07.

Czwartek minął mi dość spokojnie. Na uczelni zajęcia były krótkie i niezbyt wymagające czynnego udziału, dlatego też dość szybko mi minęły.

Na korytarzu kilka razy w oczy rzucił mi się Ansel, z którym zamieniłam kilka słów i na tym się skończyło.

Dzisiaj nawet nie zaproponował mi podwózki do domu. Nie żebym na to czekała! Przecież wcale nie czekałam, ale myślałam tylko, że jeśli proponował mi to raptem w środę to nic się nie zmieniło. Eh, gadam głupoty. W sumie to nie dziwiło mnie to, że tego nie zrobił. Pewnie przestraszył się Zayna i tego jego całego "Wsiadaj do samochodu, Katherine!" czy cokolwiek innego on tam jęczał pod nosem. W każdym razie, nie zaskoczyłoby mnie jakby to wszystko było przez niego. Przyjeżdża tutaj sobie jak po swoje i jeszcze mi rozkazuje. No hit! Chociaż z drugiej strony... Ja sama przecież zareagowałam podobnie jak zobaczyłam Malika w moim domu po raz pierwszy.

Tego dnia wyglądałam jak zombie. Moje włosy byly skołtunione, ubrania pogniecione, a opuchniętych oczu nawet nie zakrywał makijaż.

Miałam daleko gdzieś czy Gillis i jego koledzy będą się ze mnie nabijać czy nie. Miałam jednak odrobinę szczęścia i nie napotkałam na swojej drodze wspominanaego wcześniej chłopaka.

W piątek po zajęciach, zgodnie z wcześniejszymi ustaleniami poszłam do serwisu komputerowego, który był oddalony od mojego uniwersytetu jakieś dziesięć minut.

Po dotarciu na miejsce od razu stwierdziłam, że Zayn miał rację. Ta okolica była okropna. Kilka kamienic, z których odpadał tynk, podejrzane towarzystwo przy sklepach. Na samą myśl tego, co może mnie tu spotkać jeśli się nie pospieszę przeszedł mnie nieprzyjemny dreszcz.

Szybko odnalazłam interesujący mnie sklep i bez wahania do niego weszłam. Przy otwieraniu drzwi słyszalny był charakterystyczny dzwoneczek, witający każdego klienta.

Sklep miał dość zwyczajne wnętrze. Regały były zapełnione poprzez różnego rodzaju tablety i laptopy, a gabloty za ladą wypełnione były mniejszego rozmiaru sprzętem technologicznym.

- Dzień Dobry. - powiedziałam, podchodząc do jednego ze sprzedawców.

Ten za kasą wyglądał mniej więcej na mój wiek. Miał blond włosy lekko postawione na żel oraz orzechowe oczy. Od razu w oczy rzucała się jego zmasakrowana warga, na której widniały strupy po głębszych ranach. Dłonie, które chłopak trzymał na ladzie były całe poranione. Jego knykcie wyglądały zupełnie tak samo jak Zayna dwa dni temu.

Przez myśl przemknęła mi pewna rzecz, jednak zaraz ją od siebie odpędziłam.

- Dobry. - mruknął blondyn, pocierając kark. - W czym pomóc? - rzucił.

- Przyszłam odebrać laptopa. - odparłam, a chłopak lekko się zaśmiał.

- Jaka firma? - zapytał.

- Uh...samsung. - odpowiedziałam, po chwili zawahania.

Jego oczy momentalnie zrobiły się większe, jakby nagle przypomniał sobie o czymś ważnym.

- Ten z uszkodzonym dyskiem? - dopytał, a ja niepewnie przytaknęłam głową. - Cholera. - powiedział pod nosem, tak bym nie mogła go usłuszeć.

- Coś nie tak? - spytałam niepewnie.

- Nie, wszystko w porządku. - odparł nerwowo.

- Scott, do cholery jasnej! Ile razy mam ci mówić, żebyś zrobił z tym porządek zanim ktoś przyjdzie to odebrać! - wrzasnął facet, wyłaniający się zza zaplecza ,ze szczątkami pewnego laptopa w rękach.

- Mam klienta. - syknął blondyn, który jak się okazało miał na imię Scott.

- Panienka po co? - starszy mężczyzna, zwrócił się w moją stronę, przygryzając wykałaczkę.

- Przyszłam odebrać laptopa - samsunga. Miał uszkodzony dysk i mój ojciec oddawał go tutaj do wymiany. - odpowiedziałam.

- On... jeszcze nie jest gotowy. - wydukał młodszy.

- Jak to? Przecież miał... - zaczęłam.

- Ale nie jest. - odparł dobitnie mężczyzna.

- Dobrze. - westchnęłam. - W takim razie,kiedy będzie do odebrania? - spytałam.

