-9-

Umowa była taka, że te ostatnie miesiące, które zostały Frankowi do osiemnastki i jednocześnie do możliwości życia na własną rękę bez kontrolującej go dyrekcji domu dziecka na karku, chłopiec zostanie u Gerarda. Podczas kiedy czerwonowłosy szedł do pracy, Iero miał zostać w domu i nie dawać sąsiadom powodu do nabrania jakichkolwiek podejrzeń, że Way kogoś u siebie ukrywa. Zero głośnego słuchania muzyki, zero oglądania telewizora na głośności większej niż ledwo słyszalna i zero galopowania po pokojach lub innych, głośnych czynności wydających z siebie tupoty, szmery i hałasy.

Minął tydzień, a tych dwoje zaczęło już przyzwyczajać się do nowego życia. Gerard szedł rano do pracy, Frank wtedy starał się być jak najmniej słyszalnym. Kiedy starszy wracał do domu, jedli razem obiad i spędzali pozostałą część dnia na oglądaniu filmów, graniu w planszówki lub po prostu na leżeniu razem na ciasnej kanapie.

Jednak Frank nie był szczęśliwy. Nie wierzył zapewnieniom Gerarda, że nie jest dla niego żadnym obciążeniem. Fakt - czerwonowłosy przez ostatni tydzień o wiele częściej się uśmiechał, co jakiś czas rzucał jakimiś nieśmiesznymi żartami, z których i tak oboje mieli niezły ubaw. Frank tłumaczył sobie jednak, że jego ukochany nie chce zwyczajnie pokazać mu, że ma go już serdecznie dosyć. Miał wyrzuty sumienia, normalne życie, jakie do tej pory wiódł Gerard, zostało przez niego zrujnowane. Stracił kobietę swojego życia, zyskał kolejną gębę do wykarmienia i musi ciągle kryć go przed sąsiadami, z którymi pewnie wcześniej miał bardzo dobre kontakty, a teraz przez cały czas ich okłamuje. Miał już tego dosyć i musiał wymyślić jakiś sposób, żeby odciążyć Gerarda ze swojej osoby. Nie wiedział tylko, jak zrobić to tak, żeby mu się więcej nie narzucać i jednocześnie nie zranić jego uczuć.

Tak samo było tego dnia.

- Wrócę o 16. Może po drodze skoczę jeszcze po jakieś zakupy, bo w lodówce już prawie nic nie ma

Gerard jak każdego poranka krzątał się po mieszkaniu, szykując do pracy. Wyglądał dzisiaj olśniewająco. Czerwone kosmyki łagodnie opadły mu na twarz, przysłaniając leżące na jego nosie przeciwsłoneczne okulary. Czarny T-Shirt podkreślał każdy fragment jego idealnego ciała, a przyciasnawe czarne jeansy dodawały mu +20 do seksowności.

Frank siedział przy stole, leniwie grzebiąc łyżką w swoich rozmokniętych płatkach i wyglądając na skąpaną w słońcu ulicę.

- Słuchasz mnie? - Gerard podszedł do niego i pstryknął palcami przed jego twarzą. Iero jakby obudził się z transu, spojrzał na niego i od razu pożałował, bo Way wyglądał dzisiaj dobrze. Tak kurewsko dobrze.

- Mówiłeś coś? - spytał, starając się z całych sił nie poślinić.

- Że będę o 16 z dostawą jedzenia - pokręcił głową i schylił się, by złożyć na ustach swojego kochanka pożegnalnego buziaka - Zamknij drzwi i pamiętaj- zachowuj się, jakby za ścianą czyhało na ciebie całe stado wściekłych pająków - uśmiechnął się do niego i złapał przełożoną na oparciu krzesła kurtkę.

Frank odprowadził go do drzwi, a potem zamknął się w mieszkaniu, które po wyjściu Gerarda zrobiło się straszne puste. Chłopiec westchnął ciężko i starając się nie rozpłakać, wrócił do swojego śniadania.

***

W kawiarni panował wielki popyt na mrożoną kawę. Gerard w ciągu godziny zrobił ją dokładnie trzynaście razy. Z ciekawości zaczął liczyć. Akurat o godzinie 10, kiedy to dorośli byli już w swoich pracach, młodzież w szkołach, a emeryci dostali już swoje porcje, Gerard i Ray mieli chwilę spokoju. Toro przygotował dla nich po mrożonej kawie i wykradł z zaplecza dwa kawałki sernika. Oboje usiedli przy blacie z ekspresami i postanowili w pełni wykorzystać wolny czas, kiedy to nie musieli pocić się od nadmiaru ekspresowej pary.

- Tak w ogóle, to co słychać? - postanowił rozpocząć konwersację Ray.

- Po staremu. Praca, dom, praca, dom i tak pięć razy w tygodniu, a w weekend siedzenie przed tv albo sztalugą - odparł po części zgodnie z prawdą.

