Threeshot - Remember me pt. 2

Ailey.

Ailey, Ailey, Ailey.

Moje myśli w kółko i w kółko powtarzały to imię przez cały kolejny dzień. Chodziłem korytarzami jak we śnie, wszystkie czynności wykonywałem niemalże bezwiednie, z trudem skupiałem się na czymkolwiek – ale jednocześnie czułem się całkowicie inaczej niż dotąd. Chodziłem inaczej, oddychałem inaczej. Tępy ból głowy nie ustawał, ale miałem wrażenie, że i on się zmienił – że wszystko zmieniło się z tym snem, z tym imieniem. Od miesięcy nie myślałem tak intensywnie, nie przetrząsałem resztek moich wspomnień z taką desperacką wręcz dokładnością.

Czy to mogło być to imię, jej imię? Dziewczyny, którą widuję w każdym moim koszmarze od prawie dwóch lat? Dlaczego nie słyszałem go nigdy wcześniej? Dlaczego Azariah nigdy go nawet nie wspomniał?

Za każdym razem, gdy go widziałem, krew zaczynała się we mnie buzować, obsesyjne myśli dosłownie pchały mnie, żebym z nim porozmawiał, wymusił na nim odpowiedź na te wszystkie pytania, które rozsadzały mnie od środka – ale nie byłem w stanie się na to zdobyć. Nie wiedziałem, dlaczego, czego się tak naprawdę boję – braku odpowiedzi czy samej odpowiedzi – ale jakaś irracjonalna część mojego umysłu tworzyła blokadę, której nie potrafiłem przekroczyć.

To imię było jedyną częścią mojej przeszłości, którą udało mi się znaleźć. Jedyną drobinką pośród echa wspomnień, cieni wydarzeń, których nigdy nie odzyskam. Być może po prostu panicznie bałem się wypuścić je z rąk, powierzyć komuś innemu, odebrać mu znaczenie. A być może bardziej przerażało mnie to, że może tak naprawdę nic nie znaczyć, niż nieświadomość, w której tkwiłem.

Bo ta nieświadomość była najbardziej znajomą rzeczą w moim życiu. A jej ból był jedynym, do którego dałem radę się przyzwyczaić.



Na trening stawiłem się niemalże bezwiednie, jakby moje ciało na autopilocie zaprowadziło mnie do sali walk; uświadomiłem sobie gdzie się znajduję dopiero, gdy dobiegł mnie okrzyk Indry zwołujący Wonkru do zbiórki.

Zamrugałem i potrząsnąłem głową, usiłując przywrócić się do porządku – a gdy w końcu ruszyłem za innymi na środek sali, niespodziewanie ktoś z dużą siłą potrącił mnie w ramię, mijając mnie. Potknąłem się, w ostatniej chwili odzyskując równowagę – ale stłumiłem w sobie pełen pretensji okrzyk, gdy dostrzegłem burzę ciemnych włosów i znajome, kipiące energią kroki. Dziewczyna nie obrzuciła mnie nawet spojrzeniem, ale byłem na milion procent pewien, że zrobiła to celowo.

Ustawiła się w rzędzie najbliżej Indry, tak, że widziałem ją mimowolnie przez cały czas, gdy obserwowałem pokazywane przez instruktorkę skomplikowane ciosy i manewry mieczem. Dotarło do mnie, że wczoraj o tej porze usiłowałem zatrzymać ją na korytarzu, jakimś cudem myśląc, że to Ailey.

Że to...

Zmroziło mnie na moment. Że to dziewczyna ze snów. Nie wiesz, czy to jej imię, poprawiłem się natychmiast w myślach, ale i tak serce zaczęło mimowolnie bić mi mocniej. Zacisnąłem pięści. Dlaczego ja sam to sobie robię, do cholery?

– Rhyde, walczysz z Hayley. Borrick, jesteś z Xavierem – dobiegł mnie jak spod wody głos Indry; nie zauważyłem nawet, że zaczęła chodzić po sali i wyznaczać pary. Nie zdążyłem nawet się rozejrzeć w poszukiwaniu znajomych twarzy tych, z którymi zwykle trenowałem, gdy usłyszałem: – James, ty z Nadią.

