| gdy porywają cię lemury |
good morning!
---
- Skipper -
Westchnęłaś, czując, jak liny wrzynają ci się w brzuch, boleśnie wbijając guziki twojej białej koszulki w skórę. Zostałaś przywiązana do krzesła w niechlujny sposób przez uśmiechającego się uroczo Morta.
- Co się znowu dzieję? - Spytałaś, jednak zamiast logicznej odpowiedzi, z którą już zapewne szykował się Maurice siedzący niedaleko, napotkałaś pełen złośliwości chichot Juliana.
- Em. No widzisz, ten durny pingwin nie rozumie mojego oddania prawdziwej sztuce, jaką jest, tańczenie - pomarańczowe oczy Juliana teraz wręcz płonęły pewną podejrzaną pewnością siebie zmieszaną z frustracją. Po chwili jego ręka jakby odruchowo wylądowała na jego pasiastym boa, okręcając go mocniej dookoła szyi. - I głupi pingwin odebrał mi boomboks!
- A co mi do tego - sapnęłaś, zdając sobie nagle sprawę, że sznury utrudniają ci mówienie.
- Postanowiłem mu dać nauczkę! - Uniosłaś brew zdziwiona. - Wysłałem Morta, by przekazał temu głupkowi pingwinowi, że mamy jego panienke!
Zacisnęłaś usta. W ogóle nie podobało ci się, że zostajesz wykorzystana jako karto karta przetargowa za zniszczone radio. Zauważyłaś, jak stojący z tyłu Maurice posyła ci znaczące spojrzenie; on również był świadom, jak głupio zachowuje się jego "król". Po chwili pomyślałaś, jak szkoda ci tylko Morta, który musiał tam pójść. Oczywiście, sam piegowaty chłopak nie obawiał się tego pewnie za bardzo, ale nie musiałaś się nawet krzty wysilać, by wyobrazić sobie potencjalną reakcję granatowookiego, gdy w chaotyczny sposób, słodkim głosem usłyszał od, jak on go zwał "smutnookiego", że... Julian cię porwał.
Pomyśleć tylko, jak naiwnie dałaś się podejść, gdy do ciebie również przyszedł Mort. Podał ci wtedy końcówkę sznurka, mówiąc, byś go potrzymała. Bez większego zastanowienia złapałaś mocno za nią, unosząc brew w oznace dezorientacji.
Cała reszta jednak nastąpiła już na przestrzeni krótkich sekund - nim zdążyłaś się jakkolwiek zorientować, zaraz rudzielec zaczął biegać dookoła ciebie, aż nie oplątał cię ciasno z twoją własną pomocą. Naprawdę, powinnaś się zastanowić; ale z drugiej strony nigdy nie podejrzewałabyś chłopaka o tak niewyobrażalnie prędkie ruchy.
Przygryzłaś usta, czując bolesny upływ każdej sekundy. Z jednej strony chciałaś się się uwolnić z tej tragikomicznej sytuacji jak najszybciej. Oczywiście, całkowicie nie bałaś się "lemurów", więc to nie tak, że groziła ci utrata życia lub zdrowia. No, chyba że psychicznego.
Uśmiechnęłaś się ponuro pod nosem na tą z lekka złośliwa myśl. Potem jednak przypomniałaś sobie o Skipperze. Nie da się ukryć, że ogoniasty czas na spokój miał wyłącznie do momentu, aż Mort nie wydobędzie z siebie tego przedziwnego wyznania, w którym to jego władca porwał ukochaną dowódcy oddziału specjalnego. Wtedy napad "pingwinów" będzie kwestią dosłownie chwil. Już widziałaś tą żywą kłótnię. Mogłabyś się założyć, że dojdzie do rękoczynów.
Gdy tak dawałaś się pochłonąć myślom, usłyszałaś szybkie kroki, z czasem nabierające na głośności. Zdążyłaś tylko unieść głowę, przeczuwając, kogo zaraz zobaczysz.
- Ogoniasty! - Wparował dobrze znany ci czarnowłosy, bez większych ceregieli, wybijając drzwi z futryny. Zmierzył cię szybko wzrokiem, ale gdy zauważył, że nic poważnego ci się nie dzieje, skupił się na uczuciu gniewu buzującym w jego żyłach i prowokatorze całego zajścia. - Ty bezmózgi idioto? Co ci się znowu poprzestawiało?
Julian jednak bez okazywania żadnych emocji stanął za twoim krzesłem, kładąc swoje smukłe i zadbane dłonie na twoich ramionach.
- Oko za oko, jak to mawiają pradawni bogowie - zaczął, a jego złoty wisior zadźwięczał. - A niewiasta za boomboksik. Taka moja... propozycja do targu.
