The Rebel
Miał problemy ze snem.
Zresztą jak zwykle.
To zasypiał, to budził się wciąż otoczony ciemnością. Gdy za którymś razem powitały go promienie słońca, przebijające się przez ciemną zieleń namiotu, oraz szum obudzonych Delikwentów, zdawał się doznać ulgi. Ubierając koszulkę, mozolnie wyszedł na zewnątrz, widząc słońce wysoko na niebie.
Było już południe.
Ruszył do kapsuły w pełni już oblężonej przez Delikwentów. Niczego nie rozumiał. Z miejsca, gdzie się znajdował, słyszał już donośny, szumiący, damski głos. Głos Kanclerz. Przyspieszył tempa, przypominając sobie o zebraniu, jakie było planowane właśnie na południe.
Miał nadzieję, że nie jest jeszcze za późno. Gdy był już w środku, zauważył jednak, że przyszedł w samą porę.
- ...Oznacza to, że dołączymy do was za parę dni.
Wokół niego rozbrzmiały głosy szczęścia. Bellamy rozejrzał się po ludziach, szukając wzrokiem swojej siostry. Nie widział jej na dole. Ani w Rogu Medycznym, ani w miejscu, gdzie zwykli przebywać Murphy i jego przyjaciele.
Ale zauważył za to tam kogoś innego.
Finna. Spał jak zabity, ubrany w to, w czym wczoraj został wygnany. Wyglądał na zmęczonego, a Bellamy nie był tym zdziwiony. Clarke ponoć wróciła w nocy, a Finn o świcie - tak, jak mówiło ich nowe prawo. Octavia nie informowała Bellamy'ego o żadnych komplikacjach, więc wszystko poszło zgodnie z planem.
- ... Postanowiliśmy po dłuższych naradach, że to, co było na Arce, pozostanie na Arce...
- Bell!
Siostra podeszła do niego z uśmiechem na twarzy i dziwnym błyskiem w oku. Nie widział jej takiej, odkąd przylecieli na Ziemię. Nie rozumiał, dlaczego jest tak szczęśliwa. To nie było też tak, że miał z tym jakikolwiek problem. Stanąłby na głowie, by uśmiechała się tak częściej, ale...
Wiedziała, co oznacza dla niego przylot Arki.
A nie było to nic dobrego.
- ... Nie zostaje nam nic innego, niż oficjalnie przejść do rzeczy.
Tu Bellamy zmarszczył brwi, spoglądając w górę. Stamtąd dochodził głos. Czuł serce galopujące mu w piersi. Czuł niepokój i dezorientację jednocześnie. Czuł, że coś zdecydowanie było nie tak. I czuł to w każdej komórce swojego ciała.
- Bellamy Blake, zostajesz ułaskawiony.
I wtedy zaczął rozumieć.
- ...Jasperze Jordan, zostajesz ułaskawiony. Harper McIntyre...
Poczuł nieopisaną ulgę. Jego mięśnie się rozluźniły, jakby były napięte od samego przylotu. Może i nawet dłużej. Oddech opuścił jego usta, powieki mimowolnie odpadły, a otoczenie wydawało się cichnąć.
Nie wiedział, czy ma prawo w to wierzyć. Być może był to tylko nierealny sen. Zdawało się to niemożliwe. Od dawien dawna żył w napięciu, w strachu, a teraz to wszystko odeszło po jednym, prostym zdaniu wypowiedzianym przez Kanclerz.
Bellamy Blake, zostajesz ułaskawiony.
To było zbyt dobre.
Poczuł mocny ścisk wokół jego tułowia. Gdy spojrzał w dół, zobaczył jeszcze szerszy uśmiech Octavii, łzy w jej ślicznych, niebieskich oczach i ulgę udzielającą się im wszystkim. Po krótkiej chwili sam położył ręce na jej plecach, napawając się uczuciem tak zapomnianym i miłym.
I dopiero po bardzo długiej chwili złączył wątki w całość i wyciągnął z niej wnioski. Były one więcej, niż podejrzane. Uśmiech Octavii, jej nocna warta, czy nawet brak wszelakich konfliktów z nią w roli głównej. No i zero procent szoku na wieść o ich ułaskawieniu.
Jego uścisk niekontrolowanie zesztywniał.
- Wiedziałaś...
Na to dziewczyna powoli odsunęła się od brata i odwróciła wzrok.
- To nie tak...
