| gdy widzicie się ponownie (zacieśnianie więzi) |

good morning!

···

"Bo zaczynam cię poznawać i zauważać, jak wiele nas łączy."


- Skipper -

Późne, piątkowe popołudnie w biurze zawsze ciągnęło się niesamowicie.
Siedziałaś jako ostatnia w jednej z sal na uboczu. Niecałą godzinę temu wezwałaś do siebie Skippera, by podpisał "nieuzupełnione dokumenty". 

Niestety, jak zwykle, spóźniał się. Dlatego już lekko sfrustrowana przerzucałaś niechlujnie losowe papierki przy żółtym świetle swojej lampki.  

Irytujące, musisz kupić nową żarówkę.
Gdy miałaś już zacząć zbierać się do wyjścia, spodziewając się braku odwiedzin granatowookiego, usłyszałaś mocne pukanie do drzwi. Poprawiłaś zmięcia na koszuli i przełknęłaś ślinę.

— Proszę wejść — powiedziałaś spokojnym głosem. Po chwili do pomieszczenia wszedł wyczekiwany mężczyzna. Mimowolnie zauważyłaś, że koszula leży na nim lepiej niż zazwyczaj, a kamizelka tylko dodawała mu elegancji. A może to ta marynarka przewieszona przez ramię?

  Po chwili wyrwałaś się z rozmyślań i powitałaś go cicho. On uśmiechnął się, kłaniając się ku tobie delikatnie.

— Cóż za radość panią widzieć.

— Wzajemnie. Zajmę panu tylko momencik... —  sięgałaś do teczki, ale nie natrafiłaś na nią dłonią.

Co.

Zdając sobie sprawę, że musiałaś ją wcisnąć pomiędzy inne pliki, wstałaś przerażona. Pochyliłaś się nad stertami dokumentów, pośpiesznie przetrząsając wszystko, w międzyczasie każąc mu usiąść na krześle.
Nie widziałaś jego uśmiechu, gdy wykonał polecenie.

Znajdując zgubę, wyprostowałaś się z ulgą. Już otwierałaś usta, by przeprosić za problem. Już podawałaś czarnowłosemu teczkę i długopis. Już siadałaś na swoim miejscu, gdy nagle... światło zgasło, a ty usłyszałaś szczęk zamka w drzwiach.

  Na moment zapanowała grobowa cisza, po czym w ciemności dostrzegłaś sylwetkę mężczyzny przeskakującego stół. Podbiegł do drzwi i zaczął w nie walić pięścią, jednak jedyne co mu odpowiedziało to głucha cisza. Sprawdził również, czy nie da rady ich wyłamać - szybko jednak przekonał się, że są na wpół pancerne.

Przeklął pod nosem, jednak po chwili zwrócił uwagę na ciebie, mówiącą do niego.

— Skipper... czy mógłbyś do mnie podejść? — Twój głos brzmiał inaczej niż zwykle. Sam fakt użycia jego imienia, a nie oficjalnego "pan" był niepokojąco-zachwycający. Twój głos brzmiał prosząco, byłaś lekko przestraszona, dlatego posłusznie przybliżył się do ciebie. Dotknęłaś swoim ciałem jego ramienia. Prawda była taka, że boisz się ciemności i to panicznie, więc potrzebowałaś wsparcia/zazwyczaj nie masz problemu z ciemnością, ale zmęczenie i budynek agencji w ciemnościach przeraził cię. Poczułaś, jak mięśnie czarnowłosego napinają się, a on sam chwilę stoi w bezruchu, by potem objąć cię protekcyjnie ramieniem. Jego głęboki głos rozbrzmiał ci nad głową.

— Musimy liczyć na resztę mojego oddziału. Nie wziąłem telefonu.

— Ja też — mruknęłaś cicho, przeklinają się w myślach, że zostawiłaś torebkę z telefonem na biurku w innym gabinecie.

***

— Twoi chłopcy są beznadziejni! Co to za oddział?

— Oni po prostu... może nie mają czasu!

— Jesteś ich szefem!

