| dłuższa rozłąka/twój wyjazd |
good morning!
długo mnie nie było, prawda? sama za sobą się stęskniłam normalnie. dzisiaj na rozgrzewkę coś mniej ambitnego, ale równie miłego i uroczego. zobaczymy, jak bardzo wypadłam z wprawy. let's go!
"Bo moje serce nie umie przyjąć do wiadomości, że nie ma cię blisko."
- Skipper -
Wyjechałaś na jakiś czas do innej podjednostki. Nie na zawsze oczywiście, nie były to przenosiny - musiałaś jednak na jakiś czas opuścić Central Park. Cóż mogłoby się stać?
A jednak, pewne problemy pojawiły się na samym początku. O swoim ponad miesięcznym wyjeździe powiedziałaś Skipperowi zaledwie na kilka dni przed wydarzeniem. Byłaś święcie wręcz przekonana, że nie zareaguje w żaden konkretny sposób. W końcu rozłąki były u was normą, gdy on jeździł na różnego rodzaju misje.
Jakże wielkie było twoje zaskoczenie, gdy czarnowłosy żywiołowo zareagował na wieści.
— [Imię], nie możesz być chyba poważna! Spotykasz się z moją absolutną odmową — spoglądałaś na niego zaskoczonym wzrokiem, opierając się o blat stołu. Twój partner natomiast krążył dookoła, wyraźnie poruszony wieściami. W końcu przystanął i spojrzał ci w oczy. — To nazbyt niebezpieczne!
— Niebezpieczne - wydusiłaś, czując jak ogarnia cię coraz większy szok. Uniosłaś pytająco swoje brwi. — A co niebezpiecznego może być w delegacji?
— To teren wroga! Nigdy nie wiesz, czy ktoś nie czyha na ciebie uzbrojony i gotowy cię zaatakować — spojrzałaś na jego poważna twarz z niedowierzaniem. — Jesteś nieprzygotowana na ewentualne niebezpieczeństwa, nieświadoma potencjalnych zagrożeń kryjących się na każdym rogu tego posiadającego mroczne tajemnice kraju i...
— I jeśli będziesz chciał jakkolwiek doprowadzić do mojego zostania w domu to od razu cię ostrzegam; nawet nie próbuj — przerwałaś mu ostro, wiedząc, że jeśli nie dałabyś się przekonać, starałby się wymusić twoje pozostanie odgórnie. Po chwili jednak uśmiechnęłaś się ciepło, przybliżając się do granatowookiego, który założył na siebie ręce z wyraźnie wzburzonym od emocji spojrzeniem. — To kochane, że się martwisz o mnie, ale nie ma potrzeby. To całkowicie bezpieczny wyjazd.
— Nie można być tego pewnym. Manfredi i Johnson również byliby całkowicie przekonani o bezpieczeństwie. To co, z nich zostało zmieściło się w pieprzniczce! — Odparował, jednak jego aura uległa delikatnej zmianie na twoją korzyść. Zauważyłaś, że otwiera jeszcze usta by przedstawić ci kolejne, według niego arcyważne argumenty przemawiające za twoim pozostaniem. Nie pozwoliłaś mu jednak, przystawiając swoje usta niedaleko jego ucha, ciepłym oddechem owiewając jego szyję.
— A nawet jeśli coś się stanie, to nic strasznego. Ja też lubię niebezpieczeństwo, Skipper. W końcu trzymam cię przy sobie. — Na początku mówiłaś cicho, jednak swoją wypowiedź zakończyłaś już zmysłowym szeptem.
***
Minęły dwa tygodnie od twojego wyjazdu. Oczywiście, rozmowa, którą odbyliście wtedy w cztery oczy nie była ostatnią na temat twojego wyjazdu. Były te w samotności, te w obecności jego oddziału, a nawet te w obecności... reszty biura, gdy przychodził do twojego stanowiska. Jego podejście było rożne. Raz udawał, że się pogodził lub w ogóle nie rusza go stan rzeczy, innym razem dostawał odruchów paranoicznych. Nawet jego szaleńczy pomysł, że wybierze się z tobą, nie zadziałał. Największy opór stawił jednak, gdy okazało się, że w podroż wybierasz się z lemurami. To na długo pozostanie w pamięci i tobie, i chłopakom z zespołu, obecnym przy całej aferze.
Teraz jednak byłaś już daleko, cztery stany od całego zamieszania. Nie było z tobą zbyt wiele kontaktu, jednak dzwoniłaś sporadycznie i starałaś się odpowiadać na każdy telefon z Nowego Jorku, ponieważ bałaś się zostać uznana za porwaną lub martwą w razie odrzucenia połączenia.
Skipper natomiast rzeczywiście, jak się domyślałaś, uważnie kontrolował wszystkie oznaki życia, które przekazywałaś. Uważnie czytał raporty, jakie cotygodniowo przesyłałaś do bazy.
