10 - The Asylum pt. 2
– Nawet nie wiesz, jak się martwiłam – głos Przywódczyni był pełen emocji, całkowicie różny od łagodnego tonu, który słyszałam u niej dosłownie minutę temu. – Nie było was od trzech dni, Kratya już chciała wysyłać po was ludzi...
– Jak zwykle nas nie doceniasz. Przecież wiesz, że nie pozwoliłabym Nashowi zrobić niczego głupiego – rzuciła lekko Risa w odpowiedzi, odsuwając się, by spojrzeć Elisei w oczy. – Nikt nas nie zauważył, możesz być pewna.
– Jeśli ten przeklęty Benjamin nie naprawi w końcu zestawu mówiącego, nigdzie cię już nie puszczam – zagroziła jej z powagą dziewczyna, ale sekundę później jej twarz znów rozświetlał uśmiech. – Tęskniłam za tobą.
– Ja za tobą też. – ciemnobrązowe oczy Risy zabłysły wyjątkowym światłem – takim, jakie widziałam u niej tylko raz w życiu.
Kiedy ponad pięć lat temu patrzyła w oczy Zarina.
Stałam nieruchomo na środku korytarza i patrzyłam zszokowana na tę scenę, nie mając pojęcia, jak się zachować – zupełnie się tego nie spodziewałam. Risa i Elisea wyglądały, jakby całkowicie zapomniały o naszej obecności; dopiero gdy Kael i Shaelyn, zupełnie nieświadomi tego, co się dzieje, puścili moje ręce i zaczęli gonić się po korytarzu od jednego okna do drugiego, uświadomiły sobie, że cały czas na nie patrzę.
– Ailey, ja... – Risa odsunęła się szybko od Elisei i podeszła do mnie z przepraszającym, lekko nerwowym uśmiechem. – Przepraszam, że nie mogłam inaczej, ale sama rozumiesz, etykieta przy Przywódcach. – gdy Ziemianka stanęła obok niej, chwyciła ją za rękę i obie spojrzały mi w oczy. – Teraz mogę was sobie właściwie przedstawić. Ailey, to jest Elisea, niegdyś kom Azgeda... a od niedawna Przywódczyni Azylu.
– Bardzo wiele dobrego o tobie słyszałam, Ailey kom Skaikru. Naprawdę cieszymy się, że do nas trafiłaś – Elisea chwyciła mnie za przedramię w ziemiańskim powitaniu. Otworzyłam szerzej oczy, gdy usłyszałam tytuł, którym mnie nazwała, i przeniosłam pełen pretensji wzrok na Risę.
– Spokojnie, Ailey, tutaj naprawdę nie musisz tego ukrywać. Sama słyszałaś, nie pytamy o przeszłość – uśmiechnęła się do mnie uspokajająco. – Elisea wie, kim jesteś i zapewniam cię, że możesz jej całkowicie zaufać.
– Wiem, że Kratya i Hiram mogą być... onieśmielający – zaczęła jasnowłosa Ziemianka, na co Risa uśmiechnęła się pod nosem – Ale są po prostu ostrożni. Jeśli chcemy utrzymać Azyl, nie możemy pozwolić sobie na błędy. Liczę, że przyjęcie was tutaj nim nie będzie, bo niełatwo było ich przekonać. – słowa Elisei brzmiały poważnie, ale jej w oczach nadal widziałam radosne iskierki.
Zanim zdążyłam cokolwiek odpowiedzieć, Kael wbiegł między nas, uciekając przed goniącą go z radosnym piskiem Shaelyn. Krzyknęłam za nimi ostro, żeby się natychmiast uspokoili, ale Przywódczyni jedynie pokręciła ze śmiechem głową.
– Chodźmy już do waszej kabiny. Dzieciaki na pewno muszą być głodne.
* * *
Niewielki pokoik o białych ścianach, do którego zaprowadziły nas Ziemianki, wyposażony był w dwa łóżka, niewielką szafę i stół oraz łączył się z miniaturową łazienką. Kiedy zobaczyłam w niej prawdziwą, działającą umywalkę, toaletę i prysznic, roześmiałam się i rozpłakałam jednocześnie.
