oprzeć."
- Skipper -
To był ciężki dzień, jednak znosiłaś go z anielską cierpliwością, godną prawdziwej profesjonalistki, za jaką się uważałaś. Każdy dzisiaj coś od ciebie chciał, choć i tak twój grafik był wypchany po brzegi. Czasami miałas wrażenie, że byłaś jedyną osobą, która rzeczywiście pracowała w tej agencji; podczas gdy reszta tak bardzo oddała się raczej "trzymaniu pozorów", że nie miała czasu robić niczego innego poza spokojnym mieszkaniem i spacerowaniem po korytarzach.
Zresztą, czekałaś właśnie na kawę pod automatem by pozbyć się otumaniającego twoje zmysły zmęczenia, gdy podszedł do ciebie Leonard. Genialnie. Szarowłosy wydawał się prawie zachwycony twoim widokiem. Ty już jego nie do końca, wyczuwając kolejne problemy i zadania.
— [Imię], jakże cieszę się, że cię widzę! Słuchaj, ty gadasz z tymi mordercami, tak? Świetnie, doprawdy wspaniale. Zanieś im tę teczkę, ja nie zamierzam widzieć się z tymi pingwinami. — Nim zdążyłaś jakkolwiek zareagować, w dłoń zostały ci wciśnięte dokumenty. Co?
Chwilę stałaś, patrząc się bezmyślnie w miejsce, w którym chwilę temu stał męczący, ale też i zarazem wiecznie zmęczony weganin. Same papiery nie były problemem, zastanawiałaś się jednak, o kogo mu chodzi.
Po chwili jednak zaśmiałaś się do samej siebie, biorąc kubek kawy z papierową nakrywką w rękę i zawracając w stronę biur.
— Miał na myśli chłopaków, tak?
***
Po drodze wyrzuciłaś kubek po napoju do kosza przy wejściu - czułaś się teraz lekko pobudzona, co było miłą odskocznią dla dotychczasowego wyczerpania.
Kierowałaś się właśnie w stronę siłowni, po tym, jak jeden z zagubionych agentów wskazał ci, jakoby widział tam czarnowłosego, każącego trzem innym mężczyznom unosić potężne ciężary.
Tak, to musieli być oni.
Gdy dotarłaś do drzwi siłowni, otworzyłaś je powoli. Zrobiłaś to na tyle cicho, że nikt cię nie zauważył, dlatego mogłaś brać bierny udział w ich dyskusji. Akurat odzywał się Szeregowy, dlatego uważnie zaczęłaś się im przysłuchiwać.
— Szefie, ale czy naprawdę musimy podnosić dwieście trzydzieści kilogramów bez przygotowania? Czy potrzebna nam jest taka siła?
— Naiwny Szeregowy, a co, jak podczas apokalipsy zaatakuje cię grupka uzbrojonych, pustynnych nomadów i zrani kogoś ci bliskiego?
— Szefie, nikt mi bliski nie waży dwustu trzydziestu kilogramów!
— To może będziesz musiał unieść ich dwóch? — Widząc, że ich rozmowa może być powodem do sprzeczki, postanowiłaś wkroczyć do akcji. Podeszłaś więc, mocno stukając obcasami.
— Cóż, mam nadzieję, że w razie czego na ratunek mogę liczyć? — Uśmiechnęłaś się, widząc zaskoczone twarze czarnowłosych, którzy nie zdawali sobie sprawy z twojej obecności. Jedynie Skipper, z którym od czasu waszego wspólnego posiedzenia bardzo się zżyłaś (a nawet zdążyłaś przemienić zauroczenie w zakochanie) zareagował dość szybko. Podszedł do ciebie i zabrał dokumenty, po czym pocałował delikatnie w wolną dłoń.
— Pannę [Imię] to całe życie można ratować — oznajmił, po czym podniósł się i ruchem ręki wskazał, że panowie mają wyjść.
Gdy zostaliście sami, odezwałaś się.
— Miałeś mi mówić po imieniu, pamiętasz, pingwinku? — Twój głos brzmiał niewinnie, choć w [kolor] oczach tliła się złośliwość. Postanowiłaś podroczyć się z nim.
Sam mężczyzna nie spodziewał się tego. W końcu stało się coś, czego prawdziwie się nie spodziewałaś - czyżby sam szef oddziału lekko się zarumienił?