- A jak, O? Nie sądzę, że cieszyłaś się z przylotu Arki. - Skrzyżował ręce na torsie, patrząc na nią spod przymrużonych powiek. - Skąd wiedziałaś, że nas ułaskawią?
Dziewczyna oparła ręce na biodrach, unosząc pewnie głowę. Gdyby jej nie znał, powiedziałby, że w jej oczach błysnęła niebezpieczna iskra.
- Nie muszę ci się z niczego spowiadać.
- Nie wykręcaj się.
Obdarzył ją surowym spojrzeniem, wyczekując odpowiedzi, podczas gdy wszyscy wokół cieszyli się z nieoczekiwanego zwrotu wydarzeń. Słyszał płacz, radosne krzyki, czy nawet i wiwaty za odzyskane życie. Nikt się tego nie spodziewał.
Jak Bellamy dopiero teraz się dowiedział, p r a w i e nikt.
Octavia zdawała się przegrać mentalną walkę między nimi, gdy w końcu westchnęła zirytowana, opuszczając ręce na dół.
- Nie obchodzi cię to, że nas uratowali? W ogóle?
Teraz to on zrobił głęboki wydech.
- Oczywiście, że obchodzi, tylko...
I tu go olśniło.
Uratowali.
Nie mogę uratować każdego, co?
Zanim spostrzegł, co robi, był już w na zewnątrz. Słońce boleśnie zderzyło się z jego oczami, więc wystawił rękę tak, by zakryć nią promienie padające wprost na jego twarz. Po chwili rozglądnął się na boki, szukając blond włosów.
- Bellamy...
- To była Clarke, prawda?
Spojrzał przez ramię na siostrę, kiedy ta, odwracając wzrok, skinęła niechętnie głową. Wtedy znów spojrzał przed siebie, oswajając się z kolejnym, nowym faktem.
Zrobiła to. Nie sądził, że będzie w stanie.
Był pod, zdawało mu się, wrażeniem. Wcześniej sądził, że dziewczyna rzuca słowa na wiatr, byle tylko zyskać czyjś szacunek i poważne traktowanie. Zobaczył jednak, że dotrzymuje słowa, nie ważne, jakie by ono nie było. Z rozwagą wypowiadała każde zdanie, każdą myśl czy każdą opinię.
A teraz przekonała matkę Kanclerz, by ułaskawiła ponad dziewięćdziesięciu przestępców. W tym również był i on.
Przez moment zastanawiał się nawet nad tym, czy wie, do czego się przyczynił i jakie miał na swoim koncie wykroczenie. Sam się sobie dziwił, że w jakimś stopniu go to obchodzi. Jednak wszystkie te myśli szybko zniknęły, a wdzięczność zalała mu płuca, zmuszając do wydechu ulgi. Nawet i do lekkiego uśmiechu.
Był ułaskawiony.
Zszedł po opuszczonych drzwiach kapsuły, ciągle śledzony przez Octavię, szukając dalej. Po nieudanej próbie na zewnątrz stwierdził w myślach, że była na wyższym poziomie kapsuły, gdzie nie zdążył jeszcze się dzisiaj znaleźć.
A potem, na myśl o wcześniejszym, świadomym uśmiechu siostry, mróz spłynął po jego plecach.
Stanął w miejscu.
- A co t y masz z tym wspólnego? - Odwrócił się do niej przodem.
Na jej twarzy zobaczył mieszane, kumulujące się uczucia. Zagryzła wargę, zmarszczyła brwi, patrzyła w bok i nerwowo tupała nogą. Postronna osoba uznałaby to za złość, ale on dobrze wiedział, że tak zachowywała się za każdym razem, gdy wpadała w pułapkę.
Lub była bezsilna. Robiła tak zawsze, gdy przed inspekcją musiała schować się pod podłogę w mieszkaniu na Arce.
Wyczuwał, że odpowiedź niezbyt mu się spodoba.
- Zaproponowała mi układ.
Wolał się przesłyszeć.
- J a k i układ?
Czuł, że stało się coś złego. Miał to dziwne przeczucie, odkąd usłyszał swoje imię wypowiadane jako pierwsze przez Kanclerz Griffin.
Upewnił się, gdy powiedziała:
- Ona cię ułaskawia, a ja pomagam jej uciec.
♦️♦️♦️
Dopiero bez kapsuły u boku, promienie słońca i nagrzane powietrze pokazały, na co je tak naprawdę stać.