Wszystko było tak przerażająco podobne do Arki – do mojego dawnego życia, które przez tyle czasu byłam pewna, że utraciłam bezpowrotnie. Minęło jedynie pięć lat, a miałam wrażenie, jakbym całą wieczność nie widziała tak prostych urządzeń, jak zlew czy toaleta. Fakt, że działają tutaj cały czas, w tym ogromnym, ukrytym przed światem podziemnym bunkrze – w dodatku rządzonym przez Ziemian – nadal był dla mnie całkowicie nierealny. Kilka razy musiałam się uszczypać, żeby upewnić się, że nie śnię.
Kiedy tylko przyniesiono nam przepyszną kolację, złożoną z sarniego mięsa i świeżego chleba, Risa i Elisea zostawiły nas na chwilę, żebyśmy mogli się oporządzić. Wszyscy troje byliśmy tak wyczerpani, że najchętniej od razu położylibyśmy się w tych zachwycająco miękkich łóżkach – ale kolana Kaela nadal uwalane były w krwi, a na brodzie Shaelyn widniało spore rozcięcie. Sama dopiero zdjąwszy kurtkę zauważyłam, jak posiniaczona i poobdzierana jestem.
Zdjęłam więc pospiesznie z dzieci brudne ubrania i zaprowadziłam do łazienki. Nigdy w życiu nie sądziłam, że przyjdzie dzień, w którym nauczę je korzystać z prysznica. Byłam w takim szoku, że przepłakałam całkowicie obie te czynności, kiedy dzieci chlapały się czystą wodą w najlepsze i z zachwytem odkręcały i zakręcały kurki, podziwiając ich działanie.
– Mamo, jak oni to zrobili, ten prysz-nic? Czemu u nas w domu nie było czegoś takiego? – spytał Kael, gdy wycierałam ich po wyjściu z wody. – Jak wrócimy do domu, powiemy nontu, żeby takie zrobił, dobrze? Jak pokażę chłopakom, to wszyscy będą takie chcieli! Zgadzasz się, mamo, prawda? Zgódź się!
– Tak, kochanie – odpowiedziałam łamiącym się głosem. – Powiem nontu. Na pewno.
– Mamo, czy płaczesz, bo szczypią cię oczy od tego pachnącego mydła? – chłopiec ujął moją twarz w swoje małe rączki. – Bo mnie też szczypało, wiesz? Na nóżkach. Ale nie płakałem, bo zaraz przestało!
Uśmiechnęłam się do niego blado i otarłszy pospiesznie policzki z łez, pocałowałam go w czoło.
– Jesteś bardzo dzielny, kochanie. Pomóż Shae się ubrać i chodźcie, zrobię wam opatrunki.
Gdy wyszłam z łazienki, rozległo się delikatne pukanie do drzwi i do środka wsunęła się Risa z niewielką torbą na ramieniu.
– Tu macie wszystkie potrzebne rzeczy – wręczyła mi ją. – Nowi zawsze dostają darmowy pakiet, ale każdy następny otrzymuje się za przepracowane godziny. Stara handlarka z Trikru prowadzi na dole całkiem niezłą kofgedę, oczywiście, jeśli umiesz się targować. – puściła do mnie oko z uśmiechem.
Podziękowałam jej i zaniósłszy dzieciom czyste ubrania do łazienki, zaczęłam wypakowywać kolejno nowe skórzane kurtki, grzebienie, maści lecznicze – ale wtedy dotarło do mnie coś, co przez szok wywołany Azylem całkowicie wyleciało mi z pamięci.
– Mój koń! – natychmiast rzuciłam się w stronę drzwi. – Risa, przecież mój koń, miecz Theo i wszystkie rzeczy, one zostały...
– Nasi ludzie znaleźli wszystko – przerwała mi dziewczyna, chwytając mnie za rękę, zanim zdążyłam wybiec z pokoju. – Twój gapa jest bezpieczny z naszymi zwierzętami. Jeźdźcy na pewno już dawno się nim zajęli.
– A miecz? To miecz Hedy, nie mogę się nigdzie bez niego ruszyć! – mój głos zabrzmiał wręcz piskliwie. To wszystko, co mi po nim zostało, krzyczały moje myśli. Jedyna pamiątka, gdybym miała go już nigdy nie zobaczyć.
– Spokojnie, Ailey – Risa posadziła mnie łagodnie na łóżku. – W Azylu nie można mieć przy sobie broni, to wbrew przepisom bezpieczeństwa. Miecz jest bezpieczny, zabrałam go. Nikt ci go nie odbierze, obiecuję.
Skinęłam głową i wzięłam głęboki oddech, żeby się uspokoić. Risa zlustrowała uważnie wzrokiem moją twarz, zatrzymując się na opuchniętych od łez oczach.