- To targowanie się, czy zwykły szantaż? - Mruknął Kowalski, jednak został w większym stopniu zignorowany. Rico natomiast, stojący z naukowcem ramię w ramię, wydawał się zbyt zafascynowany dziejącą się sceną by zwracać uwagę na cokolwiek innego.
- Chyba ci podczas tego tańczenia mózg wytrzęsło! - warknął Skipper, robiąc krok do przodu. - Takie ci targowanie zrobię, że cię własna futrzana matka nie pozna!
Ponieważ w międzyczasie Julian zdążył niemądrze przejść tak, by stać obok ciebie, Skipper miał doskonały dostęp do tego, by na niego skoczyć. Co zaraz, bez większego zastanowienia, uczynił, skutecznie i szybko dostając go w swoje wściekłe ręce.
Wywróciłaś oczami, po czym zaczęłaś nawoływać Kowalskiego, który stojąc z boku przyglądał się całej sytuacji.
- Chodź i mnie tu rozwiąż - zakrzyknęłaś, przyciągając jego uwagę. On skinął natomiast i szybko przystąpił do uwalniania cię z więzów. Gdy to zrobił, zaraz podeszłaś do swojego partnera trzymającego pomarańczowookiego za kołnierz.
- Już spokojnie, wracajmy już - mruknęłaś. Boa zsunęło się z szyi twojego porywacza, gdy ten zaczął kiwać na to gwałtownie.
- Dokładnie! Po co od razu ta agresja, przecież to była tylko, em, propozycja! - Uniósł dłoń, w geście pewnej niewinności, jakby próbował wmówić wszystkim dookoła, że to co widzieli wcale nie miało miejsca.
Granatowooki zmarszczył brwi zdenerwowany, ale puścił szarowłosego, by ten upadł bezwładnie na podłogę. Ty w dalszym ciągu trzymałaś swojego ukochanego za ramię.
- Chodźmy, nie ma tu czego szukać. - Zaczęłaś dyskretnie ciągnąć go w stronę drzwi. Mimo, iż jego mimika nie ulegała zmianie, wyczułaś, jak pod wpływem twojego dotyku jego nabuzowanie trochę opada, a mięśnie lekko się rozluźniają. W końcu więc zsunęłaś swoją rękę tak, by złapać go za dłoń. On natomiast mocno ją ścisnął, jakby instynktownie i pogładził jej wierzch swoim szorstkim kciukiem.
- Od dzisiaj zarządzam ścisły nadzór lemurów. Są niebezpieczne dla siebie, i otoczenia - oznajmił Skipper, nim rzeczywiście zarządził odwrót. Uśmiechnęłaś się na to, puszczając go w końcu, na co on niechętnie przystał.
Nim jednak rzeczywiście wyszłaś z resztą, zdążyłaś odwrócić się do pozostawionego samemu sobie królowi lemurów.
- Zgłoś się potem do mnie. Coś jeszcze ustalimy na temat twojego radia - mrugnęłaś porozumiewawczo okiem i przystawiłaś palec do ust na znak sekretu. Zaraz potem wymknęłaś się, omijając wyrwane drzwi. Za sobą usłyszałaś tylko tak dobrze znany ci lament.
- Niech cię błogosławią pradawni!
Już miałaś się wrócić i coś odpowiedź, ale ramię Skippera złapało cię w talii i pociągnęło w wybranym przez niego kierunku.
- Kowalski -
- Jest! W końcu! - Dało słyszeć się zadowolony głos Kowalskiego. Po chwili drzwi laboratorium otworzyły się na oścież. Zauważyłaś, że naukowiec trzyma w dłoniach coś na wzór broni. Broń ta jednak, a dokładniej coś na wzór hybrydu łuku i karabinu, było wzornictwem i budową zbliżone do tego, co zobaczyć można by było w bajce lub filmie sci-fi. U góry znajdowała się fioletowa buteleczka, dookoła całej konstrukcji znajdywało się kilka kabli a w celowniku było... serduszko zamiast plusa?
- Co to? - Spytałaś zaciekawiona, przechylając głowę w zaciekawieniu. Siedziałaś na stole w ich bazie, machając swobodnie nogami, jednak w wyniku wparowania twojego ukochanego, przestałaś. Do tej pory rozmawiałaś z Szeregowym. - Wygląda nietypowo.
- A ja to skądś znam - odezwał się Szeregowy, przybierając zamyśloną minę.
- Nie mylisz się Szeregowy. W końcu naprawiłem swój lovelaser! - Zadowolony agent przestawił delikatnie małe pokrętło, gdy przemawiał. - Teraz po wystrzeleniu, osoba zakochuje się w pierwszej rzeczy lub osobie, jaką zobaczy. Mała zmiana, jednak tylko w takim wypadku można uniknąć zacinania się.