- Tak sobie myślałem, że może przyjdziecie z Lindsey na jakiegoś grilla? Chłopaki obiecali też wpaść. Posiedzimy, może czegoś się napijemy

- Wiesz co... nie wiem czy to dobry pomysł. Ostatnio z Lyn-Z się trochę pokłóciliśmy i nie jesteśmy już razem... a ja w takim stanie nie mam humoru na zakrapiane imprezy

- Och, wybacz. Nie wiedziałem - Ray'owi zrobiło się głupio.

- Spoko, nic się nie stało - Gerard wziął ostatni łyk kawy

- Jak dojdziesz do siebie, to dzwoń, pisz... cokolwiek

- Pewnie - Way uśmiechnął się do niego serdecznie - Dzięki, Ray

***

Gerard wyczołgał się z windy, holując za sobą dwie siaty wypełnione po brzegi jedzeniem. Ciągnął zakupy po korytarzu, zbierając cały brud ze sobą. Zatrzymał się dopiero pod drzwiami swojego mieszkania i łokciem wcisnął dzwonek do drzwi. Odczekał chwilę, aż Frank podniesie się z kanapy, znajdzie klucze, ogarnie, który klucz jest do drzwi wejściowych i otworzy mu. Jednak minęła już znaczna chwila, a chłopak nadal mu nie otworzył. Gerard fuknął ze złością i odłożył zakupy na ziemię. Zapukał w drzwi, lecz kiedy również po tym nie uzyskał żadnej odpowiedzi, zaczął walić w nie jak opętany. Dopiero po chwili uświadomił sobie, że drzwi cały czas były otwarte.

Zdjął buty i poczłapał do kuchni, odłożyć na stół siatki z zakupami.

- Wróciłem! - krzyknął, lecz ponownie jak wtedy pod drzwiami nie uzyskał odpowiedzi. Upewnił się, że stojące na stole zakupy nie runą z hukiem na ziemię i zajrzał do salonu. Nie zastał tam chłopca. Zajrzał również do sypialni i do łazienki, jednak po Franku nie było śladu.

Wypadł z powrotem na korytarz i dopiero wtedy zauważył, że nie stoją tam czerwone trampki chłopaka.

Gerard wpadł w panikę. Poczuł, jak krew odpływa mu z twarzy, a z nerwów głód nikotynowy daje o sobie znać... NIE! NIE CZAS TERAZ NA PALENIE!

W pośpiechu włożył swoje buty z powrotem i wypadł z mieszkania. Nie chcąc tracić czasu na czekanie na windę, rzucił się schodami w dół.

Frank wyszedł pewnie się tylko przewietrzyć. Ma na sobie czapkę albo kurtkę. Nikt go nie rozpozna, nikt nie uprowadzi. Nie ma co się martwić. Uspokój się idioto! , pocieszał się w myślach.

Wypadł na zewnątrz i starając się nie wyglądać podejrzanie, zaczął rozglądać się wokół bloku. Nidzie jednak nie zauważył ani czarnej czuprynki ani dzieciaka w kapturze.

Myśl, myśl. Gdzie poszedłbym, gdybym był nim? Wszelkie zatłoczone miejsca odpadają. Można wykluczyć więc sklep, kino, galerię sztuki, kościół i park. Co jeszcze.... co jeszcze.... może... LAS?! Tak! Na pewno poszedł do starego młyna. Tylko... po co?

***

Gerard nie pamiętał, kiedy ostatnio tak szybko się poruszał. W ekspresowym tempie pokonał ulicę, park, potem obiegł jezioro i wpadł do lasu. Drogę do młyna znał na pamięć, więc nie minęło dużo czasu, kiedy jego cel wyrósł mu przed oczami.

Wszedł do środka i nie rozglądając się wokół ruszył schodami, a raczej tym, co z nich zostało, na górę. Na pewno tamci dwaj wiedzieliby, gdyby młody wrócił. Był stuprocentowo pewny, że ich tam zastanie, toteż nie zdziwiło go gdy pomieszczenie, w którym zawsze przebywali było całe zadymione, a po podłodze walały się narkomańskie sprzęty.

- Andy? Wróciłeś, skarbie? - usłyszał gdzieś wśród oparów głos jednego z nich.

- Nie. To ja, Gerard. Przyjaciel Franka - odezwał się pewnym głosem, wchodząc w głąb pokoju.

- O, Iero! Patrz kto przyszedł! - zaśmiał się mężczyzna - No obudź się idioto, twój kochaś tu jest

A więc jednak tutaj jest! Gerard brodząc po omacku w odymionym pomieszczeniu, omijając zaśmieconą podłogę, szedł w kierunku, z którego dobiegał chichot narkomana.

- Frank? Jesteś tu? - Way widząc zarys sylwetki Brendona, upadł na kolana i zaczął po omacku szukać tej małej istotki. Oczy piekły go od nadmiaru dymu, lecz w końcu jego ręka spoczęła na nagiej części ciała chłopca. Nie wiedział na co trafił, jednak wiedział, że to był on.