Zamrugałem, nie wiedząc, o kim mówi, kiedy nagle dostrzegłem, jak dziewczyna o ciemnych włosach odwraca się do Indry z oburzeniem na twarzy, a kiedy mentorka zupełnie ją zignorowała, przeniosła ogniste spojrzenie na mnie. Poczułem, jak żołądek wypełnia mi się czymś lodowatym – a gdy Ziemianka z równą furią, jak wcześniej, ruszyła w moją stronę, resztką sił powstrzymałem się, żeby nie wybiec z sali.

Nadia. Ładne imię, przemknęło mi przez myśl mimowolnie, za co natychmiast ostro się kopnąłem. Jasne. Ciekawe, czy nadal będzie takie ładne, jak przeszyje mnie mieczem na pół.

Indra właśnie mijała mnie, rozdając przytępioną odpowiednio do ćwiczeń broń; już wyciągałem rękę po swój przydział, kiedy dziewczyna – Nadia – wepchnęła się bezceremonialnie przede mnie i wybrała największy z możliwych mieczy, nawet nie mrugnąwszy na widok spojrzenia Indry. Zanim zdążyłem choćby otworzyć usta, by coś powiedzieć, ruszyła w wolny koniec sali, jakbym zupełnie nie istniał.

Nie miałem już innego wyboru. Chwyciłem kolejny, niestety wyraźnie mniejszy z mieczy, i podziękowawszy sedzie ruszyłem powoli w jej stronę. Czekała, nie patrząc na mnie; ciemne włosy przesłaniały jej twarz. Była wtedy tak uderzająco podobna do Ail– do dziewczyny ze snów, że z trudem panowałem nad biciem swojego serca.

Jesteś zupełnym idiotą, usłyszałem głos w głowie, gdy stanąłem niepewnie naprzeciw niej z uniesioną bronią.

A kiedy dwie sekundy później, bez najmniejszego ostrzeżenia, zaatakowała mnie z pełną mocą, musiałem przyznać mu rację.

– Hej! – w ostatniej chwili zablokowałem cios, zanim ostrze jej miecza dosięgło mojej głowy. Ziemianka zignorowała to zupełnie i kontynuowała atak, usiłując jednocześnie kopniakiem podciąć mi nogi.

Chociaż dopiero co czułem się, jakbym miał nie wytrzymać i uciec, teraz głos zabrała adrenalina – i zacząłem bronić się z o wiele większą wprawą i odwagą, niż sądziłem. Wyczułem szybko, że dziewczyna się tego nie spodziewała. Bezskutecznie usiłowała powalić mnie na ziemię, jej oczy z sekundy na sekundę płonęły coraz silniejszą furią.

Krew huczała mi w głowie, gdy odpierałem jej kolejne ciosy, coraz bardziej desperackie, coraz mniej precyzyjne – przez co miałem coraz wyraźniejsze szanse wygranej. W ferworze walki nie widziałem, co się dzieje dookoła mnie, ale docierały do mnie echa głosów. Chyba ktoś nas dopingował, krzyczeli słowa, których nie rozumiałem.

Dziewczyna wydawała się być nimi tylko coraz bardziej rozjuszona, ale nie pomagało jej to w precyzowaniu ciosów. Potknęła się i kiedy odepchnąłem ją tak, że niemal upadła, odniosłem wrażenie, że w jej oczach widzę łzy.

Wydarzyły się wtedy dwie rzeczy.

Pierwsza – ten widok wyrwał mnie z transu na tyle, że nie zabezpieczyłem się przed kontratakiem i dwie sekundy później uderzyłem całym ciałem o ścianę.

Druga – zanim pozbawiony tchu upadłem na ziemię, w ostatniej chwili przetoczywszy się na bok, by uniknąć ciosu jej ostrza, przemknęła mi przez głowę irracjonalna myśl, jak niezrozumiale piękna ta dziewczyna wydaje się w walce. Jak niespotykana jest jej siła, jej czysty gniew, którego źródła i powodu nie jestem w stanie pojąć – a który wycelowany jest przecież prosto we mnie.

