| pierwsze spotkanie |

good morning!


- Skipper -

      Był to kolejny, pracowity dzień w twojej nowej jednostce. Nie byłaś co prawda pełnoprawną agentką, jednakże zajmowałaś się uzupełnianiem raportów i dokumentów. Oczywiście owe formalności dotyczyły głównie twoich, od niedawna, współpracowników. No cóż, taka praca, a jako dorosła kobieta wdzięczna byłaś losowi za spokojną posadę w dobrych warunkach i ze służbowym mieszkaniem.

     Dlatego, pomimo męczących cię czasami obowiązków, starałaś się w miarę sumiennie wykonywać powierzone ci zadania. Oczywiście, wszystko w granicach przeciętnego pracownika.

     Teraz była właśnie jedna z sytuacji dość typowych w twojej pracy - miałaś spotkać się z grupą specjalną. To, że teoretycznie nie musieli robić raportów o sobie, nie znaczyło, że są członkami widmo. Parę rzeczy trzeba jednak uzupełnić i podpisać. 

Ale... spóźniali się! Co za okropna przypadłość; nienawidziłaś, gdy ludzie się spóźniali, jakby nigdy nie patrzyli na zegar / normalnie nie miałaś problemu, gdy ktoś przychodził chwilę po czasie, ale tym razem uznałaś to za dość drażniące.

Zmęczona przekładałaś teczki i mówiłaś różne, średnio przyjemne określenia pod nosem.

— Są spóźnieni już jakieś piętnaście minut. A ja zapomniałam kupić sobie kawy przed wejściem. Jeszcze chwila i wychodzę, a oni zastaną pusty pokój... — Właśnie wstawałaś z krzesła zdecydowana na odwołanie spotkania i pójście do mieszkania, gdy drzwi szybko się otworzyły, a przez nie weszła czwórka mężczyzn rozmawiających przyciszonym głosem. Z ich dyskusji zrozumiałaś tylko "wybuch" i "wynalazek", nim ucichli i spojrzeli na ciebie. Zawstydzona poprawiłaś spódnicę i rozejrzałaś się, po czym kiwnęłaś głową na znak powitania. Zauważyłaś, jak twój widok wywołał małe poruszenie. Już miałaś się odezwać, gdy nagle...

— Kowalski, nie pomyliliśmy pokoi? Co z Bartem? — Jeden z nich, o szerokich ramionach i granatowych oczach odwrócił głowę, zwracając się do wyższego towarzysza. Spojrzałaś zagubiona po ich twarzach. Co?

— Wedle moich informacji, Bart ma urlop, dlatego jego obowiązki dobrowolnie przejęła nowa pracownica... oto ona, szefie.

— Taka ładna?

— Tak, szefie.

Nie wiedziałaś jak zareagować. Bart? Ładna? Dobrowolnie? Przyznajesz, że to ostatnie najbardziej obiega od prawdy. Podeszłaś jednak pewnym krokiem do czwórki mężczyzn, trzech w białych koszulach, a jeden... właściwie to też w białej koszuli, tylko w pełni rozpiętej, przez co widziałaś jego podkoszulkę. Gdy szłaś, twoje obcasy stukały głośno o posadzkę. Nie wiedziałaś, jak się z nimi przywitać, dlatego postanowiłaś podejść do tego, którego najwyższy nazwał szefem. Czy coś takiego jest akceptowalne?

— [Imię], miło mi poznać. Mam nadzieję, że poprzednią sytuację mogę uznać za komplement — zrobiłaś najmilszą minę w możliwych, uśmiechając się lekko. Granatowe oczy "szefa" błysnęły tajemniczo, gdy wziął twoją dłoń i pocałował delikatnie.

— Dla takiej miłej pani wszystkie komplementy świata to za mało. —  Zaśmiałaś się delikatnie na te słowa. Nie dało się zaprzeczyć, że nie przywiązywałaś uwagi na otoczenie, pochłonięta charyzmą swojego rozmówcy. — Ale gdzie moje maniery! Niech nas przedstawię. Jestem Skipper, a to... to reszta.

Mówił to, machając zbywająco i bez większego zainteresowania w stronę pozostałej trójki, która szybko mruknęła przywitanie. Tu usłyszałaś "Dzień dobry", gdzie indziej zwykłe "Siema". Obdarzyłaś ich ponownie spojrzeniem.

Gdy już wszystkie grzeczności zostały dopełnione, zaprosiłaś całą czwórkę do stołu. Usadowiłaś się wygodnie na krzesełku i podałaś im odpowiednie pliki.