Westchnęłaś głośno, poprawiając swoje usadowienie na biurku. Skipper siedział na podłodze przy oknie, a na jego twarz i klatkę piersiową padała smuga światła księżycowego.
  Byliście już pogodzeni ze świadomością spędzenia całej nocy w pomieszczeniu. On zdjął kamizelkę i podwinął rękawy koszuli, ukazując umięśnione ręce. Ty natomiast zdjęłaś szpilki, poluzowałaś pasek od spódnicy i rozpięłaś guzik swojej eleganckiej bluzki.

Żadne z was nie było śpiące. Ty machałaś nogami zwisającymi ku ziemi jak u małego dziecka, a on stukał palcami w podłogę i patrzył się w okno ze zmarszczonymi brwiami. Chwilę podziwiałaś go, po czym uśmiechnęłaś się i siadłaś obok niego na podłodze.

  Cóż, przynajmniej będziesz czuła się bezpiecznie tej nocy.

- Kowalski -

Byłaś bardzo znudzona szpitalną stroną agencji. Białe ściany, białe łóżka, białe szafki i białe bandaże na twoim ciele. Choć one przynajmniej szarzały lub czerwieniły się, co było okrutną odmianą.
Tego dnia, pielęgniarka oznajmiła ci, że masz gościa. Ciekawa zgodziłaś się na jego wejście, spodziewając się którejś z tych biurowych gadzin lub Marlenki.

  Kiedy jednak przez drzwi wszedł gość, nie okazał się on być brązowowłosą kobietą, a bardzo wysokim, czarnowłosym mężczyzną.
Zdezorientowana patrzyłaś na niego, nieznajomego - dzierżącego pudełko tanich czekoladek, a ubranego w czarny garnitur.

— Dzień Dobry? W sensie — tu mężczyzna chrząknął. Ty nie odzywałaś się, wciąż zbyt zdziwiona i zdezorientowana całą sytuacją.

— Dzień Dobry pani. Jestem... częściowym sprawcą wypadku, jaki cię dotknął... to znaczy, ergh. Jaki ci się przytrafił.

— Częściowym? Wypadku? — Patrzyłaś na niego bez zrozumienia. On poprawił marynarkę. Widać było, że najchętniej uciekłby daleko stąd.

— Tego... który ci się przytrafił.

  W końcu zrozumiałaś o co chodzi. Nie wiedząc czemu, myśl o tym, jak bardzo mężczyzna... bał się? Ciebie, rozbawiła cię. Zaczęłaś się mocno śmiać, aż zabolało cię w klatce piersiowej. Widziałaś jak patrzył się na ciebie jak na wariatkę, dlatego przez łzy rozbawienia, powstrzymując chichot, zaprosiłaś go, by usiadł na stojącym obok twojego łóżka krześle.

Ku twemu zdziwieniu, ale i zadowoleniu, mężczyzna usiadł, garbiąc się lekko na małym krzesełku. Mimowolnie zauważyłaś, że ma lekko, wręcz niedostrzegalnie, haczykowaty nos. I jest bardzo wysoki. Teraz byłaś już w 100% przekonana, że przewyższa cię przynajmniej o głowę. A może nawet więcej...

Z zachwytu nad jego posturą wyrwało cię jego nerwowe chrząknięcie i smukłe dłonie, które trzęsąc się lekko, wcisnęły ci w ręce pudełko słodyczy.

Widząc jego rosnące zdenerwowanie, postanowiłaś zagaić rozmowę.

— A więc się zwiesz, szalony naukowcze? — Zażartowałaś, otwierając czekoladki i sięgając po jedną. On jednak tylko wyprostował się na krześle, odwrócił wzrok, a potem z powrotem się zgarbił, wyglądając jak przerażone zwierzę.

Chyba nie jesteś najlepsza usuwaniu niezręczności.

— K-kowalski, proszę pani — mruknął, patrząc ci w oczy. Jego granatowe tęczówki zdobyły cię, więc jedyne co zrobiłaś, to wyszeptałaś:

— Mów mi [Imię]. I opowiedz, co takiego robiłeś, że musiałeś wysadzić drzwi.