Wow. A więc jestem bardziej popieprzony, niż sądziłem.

Świst stali rozległ się tuż przy moim uchu, kiedy Nadia z głośnym krzykiem usiłowała wbić miecz w posadzkę, jedynie uderzając przy tym sama siebie. Znieruchomiałem na ziemi, patrząc, jak gwałtownym ruchem rzuca swoją bronią o ścianę – i wybiega z sali, pozostawiając za sobą głuchą ciszę.

Poczułem, jak już sekundę później kierują się na mnie dosłownie wszystkie spojrzenia. Podniosłem się, nadal oddychając z trudem; dopiero wtedy dotarło do mnie, jak bardzo wszystko mnie boli, a metaliczny posmak w ustach oznacza, że krwawi mi warga od jej ciosu. Od intensywności walki i ilości wgapionych we mnie ludzi zaczynało kręcić mi się w głowie. Właśnie pokazałeś, jak żałosny jesteś, zadźwięczało w moich uszach. Właśnie wszyscy uznali cię za durne zero. Nie pierwszy raz.

Niepohamowany wstyd rozlał się rumieńcem po całej mojej twarzy. Zanim zdążyłem zrobić cokolwiek, Indra przecisnęła się przez zgromadzonych i nieznoszącym sprzeciwu tonem kazała wszystkim wrócić do ćwiczeń. Czułem na sobie jej ciemne oczy i z całej siły zmusiłem się, by w nie nie spojrzeć, wiedząc dokładnie, co zobaczę. Litość.

W tamtej chwili miałem serdecznie dosyć wszystkiego. A najbardziej litości.

Więc zanim dobiegł mnie jej głos, obróciłem się na pięcie i ruszyłem biegiem w tym samym kierunku, co Nadia.

Nie wiedziałem, co robię, co czuję; chaos w mojej obolałej głowie nie pozwalał mi się zatrzymać. Byłem pewien tylko jednego – że cokolwiek się dzieje, nie może być tak dalej. Że muszę to zakończyć, chociaż nie mam pojęcia, jak.

Ku mojemu zdziwieniu, nie musiałem iść długo. Usłyszałem jej cichy płacz już w kolejnym z rozwidleń korytarza.

Na początku nie miałem pojęcia, skąd może dochodzić – ale kiedy tylko usłyszała moje kroki, wyskoczyła z wnęki, która była jej kryjówką, i nie obejrzawszy się nawet ruszyła przed siebie.

– Stój! Nadia, proszę! – tym razem nie mogłem biec; ból w lewej nodze powoli stawał się dotkliwy, w miarę, jak moje ciało pozbywało się ferworu walki. Nie zwolniła marszu nawet odrobinę, jej postać oddalała się coraz bardziej. Wiedziałem, że jej nie dogonię – więc desperacja szybko przejęła nade mną kontrolę.

– Nadia! Zatrzymaj się! – echo mojego krzyku odbiło się od metalowych ścian. – Do cholery, dlaczego tak bardzo mnie nienawidzisz?

Z ulgą dostrzegłem, że jej sylwetka powoli nieruchomieje. Przyspieszyłem kroku, świadomy, że mam tylko tę jedną szansę.

– Jeśli... Jeśli znałem cię wcześniej, jeśli coś ci kiedyś zrobiłem... Przepraszam, dobra? Przysięgam, że nie wiem, co to było, ale...

Przerwało mi głośne prychnięcie. Dziewczyna zatrzymała się, ale nadal stała do mnie plecami.

– Nie wiesz – wycedziła. Miała niższy głos niż Ail– niż się spodziewałem. – Jakie to łatwe. Przyjemne. Nie wiem, n i e p a m i ę t a m.

W jej cichym głosie wyczuwałem coś bardzo niebezpiecznego – ale nie cofnąłem się, bo nagle wezbrała we mnie szczera złość.