– Hej – chwyciła mnie za rękę. – Jesteście tutaj bezpieczni. Naprawdę. Już wszystko będzie dobrze.
Spróbowałam się uśmiechnąć, ale wyszło mi to bardziej jak grymas, kiedy do moich oczu znów napłynęły łzy. Dopiero teraz zaczynałam odczuwać na sobie cały ciężar wydarzeń nie tylko ostatnich godzin, ale i dni.
– Powtarzam to dzieciom cały czas, wiesz? – nie potrafiłam ukryć goryczy w swoim głosie. – Naprawdę chciałabym w to uwierzyć.
Wzrok Risy posmutniał – ale zanim zdążyła odpowiedzieć, Kael i Shaelyn wyszli z łazienki, ziewając cicho i z trudem stawiając kroki ze zmęczenia. Bez słowa wzięłam oboje na ręce i posadziłam na krzesłach, by opatrzyć ich rany.
– Pomożesz mi? – rzuciłam przez ramię do przyglądającej nam się niepewnie Risy. – Potrzebuję pomocy z bandażem.
Twarz dziewczyny pojaśniała nieco, gdy skinęła głową i podeszła do nas, by uklęknąć obok mnie. Shaelyn instynktownie wtuliła się w moje ramię, nadal nieufna, ale Kael zaczął przyglądać się dziewczynie z wyraźnym zainteresowaniem.
– Nontu mówił, że zaginęłaś – wypalił, kiedy Risa przyłożyła ostrożnie opatrunek do jego obdartego kolana. – I że nikt cię nigdy nie odnalazł.
Natychmiast skarciłam go wzrokiem, ale dziewczyna jedynie roześmiała się cicho.
– To prawda, zaginęłam. Ale potem odnalazłam się tutaj, w Azylu – odpowiedziała lekko. Uśmiechnęłam się do niej z wdzięcznością. Dostrzegłam wyraźnie zachwyt w jej oczach, gdy patrzyła na moje dzieci – jakby były dwoma małymi cudami świata, które właśnie udało jej się odkryć. W końcu to jej bratankowie, krew z jej krwi. Jej prawdziwa, może i jedyna rodzina, przemknęło mi przez myśl.
– Byłaś tu cały czas? – dociekał Kael, machając beztrosko nogami, gdy z trudem próbowałam zawiązać jego bandaż. – To ty zrobiłaś te magiczne rury z wodą? Powiedziałem już nomon, że też chcę takie zrobić, jak wrócę do domu. Nauczysz mojego tatę, jak wrócisz z nami?
Wstrzymałam oddech. Uśmiech Risy zbladł nieco, ale, ku mojej uldze, kiwnęła potakująco głową.
– Oczywiście, że nauczę. Wiesz co? – w jej oczach rozbłysły tajemnicze iskierki. – Jeśli będziesz chciał, zabiorę cię jutro do Sali Maszyn i sam zobaczysz, jak to wszystko działa. Mogę pokazać wam cały Azyl.
Kael uśmiechnął się szeroko i klasnął w dłonie.
– Tak, tak, chcę iść! Nomon, możemy iść z ciocią Risą, prawda?
Zobaczyłam, jak na widok entuzjazmu na twarzy chłopca oczy Risy wypełniają się łzami – jakby właśnie usłyszała od niego najpiękniejsze słowa na świecie. Uśmiechnęłam się i zmierzwiłam mu radośnie włosy.
– Oczywiście, że tak, kochanie – odpowiedziałam. – Ale teraz czas już spać. Chodź, Shae – wzięłam wtuloną we mnie dziewczynkę na ręce i zaprowadziłam oboje do łóżka. Kątem oka dostrzegłam, że Risa ociera ukradkiem oczy, i uśmiechnęłam się jeszcze szerzej.
Znalazłszy na ścianie przycisk zmniejszający natężenie światła, opatuliłam dzieci pachnącą, cudownie miękką kołdrą i pocałowałam na dobranoc każde z osobna.
– Ai hod yu in, nomon – wyszeptała Shaelyn, zamykając oczka. Poczułam, jak przyjemne ciepło rozlewa się po całym moim ciele.
– Ai hod yo in feva. Reshop – odszepnęłam i z czułością pogłaskałam oboje po głowie. Widok uśmiechów na ich czystych, spokojnych twarzach był wynagrodzeniem za wszystkie trudy i poświęcenia, które musiałam dla nich znieść.