- A to nie tak, że ostatnio narobił ten twój lovelaser samych problemów? I musiałeś go spalić? - Uniosłaś brew na te słowa, nie znając w ogóle tej historii. Kowalski w odpowiedzi jednak parsknął tylko. - Zresztą, teraz jesteś z [Imię] i...
- Tym razem to nie do takiego zastosowania - chrząknął Kowalski, przerywając wypowiedź młodszego agenta. - Tym razem wykorzystam go do badań nad zmianami hormonalnymi oraz ingerecję w wybrane partie mózgu. Zwłaszcza, że po nowych zmianach nie ma szans, by poszło coś nie tak!
- Po prostu nie mogłabym się w nim bardziej zakochać - zachichotałaś, powodując rumieniec na twarzy swojego partnera i mruknięcie obrzydzenia ze strony Rico.
- Czyli tym razem jest całkowicie bezpieczna? - Skipper podniósł głowę znad gazety, ignorując ostatnie zdanie.
- Tak - uśmiechnął się pewny siebie Kowalski. - Możemy ją przetestować!
- Świetnie! Chodźmy więc zobaczyć, czy tym razem Kowalski dał radę nie doprowadzić do zagłady połowy planety - odrzekł z lekkością Skipper i ruszył, by otworzyć drzwi do bazy.
Już miał przekręcić klamkę, gdy nagle nastąpił trzask. Drzwi otworzyły się z hukiem, nie wyrywając się tylko cudem z zawiasów, a przewracając Skippera. Po chwili chaosu jednak szybko dało zidentyfikować się gości. Nowoprzybyłymi okazali się... Julian z resztą "lemurów".
- Widajcie głupie pingwiny, przybyłem do was! - Zawołał donośnie pomarańczowooki, pchając się w stronę salonu.
Po chwili, w wyniku swojego panoszenia się, "lemur" potrącił ramieniem Kowalskiego.
To, co potem zaobserwowałaś, wydarzyło się w ułamku sekundy.
Zauważyłaś tylko, jak z dłoni naukowca wyślizguje się rączka maszyny. Jak spada, niemalże w zwolnionym dla ciebie tempie na ziemię, odprowadzana jękiem zaskoczenia wszystkich obserwujących to i jak upada na ziemię, wybuchając niemalże pod nogami nowoprzybyłego, owiniętego pasiastym boa.
Siła odrzutu zniszczonej teraz maszyny zmiotła dosłownie wszystkich z nóg. Ponieważ ty siedziałaś na stole, zamiast się przewrócić, odrzuciło cię jedynie, aż uderzyłaś potylicą w blat. Zareagowałaś na to sapnięciem, czując tępy ból w tylnej części głowy, jednak nie był on zbyt silny i niemalże od razu wstałaś, wzdychając ciężko.
Rozejrzałaś się, jeszcze lekko zamroczona, po okolicy. Rico, czy Szeregowy ani myśleli jeszcze wstawać, zmieceni. Podobnie było ze Skipperem, który w czasie eksplozji podnosił się po ciosie drzwiami. Jedyne osoby, które jako tako podejmowały już próby powstania, to Kowalski i Julian. Temu drugiemu szło zresztą znacznie lepiej, bo już stał, jeszcze lekko się bujając. Jego "poddani" wciąż zmuszali się dopiero do zmiany perspektywy chociażby na siedzącą.
Gdy wymieniłaś spojrzenia z pomarańczowookim, jako, iż byliście jedynymi stojącymi osobami, zauważyłaś, jak jego mimika nagle się zmienia. Zmierzył cię powoli wzrokiem, który zresztą lśnił z fascynacją.
- Miłości moja - zakrzyknął agent, wręcz biegnąć w twoją stronę. Po chwili pochwycił twoja rękę, którą zaczął obdarzać pocałunkami. - Królowo mojego serca!
- C-co? - Wytrzeszczyłaś oczy zszokowana. Zauważyłaś, jak twój partner w końcu usiadł i zwrócił uwagę na ciebie. Posłałaś mu więc przerażone spojrzenie.
- E-ej, zostaw [Imię]! - krzyknął Kowalski, przez co znowu poczułaś ból głowy, otumaniający cię. Jęknęłaś z bólu, w wyniku osłabienia opadając w stronę Juliana, który od razu pochwycił cię w swoje smukłe ramiona.
- Te przebrzydłe rybojady ci szkodzą! Zabieram cię stąd moja królowo! - Zdeterminowany, poprawił swoje boa i zaczął szybko ciągnąć cię w stronę wyjścia.
- Nie... - Kowalski zdążył tylko wypowiedzieć, nim ponownie zemdlał. Nie mogłaś zrobić nic, jak tylko wciąż być ciągnięta przez, najwyraźniej w tobie zakochanego, "króla". Po chwili również u ciebie zapadła ciemność.