– Nie wierzysz mi? Serio? Myślisz, że da się być na tyle popieprzonym, żeby to sobie wymyślić? – zrobiłem krok w jej stronę, coraz bardziej podnosząc głos. – Myślisz, że to takie super nie wiedzieć nic o sobie, nie rozumieć, czemu jestem przez tylu ludzi traktowany jak...

– Zabójca? – obróciła się gwałtownie w moją stronę. Jej oczy płonęły jeszcze jaśniej, niż w czasie walki. – Dla mnie bardziej morderca.

Serce zamarło mi w piersi. Znajomy ból głowy nagle zaczął odzywać się gdzieś z tyłu mojej czaszki. Przez sekundę znów poczułem, jakbym nie znajdował się tam, gdzie jestem, i musiałem zacisnąć pięści z całej siły, żeby się opanować.

Nie. Nie wierzę jej. Nie mogę jej wierzyć.

Ale... muszę się w końcu, kurwa, dowiedzieć, co się wydarzyło.

Wziąłem oddech z trudem.

– Azariah nigdy nie powiedział mi, że... – głos zadrżał mi lekko. – że zrobiłem coś takiego.

– Nasz haihefa cię chroni – wysyczała w odpowiedzi, podchodząc bliżej. – I to jedyny powód, dla którego jeszcze żyjesz. A akurat ja nie boję się króla, więc powiem tylko raz, żebyś trzymał się ode mnie z daleka, nomonjoka.

Mimowolnie zerknąłem za siebie. Jeśli ktoś usłyszałby, że Nadia uznaje innego władcę niż Blodreina, mogłaby skończyć martwa na arenie. Ale wspomnienie naszej walki i niepokojący błysk w jej zapuchniętych od łez oczach dawały mi do zrozumienia, że niewiele by ją to obeszło.

Poczułem ucisk w miejscu serca. Jak bardzo ta dziewczyna musi być zrozpaczona?

Wziąłem głęboki oddech. Nie miałem pojęcia, jak to rozegrać, nienawiść do mnie wręcz promieniowała z niej całej. Nie miałem żadnej pewności, że powie mi prawdę – ale przecież jednocześnie od prawie dwóch lat nie mogę doprosić się jej usłyszenia od jedynej osoby w całym bunkrze, której na mnie zależy.

Spojrzałem Nadii w oczy.

– Wiem, że nie przestaniesz mnie nienawidzić. Chcę tylko wiedzieć... – wypuściłem z trudem powietrze. – Muszę się dowiedzieć, co zrobiłem. Jak na to zasłużyłem. – głos mimowolnie zaczyna mi drżeć. – Kogo... kogo zamordowałem.

Dziewczyna przez chwilę wyglądała, jakby nadal chciała mnie uderzyć, ale chyba dostrzegła w końcu w moim spojrzeniu, że nie kłamię. Zaklęła pod nosem po ziemiańsku i odwróciła się, jakby nie mogła dłużej nie mnie patrzeć.

W milczeniu obserwowałem, jak chodzi w tę i z powrotem wzdłuż ściany, tocząc wewnętrzną walkę. Jej twarz była tak pełna emocji, że nie miałem pojęcia, czy za chwilę rzuci się na mnie z pięściami, ucieknie czy uderzy głową w ścianę.

W końcu zacisnęła pięści i stanęła przede mną z uniesioną głową. Wszystko we mnie zadrżało na widok łez w jej oczach.

– Jak możesz nie pamiętać drogi do bunkra? Jak możesz, do cholery, nie pamiętać Pustkowia? – pretensję w jej głosie zagłuszała rozpacz wykrzykiwanych przez nią słów. – Haihefa zmarnował na was cztery miejsca. Cztery. Miejsca. Dla dzieciaków obcego kru i dwojga pieprzonych Ludzi z Nieba. Te miejsca były dla n a s. Dla n a s z e g o rodu. Mógł je zająć mój ojciec, moja siostra, gona, którego kochałam... – urwała na moment, gdy łzy popłynęły po policzkach. – Mieli je zająć Podakru. Ale zajęliście je wy.