Zadrżałam mimowolnie na samo wspomnienie szaleńczego biegu za Kaelem po ciemnym, pełnym niebezpieczeństw lesie. To nadal całkowicie nierealne, że zaledwie kilka godzin po jednym z najstraszniejszych momentów w moim życiu znaleźliśmy się wszyscy w ciepłych łóżkach, w bezpiecznym, pancernym bunkrze głęboko pod powierzchnią ziemi. Gdybym nie znalazła wtedy Kaela...
Potrząsnęłam głową. Nie chciałam nawet myśleć, co wtedy.
– Świetnie mówisz – dobiegł mnie cichy głos Risy, gdy upewniwszy się, że dzieci zasnęły, podniosłam się i na palcach przeszłam do swojego łóżka.
– Staram się – odpowiedziałam, uśmiechając się blado. Dziewczyna odsunęła się, by zrobić mi miejsce, i razem usiadłyśmy na miękkiej kołdrze, wpatrzone w swoje pogrążone w półmroku twarze.
– Mówię szczerze, na pewno każdy teraz wziąłby cię za jedną z nas. Nic dziwnego... w końcu nią jesteś – uśmiechnęła się lekko. – Nadal pamiętam, jak uczyłam cię pierwszych słów trigedaslengu w wiosce.
Roześmiałam się cicho i westchnęłam.
– A ja nadal pamiętam, kiedy spotkałyśmy się po raz pierwszy. Miałam wrażenie, że byłaś jedyną osobą, która chciała mnie w tej wiosce. I chyba tak było – wyznałam, patrząc na nią z nagłym rozczuleniem. – Bardzo za tobą tęskniłam, Risa. Nawet nie wiesz jak.
– Ja za tobą też, Ailey. Bardzo. – Risa uścisnęła pokrzepiająco moją dłoń, po czym spojrzała na mnie z ukosa z rozbawieniem w oczach. – Poza tym... śmiem jednak twierdzić, że Theo chciał cię wtedy w wiosce bardziej niż ja.
Uśmiechnęłam się smutno – ale ten uśmiech szybko zniknął, gdy poczułam, jak na dźwięk jego imienia powraca bolesny ucisk w żołądku. Risa zauważyła to i natychmiast spoważniała.
– Ailey... Gdzie jest mój brat? Dlaczego tu jesteście, sami, tak daleko od stolicy? – jej spojrzenie stało się tak boleśnie przenikliwe, jak Theo, gdy usilnie próbował się czegoś dowiedzieć. – Wiem, że nie jesteście tu bez powodu. Coś się stało. Coś... coś złego. – wzięła głęboki oddech. – Musisz mi powiedzieć, Ailey.
Z najwyższym trudem spojrzałam jej w oczy, czując, jak ucisk w klatce piersiowej staje się nie do zniesienia.
– Nie wiem, gdzie jest Theo. Nie wiem... czy w ogóle gdzieś jest. – głos mi się załamał. – Bo... bo masz rację. W stolicy stało się coś bardzo, bardzo złego, Risa.
Opowiedziałam jej całą historię, od samego początku, nie omijając żadnych bolesnych szczegółów. Mówiłam i mówiłam, czując, jak strumienie długo powstrzymywanych łez spływają mi po policzkach. Risa była w tamtej chwili moją jedyną spokojną ostoją w samym środku chaosu – jedyną osobą, przy której mogłam wreszcie zburzyć swoje mury i choć przez chwilę znów poczuć się na tyle bezpiecznie, by wyrzucić wszystko z siebie.
Gdy zobaczyła, że nie jestem już w stanie mówić dalej, bez słowa przygarnęła mnie do siebie – i płakałyśmy razem, po raz pierwszy od tak wielu lat. Musiałam być silna i twarda tyle czasu, że kiedy w końcu pozwoliłam sobie na rozklejenie się, nie byłam w stanie się opanować. Czułam, jak wraz ze łzami ulatują ze mnie wszystkie emocje – cały ból, strach, wyczerpanie i rozpacz, które dusiłam w sobie przez tyle długich dni i nocy. Dotarło do mnie, jak przeraźliwie samotna się dotąd czułam, zdana tylko i wyłącznie na siebie i swoje zdolności, gdy moim jedynym celem było utrzymanie moich dzieci przy życiu – i jak bardzo miałam już tego wszystkiego dość.
– Tak mi przykro, Ailey – szeptała Risa przez łzy, głaszcząc mnie uspokajająco po włosach. – Tak strasznie mi przykro. Nie zasłużyłaś na to. Nikt z was na to nie zasłużył.