— Mam nadzieję, że procedura jest wam znana panowie. Sprawdźcie, czy wszystko jest dobrze, uzupełnijcie ewentualne braki i podpiszcie się. Ja tu jestem właściwie jedynie do nadzoru — podałaś każdemu długopis.

Patrzyłaś, po które teczki sięgają. A więc ten wysoki to Kowalski... po chwili uśmiechnęłaś się pod nosem, widząc przed chwilą poznane imię.

— Skipper.

— Słucham panią? — Ciemnowłosy podniósł wzrok znad dokumentów i spojrzał na ciebie. Jego granatowe oczy, tak poważne... a ty się wygłupiłaś, ponieważ powiedziałaś swoją myśl na głos. Mentalnie, właśnie załamałaś się nad własną głupotą.

— N-nic, nieważne. To... ja pójdę po kawę. Jeśli skończycie, zostawcie dokumenty na blacie i będziecie mogli już wyjść. — Starałaś się mówić profesjonalnym głosem, by nie dać zdradzić swojego zażenowania, po czym szybko wyszłaś, prawie biegiem ruszając do automatu z kawą.

Nie wiedziałaś, jaki rodzaj napoju wybrałaś i ile czasu spędziłaś stojąc z nim patrząc się tępo w ścianę, zanim wróciłaś.
Gdy weszłaś, było pusto. Wszystko leżało ułożone w jeden stosik. Na wierzchu teczka podpisana "Skipper". Podeszłaś do tego i zaczęłaś sprawdzać poprawność uzupełnienia, przy okazji przyswajając malutkie fakty o jego osobie uwzględnione w dokumencie. Powinnaś to zrobić przy nich, ale... nagle zmrużyłaś swoje [kolor] oczy i uśmiechnęłaś zadowolona. Granatowooki zapomniał podpisać się na samym końcu... trzeba go będzie odwiedzić jeszcze w tym tygodniu. Przecież tak nie może być!


- Kowalski -

— Słuchaj, jestem tu od tygodnia. Oczywiście, że nie znam ani jednej osoby. Jak... wiesz co? Żegnam! — Powiedziałaś do słuchawki, po czym rozłączyłaś się i schowałaś telefon do kieszeni, mrużąc swoje [kolor] oczy z irytacją.

      Rozmawiałaś właśnie ze swoją byłą współpracownicą, przechadzając się korytarzem ośrodka. Byłaś nowa w podjednostce CENTRAL PARK i nie znałaś w niej jeszcze nikogo konkretnego. Dlatego też odczuwałaś ogromny stres - zależało ci na tym, by wywrzeć dobre wrażenie na innych agentach w ośrodku.

   Szłaś właśnie korytarzem numer 46 niedaleko laboratoriów. Nie miałaś niczego konkretnego do zrobienia, bardziej po prostu - przechadzałaś się i poznawałaś zakamarki swojego miejsca pracy. Może znajdziesz sobie jakąś kryjówkę...

   Przechodziłaś właśnie obok jednej z pracowni, z której wydobywał się delikatny szum.

 Nagle... drzwi do pomieszczenia wyleciały w powietrze, uderzając całym swoim ciężarem w twoje ciało.

   Poczułaś potworny ból, po czym osunęłaś się na ścianę, jęcząc cicho, ponieważ pył z wybuchu wpadł ci nawet do gardła. Ledwie kontaktowałaś, jednak słyszałaś szybkie kroki i rozmowę obok ciebie.

— Kowalski, stratowaliście niewtajemniczonego! I na co ja wam załatwiłem laboratorium? — Usłyszałaś pierwszy głos. O czym on mówi?

— Szefie, to były lepsze warunki! I tak dobrze poszło! — Drugi po chwili dołączył się do dyskusji oburzonym głosem. — To moja wina zaledwie w połowie!

Zajęczałaś cicho, czując zmagający się ból w klatce piersiowej i pieczenie na całej powierzchni skóry. Zaczęłaś szeptać cicho o pomoc, jednak było to raczej zbliżone wydźwiękiem do gorączkowego wymawiania pojedynczych sylab. Po chwili usłyszałaś znacznie delikatniejszy i wyższy od pozostałych głos, który powiedział coś, co dla ciebie było bardzo korzystne.

— Szefie... ona jest chyba poważnie ranna. Trzeba się nią zająć.

    Zapadła chwila ciszy, po czym poczułaś jak nieznane ci, szczupłe ramiona podnoszą cię. Jęknęłaś głośniej i próbowałaś się ruszyć, jednakże byłaś zbyt osłabiona.