Jego wzrok jednak sporadycznie zdawał się zagubiony. Był przyzwyczajony do tego, że się widujecie w jego wolnym czasie, że krążysz dookoła, że ciągle o tobie słyszy. Że czekasz na niego w miejscu, które uważał za najbezpieczniejsze po jego ramionach - Central Parku. Nowym Jorku.
Chłopcy z lekkim niepokojem przyglądali się jego zachowaniu, które raz na jakiś czas się pojawiało. Potrafił wieczorem wyjść z bazy, by po dwóch minutach wrócić bez słowa. Nie byli świadomi, że automatycznie już chciał pójść do ciebie, jak zwykł i dopiero na korytarzu sobie przypomniał, że nie ma jak.
Najszybciej zorientował się Szeregowy. Potem pomógł dojść do właściwych wniosków Kowalskiemu, który zbyt zapędził się w swoich teoriach spiskowych. Na sam koniec wytłumaczyli to Rico. Ich szef najzwyczajniej w świecie tęsknił, chociaż nigdy w życiu by się do tego nie przyznał.
I choć starał się trzymać dobrą minę do złej gry, jak zwykle werwą i charyzmą poruszając się sprawnie przez kolejne dni, to w owym okresie coraz częściej opuszczał gardę. I najzwyczajniej w świecie, jak każda stęskniona osoba, a zwłaszcza tak przywiązana jak on - dawał się ponieść melancholii, poczuciu zagubienia, samotności i cichł momentami, a wszystkim ta cisza przepełniona bezsilnością wydawała się niekomfortowa.
Tylko jedna osoba czekała na twój powrót z taką tęsknotą. Był to twój granatowooki ukochany, Skipper.
- Kowalski -
Dwa tygodnie - tyle miał trwać twój niewinny wyjazd. Spakowałaś więc walizki, przygotowałaś kurtkę na ewentualny deszcz i zwalczyłaś narastające poczucie, że całkowicie źle jest ci zostawiać Kowalskiego w Nowym Jorku.
Kowalski przyjął to ze względnym spokojem. Oczywiście, były jakieś słabe próby badania terenu pod tytułem "Czy aby na pewno musisz jechać?" z małym dodatkiem naukowych argumentów, jednak bez problemu dało się je ukrócić. W pewnym momencie poczuł się nawet urażony ogólnym przeświadczeniem o jego, jak uważał "emocjonalnej niedoskonałości" i za jakiś ukryty punkt honoru chciał ustanowić sobie możliwość stwierdzenia "nie tęskniłem".
— Nauka jest piękna! Zajmująca! Z pewnością w pełni wykorzystam czas na wszystkie badania... tak!
***
Szkoda, że wszystko koniec końców legło w gruzach.
Wycałowałaś go w policzki na pożegnanie i wsiadłaś do taksówki, która miała zabrać cię na lotnisko. Po chwili wrócił do laboratorium, przyswajając w swoim genialnym wręcz umyśle twój wyjazd i... poszedł dalej. Można więc mu przyznać - pierwszego dnia nie było najgorzej. I przez kilka kolejnych też nie.
Im jednak więcej czasu minęło, tym mniej "zwyczajnie" zachowywał się niebieskooki. Starał skupić się na wszystkim, co robił przed poznaniem ciebie - wypełnianiu misji i nauce. Po chwili jednak zauważył, że wszystko jest takie... puste. Nie słyszał twojego śmiechu, nie mógł opowiedzieć ci o swoich wynalazkach. Nie było nikogo, kto by śmiał się z jego wszystkich żartów. Nawet fakt, że nie czuł na sobie twojego spojrzenia wydawał mu się dziwny.
Nie wiedział co ze sobą zrobić, gdy jego myśli, zamiast o chemii, myślały o tym co robisz; zamiast o fizyce, o tym dlaczego żart, na który ty byś się śmiała oddział zareagował westchnięciem.
W pewnym momencie stanął pośrodku bazy, i przybrał zagubioną i zawstydzoną minę. Szeregowy spróbował z nim rozmawiać, ale Kowalski wydawał się zbyt zdezorientowany, chociaż jego umysł naprawdę starał się ruszyć te mądre komórki do pracy.
— Kowalski? Wszystko dobrze? — Zaciekawiony najmłodszy agent stanął tuż obok naukowca, starając się odkryć, co on widzi w tej, jego zdaniem, pustej przestrzeni.
— Szeregowy, oczywiście, że tak! Mam czas na naukę, właśnie idę opracować swojego dzieło życia!
— Tak? A co nim jest tym razem?
Błękitnookiemu koledze odpowiedziało milczenie. A to oznaczało, że twój czarnowłosy naprawdę nie był sobą, nieważne już jak nawet sama rozmowa nie była dziwaczna.