***
Gdy ponownie otworzyłaś oczy, leżałaś na czymś przypominającym tron. Obok, w dalszym ciągu twoje ramię gładził Julian. Czując, że tym razem czujesz się trochę lepiej, byłaś w stanie szybko wyrwać dłoń.
- Królowo mega serca, obudziłaś się! - Uniosłaś sceptycznie brew. - Czego sobie życzysz? Może chciałabyś em, strawy? Zaraz zawołam Morta, niech przyniesie nam koktajl...
- Nie tak szybko - z szybkością błyskawicy obróciłaś się w stronę dochodzącego głosu. Z ulgą zauważyłaś, że to Kowalski. - Zostaw [Imię]!
- Jak śmiesz? To moja królowa - oburzony Julian wyprostował się gwałtownie. - Nie zostawię miłości swojego, em, życia!
Po chwili do naukowca podbiegł Szeregowy, który podał mu w ręce tak ci już dobrze znany lovelaser, teraz sklejony na szybko taśmą.
Twój partner wycelował wynalazek w szarowłosego i bez większych ceregieli, powalając mężczyznę różowym promieniem. Pisnęłaś, równie zszokowana, co przestraszona. Gdy jednak zauważyłaś, że masz szansę na ucieczkę, natychmiast wstałaś i lekko niezgrabnie ruszyłaś w stronę oddziału specjalnego.
Wpadłaś prosto w Kowalskiego, którego objęłaś, by się nie przewrócić. Chyba nie doceniłaś stołu, skoro twoja głowa była w takim stanie.
- Spalisz lovelaser - jęknęłaś, wczepiając się w jego ramię. - Albo dam cię na pożarcie rekinom.
- B-bez przesady - niebieskooki zachichotał nerwowo. Po chwili jednak westchnął. - Teraz maszyna i tak jest do zniszczenia. Uszkodzenia były tak duże, że dałem rade uratować tylko jeden, ostateczny strzał.
- To dobrze, że trafiłeś - odpowiedziałaś z przekąsem. - Właśnie, co ty mu właściwie zrobiłeś?
- Cóż, upadając widziałem, jak lovelaser strzelił w Juliana - mruknął, po czym razem z resztą oddziału wyszliście z mieszkania "lemurów". - Więc gdy porwał cię, domyśliłem się, że to ciebie zobaczył jako pierwszą osobę. By więc przywrócić go do normalności, wystarczyło zmienić polaryzację i do dwóch uncji czystego megafium dodać związek siarki z...
- Dobrze już! - Przerwał mu nagle Skipper. - Ważne, że odzyskaliście swoją dziewczynę Kowalski. Możecie nas już teraz nie zamęczać naukowymi opowiastkami.
Skutecznie zamknęło to usta naukowca. Ty natomiast zachichotałaś, łapiąc go za wolną dłoń.
- Dziękuję za ratunek - mruknęłaś. - Julian zakochał się we mnie do reszty! Co ja bym bez ciebie zrobiła!
I mogłaś byś przysiąc, że pomiędzy bólem głowy a wesołym tonem Szeregowego, który zaczął opowiadać coś Rico, usłyszałaś Kowalskiego, który chrząknął dla niepoznaki i mruknął "A co ja bym zrobił bez ciebie...".
- Rico -
Od dawna byłaś podrywana przez Juliana. Zbliżał się do ciebie, nalegał na kontakt fizyczny, chętnie zgadzał się na jakiekolwiek interakcje. Miałaś nawet swoje przezwisko "Carlotta". Nie traktowałaś tego jednak zbyt poważnie, unikając jedynie większych zbliżeń, ze względu na dyskomfort i lojalność względem swojego Rico.
Jednak pewnego dnia, gdy spędzałaś swój czas w biurze, wpadli z wizytą, piszcząc coś o tym, jakobyś była księżniczką. Nie wiedziałaś o co im chodzi, jednak nim zdążyłaś jakkolwiek odpowiedzieć, w usta wciśnięto ci jabłko, a ciebie samą złapano i zaczęto nieść jak najszybciej w jakimś kierunku. Byłaś zbyt zdezorientowana, by chociaż protestować.
Wyrywać się dopiero zaczęłaś, gdy zauważyłaś, że na korytarzu, przez który zostałaś przeniesiona, przechodzi Rico. Czarnowłosy zauważył cię dopiero po chwili, początkowo mrucząc tylko coś pod nosem na temat wkurzających dziwactw lemurów, po chwili połączył fakty i bełkocząc coś z wściekłością ruszył na pościg. Zaczęłaś szarpać się z rąk porywaczy.