– „Zasłużyć" to pojęcie względne – odpowiedziałam ponuro, otarłszy ślady łez z policzków. – Ale naprawdę cieszę się, że nas znaleźliście. Paradoksalnie, gdyby Kael nie wykrzyczał mi w twarz, jak beznadziejną matką jestem, być może nigdy byśmy się nie spotkały.
– Kael na pewno na tak nie myśli. I absolutnie nie jesteś beznadziejną matką – zaprzeczyła Risa stanowczo, odsuwając się, by spojrzeć mi w oczy. – Dziewczyno, jesteś najlepszą, jaką znam. Przebyłaś pół kraju, i to z dwójką małych dzieci, i poradziłaś sobie świetnie. Wszyscy żyjecie i macie się dobrze. Myślisz, że ilu dałoby sobie z tym radę? Jesteś prawdziwą gona, Ailey.
Uśmiechnęłam się blado na jej słowa.
– Już chyba kiedyś to od ciebie słyszałam.
Dziewczyna odwzajemniła uśmiech, a jej oczy zabłyszczały w półmroku.
– Jestem tego pewna tak samo teraz, jak byłam wtedy – odpowiedziała, ścisnąwszy mnie pokrzepiająco za dłoń. – Theo także był, od samego początku.
Drgnęłam na dźwięk jego imienia i poczułam, że dolna warga znów zaczyna mi drżeć niebezpiecznie.
– Risa... Czy myślisz, że on mi kiedykolwiek wybaczy?...
Mój głos nigdy dotąd nie brzmiał tak słabo i rozpaczliwie, jak w tamtej chwili. Risa ujęła moją twarz w dłonie, a jej oczy koloru ziemi – tak podobne do jej brata – spojrzały pewnie prosto w moje.
– Nie wiem, gdzie Theo teraz jest i co się z nim dzieje, i może i nie widziałam go od wielu lat, ale znam go. I jestem pewna, że już dawno wybaczył – oznajmiła z całą mocą. – Jesteś miłością jego życia, Ailey. Tak samo, jak Kael i Shaelyn. Uratował was. I niezależnie od wszystkiego, na pewno myśli o was w każdej chwili.
Otworzyłam usta, ale nie byłam w stanie wykrztusić z siebie ani jednego słowa. Risa delikatnie otarła kciukiem łzę, spływającą mi po policzku.
– On żyje, Ailey – wyszeptała, a jej oczy zajaśniały w otaczającym nas półmroku. – Jestem tego pewna. To najdzielniejszy, najsilniejszy człowiek, jakiego znam. Nie da się pokonać ani burzom, ani lawinom, ani ogniom, dopóki was nie odnajdzie. Wiem, że spotkacie się ponownie. – ścisnęła mnie za dłoń. – Masz moje słowo.
Z trudem przełknęłam łzy, ściskające mnie w gardle.
– Obyś miała rację – odszepnęłam.
Siedziałyśmy w milczeniu przez dłuższą chwilę, wtulone w siebie i głęboko pogrążone w myślach. Przemknęło mi przez głowę, że od dawna nie słyszałam tak idealnej ciszy – żadnego brzęczenia owadów, wycia wiatru czy szelestu zarośli. Znów musiałam przez dłuższy moment walczyć z wrażeniem, że nie znajduję się w bunkrze, tylko z powrotem na Arce.
W końcu zacisnęłam powieki i zebrawszy się w sobie, odsunęłam się od Risy.
– Jak tu trafiłaś? – zadałam wreszcie to nurtujące mnie cały czas pytanie. – Czy jesteś tutaj, odkąd doniesiono nam, że zaginęłaś? Wiedziałaś o tym miejscu?
Risa skrzywiła się lekko, jakby wcale nie miała ochoty odpowiadać. Przysunęłam się bliżej, by spojrzeć jej w oczy z najwyższą powagą.
– Risa... Zniknęłaś z naszego życia bez śladu, i to na pięć długich lat. Tak samo jak ja tobie, ty także jesteś mi winna wyjaśnienia.
Ziemianka patrzyła na mnie przez dłuższą chwilę, jakby bijąc się z myślami, a potem wzięła głęboki oddech i spuściła wzrok.
– Kiedy Theo wysłał mnie na misję dyplomatyczną... To nie było tak, że chciałam uciec od was na zawsze, Ailey. Możesz myśleć, że nie mam honoru i uczuć, ale byłam wtedy w bardzo, bardzo złym stanie.