— Jak na zdrobnienie pseudonimu oddziału, to brzmi to w twoich pięknych usteczkach inaczej... — mruknął, na co ty podeszłaś do niego. No proszę, a tego nie wiedziałaś akurat.
Zbliżyliście się do siebie powoli. Zapach jego perfum odurzał twoje zmysły, a granatowe oczy przewiercały cię. Zaczęłaś czuć jego gorący oddech, gdy lekko pochylił głowę.
— Zaskakujesz mnie coraz częściej.
Powoli wasze twarze zbliżały się do ciebie, chociaż widziałaś, że poczyniał on o wiele mniejsze ruchy niż ty. Tak samo to ty złączyłaś wasze usta. Ta kontrolna była jednak pozorna - bardzo szybko czarnowłosy przejął dominację pocałunkiem. Wyczułaś jednak, że zaskakuje go twoja gwałtowność.
Gdy usłyszeliście kroki, szybko oderwaliście się od siebie, patrząc w stronę drzwi od szatni. Zastaliście resztę oddziału; Kowalski zasłaniał oczy Szeregowemu, a Rico zagwizdał znacząco, po czym się uśmiechnął.
Zauważyłaś, jak Skipper obejmuje cię swoim ramieniem w talii i przyciąga do siebie.
— No ale panowie, spokojnie! Pamiętajcie, nomadzi czekają! — Na te słowa westchnęłaś tylko i wysunęłaś się z uścisku. Pocałowałaś tylko szefa w policzek, po czym nie patrząc się ruszyłaś do wyjścia z pomieszczenia. To był zdecydowanie męczący dzień.
— Idę. Nie zapomnij zmyć szminki. Do zobaczenia chłopcy! — rzuciłaś, wychodząc. Zdążyłaś usłyszeć tylko Kowalskiego, który stwierdził:
— Znalazł sobie szef kobietę, która wie czego chce...
- Kowalski -
— Co tym razem?
— Nic szczególnego, natomiast wciąż potwierdzającego mój geniusz.
Uśmiechnęłaś się delikatnie na te słowa i przewróciłaś oczami rozbawiona.
Byłaś właśnie w laboratorium Kowalskiego. Od kiedy tylko wyszłaś z punktu medycznego, ozdrowiała po wypadku, co chwila wpadaliście na siebie. Na początku było to bardzo niezręczne, nie tylko ze względu na wasze charaktery, ale też i okoliczności poznania.
Po pewnym czasie jednak udało wam się porozumieć. On przestał w końcu poprawiać krawat w każdej sekundzie waszej rozmowy, a ty ograniczyłaś swoje beznadziejne żarty opowiadane z nerwów.
Wyszło wam to na dobre, a w pewnym momencie nawet zbliżyliście się do siebie na tyle, by zapraszać się nawzajem. Gdzie? Ty - na lunch lub do mieszkania (z tego drugiego jeszcze nigdy nie skorzystał. Albo chciał, ale tak się jąkał, że go nie zrozumiałaś), a on do laboratorium, byś mogła towarzyszyć mu w miejscu, w którym czuł się najpewniej.
Skończyło się więc na tym, że po pracy siedziałaś na jednym ze stołów machając nogami i przypatrywałaś się, jak mężczyzna skręca... coś w rodzaju ekspresu do kawy?
Uśmiechnęłaś się miło, bawiąc się bezwiednie nitką odstającą od twojej bluzki. Twarz Kowalskiego wyrażała ogromne zaaferowanie, które próbował ukryć się za fasadą profesjonalizmu. Koniec końców - jakkolwiek chciałoby się zaprzeczyć, że niebieskooki nie jest przystojny, nie dało się. Jego wzrost, ułożenie włosów czy wąskie usta - to wszystko było w stanie podbić kobiece serce, gdyby tylko chciało. Zresztą, już mu się to udało... choć czy kochałaś go tylko za to? Nie, zdecydowanie nie. Jego charakter również cię oczarował.
W pewnym momencie jednak przestałaś zwracać uwagę na towarzysza, a zaczęłaś na urządzenie.
— Co to jest? — Spytałaś, oczekując klasycznego słowotoku, wyjaśniającego działanie wynalazku. Ku swojemu zaskoczeniu, nie doświadczyłaś go jednak. — No?
Czarnowłosy zaczął coś mruczeć, nagle znikąd rumieniąc się szalenie. W końcu, po chwili starań, zrozumiałaś pojedyncze zdanie, wyrwane z kontekstu.