Maurice i Mort ewidentnie przestraszyli się wściekłego Rico, jednak Juliana zdecydowanie nie było tak łatwo złamać; sprytnie i z refleksem godnym swojej pozycji agenta... kopnął swojego poddanego który wpadł prosto w twojego partnera, powodując ich wywrotkę.
Bełkotałaś coś, krzycząc w jabłko, które boleśnie uniemożliwiało ci jakikolwiek ruch szczęki.
***
Pisnęłaś, gwałtownie posadzona na barku. Maurice co chwila patrzył przestraszony na różne strony, jednak posłusznie pilnował cię. Ty natomiast, zdezorientowana, próbowałaś dojść do jednego: jak to wszystko się stało?
Rico, gdy tylko się podniósł, odpychając mocno Morta, wrzasnął coś do pustego już korytarza. Był w stuprocentowo wściekły, więc nie bawił się nawet w powiadomienie o swoich działaniach Skippera. Po prostu popędził za wami, jednak akrobatyczno-tancerskie umiejętności lemurów okazały się działać na ich przewagę, bo jakimś cudem usunęły się mu z pola widzenia, zostawiając po sobie tylko otwarte drzwi na balkon.
Zdenerwowany niebieskooki od razu pobiegł w takim razie do mieszkania agentów, słusznie spodziewając się, że to tam będziesz przebywać. Po drodze spotkał resztę swojego oddziału.
- Rico, gdzie się tak spieszycie? - Zagaił Skipper, jednak jedyne co mu odpowiedziało to cisza. Jego żołnierz z blizną wyminął go, ewidentnie zły i mruczący pod nosem niecenzuralne treści swoim bełkotem.
- Szefie, chyba lepiej będzie, jak za nim pójdziemy - odezwał się niepewnie Szeregowy, wciąż mając wzrok utkwiony w korytarzu, w którym zniknął jego przyjaciel.
- Ja również uważam to za dobry pomysł. W drogę panowie - odpowiedział wyraźnie zaciekawiony granatowooki. Zaraz cała trójka pospieszyła w kierunku mieszkania Juliana i jego poddanych.
Gdy dotarli na miejsce, ich kolega już walić uparcie w drzwi. W końcu jednak musiał się zniecierpliwić, bo w jego ręce pojawił się łom, którym rozłupał deski blokujące mu dostęp do jego ukochanej. Szybko wdarł się do dużego apartamentu, a zaraz za nim reszta oddziału.
- Rico, co tu się dzieje! - Zakrzyknął Skipper, po czym razem z Kowalskim naskoczyli na swojego współagenta, unieruchamiając go. - Wytłumaczcie się!
- Szefie, ja chyba wiem - nagle odezwał się Szeregowy, wskazując palcem na bar, na którym siedziałaś związana i z ustami zaklejonymi taśmą. Obok stał Julian, ubrany w dziwne, pstrokate spodnie i z założonym durszlakiem na głowę.
- Ogoniasty, coś ty znowu wymyślił, życie ci niemiłe? - Wrzasnął Skipper, szarpiąc lewe ramię twojego ukochanego. Ty tylko przełknęłaś ślinę zestresowana. - Oszalałeś?
- Jako król mam prawo żądać chociaż części królestwa, jakie należy do niej! - Głupota wręcz w twoim mniemaniu iskrzyła w pomarańczowych oczach Juliana, gdy wskazał na ciebie swoim naostrzonym patykiem, mającym chyba naśladować włócznię. Pisnęłaś spod taśmy, próbując się wyrwać; głównie szok gościł w twojej głowie. Jakie królestwo? Jakie twoje?
Nagle porachunek słowny przerwał bełkot Rico, który na chwilę przestał walczyć ze swoimi przyjaciółmi, tylko zmierzył groźnym wzrokiem wszystkich twoich porywaczy. Zauważyłaś jak po plecach Maurice'a przechodzi dreszcz; siwowłosy stał jednak lojalnie przy swoim "władcy".
- Ogoniasty, radzę ci ostatni raz. Puść [Imię], jeśli nie chcesz skończyć jako kupa futra. - Zauważyłaś, jak uścisk dowódcy i Kowalskiego zelżały. Wiedziałaś, że oznaczało to dla Rico pewne przyzwolenie.
Zauważyłaś, jak nagle Maurice szarpie za rękaw głównego prowokatora.
- Królu, oni chyba nie żartują, może sobie odpuśćmy... - Zaczął niepewnie, gotów z wielką chęcią się wycofać. Julian jednak odsunął go na bok.
To co się wydarzyło, można uznać za czysty chaos. Pingwiny rzuciły się na twoich porywaczy całą czwórką. Zauważyłaś jednak, że do Skipper doskoczył i odsunął Juliana, by w razie czego nic mu się nie stało z ręki Rico.