Szła przed siebie dobre kilka godzin. Obóz z tej odległości był niewyraźną, małą kropką. Czapka z daszkiem okazała się słabą ochroną, jak na długi spacer pod bezlitosnym słońcem. Jej skóra zrobiła się czerwona i piekła ją nawet przy ledwo muśnięciu. Do tego dochodziła torba na plecach, w której niosła swoją szansę na przetrwanie.
A nie była ona lekka.
Postanowiła zrobić sobie przerwę. Zrzuciła torbę na suchą ziemię, której widoku miała już serdecznie po uszy. Wyciągnęła z niej jeden z chyba najmniejszych namiotów, jakie były w kapsule. Rozłożenie go zajęło jej dłużej, niż powinno, ze względu na zmęczenie i nieokiełznaną chęć snu.
Gdy weszła do środka, poczuła ulgę, ale i duszące powietrze jednocześnie. Oprócz fizycznego wykończenia i problemu z oddychaniem, nie zauważyła u siebie niczego niepokojącego. Cudem mogła stwierdzić, że nie zapowiadało się na udar.
Napiła się nieco wody, pamiętając o jej oszczędzaniu. Gdy usiadła, rzuciła rurę gdzieś obok siebie, przeklinając w myślach swoją kostkę. Próbowała na niej chodzić, co tylko skończyło się brzydką, wielką opuchlizną.
Gdyby nie to, byłaby wówczas znacznie dalej.
Postanowiła poczekać, aż zrobi się chłodniej, by dopiero wtedy ruszyć dalej. Pewne było, że straci na tym jeszcze więcej czasu, ale zyska w zamian za to na uniknięciu udaru i brutalności suszy.
Dziękowała w duchu Octavii za to, co dla niej zrobiła. Może i był to tylko układ, jednak tak naprawdę miał on swoje drugie dno. Dla nich obu.
Jasper powinien zauważyć nieobecność Clarke w ostatnim czasie. On, albo ktokolwiek inny. Miała wrócić sama w nocy i razem z resztą oczekiwać Finna o świcie, o którym i tak wszyscy by spali.
Ale cóż, nastąpiła zmiana planów.
Clarke znalazła plusy w byciu tu, a nie tam. Nie otaczały jej już spojrzenia nienawiści ani ból, jaki sama jej obecność sprawiała innym. Większość z nich marzyła tylko o tym, by nie było jej wśród nich. Żeby zniknęła z ich życia od tak. Niezauważalnie. Bez większego zamieszania.
Gdy położyła się wyczerpana na suchym gruncie, pomyślała:
Marzenia się spełniają.
♦️♦️♦️
Nie tracił czasu. Szczegóły mogły poczekać.
Kiedy wszedł do kapsuły i spostrzegł, że Finn już nie śpi, a siedzi z siostrą oraz tą samą, obcą dziewczyną w jednym z rogów, podszedł do niego szybko, ale też z rezerwą.
- Dobrze się bawicie?
Sarkastyczne pytanie Bellamy'ego przerwało ich rozmowę. Trzy pary oczu zwróciły się ku niemu w tym samym czasie. Każdy prezentował sobą inne emocje. Charlotte emanowała strachem, nieznajoma dziewczyna wrogością, a Finn tylko spojrzał na niego z podniesioną brwią.
- Nie narzekam.
Bellamy nie odpowiedział. Złapał go natomiast za kołnierz i postawił do pionu. Od razu po tym pociągnął go za ramię kilka metrów dalej, ignorując protesty pozostałej dwójki. Chłopak wystawił ręce w geście kapitulacji, jednak nie wyglądało to jak akt skruchy, a raczej jako forma tandetnego żartu.
- Opowiesz mi teraz, co sie stało w momencie, w którym Clarke miała wrócić do obozu, a ty zostać na wygnaniu. Chyba, że za mało dałem ci godzin pracy? - Nie szczędził sobie wrogości i niechęci w głosie.
Finn wyrwał sie w końcu z jego ucisku. Spojrzał na niego bez większych emocji, a nawet beztrosko. Bellamy spostrzegł z łatwością, że na niego nie działała żadna forma groźby.
Collins otrzepał swoją koszulkę z niewidzialnego pyłu, prasując ją potem dłońmi, jakby to pomięte ubranie było wówczas jego największym problemem.
- Co by tu mówić? Kazała mi wracać, więc nie stawiałem zbytnio oporu.
Ta odpowiedź nie przyjęła się dobrze.
Bellamy złapał go tym razem za przód koszulki i z całej siły przygniótł go do najbliższej ściany. Finn denerwował go jak nikt inny. Zachowywał się tak, jakby nikogo nie zabił. Jakby nie odebrał nikomu ostatniego tchnienia. Jakby nie był mordercą. Nie wykazywał nawet skruchy. Nie było mu nawet trochę przykro.