— G-gdyby tooo nazwać, nienaukowo, t-to nazywało by się to... — chrząknął, wymawiając nazwę. Można było pomyśleć, że droczył się z tobą. Zawstydzenie to jednak było najwyraźniej szczere, bo zauważyłaś, jak instynktownie poprawia kołnierz swojej białej koszuli.
— Jak? — Dociekałaś, nie dając za wygraną mruczeniu naukowca.
— N-no — mężczyzna znowu chrząknął, uniemożliwiając zrozumienie swoich słów, jakby specjalnie.
W końcu nie wytrzymałaś. Podniosłaś delikatnie głos.
— Co to jest?!
— Eliksir miłości! Tak, stworzyłem marzenie każdego pisarza z epoki romantyzmu!
Spojrzałaś zdziwiona na jego niezwykły wybuch. Na dłuższą chwilę zabrakło ci słów - czy to z powodu jego emocji, czy zastosowania maszyny; nie byłaś w stanie stwierdzić.
Po chwili przypomniałaś sobie, jak Szeregowy (mało dyskretnie) zwrócił uwagę, jakoby Kowalski był tobą w pewnym sensie zainteresowany... wtedy byłaś tym zaskoczona, ale teraz, z każdym kolejnym dniem, coraz bardziej mu wierzyłaś. Zresztą było ci też to na rękę, w końcu... sama darzyłaś go ciepłymi uczuciami, jak już wcześniej zostało to ujęte. Jednak ty byłaś bardziej pewna siebie niż naukowiec.
Dlatego odezwałaś się stanowczo, zeskakując ze stołu.
— Jeśli chciałeś bym z tobą była, wystarczyło spytać. Nie mam do ciebie siły... — Zauważyłaś tylko czerwień na całej jego twarzy, nim przyciągnęłaś go za krawat i pocałowałaś.
Tak, pocałowałaś.
Samo zbliżenie było chaotyczne. Na początku ty dominowałaś, a on niewiele rozumiał, wydając jakieś dziwne głosy, jakby próbował coś powiedzieć, zarazem nie chcąc się odrywać. Ledwie instynktownie nadążał, by w końcu odzyskać względny spokój. Najlepsza była końcówka - zaczynał nawet przejmować kontrolę nad waszymi ruchami. Tym większy smutek czułaś, gdy musieliście się od siebie oderwać, by zaczerpnąć oddech.
— Niby naukowiec, a ślepy jak kret. Ale i tak cię kocham. A teraz muszę lecieć, pa! — Rzuciłaś szybko i prawie wybiegłaś z laboratorium, zostawiając go zastygniętego w pochylonej pozycji, wciąż oniemiałego po pocałunku.
O matko. Jesteś szalona.
- Rico -
— Znowu jestem winna ci posiłek! Jakie życzenie tym razem?
— Ryyyyyba — zaśmiałaś się na te słowa, a Rico uśmiechnął się, zachęcony wizją ulubionego jedzenia. — Lala, Ryba!
Zachichotałaś cicho na ten entuzjazm, by po chwili wrócić do opowiadanej wcześniej historii.
Kolejny dzień, kolejne pudła, a gdy ludzie dowiedzieli się, że masz pomoc, wciskali ci je coraz częściej. Miałaś wrażenie, że tak naprawdę dawno już przestałaś nosić dokumenty, a zaczęłaś po prostu nieświadomie pełnić rolę kuriera i centrum wyprowadzkowego. No ale już dobrze, rozumiałaś to... tylko skąd ta pomoc się właściwie wzięła?
Czarnowłosy w pewnym momencie... po prostu zaczął przychodzić. Nie wiedziałaś dlaczego, nie wiedziałaś jak - na początku myślałaś, że wysyła go do ciebie Marlenka, jednak po krótkiej rozmowie dowiedziałaś się, że brązowowłosa o niczym nie wiedziała! Czyżby to możliwe, by chciał spędzać z tobą czas? A może uważał cię na zbyt słabą do targania tych klocków z celulozy?
Spojrzałaś dyskretnie na jego umięśnione ramię bez trudu unoszące trzy ciężkie kartony i zmrużyłaś zrezygnowana swoje [kolor] oczy. Ty sama niosłaś małe pudełeczko wypełnione setkami agrafek, bo tylko tyle ci zostało w jego obecności. Nie da się ukryć, mordercze treningi Skippera (którego zdążyłaś poznać oraz ujrzeć w akcji) naprawdę przynosiły efekty.