Postąpiła kolejny krok w moją stronę, tak, że zacząłem mimowolnie cofać się pod ścianę. Czułem pulsowanie krwi w moich uszach, próbując uświadomić sobie, co właśnie usłyszałem – i z każdym jej słowem ból gdzieś w mojej głowie zaczynał się niemiłosiernie nasilać.

– To przez was, dokładnie przez was, te miejsca zostały zmarnowane – głos Nadii nabierał na sile i wściekłości, im bliżej mnie podchodziła. – Ten wybuch na Pustkowiu mógł zabić nas wszystkich. Wy i ten jeździec, ich ojciec, podobno Heda na ich terenach... Wszyscy wy naraziliście całe moje kru. I wiesz, co jest, kurwa, najzabawniejsze? – parsknęła głośno, chociaż nie dało się dostrzec w jej oczach ani krzty rozbawienia.

Pokręciłem głową niemalże bezwiednie. Nie rozumiałem niczego z jej słów, a mimo to czułem, jak cały się trzęsę, jakby moje ciało było świadome, co za chwilę powie.

– Wszyscy poza tobą i tak zginęli, wiesz? Narazili nas wszystkich i zginęli... on i dzieci w wybuchu, a tą całą Skaikru, dla której tyle zrobiłeś, znaleźli martwą kilka dni po Praimfayi – skrzywiła się. – Wpuścili cię z nią do bunkra, a m o i ludzie, ludzie, których kochałam, zostali tam, zostali c a ł k i e m s a m i, by umrzeć w ogniu!

Krzyk Nadii rozrósł się echem po całym korytarzu, wypełnił moją pulsującą bólem czaszkę. Chciałem od niego uciec, chciałem biec, biec i biec, jak najdalej od jej słów – ale nie byłem w stanie nawet drgnąć. Także wtedy, gdy jej przepełniona wściekłością twarz znalazła się tuż przed moją.

– To wy ich zabiliście. To t y ich zabiłeś – wysyczała. – I minęły prawie dwa lata, kiedy ty n i e p a m i ę t a s z, dlaczego wszyscy cię nienawidzą, a ja przez cały ten czas próbuję sobie z tym poradzić i unikam cię jak ognia, bo nadal nie mogę nawet rozwalić ci łba, żeby poczuć, że za to zapłaciłeś.

Uczucie, że nie należę do swojego ciała, powróciło z potrójną mocą. Świat zniknął mi sprzed oczu, zastąpiony przez urywki zdarzeń, cienie dźwięków i zapachów – momenty, które zostały mi wydarte przed laty. Wszystko zawirowało wokół mnie i nagle dobiegł mnie czyjś płacz. Dopiero po dłuższej chwili zorientowałem się, skąd dobiega.

To ja płakałem. A Nadia stała i patrzyła.

– Czy to... Czy to prawda? – roztrzęsiony głos, jednocześnie mój i obcy, odbił się głucho od metalowych ścian. – Dlaczego... Kim oni byli, dlaczego... Dlaczego ja ich nie...

Czułem, jak się rozlatuję, jak wszystko, co próbowałem trzymać z daleka od siebie, zaczyna rozrywać mnie kawałek po kawałku. To było silniejsze ode mnie, przejęło nade mną całkowitą kontrolę. Tak bardzo chciałem wiedzieć, tak desperacko chciałem p a m i ę t a ć...

Dlaczego czuję się tak, jakby mówiła prawdę? Dlaczego gdzieś we mnie tkwi niezrozumiała świadomość, ból, którego nie rozumiem – i dlaczego teraz płaczę, płaczę jak małe dziecko, i nie mogę przestać?

Nadia milczała dalej, patrząc, jak siadam na podłodze, próbując się uspokoić. Nie byłem w stanie unieść na nią wzroku. Nie obchodziło mnie, co myśli, jaką satysfakcję musi czuć, jak bardzo będzie wyśmiewać mnie przez całe tygodnie.

Nie spodziewałem się tego, co powie, zanim obróci się na pięcie i zniknie za zakrętem.

– Azariah powiedział, że ją kochałeś. I że miała na imię Ailey.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top