Zwłaszcza, że to przecież nie Wells był jego celem.
- Myślałem, że wszyscy tego chcemy. Dalej tak myślę - odpowiedział mu z grymasem widocznym na twarzy. Zapowiadało się na parę siniaków.
- Przejdź do sedna, Collins.
Na to chłopak podniósł brwi.
- Od kiedy jesteś taki niecierpliwy? - spytał z bezczelnym uśmieszkiem, jednak widać było, że się poddał.
Bellamy puścił jego koszulkę, pozwalając mu usiąść na skrzynce niedaleko. Sam zajął jedną z pozostałych, czując się nieswojo w jego towarzystwie.
Collins zaczął mówić niedługo po tym.
- Myślałem, że najgosze za mną. - Zapatrzył się na ścianę gdzieś przed nim, bawiąc się swoimi palcami.
- Źle zrobiłaś, idąc tu ze mną - stwierdził, gdy w końcu się zatrzymali.
Clarke niezbyt przejęła się groźbą wiszącą w tym zdaniu.
- Też zaczynam w to wierzyć.
Nawet na niego spojrzała, patrząc gdzieś daleko w przód. Zaraz miała go zostawić i wrócić do obozu, w którym nie powinno jej nigdy być. Nie zasługiwała na to, wiedział o tym. Jak na nic innego.
- Daj mi torbę - powiedziała nagle, obracając się w jego stronę z powagą na twarzy. Nie patrzyła mu jednak w oczy, co uznał za dobrą okazję.
- Mam lepszy pomysł.
I nim Clarke zdążyła pojąć, co robił, straciła grunt pod nogami i została przygnieciona jego nogą do ziemi. Gdy widział, jak nabiera głębsze oddechy ze względu na siłę upadku, uśmiechnął się zwycięsko. Podniósł kącik ust w nonszalanckim geście.
- Podoba się, Księżniczko?
Chciało mu się głośno zaśmiać na widok jej twarzy w tamtym momencie. Nazywał ją tak, gdy jeszcze byli razem. Gdy jeszcze niczego nie zniszczyła. Kiedy była jeszcze niewinna i dobra. Potem stracił wszystko, a winę w końcu trzymał pod swoim butem jak robala.
Nie zauważył, gdy z całej siły kopnęła nogę, na której opierał swój ciężar ciała, przez co twardo upadł tuż obok niej. Ból w lewym ramieniu przeszył go na wskroś. Nie powstrzymał jęku cierpienia.
Otworzył oczy, gdy poczuł chłód metalu na szyi.
Kucała przed nim, trzymając coś ostrego przy jego skórze. W blasku księżyca dojrzał czarną, prowizoryczną rękojeść i miał wrażenie, że nie widzi jej po raz pierwszy.
Dziewczyna dyszała przed nim, trzymając ostre, pewne rysy twarzy. Złączone wargi, zmarszczone brwi i zaciśnięta szczęka. Tym razem patrzyła prosto w jego oczy.
I widział w nich gniew tak potężny, że przez mniej niż sekundę ogarnęło go przerażenie.
- Teraz oddasz mi swoją torbę - wysyczała wolno i wyraźnie.
Nie chcąc wykrwawić się na środku jakiejś pseudo-suszy, zdjął ramiączko torby ze zdrowego ramienia, pozwalając mu upaść gdzieś za nim. Przetoczył się na brzuch. Nie minęła chwila, a dziewczyna bez skrupułów zdjęła ją do końca, wywołując u niego kolejną falę potwornego bólu.
- Delikatnie - stwierdził z sarkazmem.
Gdy spojrzał w górę, zobaczył Clarke z założonym już na plecy bagażem i kawałkiem rury, który od początku służył jej jako kula. Opierając ciężar ciała na zdrowej nodze, chwyciła ją oburącz, pozwalając jednej łzie spłynąc po prawym policzku. Jednak jej twarz wciąż była jak z kamienia.
Kropla wody na marmurze.
- Kochałam cię, Finn.
I rura zmierzają w jego stronę w zawrotnym tempie była ostatnią rzeczą, jaką zobaczył.
- A kiedy się obudziłem, wciąż była noc, głowa mi pękała, a jej nie było. - Podniósł rękę do góry, wzruszając ramieniem. - Przeczekałem do świtu i wróciłem do obozu. Octavia, co dziwne, nie była zbyt zdziwiona nieobecnością Clarke.