— To Kowalski, on się zawsze dziwnie zachowuje, nie przywiązywałbym do tego szczególnej uwagi — mruknął tylko Skipper, gdy błękitnooki przedstawił mu swoje uwagi względem naukowca. — Zresztą nieźle go z tą [Imię] wzięło. Dajcie mu się wycierpieć i wszystko będzie lodzio miodzio.
***
Na nic się zdawały upomnienia Skippera, że jego żołnierz ma być czujny i opanowany. Szeregowy ze swoimi poradami, usadzeniem skonfundowanego kolegi na krześle i podaniu mu herbaty, której ten zwyczajowo odmawiał przyczynił się bo uspokojenia sytuacji na tyle, by naukowiec przynajmniej nie przeszkadzał nikomu. Czy rozwiązało to jednak sam problem? Niezbyt.
Większego sensu nie miały również żarty Rico, ponieważ nie były one Kowalskiego nawet w stanie porządnie zdenerwować. Uczucie pustki pozostawione po tobie było podobne do uczucia winy, wyrzutów sumienia, po prostu jeszcze silniejsze. Czuł, że mają one prawo bytu i rację, nie mógł ich więc zagłuszyć, choć tak przecież miał w zwyczaju.
Jedno jednak obezwładniało go trochę mocniej niż mogłoby się nawet wydawać. I była to tęsknota.
- Rico -
Pożegnanie się z Rico było prawie niemożliwe. Byłaś dla niego jedną z najważniejszych osób w życiu, ostoją, ukochaną. Można by się nawet pokusić, że w pewnym sensie byłaś jego powietrzem. Bez ciebie jego życie byłoby już niepełne i czarnowłosy nawet nie miał jakiejś szczególnej ochoty się z tym kryć.
Przebywałaś właśnie w jego ramionach, która obejmowały się mocno w talii, gdy wyznałaś mu, że czeka wasz dwutygodniowa rozłąka. Krótki wyjazd związany z odwiedzinami w kilku miejscach - począwszy od domu rodzinnego, z którego planowałaś zabrać ostatnie ubrania i pamiątki, aż do podjednostki San Diego w celach służbowych. Wiele godzin spędzonych w samochodach i samolotach nie uśmiechały ci się zbytnio, ale nie miałaś wyboru.
Niebieskooki zareagował natomiast tak, jak mogłaś się tego spodziewać. Zacisnął mocniej ręce, jakby chcąc cię tym samym tym uściskiem zatrzymać i zaczął wyrażać swoje niezadowolenie w formie głośnego bełkotu o rozzłoszczonym tonie.
— Rico, doskonale wiesz, że muszę i nie ma innej opcji — westchnęłaś, wcinając się w jego tyradę, która jednak nie była zbyt zrozumiała. On w odpowiedzi tylko parsknął zirytowany, po czym wypuścił cię z objęć i zaczął energicznie gestykulować, dopełniając dramatyzmu całej sytuacji.
Nie zauważyłaś nawet, jak zaczęła się między wami zażarta dyskusja, która skończyła się tylko twoim pocałowaniem w policzek czarnowłosego i jego już mniej zdenerwowanego, ale za to przepełnionego żalem, burknięcia.
***
— Lala... — dało się w bazie usłyszeć chrypliwy, nieszczęśliwy głos. Rico leżał na plecach, wpatrując się smutno w sufit.
Nikt nie spodziewał się, że czarnowłosy będzie żył jak gdyby nigdy nic bez ciebie w pobliżu. Racja, nie musiał być zły, bo w końcu nic się tobie nie stało i do niego wrócisz. Ale nie oznaczało to, że ma co ze sobą w tym czasie zrobić.
Czarnowłosy poza obowiązkami i ograniczeniami nałożonymi przez Skippera, całą resztę robił z wariactwa i dla własnej przyjemności. Jak więc miał się czuć gdy jego największa przyjemność, do której przywiązał się bardziej wiernie niż pies, wyjechała na jakiś czas.
— Oj nie martw się Rico, jestem pewien, że nim się obejrzysz, [Imię] wróci do Nowego Jorku! — Szeregowy pochylił się nad swoim kolegą delikatnie. Agent z blizną parsknął jednak tylko i uniósł się na łokciach, spoglądając na młodszego towarzysza sceptycznie.
— Będzie za dokładnie sześć dni, sześć godzin i dwadzieścia minut — odezwał się Kowalski, odkładając swój notes i przybierając pewna siebie minę. — To mniej niż połowa jej wyjazdu!
Pozytywnie, radosne tony Szeregowego i Kowalskiego na nic się jednak nie zdały w walce z żalem i niezadowoleniem czarnowłosego z blizną, który słysząc ich, zmarszczył brwi, po czym wywrócił oczami, z powrotem kładąc się i mendząc w nieskończoność za tobą, przechodzącą właśnie ulicą w słonecznej Kalifornii.