Jej oczy pociemniały, a ja natychmiast przypomniałam sobie tragiczną śmierć Zarina, wojownika, którego niegdyś kochała.
– Nie obchodziło mnie w zasadzie, co robię i co mówię – uśmiechnęła się smutno – I przez to naraziłam się kilku niewłaściwym osobom. Dotarło do mnie, że mogę narazić tym Potamikru na niebezpieczeństwo... ale było już za późno. Kiedy jeden z ambasadorów Ludzi Morza pewnego wieczoru spróbował dać mi nauczkę, nie zapanowałam nad sobą. Pamiętam tylko, że wpadłam w szał... a kiedy znowu otworzyłam oczy, leżał obok mnie. – przełknęła z trudem ślinę. – Martwy.
Wstrzymałam oddech. Nigdy w życiu nie widziałam, żeby Risa zrobiła komukolwiek krzywdę – i kompletnie nie spodziewałam się po niej czegoś takiego.
– Spanikowałam. Nie chciałam, żeby zrzucono winę na moich ludzi, ale byłam zbyt wielkim tchórzem, żeby stawić czoła konsekwencjom. Ukryłam jego ciało i po prostu uciekłam. Moim jedynym dobytkiem był wtedy sztylet i bukłak wody. – uśmiechnęła się gorzko. – Na szczęście, jak wiesz, znam się trochę na lesie i roślinach, więc zanim zaczęli mnie szukać, udało mi się przehandlować odpowiednią ilość cennych ziół na konia i jeszcze przed świtem opuściłam terytorium Ludzi Morza. Od tamtej pory kierowałam się cały czas przed siebie, nocując w najróżniejszych miejscach i często zmieniając konia i ubrania, żeby nikt nie mógł mnie rozpoznać. Nie wiem, ile czasu ukrywałam się w ten sposób... Ale wiedz, Ailey, że bardzo za wami tęskniłam. Kilkakrotnie próbowałam nawet zawrócić, ale coś... coś za każdym razem mnie powstrzymywało. I nie był to fakt, że bałam się kary za zabicie ambasadora.
Zamilkła na chwilę, a jej oczy znów wypełniły się łzami.
– Wiedziałam, że... że jeśli wrócę, wszystko będzie mi przypominać o tym, co się stało. Przypominać o nim. – z trudem uniosła na mnie wzrok. – Wiesz dobrze, że nie byłabym szczęśliwa w stolicy. Wy, ty i Theo, mieliście siebie, własne szczęście... Ja byłam sama. I to nie jest wasza wina – uprzedziła mnie, gdy zaczerpnęłam powietrza, by zaprotestować. – Teraz widzę, że to była dobra samotność. Musiałam... musiałam odnaleźć w niej siebie, rozumiesz? Potrzebowałam tego wtedy. Potrzebowałam być z dala od tego wszystkiego.
Rozważałam przez chwilę jej słowa w milczeniu, a potem skinęłam głową. Nadal miałam w pamięci jej przepełnione niegasnącym bólem oczy, gdy próbowała żyć normalnie po śmierci Zarina. Miała rację – w miejscu, w którym wszystko by jej o nim przypominało, nie mogłaby nigdy poczuć się w pełni szczęśliwa.
– Nadal nie wyjaśniłaś, jak odnalazłaś Azyl – powiedziałam cicho. Dziewczyna westchnęła i spojrzała w sufit.
– W zasadzie... To nie ja odnalazłam Azyl. To Azyl odnalazł mnie – uśmiechnęła się lekko. Zmarszczyłam brwi.
– To znaczy?
– To było mniej więcej rok po mojej ucieczce.. na mojej drodze stanęła Elisea – jej uśmiech stał się jeszcze szerszy, gdy przeniosła na mnie wzrok. – Uratowała mnie, Ailey. Uratowała mnie od tego, czym byłam wtedy. Wyrwała mnie z rozpaczy, z tej okropnej ciemności, w której tkwiłam. Oczywiście, nie było to wcale łatwe.
Jej oczy zaszły mgłą, jakby przeniosła się myślami w miejsce, którego ja nie mogłam widzieć.