Przyglądając się tej chaotycznej walce zauważyłaś, jak Mort przez przypadek przesunął w twoją stronę stołek. Zdając sobie sprawę, że możesz po nim zeskoczyć, zaraz to poczyniłaś. Po chwili już stałaś na ziemi, w samym centrum tej przedziwnej walki i szarpaniny, pełnej skakania między meblami i unikania ciosów. Spróbowałaś przypomnieć pochłoniętym walką o swoim istnieniu, ale niestety, nie udało ci się z powodu taśmy na ustach. Warknęłaś wkurzona.
Powoli skakałaś w kierunku najbliżej "walczącego duetu" - Skippera i Juliana. Im bliżej byłaś, tym bardziej zirytowana byłaś brakiem uwagi. Dlatego gdy zauważyłaś, że "król lemurów" odwrócił się do ciebie tyłem, próbując chyba już po raz trzeci umiejętnie wymknąć się, mrucząc coś o tym, że twoja ręka może poczekać, dałaś ponieść się impulsowi. Przystanęłaś i... uderzyłaś go z główki w potylicę, która została odsłonięta, gdy metalowe sito spadło mu z głowy minutę temu. Bo krótkim jęku mężczyzna upadł na ziemię.
Nagle, w ułamku sekundy. wszyscy zamarli. Kątem oka dostrzegłaś, jak ręka Rico zamarła w powietrzu, nie dosięgając poduszki, jaką zasłaniał się Mort. Po chwili podszedł do ciebie Szeregowy i jak najdelikatniej zdarł ci taśmę. Syknęłaś, czując, jak klej cięgnie twoją skórę.
- Przyszliście po mnie, czy po prostu powalczyć z nimi? - Spytałaś ironicznie. Nim jednak ktokolwiek powiedział, zostałaś złapana w ramiona swojego partnera, który zaraz wyszedł zdenerwowany z apartamentu, z tobą na ramieniu. Westchnęłaś, widząc, jak za wami biegnie reszta oddziału. Nie mogłaś jednak nie uśmiechnął się pod nosem, słysząc, jak Rico bełkocze dalej zły pod nosem twoje imię i bełkocze na całą tą sytuację.
- Miło nam cię widzieć - usłyszałaś głos najmłodszego z paczki. Kiwnęłaś nieporadnie głową. - Dobrze się czujesz?
Zachichotałaś na to pytanie.
- Teraz już tak - odpowiedziałaś. - Miło mi was widzieć. Zwłaszcza ciebie, Rico!
Odpowiedział ci jednak tylko krótki bełkot, z lekka radośniejszy niż do tej pory.
- Szeregowy -
Westchnęłaś, czując, jak lina wrzyna ci się w nadgarstek. Pulsujący ból, oznaczający mały dopływ krwi nie ustępował, więc po chwili jęknęłaś.
Niestety, w pobliżu nie było nikogo. Oczywiście, ze swojej pozycji krzesła ustawionego na środku widziałaś krzątającego się Morta czy Juliana, biegającego pomiędzy różnymi zakrętami i zawijasami, wrzeszcząc coś o pradawnych bogach. A to wszystko zdarzyło się tylko dlatego, że przechodziłaś korytarzem w złym momencie...
***
Kult dziwnych, domniemanie potężnych bóstw, jakim zawierzał w swój wybiórczy i krzywy sposób Julian był ci jakkolwiek od dawna znany. Jednakże nie wnikałaś nigdy w niego zbytnio; nikt nie angażował cię w walkę ani za, ani przeciwko zaburzającym spokojne życie wszystkich rytuałom.
Tym razem również nie zaprzątały twojego umysłu żadne sprawy dotyczące sekcji "lemurów". Ot, postanowiłaś przenieść pudełko pełne kolorowych karteczek, które potrzebne były w innej sekcji budynku. Nic więcej.
A jednak, gdy zbliżałaś się w stronę korytarza będącego lewą odnogą od stołówki, zaczęłaś słyszeć, oczywiście znajome ci, głowy. Początkowo przypominało to bełkot bez ładu i składu. Im bliżej oczywiście byłaś, tym bardziej zaczynałaś rozumieć, że jest to jakaś inkantacja.
- O pradawni bogowie, którzy udzielacie mi swej boskiej mocy bym panował nad tym królestwem - usłyszałaś dramatyczny głos pomarańczowookiego. Uśmiechnęłaś się pod nosem, nie mogąc w swoim zabałaganionym umyśle pominąć myśli, jak komicznie to brzmi. - Wyznaczcie mi dziś, jakiej ofiary sobie życzycie w zamian za swoje dary...