Bellamy podczas jego opowieści siedział nieruchomo, ze wzrokiem wbitym w tą samą ścianę, na którą wcześniej patrzył Finn. Nawet, gdy w końcu się odezwał.
- Już miałem spytać, jakim trzeba być idiotą, żeby podnieść rękę na kobietę - zaczął, po czym spojrzał z surowością na Collinsa. - Ale przypomniałem sobie, z kim mam do czynienia.
Finn tylko podniósł brew, patrząc gdzie indziej. Zapewnie odpowiedział mu w myślach sarkastyczną ripostą.
- Skąd mam wiedzieć, że nie kłamiesz? - zapytał Bellamy, gdy próbował w głowie poskładać wszystko w całość.
Miał już dość tego człowieka na resztę swojego życia i jedyne, czego chciał, to po prostu odejść. Musiał jednak wiedzieć. Potrzebował.
W odpowiedzi, Finn podciągnął nogawkę spodni, pokazując sporego siniaka na łydce.
- Ma parę w nogach. Ale gdyby nie ten głupi kawałek ostrego metalu, nie miałaby takiego szczęścia. - Spojrzał wymownie na Bellamy'ego. - I już wiem, skąd go kojarzyłem.
Wtedy zrozumiał, co Collins miał na myśli.
Bellamy uratował jej życie.
W teorii byli kwita. Obydwoje wyświadczyli sobie przysługę. On jednak, gdy dał jej swoją broń, nie był świadomy tego, że zdobyła ułaskawienie dla niego i Delikwentów. A ona nie wiedziała, że dzięki niemu uratuje się przed Finnem.
Bellamy podniósł się z miejsca, nie racząc Collinsa ani słowem więcej. Ale gdy był już przy wyjściu, usłyszał za sobą:
- Zawsze będziesz tego częścią. Nie ważne, co zrobisz.
Ale on sie nie odwrócił, nawet, jeśli słowa Finna coś w nim poruszyły. Jeśli pociągnęły za delikatną strunę w jego wnętrzu, znikło to tak szybko, jak się pojawiło. W końcu wyszedł, zostawiając go za sobą.
Dosłownie i w przenośni.
Ponownie uderzyły w niego promienie słońca, jednak tym razem był na nie przygotowany. Chwilę później znajdował się już w swoim namiocie.
Moment po nim do namiotu weszła Octavia. Może to była telepatia, a może czysty przypadek. Jedno wiedział na pewno: potrzebował swojej siostry, a ona się zjawiła ze skruchą wymalowaną na jej delikatnej, pięknej buzi.
- Przepraszam, Bell. Nie lubię cię okłamywać. Ale jak miałam możliwość...
- W porządku, O - przerwał jej, spoglądając na nią, walczącą z wyrzutami sumienia.
Siostra przez chwilę była cicho, zdziwiona takim zakończeniem tematu. Obserwowała Bellamy'ego i zmarszczyła brwi, gdy spostrzegła w nim coś dziwnego. Nie umiała tego zlokalizować. Ale to było w nim.
I ona po prostu to wiedziała.
- Czego się dowiedziałeś?
Bellamy jedynie westchnął.
- Tego, że Clarke uderzyła Finna w głowę, przez co stracił przytomność i nie ma pojęcia, w którą stronę uciekła. - Odwrócił od niej swój zirytowany wzrok.
Słysząc to, Octavia uniosła brwi w zdziwieniu, najwidoczniej postanawiając nie komentować pierwszej części zdania. Z pewnością miała problem z uwierzeniem w taki ciąg wydarzeń.
Ale wyraz twarzy jej brata nie został przez nią pominięty.
- Nie chodzi tylko o wyrównanie rachunków.
Na krótko obdarzył ją znudzonym, wątpiącym spojrzeniem, po czym wbił wzrok w wejście od namiotu.
- Zaczyna mieć dla ciebie jakieś znaczenie.
Zamiast jakkolwiek to skomentować, przypominał sobie pierwszą noc na Ziemi. Wszystko potoczyło się tak niespodziewanie. Skończyło się na Clarke stojącej obok niego na pochylni, pokazującej mu jej odkrycie...
To nie gwiazda.
Nie jesteśmy sami.
No przecież.
To było prostsze, niż zdawał sobie z tego sprawę.
Nim zdążył podzielić się swoją teorią, Octavia niespodziewanie wybiegła z namiotu. Bellamy chciał już za nią pójść, ale nie doszedł nawet do wyjścia, gdy pojawiła się przed nim z walkie-talkie w dłoni.