– Ale wiesz, kiedy pokazała mi Azyl... Wtedy poczułam, że to jest właśnie to. Kres mojej bezsensownej tułaczki, mojego cierpienia. Więc zostałam. – spojrzała mi z powagą prosto w oczy. – M u s i a ł a m tutaj zostać, Ailey. Po prostu czułam, że to właśnie jest miejsce, w którym mogę zostawić za sobą całą przeszłość i zacząć od nowa. Kochałam was, zarówno ciebie, jak i Theo, ale... W stolicy musiałabym nadal być się trenowana jako Natblida, wypełniać rozkazy... Nie potrafiłam tak dłużej żyć. Nie po tym wszystkim, co się stało. Potrzebowałam ucieczki, i odnalazłam ją tutaj. Tu każdy ma swój własny Azyl. – spuściła wzrok, uśmiechając się lekko. – A moim Azylem jest Elisea.
Milczałam przez dłuższą chwilę, rozmyślając głęboko nad słowami Risy. Po tylu latach wypełnionych pytaniami bez odpowiedzi i pustką po jej zniknięciu wszystkie elementy wreszcie zaczęły układać się w całość. Poczułam ucisk w sercu na myśl, co musiała przeżywać, całkiem sama w ogromnym świecie pełnym niebezpieczeństw. Jak wielkie musiały być jej rozpacz i tłumiony miesiącami gniew, skoro popchnęły ją nawet do odebrania komuś życia.
Teraz, gdy patrzyłam w jej ciemnobrązowe oczy, nie widziałam nawet śladu tamtych dawnych uczuć, tamtego cierpienia. Przypomniałam sobie błysk w jej oczach, gdy patrzyła na Eliseę – jej pełen radości uśmiech, gdy trzymała dziewczynę w ramionach.
Risa w końcu wyglądała na szczęśliwą.
– Czy... czy ty ją kochasz, Risa? – spytałam cicho.
Dziewczyna drgnęła i podniosła na mnie wzrok.
– Tak, Ailey. Kocham ją – odpowiedziała drżącym głosem. – I to bardziej, niż możesz myśleć. Elisea jest... jest wyjątkowa.
Spojrzała w przestrzeń z rozmarzonym uśmiechem.
– Jest tak dobrą osobą, mimo wszystkiego, co przeżyła w swoim dawnym życiu, w Azgedzie. Została wygnana za coś, czego nie zrobiła, bo wolała poświęcić samą siebie niż pozwolić, by skrzywdzono jej rodzinę. Była wtedy jeszcze młodsza niż ja, kiedy cię poznałam. Odnalazła ją Phaedra, jedna z dawnych Przywódczyń, i wychowała jak swoją córkę. Kiedy zmarła, jakieś dwie wiosny temu, Elisea została wybrana Przywódczynią na jej miejsce. Jest chyba jedną z najmłodszych w historii.
– Pozostali chyba ją lubią, skoro jej dziś posłuchali – uśmiechnęłam się lekko. Risa skinęła głową z rozbawieniem.
– Potrafi być bardzo przekonująca. Wszyscy ją tu lubią, szczególnie Kratya. Obie pochodzą z Azgedy.
– Kratya też została wygnana? – spytałam z zaciekawieniem.
– Nie, Kratya to całkiem inna historia. Widzisz, zanim Heda Lexa objęła władzę, czyli dość dawno temu, różni Natblidas starali się zostać Przywódcami. Kratya jako młoda dziewczyna była jedną z nich, ale kiedy dowiedziała się, że będzie musiała stanąć do walki na śmierć i życie ze swoimi siostrami, zbiegła z konklawe. Według jej kru okryła się hańbą, więc nie mogła już nigdy wrócić do domu. Również odnalazła swój dom w Azylu. Bywa ostra, ale jest świetna, jeśli chodzi o organizację pracy tutaj.
– A Hiram? Nie był zbyt rozmowny – zauważyłam, a Risa parsknęła cichym śmiechem.
– Nie odezwał się do mnie chyba ani razu, odkąd tu trafiłam. Bywa nieco dziwaczny i straszny z niego gbur, ale to najstarszy wojownik w Azylu. Rzadko kiedy dożywa się tego wieku. – spoważniała nieco. – Niewielu o tym wie, ale Elisea twierdzi, że od kilku lat jest nieuleczalnie chory, dlatego opuścił Trikru. Nie chciał obarczać tym swoich ludzi i swojej rodziny. Za to tutaj jest bardzo przydatny, jako wprawiony strateg i trener młodych wojowników. Pytaj kogo chcesz – może i Hiram ma swoje lata, ale nikt nie strzela z łuku tak celnie, jak on.