Nie myśląc więcej, skręciłaś w lewo, w stronę źródła głosu. To tamtędy prowadziła najkrótsza droga do twojego celu podróży, a i chętnie zobaczyłabyś Juliana z jego rytualnym ubiorem, wymawiającego tę głęboką pieśń kapłana na kafelkach w jednym z pomieszczeń, przez które miałaś przejść. Nie wiedziałaś, jakim błędem to będzie.
Gdy tylko się pojawiłaś w drzwiach, wszystko przycichło. Choć początkowo bez większej reakcji przemierzyłaś część pokoju, to w pewnym momencie lekko zawstydzona przystanęłaś.
- Oh, przepraszam, jeśli przeszkodziłam. Ja tylko szybko muszę przejść - zaśmiałaś się nerwowo, czekając na odpowiedź kogokolwiek z ewidentnie lekko zdziwionej trójki.
- A więc żądają niewiasty! - Nagle wykrzyknął Julian, a jego bransoleta zadzwoniła, gdy zamachnął się ręką. Wytrzeszczyłaś oczy zdezorientowana.
- Co? - Sapnęłaś, nagle przygwożdżona do miejsca swoim szokiem.
- A nie, nie możemy im królu poświęcać jak zwykle owoców? - Maurice poruszył się niespokojnie i ze skrępowanym uśmiechem spróbował przemówić do Juliana. - Nie wydaje mi się, żeby to bło...
- Czy ty podważasz moje kontakty z pradawnymi? Czy ty insununujesz mi, że nie wiem czego chcą pradawni bogowie? - Julian nagle obruszył się, i zamachnął swoim pasiastym boa, okręcając go mocniej wokół szyi. - To chyba ja tu rozmawiam z pradawnymi, nie ty?
W dalszym ciągu nie rozumiejąc, mruknęłaś coś o tym, że się spieszyć i zaczęłaś dyskretnie kierować się w stronę wyjścia, dalej skołowana, o co właściwie chodzi tej szalonej trójce. A jednak, pokój ewidentnie okazał się za długi, bo nim doszłaś chociaż do połowy, usłyszałaś stukot butów i w ułamek sekundy ktoś chwycił cię za ramiona.
Pisnęłaś i upuściłaś pudełko przestraszona, a nim jakkolwiek zareagowałaś, już byłaś niesiona ponad głowami przez trójkę mężczyzn, truchtających w tylko sobie znanym kierunku.
Gdzieś po drodze zauważyłaś Barta, którego w pośpiechu mijaliście. Wymieniłaś z nim tylko spanikowana spojrzenia, jednak on również zniknął ci po chwili za zakrętem.
***
- Pomocy! - Zaczęłaś wrzeszczeć, mając wrażenie, że po klatce w bloku ktoś wchodzi. Wiedziałaś, że nadzieja była płonna, ale im dłużej tu siedziałaś, tym bardziej pragnęłaś, by ktoś jednak raczył zainteresować się tym mieszkaniem i znalazł cię, nim zostaniesz, z tego co zrozumiałaś, złożona w ofierze.
Tym razem jednak okazało się, że twoje starannie zbierane w trakcie życia szczęście raz a dobrze postanowiło zadziałaś. Najwyraźniej zaciekawiony gigant postanowił przekazać oddziałowi specjalnemu, że trójka szaleńców niosła gdzieś biedną agentkę, dziewczynę jednego z nich. Chyba postawisz mu za to kanapkę z masłem orzechowym.
Po chwili, bez większych ceregieli, drzwi otworzyły się, a w nich stanął trochę podejrzliwy Skipper. Westchnęłaś z ulgą, po czym wrzasnęłaś ponownie, by zwrócić na siebie ich uwagę. Jak dobrze, że stałaś mając widok na drzwi.
- Tutaj! - Zakrzyknęłaś, próbując szarpać się więcej z liną. Po chwili zza drzwi, razem ze Skipperem, wychyliła się reszta oddziału, w tym twój ukochany.
- Co tu się do stu diabłów wyprawia? - Zauważyłaś, że nawet dowódca pingwinów jest tutaj mocno zdezorientowany. - Ogoniasty!
- [Imię]? - Szeregowy przecisnął się przez stojących ze złączonymi ramionami Kowalskiego i Rico, by móc towarzyszyć swojemu szefowi na przedzie. - Co się dzieje?
- Mają mnie złożyć w ofierze - pisnęłaś, nie mogąc ukryć lekkiej paniki. - Pradawnym bogom...
- Ale jak to, ciebie - błękitnooki podrapał się po głowie, na co zaczęłaś energicznie machać głową. - A oni nie poświęcają zazwyczaj, no, owoców?
- Widocznie podczas swojego rytuału zdecydowali, że ofiara z dziewicy będzie lepsza i tego życzą sobie ich, wyimaginowane oczywiście, bóstwa - odezwał się Kowalski.