***

Okazało się, że dopiero to pytanie obudziło czarnowłosego. Na początku cicho mówił coś o "kieszonkowym zderzaczu hadronów" połączonym ze "zminimalizowanym uwalniaczem cząstek" i... czy on wspominał o 50% możliwości zimy poatomowej?

  W pewnym momencie nie zauważyliście nawet, gdy, pochłaniając wspólnie czekoladki (albo, jak zaznaczył Kowalski, prawie sam tłuszcz palmowy) przeskakiwaliście na różne tematy. Oczywiście w większości dotyczyły one jego pracy i wynalazków, ale znalazł się również czas na plotkowanie o Marlence czy... jego szefie, rzekomym Skipperze.

Wygoniła go dopiero pielęgniarka, zapowiadająca, że radziłaby go odprawić, chyba, że chcesz by przyglądał się nagiej tobie zmieniającej bandaże. Wtedy pożegnał się szybko i uciekł. Zdążyłaś jedynie krzyknąć za nim, by odwiedził cię jeszcze kiedyś.

***

I rzeczywiście odwiedzał.

- Rico -

Plecy. Bolały. Cię. Cholernie.
A to wszystko przez Joeya i jego ego. Cholerny Australijczyk, leń i... i... zakała tej agencji! Tak! I powiesz to każdemu, kogo spotkasz! Pełna wściekłości opowiesz każdemu o tym, jak okropną osobą on jest!

Przechodzącej właśnie Marlence też! Niech podzieli twój gniew!

Przyspieszyłaś z pudłem pełnym dokumentów by poskarżyć się koleżance bliskiej z biurka, by ta wykazała choć odrobinę zrozumienia dla twojej beznadziejnej sytuacji.

Nie zdążyłaś jednak, a wszystko było spowodowane śliską, dopiero co umytą posadzką.

 Wywróciłaś się z hukiem na podłogę, wypuszczając karton z rąk, a krzycząc jedynie:

— Marlen... POMOCY!

Gdy kobieta odwróciła się, przerażona widokiem wrzasnęła krótko i podbiegła do ciebie zwinnie. No tak, ona nigdy nie nosiła obcasów.

— O najświętsza matulu, [Imię]! Co się dzieje? — Spytała, spychając z ciebie pakunek i pochylając się. Jej brązowe włosy lekko połaskotały cię w twarz. Zamiast jednak otrzymać normalną odpowiedź, otrzymała...

— Nienawidzę Joeya.

— Co? — Spytała, jednak ty już nie chciałaś tłumaczyć, kopiąc zażarcie pudełko, stojące na środku korytarza. Nie zwracałaś uwagi na bolącą stopę, pochłonięta furią.

— [Imię]! O co ci chodzi?! Lepiej wyduś to z siebie, bo zaczynam widzieć obłęd w twoich oczach...

— Zostałam wrobiona w noszenie kartonów! Wiesz dobrze, ile ważą... oczywiście Joey przeniósłby to w dziesięć minut, ale uciekł! Gbur! — Westchnęłaś, czując ulatującą z ciebie złość. Jej miejsce zastąpiła rezygnacja.

     Smukła, brązowooka kobieta przyjrzała ci się uważnie. Nagle jednak spojrzała za ciebie i klasnęła zadowolona w dłonie. Uniosłaś głowę zdziwiona.
  Zauważyłaś skręcającą w korytarz czwórkę mężczyzn, dyskutujących o czymś. Po chwili skojarzyłaś ich z "dobrym kopem". Zresztą po prawej tego z szerokimi barami kroczył zabliźniony facet.
        Marlence jednak nie przeszkadzało to, by pomachać do jednego z nich i przywołać go do siebie. Po chwili naprzeciwko was stała grupka czterech agentów. Skinęłaś głową na powitanie, a kobieta już zaczęła swój słowotok.

— Witajcie chłopcy! No czeeeść Skipper. Macie czas wolny od misji, czyż nie? Mam nadzieję, że nie próbujecie wysadzać niczego w powietrze... Szeregowy słodki jak zwykle! A więc...