Ale przecież owa pomoc to nie wszystko! W końcu przecież nazywa cię "Lalą"! Na początku uznałaś, że może nuci coś nieznanego w nieudolny sposób, potem, że cię obraża... dopiero pod koniec, po wielu wątpliwościach i rozmowach z resztą oddziału, opierając się na półsłówkach Kowalskiego oraz Szeregowego domyśliłaś się, że nazywa cię tak w wyniku... sympatii. Uważał, że jesteś atrakcyjna, a nie był w stanie zbyt wiele powiedzieć. Cóż, schlebiało ci to, a teraz nawet nie wyobrażasz sobie innego przydomku z jego ust.
Koniec końców, żaden z tych elementów ci nie przeszkadzał. Długo wypierałaś to przed samą sobą, ale dnie spędzone przynajmniej częściowo z pociągającym, czarnowłosym agentem z blizną sprawiły, że poczułaś do niego przywiązanie, a nawet... swego rodzaju miłość!
Oderwałaś się jednak od przemyśleń i wróciłaś do do swojej gadaniny bardziej świadomie. W pewnym momencie, gdy opowiadałaś o swoim sporze z pewnym różowowłosym agentem placówki, poczułaś suchość w gardle. Myśląc, że niebieskooki i tak cię nie słucha, a nie przerywa ci, bo nie miałoby to większego sensu, przestałaś mówić, dając ciszy zająć przestrzeń.
Szliście chwilę w milczeniu, przerywanej jedynie stukaniem twoich obcasów. Jednak po krótkiej chwili poczułaś pustkę po swojej prawej stronie. Zdziwiona przystanęłaś i odwróciłaś się - Rico stał kilka metrów za tobą ze skrzywioną miną. Po chwili zaczął pokazywać palcem to na swoje usta, to na ciebie. Całkowicie nie rozumiałaś o co mu chodzi.
Po chwili jednak zinterpretowałaś owe gesty na swój sposób, spaliłaś buraka i zaczęłaś się jąkać.
O jejku.
— C-czy ty... ty... chcesz s-się pocałować? — Zawstydzona niczym nastolatka podczas pierwszego wyznania, wbiłaś wzrok w podłogę. Miałaś nadzieję, że włosy ukryły twoje czerwone uszy. W odpowiedzi usłyszałaś jednak jedynie chichot, który jeszcze bardziej mieszał ci w umyśle. Natomiast gdy podniosłaś głowę - o matulu!
Od razu natrafiłaś na usta Rico, atakujące twoje odpowiedniczki. Jego ręka opierała się na policzku, potem przesunęła się na szyję, a na samym końcu wylądowała na biodrze. By sięgnąć twoich ust musiał się [mocno/lekko] pochylić, co nadało mu zwierzęcej postury; zwłaszcza napięty kark potęgował to wrażenie.
Sam gest był... dziki, jak sam Rico. Wszystko było chaotyczne i jedyne co czułaś to jego dominację. Ledwie nadążałaś z jakimkolwiek odwzajemnianiem jego gwałtownych i namiętnych ruchów.
Odsunęliście się od siebie dopiero, gdy zabrakło ci tchu. Wzdychałaś ciężko z lśniącymi oczami. On jednak, choć wydawał się szalenie zadowolony, uśmiechał się zadziornie i chytrze, co jakiś czas podśmiewając się. Nie wiedziałaś, co się stało, ale czułaś, że nie o wszystkim wiesz.
Po chwili jednak rozpoczęłaś w swojej głowie retrospekcję zdarzeń. A niewykorzystane do tej pory obszary mózgu zaczęły łączyć fakty.
O. MÓJ. BOŻE.
— Ty... TY PODŁY AGENCIE! Ty zabliźniony bezwstydniku! Głupek! Idiota! — Zaczęłaś cała czerwona wyrzucać w jego stronę epitety i określenia o najróżniejszym charakterze. — Ty... ty chciałeś, żebym dalej mówiła!
Odwróciłaś się obrażona i z szybko bijącym sercem, udając obrażenie. Z tyłu jednak usłyszałaś, jak Rico śpiewnie wyznaje, że "Lalaaa, kocham!".
Uh, ty też go kochasz.
- Szeregowy -
— Ja i tak wolę trzeci sezon, nim pojawia się Księżniczka.