- Brzmi równie dziwnie jak wygląda - mruknął Skipper, przybierając zamyśloną minę. - Dobra, panowie, rozwiązać młodą.
Szeregowy zaraz popędził wykonać rozkaz swojego Szefa. Westchnęłaś, z wdzięcznością przyjmując wolność. Myślałaś, że już uda ci się szybko wrócić. A jednak - zaraz pojawił się Julian, ewidentnie mający w zamiarach przeciwstawić się obecnym działaniom drużyny.
- Em, przepraszam, chociaż nie przepraszam - zaczął mężczyzna, owijając swoje boa ciaśniej dookoła szyi. - Ale ta niewiasta należy do pradawnych!
- Śmiem twierdzić, że należy do Szeregowego - oznajmił naukowiec.
- Te, ogoniasty, poświęćcie sobie jakiegoś banana czy coś. Zostaw w spokoju [Imię]. - Na chwilę zapadła cisza, gdy twój porywacz zastanawiał się intensywnie.
- Ty, głupi pingwinie, myślisz, że mnie oszukasz - odpowiedział po pewnym czasie radosnym tonem głupka. - Ale ja wiem, że ty nie gadasz z pradawnymi~!
Już myślałaś, że bezproblemowa ucieczka okaże się niemożliwa. Zagryzłaś wnętrze policzka, jęcząc z bezsilności. Nagle jednak Szeregowy złapał twoją dłoń i wystąpić o krok do przodu.
- A-ale na prawdę, oni woleliby owoce - Szeregowy pewnie oznajmił, rozglądając się gorączkowo po mieszkaniu jakby szukał argumentu, który przegada pomarańczowookiego. Jego wzrok nagle utkwił w kalendarzu na ścianie. Jego błękitne oczy rozjaśniły się. - J-jest narodowy dzień owoców, zobacz! To na pewno znak!
Wskazał palcem na okienko, w którym ewidentnie wypisana była nazwa takiego święta. Nie mogłaś uwierzyć w ten zbieg okoliczności.
Julian przygarbił się zdezorientowany, po czym potarł się swoją smukłą dłonią o policzek.
- No cóż, rzeczywiście...
- No widzisz! [Imię] miała ci to tylko przekazać! - Wytrzeszczyłaś oczy zaskoczona, ale gdy jego wzrok zwrócił się w twoją stronę w poszukiwaniu wsparcia, wyszczerzyłaś się i zaraz zaczęłaś się zgadzać. Nie mogłaś uwierzyć, jak zręcznie i dyplomatycznie załatwił właśnie cały problem. Mocniej ścisnęłaś jego dłoń i pogładziłaś jej wierzch kciukiem.
Po chwili zauważyłaś, jak daje ci dyskretny znak, że macie się wycofać. Widać, jak reszta oddziału również pospieszyła za wami.
- To my... - Szeregowy stał już w drzwiach. - Pójdziemy...
- Mort, oddawaj mnie te mango, to dla bogów i królewskiego mnie!
Po chwili już was nie było. Odetchnęłaś z ulgą.
- Brawo żołnierzu - odezwał się z lekkim, ledwie wyczuwalnym podziwem Skipper. - Wspaniały manewr dywersyjny!
- Ot, łut szczęścia proszę szefa - uśmiechnął się delikatnie twój partner. Ty również czułaś, że się nie docenia.
- Nie, to było naprawdę wspaniałe - oznajmiłaś miękko, po czym przysunęłaś się i dyskretnie pocałowałaś go w policzek. - Dziękuję ci.
Błękitnooki zarumienił się lekko, a ty w tle usłyszałaś tylko westchnięcie Skippera.
- Młodość...
=========
no heeej! tęskniliście? bo ja bardzo! jest tu ktoś jeszcze?
dzisiejszy rozdział według wattpada, liczy sobie ponad 4,3k słów; mam nadzieję, że jego objętość zrekompensuje wam trochę ostatni brak scenariuszy. nie wiem, czy następne będą równie długie, ale wiem ,zę na peeewno pojawią się o wiele szybciej xd
jaki następny rozdział chcecie? piszcie!
a jak poszedł mi ten? powiem szczerze, sama mam mieszane uczucia. w niektórych fragmentach jestem z siebie aż duna, inne wyszły jak kawałek suchego drewna, tak bez wyrazu i sztywne? a jak wy uważacie? kto mi wyszedł najlepiej, kto najgorzej?
ulubiony fragment?
co was najbardziej rozbawiło?
czekam na odpowiedź na chociaz jedno z pytań. uwielbiam was, pamiętajcie! tymczasem; widzimy się w kolejnych częściach.
bye bye!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top