Spojrzałam w zamyśleniu w przestrzeń, próbując przyswoić nowe informacje. Historie trojga Przywódców całkowicie zmieniły moje spojrzenie na to miejsce. To naprawdę niesamowite, jak wbrew wszelkim pozorom każdy człowiek w Azylu może skrywać w sobie całkiem zaskakującą historię – i jednocześnie smutne, jak wiele musiał w życiu przejść, by wreszcie odnaleźć miejsce takie jak to. Miejsce, w którym może być bezpieczny i akceptowany mimo wszystko. Nadal ciężko mi było uwierzyć, jakim cudem tak wielu Ziemian różnego pochodzenia jest w stanie tworzyć tutaj jedną, zorganizowaną społeczność.
Naraz przypomniałam sobie słowa Risy o selekcji tych, którzy mogą tu zamieszkać, i poczułam, jak niepokój znów zaciska supeł w moim brzuchu.
– Risa... czym jest ten cały Znak? – spytałam. – Czy naprawdę odrzucacie wszystkich, którzy go nie znają?
– Nie zawsze. Na przykład, jeśli przyprowadzi ich ktoś z wewnątrz, mają szansę zostać, ale nie w każdym przypadku. Dzisiaj był twój szczęśliwy dzień – trąciła mnie ramieniem z uśmiechem. – Przyjęcie do Azylu oznacza zaufanie, że nie zdradzi się naszych tajemnic osobom niepożądanym. Natomiast Znak jest sygnałem dla tych, którzy chcą odnaleźć to miejsce. Przekazywany w sekrecie przez Zwiadowców tym wybranym, którzy są na tyle spostrzegawczy, by go dostrzec. W ten sposób odnajdujemy wszelkich wygnanych, porzuconych i wykluczonych, którzy potrzebują schronienia i pomocy... – jej oczy zabłysły. – W ten sposób Elisea znalazła mnie.
Dziewczyna podniosła się i przyłożywszy dłoń do serca, dwukrotnie dotknęła wolną ręką swoich oczu, a potem zatoczyła kciukiem kółko na swoich ustach.
– To jest Znak. Daunde geda nou gon ge sin in; daunde geda nou gon ge hola hashta au.
– Daunde geda... – powtórzyłam w myślach jej słowa i zmarszczyłam brwi, próbując je przetłumaczyć. – „To miejsce daleko, nie do zobaczenia... To miejsce daleko, o którym się nie mówi?" To dlatego wskazujecie na oczy i usta?
Risa skinęła z uśmiechem głową.
– Kiedy znasz Znak, nasi ludzie wiedzą, że Zwiadowcy już uznali twoją wartość – wyjaśniła. – Wiadomo, że nie każdy okazuje się godny, by żyć w Azylu, ale to pierwszy krok. Dlatego bycie Zwiadowcą to najbardziej odpowiedzialna praca tutaj. Wybierają oni tych, którzy będą stanowić przyszłe pokolenie.
– Ale... zaraz – zmarszczyłam brwi. – Jeśli nie zabijacie intruzów i przestępców, w jaki sposób sobie z nimi radzicie? Przez wygnanie? Przecież wtedy powiedzieliby wszystkim o tym miejscu, nawet dla samej zemsty.
Risa uśmiechnęła się tajemniczo.
– To nasz najpilniej strzeżony sekret. Zwykle musi się spędzić sporo czasu w Azylu, zanim Przywódcy zdecydują, czy można taką osobę wtajemniczyć... Ale zaufałabym ci ze swoim życiem, Ailey, więc myślę, że powinnaś się o tym dowiedzieć. – niespodziewanie zerwała się na równe nogi i wyciągnęła do mnie rękę. – Chodź za mną. Pokażę ci.
– A dzieci? – spojrzałam niepewnie na śpiących spokojnie Kaela i Shaelyn.
– Jestem pewna, że nie obudzą się do samego rana – odparła lekko Risa, ciągnąc mnie za ramię. – Chodź, to może być jedyna okazja.
Wahałam się przez chwilę, tęsknie spoglądając w stronę mojego miękkiego łóżka, wołającego mnie do upragnionego snu – ale w końcu nieprzemożona ciekawość wygrała. Wstałam pospiesznie i pewnym krokiem ruszyłam za Risą.
– Prowadź.
_______________________________________________
Tłumaczenie:
Ai hod yu in, nomon – Kocham cię, mamo
Ai hod yu in feva. Reshop – Kocham was zawsze. Dobranoc
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top