Poczułaś tylko, że nieznajomy gdzieś cię niesie, po czym straciłaś przytomność z nadmiaru bólu.


- Rico -

Była wieczorna szarówka, gdy lekko zgarbiona, wracałaś z butelką wina w siatce do swojego mieszkania na piętrze. Po twoim grymasie niezadowolenia i zmęczeniu, widocznym w twoich [kolor] oczach, łatwo było stwierdzić, że miałaś bardzo ciężki dzień. 

Musiałaś nieustannie znosić sposób bycia Leonarda, który mimo swojego Australijskiego pochodzenia miał prawdziwie "angielski" charakterek. Może to jakaś zemsta świata za kolonializm? Nie wiedziałaś, nie zmieniało to jednak faktu, że jeden dzień z szarowłosym doprowadził cię na skraj wytrzymałości.

Westchnęłaś głęboko i weszłaś przez wnękę, w której brakowało drzwi. Podobno lemury wyłamały je wczoraj w nocy.


Gdy zaczęłaś wchodzić powoli po schodach na piętro, usłyszałaś cichy, delikatny odgłos, jakby coś się turlało. Zatrzymałaś się na środku schodów, czekając na wyjaśnienie tajemniczego dźwięku. 

Po chwili ujrzałaś... laskę dynamitu, kierującą się ku wyjściu z budynku. Spokojnie, niemalże delikatnie turlała się po kolejnych stopniach w dół. Nagle jednak zatrzymała się, zostając tym samym w ścianach budynku.
Przerażona spojrzałaś na dopalający się knot, który podsuwał wizję rannych ludzi i zniszczonego budynku.

Tknięta przedziwną, głupią odwagą upuściłaś siatkę z alkoholem, który rozbił się rozlewając się po schodach, zbiegłaś szybko ignorując jakieś krzyki za sobą i... kopnęłaś mocno laskę, wyrzucając ją tym samym na drugą stronę ulicy, tuż pod jakiś pusty samochód.

 Oh.

Zmrożona patrzyłaś na palącego się kompakta.

Już miałaś wyjść, oddać się chwili refleksji, ale poczułaś dotyk w ramię i usłyszałaś czyjś głos.

— Proszę pani? Czy nic pani nie jest? — odwróciłaś się, dalej zdezorientowana. Ujrzałaś czwórkę mężczyzn, z czego jeden był, nie wiedzieć czemu, wyjątkowo podekscytowany.

Rozejrzałaś się po pomieszczeniu. Widziałaś, jak winogronowa ciecz i odłamki szkła (całe szczęście w większości w siatce) leżą na najniższym stopniu.
Ponieważ nie wiedziałaś co powiedzieć, wskazałaś na to palcem jak małe dziecko, po czym mruknęłaś coś cicho o stracie alkoholu wypranym z emocji głosem.

Mężczyźni spojrzeli się po sobie i tylko jeden z nich, o wyjątkowo szerokich ramionach, zachował pewną siebie minę, jakby nie przejmując się nietypowa reakcją.

— Ależ oczywiście. Rico, sprezentuj pani jakiś luksusowy trunek za odwagę. — Zadowolona kiwnęłaś głową, myśląc, że któryś z nich pójdzie do sklepu lub do mieszkania po butelkę czegoś dobrego. Tak się jednak nie stało. Nim się zorientowałaś, podszedł do ciebie mężczyzna, trzymając w pobliźnionych dłoniach markową whiskey. Skąd on ją...?

Zdziwiona przyjęłaś podarek, przypatrując się czarnowłosemu dziwakowi. Jedno oko miał lekko zmrużone, zapewne z powodu blizny idącej przez całą połowę twarzy, od ust aż do brwi, przecinając ją.

Gdy na ponowne pytanie o twój stan zdrowia odpowiedziałaś uspokajająco, mężczyźni postanowili się pożegnać, uznając swoją "misję" za ukończoną. Od jednego z nich padło jeszcze parę słów uznania dla twojej uwagi, a najniższy z czwórki życzył ci smacznego, co było dziwne.

Chwilę jeszcze stałaś, patrząc na znikających za zakrętem nieznajomych, gdy nagle... Rico? Tak? Rico odwrócił się i zaczął coś bełkotać, po czym wziął głębszy wdech i powiedział z lekkim wysiłkiem:

— Dobry kop. Ekhem. — Po czym odszedł zadowolony.