- Pamiętam, że Finn pakował taki sam do swojej torby. Co znaczy, że ona teraz ma go przy sobie. - Tu przytrzymała kciukiem przycisk, wywołując szum urządzenia. - Clarke, odezwij się. Tu Octavia. Clarke...
W tym samym czasie Bellamy zaczął pakować swoje rzeczy do torby, a szum urządzenia ustał.
- Co ty robisz? - spytała zdziwiona, może i nieco oburzona.
- Wiem, w którą poszła stronę.
Ale gdy chciał wyjść po resztę rzeczy znajdujących się w kapsule, usłyszeli przerywany głos po drugiej stronie linii.
- Kap... Mu... Szy...
Mimo że połączenie było mocno zakłócone, poznali głos i spojrzeli po sobie znacząco. Bellamy poczuł cień ulgi.
Żyła.
Octavia wyszła z namiotu, by zbliżyć się do kapsuły w celu polepszenia połączenia. On natomiast szedł tuż za nią. Napięcie sytuacji tylko powiększała grupa radosnych i wzburzonych nastolatków otaczająca ich z każdej strony, utrudniając im dojście do celu.
- Przerywa. Co się dzieje? Słyszysz mnie? - Młodsza Blake próbowała utrzymać kontakt.
I gdy znaleźli się nareszcie w środku, usłyszeli znacznie wyraźniej:
- Idźcie do kapsuły. Musisz... Zebrać wszystkich... Mgła... - Clarke pewnym, choć i słabym głosem powtarzała cały czas to samo.
Było bardzo źle.
Octavia krótko spojrzała na brata niebieskimi oczami. Była ewidentnie zaniepokojona jak na kogos, kto nie miał zbyt dobrego startu z córką Kanclerz. Zaczęła pytać o jej stan zdrowia i odległość od obozu, kiedy Bellamy, nagle obudzony i wciągnięty na powrót do rzeczywistości, wyszedł z namiotu, krzycząc:
- Wszyscy do środka! Żrąca mgła! Już!
Nie musiał mówić dwa razy. Odsunął się od wejścia moment przed falą ogarniętych strachem ludzi. Spojrzał na horyzont, na las, na miejsce migania. W tym miejscu ledwie zauważył mgłę. Wyglądała stąd jak żółta kropka.
Choć oczywistym było, że zapowiadała piekło.
Dreszcz przeszedł mu po plecach, ostatni raz patrząc na horyzont.
Wrócił do środka i zaczął opanowywać Delikwentów w chaosie takim, jak za pierwszym razem. Różnica tkwiła w tym, że teraz było ich o trzy osoby mniej. Z czego jedna wciąż żyła.
Czuł czerń zakradającą się do jego umysłu. Jakby ktoś niespodziewanie zdradził mu zakończenie książki. To brutalne i niezmienne.
Spuścił dźwignię, gdy wszyscy byli już w środku. Po chwili wejście zamknęło się z hukiem.
Wzrok Bellamy'ego powędrował do miejsca, w którym wcześniej stała jego siostra. Wciąż tam była, mówiąc szybko do walkie-talkie i trzymając się za głowę. To nie polepszyło jego samopoczucia.
Gdy ruszył w jej stronę, przestała się ruszać, z szeroko otwartymi oczami patrząc na krótkofalówkę. Potem spojrzała na Bellamy'ego.
Stanął u jej boku i wziął urządzenie z rąk siostry.
- Clarke. Odezwij się. Tu Bellamy. Słyszysz mnie? Odezwij się. Clarke.
Kiedy poczuł rękę na ramieniu i spojrzał na Octavie, zobaczył, jak delikatnie kręci głową. Mimowolnie puścił przycisk.
Otoczyła ich cisza.
Patrzył na urządzenie, jak na coś nierzeczywistego. Wyrwanego z normy. Surrealistycznego.
Mgła była u niej już od dłuższego czasu, a namiot i tak nie powstrzymałby żrącego obłoku przed dostaniem się do środka.
Otoczyła ich cisza.
****
Od autorki: Mam nadzieję, że nieco perspektywy Bellamy'ego było dobrym pomysłem! Dziękuję za wszelkie wyświetlenia i kolejny rozdział zobaczycie za cztery dni, czyli 14.02! Tak na Walentynki. Pozdrawiam i zachęcam do głosowania pod rozdziałami i zostawiania komentarzy!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top