— Do rzeczy Marlenko. Czego od nas chcesz? Mamy plan poddać Szeregowego testom, które zgotuje mu maszyna Kowalskiego... — mężczyzna pochylił się i zatarł ręce. Brązowowłosa jednak nie wydawała się zaskoczona. Mruknęła tylko coś o współczuciu dla biednego mężczyzny.

— Ta, super. A czy któryś z chłopaków może pomóc [Imię] nosić kartony? No daaalej, pomoc, przysługa, dobry uczynek dnia i tym podobne — próbowała przekonać szefa. Po chwili "Skipper" spojrzał na ciebie, jakby analizując twoją osobę. Wyprostowałaś się więc dumnie.

— A no tak! "Panna odważna", miło widzieć. No dobrze... —odwrócił się na chwilę, po czym rzekł. — Rico jej pomoże. Żołnierzu, współczuję, że nie ujrzycie ulepszonego Szeregowego... albo konającego. Obowiązki jednak wzywają!

Usłyszałaś żałosny jęk mężczyzny. Mruknął tylko coś w stylu "no dobrze" i wystąpił w twoją stronę.

***

Szłaś właśnie z gabinetu do magazynu razem z granatowookim. Ty - z jednym małym pudłem, pełnym jakiś bibelocików. On - z dwoma potężnymi pudłami, które... nie wiesz, czy dałabyś radę pchać je po podłodze. Byłaś prawie zachwycona tym, jak jego mięśnie rąk i ramion napinają się, unosząc owy ciężar.
   Marlenka postanowiła pójść zobaczyć eksperymenty Kowalskiego na Szeregowym z ciekawością, no pożegnanie życząc ci powodzenia.

Przyda się.

— Mam nadzieję, że nie jesteś na mnie zły przez tę przysługę — zagaiłaś rozmowę, uważnie do obserwując. On spojrzał na ciebie zaciekawiony. No tak, wcześniej trzymałaś się od niego na odległość i tylko wstrzymywałaś oddech jak podchodził bliżej. — No... trzeba przełamywać pierwsze lody, co nie?

W odpowiedzi usłyszałaś krótki bełkot, który brzmiał jak przyznanie ci racji. Nieważne, uznajmy, że to w istocie było przyznanie ci racji i nie głupiejesz.

— Wiesz, zawsze można porozmawiać, co nie? Poznać się... — powiedziałaś, a mężczyzna kiwnął głową. — Tylko nie wiem jak. O, oglądasz filmy?


***

— To już było ostatnie kartony. Dziękuję ci Rico.

Uśmiechnęłaś się, a mężczyzna przytaknął. Na tym zresztą polegała cała wasza rozmowa. Twój długi monolog co jakiś czas był przerywany przez jego bełkot. Czasami wydawał też zabawne dźwięki lub - co uważałaś na osobisty sukces - mówił po jednym, dwóch słowach.

Na przykład dowiedziałaś się, że jego ulubionym jedzeniem jest ryba.

Gdy stałaś z nim na korytarzu zamykając drzwi wpadłaś na genialny pomysł. Spojrzałaś na niego. Mimowolnie zauważyłaś, że lekko rozpięta koszula, tym razem bez podkoszulka i rękawy zawinięte nad łokcie nadawały mu dzikiego, ale i pociągającego wyglądu.

— Słuchaj, chciałabym się jakoś odwdzięczyć... — czarnowłosy przekrzywił głowę z zaciekawieniem. — Mówiłeś, że lubisz rybę. Może to głupie, ale co powiesz na śniadanie ode mnie? Chętnie coś przygotuję. No i będzie rybne — zaśmiałaś się niezręcznie. On jednak wydawał się bardzo zadowolony. Zaczął coś bełkotać, a ty zachichotałaś. Powtórzył jeszcze kilka razy "ryba".

— To co powiesz na spotkanie się jutro o ósmej na stołówce?


- Szeregowy -

Trzy dolary?! Ale podrożało..