Jeśli na ten moment miałby wskazać swoje marzenie, to nie byłyby to wyścigi monster trucków, możliwość włamania się do wojskowej bazy czy wysadzenia jakiegoś budynku.
Tym marzeniem byłby twój natychmiastowy powrót prosto w jego objęcia, z których podczas pożegnania musiałaś wyrywać się niemalże siłą, gdy już odciągnęłaś Rico od straszenia taksówkarza, który odwoził cię na lotnisko.
- Szeregowy-
— Miłej podróży! — Uśmiechnęłaś się w odpowiedzi, kiwając radośnie głową. Chwilę potem już cię nie było. Odjechałaś żółtą taksówką w stronę lotniska.
Musiałaś wyjechać na tydzień do rodziny w sprawach osobistych. Chciałaś się też z nimi po prostu spotkać - zdążyłaś się stęsknić za uroczą familią, a zwłaszcza za swoja żwawą babcią, której, gdy miałaś czas, telefonicznie opowiadałaś o swoim życiu codziennym w Nowym Jorku.
Trochę żałowałaś, że czarnowłosy nie może jechać z tobą; miałby wtedy okazje poznać twoją rodzinę. Jednakże, zostawienie oddziału nie było możliwe, a wszyscy nie mogli jechać.
Westchnęłaś, opierając się głową o szybę samochodu. Wiedziałaś, że będziesz za Szeregowym tęsknić i nawet nie próbowałaś z tym walczyć. W końcu, siedem dni to wcale nie tak wiele jak mogłoby by się wydawać, prawda? Miałaś cicha nadzieję, że swoje serce przekonasz do tego równie łatwo co umysł.
***
— Szefie, tęsknię chyba za [Imię] — przyznał uroczo Szeregowy pewnego dnia, podchodząc do swojego dowódcy. Ten jednak tylko zamieszał swoja kawę energicznie, niezbyt poruszony słowami agenta.
— Rozchmurzcie się Szeregowy! Mamy dzisiaj misję, nie przyjmuje do wiadomości, że mój żołnierz jest w jakimkolwiek stopniu nieprzytomny! — Granatowe oczy zmierzyły młodszego mężczyznę wzrokiem. - Zrozumiano?
— Tak jest, szefie. — Szeregowy zasalutował niezdarnie, starając odpędzić się od melancholijnych rozmyślań. Gdy jednak Skipper wyszedł z bazy, opuścił dłoń i siadł przed telewizorem, garbiąc się nieznacznie.
Z kieszeni wyciągnął czekoladę. Normalnie podzieliłby ją na dwie części, myśląc o tym, że będzie miał okazję cię poczęstować. Teraz jednak nie miało to większego sensu. Rozerwał więc tylko delikatnie papierek i zaczął ją jeść.
Zostały mu tylko trzy dni do twojego przyjazdu. Odliczał niemalże każdą godzinę do tego pięknego, jego zdaniem, momentu i wspominał wasze wspólne momenty. Wieczory z bajką, zakupy, wyjścia do teatru czy zwykłe spotkania między pracą. Zawsze umiał doceniać małe rzeczy, szczegóły. Jednak w ciągu ostatnich dni nawet retrospekcja waszej najbanalniejszej z rozmów wydawała mu się na wagę złota.
Jak sam przyznał szefowi, tęsknił. I choć umiał przeć przez kolejne dni nie popadając w nadmierną melancholię, świadomy twojego niedługiego powrotu, to nie znaczyło to, że nie chciałby cię tutaj.
Chciałby i to bardzo. Nawet kawałek zwykłej czekolady mu o tym przypominał.
=======
koniec! jak się podobało? nawet nie widziałam, że tak bardzo tęskniłam za poszukiwaniem kolejnych fragmentów fabularnych, które mogłabym tu umieścić.
w ogólnym rozliczeniu wiem, że wyszłam z wprawy i ten rozdział wyszedł prawdziwie topornie; nie wykorzystałam potencjału chłopaków, jaki przecież posiadają, co już niejednokrotnie udało nam się udowodnić.
ale mam czas, by powrócić z całą siłą! nadchodzą wakacje, więc można się spodziewać czystego szaleństwa. tak więc miejmy nadzieję, następne będą lepsze.
która postać według was udała mi się najlepiej? a która najgorzej?
będę prawdziwie wdzięczna za opinie, pomoże mi się wczuć w nich na nowo.
piszcie również, który rozdział cz listy chcielibyście ujrzeć jako następny! nie mogę niczego zagwarantować, ale te zawsze je w każdym razie rozważam uwu
tymczasem uciekam, miłego wieczoru kochani <3
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top