Nie wiedząc jak zareagować, postanowiłaś bez słowa wejść po schodach i w końcu udać się do swojego mieszkania. Gdy wyciągnęłaś z kieszeni klucze, by otworzyć drzwi, mruknęłaś cicho do samej siebie.

— Dziękuję?


- Szeregowy -

— Przepraszam, czy widziałeś gdzieś może taki różowy breloczek z jednorożcem? Były do niego dołączone klucze...

— Co? Nie, nie widziałem.

Westchnęłaś cicho i podziękowałaś za tą niezadowalającą cię odpowiedź jakiemuś chłopakowi miniętemu obok automatu z kawą.

Miał to być normalny w agencji, przepełniony bieganiem z dokumentami po biurze i kłóceniem się z Marlenką. Tymczasem, musiałaś namęczyć się robieniem słodkich min i rzewnie prosić, by parę osób podzieliło się twoją pracą. W ten sposób od dwóch godzin przemierzałaś cały budynek, po którym to: akurat dziś! Biegałaś cały ranek z dokumentami. Pechowo.

W taki oto sposób wylądowałaś na poszukiwaniach "swojego jednorożca". 

Jeszcze mogłabyś przeżyć utratę tak uroczego i twojego drobiazgu, gdyby nie to, że były do niego przyczepione klucze do mieszkania. Dostajesz dreszczy na myśl, że musiałabyś spać na biurku lub na klatce. Fuj.

Zaglądając do ostatniego z pomieszczeń biurowych, wzdęłaś policzki zirytowana. Nie ma go, no nie ma! Postanowiłaś udać się jeszcze na stołówkę, uznając to za ostatnie miejsce, jakie odwiedziłaś podczas swojej dzisiejszej krzątaniny.

Przemierzając korytarz prowadzący do jadalni zauważyłaś czwórkę mężczyzn z białych koszulach. Pochylali się nad czymś i zaciekle dyskutowali. Już z większej odległości mogłaś usłyszeć ich rozmowę.

— Ale szefie, ktoś go zgubił! Pewnie szkoda temu komuś tracić taki ładny i uroczy breloczek. No i są przy nim klucze!

— Ha! Szeregowy, naiwne dziecię. To przecież mogą być klucze wroga. A co, jak ten wielobarwny kucyk skrywa mroczne tajemnice swojego właściciela... — powiedział nieznajomy o bardzo szerokich ramionach.

— Nie przesadza szef przypadkiem?

Zdziwiona przystanęłaś paręnaście metrów od nich. Mają twoje klucze? Muszą mieć, w końcu wszystko na to wskazuje!

— Przepraszam? — Podeszłaś bliżej i zagaiłaś cicho. Całe szczęście to wystarczyło, by zwrócić ich uwagę. —  Czy znaleźliście może mój brelok z kluczami? Bardzo mi na nim zależy...

Stałaś i patrzyłaś na każdego z nich po kolei. Zapadła niezręczna cisza, a w pewnym momencie trójka mężczyzn zaczęła patrzeć z wyczekiwaniem na czwartego, który wyglądał najmłodziej i był najniższy. Ten, wpatrzony w ciebie przez dłuższy czas, po chwili ocknął się i zaczął niezdarnie szukać czegoś po kieszeniach. Po chwili podszedł jakieś dwa kroki, a ty zobaczyłaś swoją zgubę, którą podał ci na twoje wyciągnięte ręce.

Czując dotyk materiału i metalu w dłonie, uśmiechnęłaś się delikatnie do niego.

— Szeregowy, tak? Naprawdę ci dziękuję za oddanie mi tego. A teraz wybacz... to znaczy wybaczcie —  skinęłaś tutaj do reszty nieznajomych z tyłu, którzy odwzajemnili ruch. — Muszę już iść. Miło było was poznać, zwłaszcza ciebie, Szeregowy.

Ściskając breloczek w dłoniach oddaliłaś się do najbliższego przejścia i skręciłaś. W ostatnim momencie usłyszałaś tylko głos "szefa", mówiącego "ulala, Szeregowy!". Lekko zarumieniona pomyślałaś o najniższym, błękitnookim mężczyźnie z grupy. To miło, że oddał ci jednorożca bez przeszkód, a w rozmowie z towarzyszem nazwał ładnym. 

Już go lubisz.

----------------

this is the end

hold your breath and count to ten

mam nadzieję, że się podobało, chociaż przyznaję, że pierwsze spotkania pisze się najmniej komfortowo i wychodzą najbardziej sztywno.

help: murabae, precious and edgy teenager.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top