     Byłaś właśnie w sklepie kawałek drogi od Z.O.O. CENTRAL PARK. Miałaś właśnie wolne popołudnie, więc czemu miałabyś nie wykorzystać go na przechadzkę po supermarkecie, kupnie paru uroczych drobiazgów i słodyczy? Przecież i tak każdy mówił, że dziecięca niewinność i słodkość wylewa się z ciebie potokiem. Skoro i tak każdy o tym wie, to nic cię przecież nie blokuje przed kupnem najnowszego DVD ulubionej bajki i paczki masło-orzechowych cuksów, czyż nie?

Czułaś się ze sobą po prostu dobrze, co nie?

      Rozmyślając nad tym zagadnieniem, weszłaś w alejkę z rzeczami codziennego użytku i zaczęłaś się rozglądać za jakimiś ładnymi kubkami. Niestety, twój ulubiony z kotkiem rozbiłaś w przestrachu, gdy usłyszałaś nagle dynamit wybuchający na ulicy. Do tej pory nie wiesz, kto i co to było. Zresztą, nie ukrywasz, że w związku z niedawną przeprowadzką do kamienicy agencji brakowało ci wielu rzeczy i drobiazgów, bez których nie mogłaś się obejść.

    Stojąc przed półką z porcelaną, znalazłaś dwa urocze wzory naczynia do herbaty. Jeden z niebieskim, a drugi z różowym jednorożcem. Nie wiedziałaś który wybrać. Już miałaś się we frustracji poddać i losować, który dziś wróci z tobą do domu, gdy nagle poczułaś dotyk w ramię.

— Osobiście uważam, że ten różowy będzie dla ciebie lepszy — usłyszałaś za sobą miły, męski głos. Gdy odwróciłaś się, zauważyłaś czarnowłosego mężczyznę. Chwilę nie wiedziałaś o co chodzi, gdy nagle rozpoznałaś w nim tego miłego i uroczego niebieskookiego od breloczka. — Będzie się ładnie komponował z kluczami!


Zaśmiałaś się delikatnie.

— Masz rację Szeregowy. Co ty na to, by pomóc mi wybrać jeszcze kilka drobiazgów?

***

— A co ty tu właściwie robisz? Zazwyczaj chyba cały wasz oddział trzyma się razem?

— Szef dał nam wolne popołudnie. Podobno miał coś do załatwienia z dokumentami. To rzadko się zdarza!

     Uśmiechnęłaś się rozbawiona. Musiał dawać im naprawdę niezły wycisk. Zresztą, ty na ten moment nie byłaś pewnie wiele lepsza - tak bardzo zapomniałaś się podczas wspólnych zakupów, że uczynny Szeregowy niósł teraz dwie ogromne siatki zakupów. Co prawda mówił, że to nic takiego i nosił gorsze ciężary, ale liczył wszystko swoją własną miarą, a twoja miała o wiele mniejszy zakres... więc koniec końców i tak czułaś się niezręcznie.

***

     Gdy dotarliście do drzwi twojego domu, nie mogłaś wręcz nadziękować się mężczyźnie. On natomiast z każdym twoim słowem robił się coraz bardziej czerwony. W pewnym momencie wydukał tylko:

— W-w mojej ulubionej bajce mówili: o dobrym wychowaniu młodego słodkorożca i dziecka...

— Świadczą czyny. Książę Dzielcelot. — Popatrzył na ciebie zdziwiony, natomiast ty byłaś podekscytowana. — Też oglądam Słodkorożce!

------------------------------------------------

okeeeej to... zajęło dłużej niż myślałam. i gorzej. ale to szczegół.


swoją drogą, tak mnie zastanawia. ciężko mi znaleźć jakieś piosenki do pisania tego... poza klasycznym składem. dlatego: JEŚLI ZNACIE JAKIEŚ PIOSENKI/SKŁADANKI/MIXY, KTÓRE PASOWAŁYBY DO TYCH SCENARIUSZY, LUB KONKRETNYCH PINGWINÓW LUB OGÓŁEM ICH ODDZIAŁU TO DAWAJCIE. linki, tytuły z autorem - jak chcecie. czekam. ----->

na dzisiaj to tyle. do zobaczenia!!!!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top