- Jak będzie to Scott zadzwoni. - odparł. - Panienka zostawi swój numer. - polecił i wyszedł.

Potem podałam tylko blondynowi numer mojego telefonu i opuściłam to podejrzane miejsce.

W mojej głowie kłębiły się setki pytań, a świadomość, że nie znałam i raczej nie poznam na nie odpowiedzi, dobijała mnie po całości.

W drodze na dworzec, obok poblisliego marketu zobaczyłam Zayna. Chłopak stał oparty o ścianę, jego oczy zakryte były przez okulary przeciwsłoneczne, a w jego ustach znajdował się zapalony papieros.

- Co ty tu robisz? - spytałam niepewnie, podchodząc do niego.

- Stoję. - wzruszył ramionami.

- Nie powinieneś być w domu? - zapytałam.

- Nie chciałem siedzieć w nim sam, więc przyjechałem tutaj, zobaczyć czy wyjdziesz żywa z tamtych okolic. - rzucił.

- Nie była ona zbyt przyjemna, to fakt. - powiedziałam, a mina Zayna wyrażała mniej więcej: "A nie mówiłem?" -  Jednak nie na tyle, że sama nie dałabym sobie rady. - dodałam.

- Nie przyjechałem Cię tu bronić. - prychnął. - Nie jestem pieprzonym bohaterem. - dopowiedział. - Wsiadaj. - burknął, otwierając drzwiczki od strony kierowcy.

- Twoje chamskie odzwyki już nie robią na mnie wrażenia. - oznajmiłam. - Chyba zdołałam się przyzwyczaić, że zawsze będziesz chujem. - powiedziałam ze sztucznym uśmiechem i zadowolona z siebie, zajęłam miejsce pasażera.

Po powrocie do domu i ja i Zayn, bez słowa rozeszliśmy się w swoją stronę.

On poszedł do pokoju, a ja do kuchni, w celu ugotowania sobie szybkiego obiadu.

Ojca miało nie być do jutrzejszego wieczora, bo kolega zabrał go na ryby. Ta, te męskie rozrywki.

W każdym razie, kiedy mi o tym powiedział to miałam ochotę go zabić, poćwiartować i zakopać. No dosłownie! On był taki nieodpowiedzialny!

Wieczorem, kiedy byłam już wykąpana, siedziałam w salonie i oglądałam najnowszy odcinek X Factora. Oczywiście, że mogłabym przeznaczyć ten czas na coś bardziej "edukacyjnego", ale halo! Był piątkowy wieczór, a żaden normalny nastolatek nie uczy się o takich porach i to w takie dni.

Na przerwie przed ogłoszeniem werdyktu, poszłam do kuchni, odstawić miskę po płatkach i szklankę po soku. Kiedy włożyłam naczynia do zmywarki, usłyszałam dzwonek do drzwi.

Lekko zdziwiona późną porą, poszłam do przedpokoju i z zawachaniem otworzyłam drewnianą powłokę.

Po drugiej stronie zobaczyłam kompletnie nieznanego mi chłopaka. Nie kojarzyłam go z uniwersytetu, a tym bardziej z Batley.

- Cześć. - powiedział przyjaźnie, szeroko się uśmiechając.

- Cześć? - odparłam.

- Ja do Zayna. - oznajmił.

Nim zdążyłam cokolwiek odpowiedzieć, za swoimi plecami usłyszałam donośny głos Mulata.

- Liam! - powiedział i lekko odpychając mnie od drzwi, podszedł do swojego kumpla, jak mniemam.

- Trzymasz się tu? - zapytał brunet, kiedy się przywitali.

Zanim Zayn mu odpowiedział, odwrócił się w moją stronę z zimnym spojrzeniem.

- Może raczyłabyś stąd odejść i wróciła do oglądania swojego gówna? - warknął. - Chciałbym porozmawiać z przyjacielem na osobności. - dodał, wyraźnie podkreślając dwa ostatnie słowa

- Po pierwsze, z tego co mi wiadomo, to masz tutaj własny pokój, po drugie to jest mój dom i będę w nim stała, gdzie będę chciała, a po trzecie to nie wydaje mi się, że masz prawo do spotykania się z przyjaciółmi. - powiedziałam, opierając ręce na biodrach.

- Ta, a po czwarte...powinnaś zamknąć ryj. - syknął, a jego mieśnie wyraźnie się napięły.

- Bądź milszy. - ostrzegł go Liam. - To dziewczyna. - dodał.

- Chuj mnie to obchodzi, Payne? - jęknął zirytowany. - Ta mała suka mogłaby się w końcu nauczyć czym jest prywatność. - oznajmił i pociągnął kumpla wgłąb domu.

- Jesteś dupkiem, Malik. - usłyszałam jeszcze tylko głęboki głos Liama, a następnie głośne trzaśnięcie drzwiami.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top