— Mówisz tak, bo ostatnio wytknęła twoje zamiłowanie do słodyczy, o ile dobrze pamiętam.
Na słowa Szeregowego z irytacją pokręciłaś głową, wiedząc, że jest to prawda.
Siedziałaś z czarnowłosym na kanapie w salonie swojego mieszkania. Oglądaliście właśnie czwarty sezon Słodkorożców. Była to wasza mała tradycja, gdy tylko mężczyzna miał więcej niż pół godziny czasu wolnego. Trochę bałaś się ich szefa, dlatego zawsze upewniałaś się, że towarzysz nie opuszcza żadnych treningów na rzecz ciebie.
Jednak dzisiejszy dzień był zupełnie inny. Ty, mając dwa dni urlopu, siedziałaś w mieszkaniu i prawie nie wychodziłaś. Ciężko było ci się pogodzić z faktem, że jesteś na tyle spłukana, że wyjście na miasto oznaczałoby potężny debet. W końcu jednak się z tym pogodziłaś i profilaktycznie zaszyłaś się w swojej uroczej, wypełnionej pluszakami norce.
Dziś dodatkowo spędzałaś czas nie sama, a z Szeregowym, do którego zaczęłaś ostatnio czuć coś więcej. Twoje niewinne serduszko do reszty zatopiło się w miłości do błękitnookiego, a policzki ciągle się rumieniły. Cóż, nie mogłaś nic na to poradzić, zostało ci tylko przeżywać to w milczeniu.
Gdy odcinek waszej ulubionej bajki się zakończył, usłyszałaś westchnięcie po swojej lewej stronie. Odwróciłaś się więc szybko w tamtą stronę.
— Oh, jesteś zmęczony? Jak chcesz to możesz już pójść, nie obrażę się... — powiedziałaś szybko, myśląc, że Szeregowy chciałby wrócić już do swoich przyjaciół. Ten jednak pokręcił głową.
— Czy mogę ci zadać pytanie [Imię]?
— Jasne!
— Czy byłabyś zła, g-gdybym cię pocałował?
Gdy usłyszałaś to pytanie, poczułaś się, jakby urażona piorunem. On, ciebie? To było jak marzenie. Ale czy takie marzenia się spełniają...
Postanowiłaś jednak wziąć się w garść i wyjaśnić wszystko do końca.
— A-a czy byłbyś zły, gdybym powiedziała, że cię kocham?
Jego zaskoczona mina wydała ci się przesłodka. Zauważyłaś, że zarumienił się lekko (chociaż ty już chyba byłaś do reszty czerwona) i zaczął coś jąkać, więc by go uspokoić, położyłaś mu dłoń na policzku. Jego skóra była taka miękka...
Nawet nie zauważyłaś, gdy zbliżyliście się do siebie. Czułaś tylko jego ciepły oddech. Po chwili, pocałowaliście się delikatnie. Czułaś, jakby to było tylko niezdarne muśnięcie. Ale zarazem takie dojrzałe... miałaś wrażenie, jakby równocześnie z waszym pocałunkiem, przybyło Szeregowemu i tobie kilka lat. Nagle zamiast pary zakochanych "nastolatków" (bo tak się zachowywaliście) staliście się dojrzalsi. A czarnowłosemu przybyło dorosłości w twoich oczach.
Po chwili jednak oderwaliście się się od siebie z powodu pikania jego telefonu. Jęknęłaś niezadowolona, gdy błękitnooki się podniósł. Z zadowoleniem zauważyłaś jednak, że ma rozmarzony wzrok i różowe policzki.
— D-d-do zobaczenia...
Zaśmiałaś się cicho, gdy ten kiwnął głową i skierował się z stronę drzwi. Po chwili usłyszałaś, jak na klatce krzyczy.
— Chłopaki! Chłopaki! Szefie! Pocałowałem [Imię]!
Uroczo.
------------------------
długo czekaliście, huh?
przepraszam I guess i dziękuję za cierpliwość xd
cóż, gadanie i ganienie, czy po prostu bycie też pomagało.
to było ciężkie. ahhh no i tytuł jak tytuł - chodziło mi o wyznanie uczuć/pocałunek (no i jakby nawet jak nie ma bezpośredniego kocham cię to ten pocałunek jest znakiem wyznania tutaj bo tak i koniec, nawet jeśli osobiście nie lubię jak coś jest niewypowiedziane NOALE).
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top