Brendon zaczął tarzać się ze śmiechu.

- Ej, Frank! Może byś się tak ubrał? Przy chłopaku tak swoje wdzięki pokazujesz?

Dopiero teraz, kiedy dym nieco opadł lub tylko się tak Gerardowi wydawało, bo jego wzrok przyzwyczaił się do panującego wewnątrz klimatu, zobaczył go.

Frank, tak jak mówił Brendon, był nagi. Wszystkie jego tatuaże odznaczały się na bledziutkiej skórze chłopca. Gerard delikatnie dotknął jego ramienia. Chłopiec był gorący.

- On jest nieprzytomny - stwierdził z przerażeniem, a jego wzrok spoczął na zgięciu łokcia, skąd sączyła się wolno krew. Ta część ciała Franka była cała zakrwawiona, a oprócz tego brutalnie poszarpana, widoczne były ślady wkłucia.

Brendon dalej siedział obok, psychopatycznie się śmiejąc.

- Coś ty mu zrobił?!

Gerard nie wytrzymał. Te ślady na jego ramieniu nie mogły świadczyć o niczym innym, a walające się wokół zakrwawione strzykawki z opróżnionym płynem były tylko potwierdzeniem. Czerwonowłosy był wściekły. Dopadł do śmiejącego się narkomana i podniósł go za rękawy. Przygwoździł go do najbliższej ściany, która ugięła się pod ciężarem ledwo przytomnego Brendona.

- Puść mnie, idioto! - rzucał się czarnowłosy, próbując się wyrwać. Jednak mimo tego, że Gerard był od niego niewiele niższy, utrzymywał go nadal w uścisku.

- Gadaj, co mu wstrzyknąłeś i ile tego było! - ryknął, uderzając jego ciałem o ścianę, z której tynk posypał się na ziemię.

- Puszczaj mnie w tej chwili! - wybełkotał, starając się nieudolnie wyślizgnąć.

- Jeśli przez ciebie coś mu się stanie - jego głos się złamał, a uchwyt nieco zelżał. Brendonowi wystarczyło mocniejsze szarpnięcie, żeby mógł się wyrwać.

Na to wszystko do pokoju wszedł Andy.

- Co tu się...

Brendon przycisnął do siebie Gerarda i zaczął go podduszać. Chłopak ledwo łapiąc oddech, próbował mu się wyrwać. Narkoman jednak miał przewagę. Wyprowadził go z pokoju i puścił, rzucając nim z całej siły o posadzkę w korytarzu. Po wnętrzu ruiny rozniósł się głuchy huk, gdy Gerard, a raczej jego nieważkie ciało, uderzyło z impetem o kamienną podłogę.

- Andy, napełnij strzykawkę - uśmiechnął się do swojego towarzysza, przykucając obok ledwo przytomnego Gerarda - Nasz kolega chyba chce się zabawić

Nagle przed czerwonowłosym stanął widok siedemnastoletniego, buntowniczego Gerarda Way'a. Chłopak siedział ze swoimi znajomymi w kole, podając sobie skręta. Potem w obieg poszła butelka z alkoholem. Na końcu kolorowe tabletki, które, jak zapewniali pozostali, pozwolą mu się w pełni zrelaksować. To były te tabletki, po których Gerard trafił do ośrodka dla nieletnich narkomanów. Potem jeden z chłopaków z kółka wyciągnął zza siebie kolejną buteleczkę, jednak nie było w niej alkoholu. Siedząca obok dziewczyna podała mu strzykawkę. Tamten, patrząc prosto na Gerarda, wbił igłę w korek plastikowej buteleczki.

- Zostawcie mnie - jęknął Gerard, zwijając się w kłębek. Andy w tym czasie podał pełną strzykawkę swojemu towarzyszowi. Brendon zaśmiał się soczyście, zbliżając do leżącego chłopaka. Chwycił pewnie jego rękę.

- Nie rób mu nic - zza pleców Brendona wydobył się cichutki głosik. Chłopak cofnął strzykawkę i obrócił się za siebie. Gerard podniósł lekko głowę.

W drzwiach pokoju narkomanów stał Frank. Całkiem nagi, wystraszony, blady, trzymając się za krwawiącą rękę.

- Jak śmiesz mówić mi, co mam robić - zaśmiał się, powoli podnosząc się do pionu i niczym skradająca się pantera zbliżał się do stojącego w progu chłopca - Widocznie dostałeś za małą dawkę, że tak szybko się obudziłeś

Był już wystarczająco blisko. Mocno złapał Franka za nadgarstek, jednak ten błyskawicznie zareagował. Wykorzystując wszystkie siły, które w sobie miał, kopnął Brendona w jego krocze. Oszołomiony chłopak wypuścił jego rękę i chwycił się za bolące miejsce, upadając przed Iero na kolana.

- Beebo! - pisnął przestraszony Andy, podbiegając do cierpiącego. Frank wykorzystał moment ich nieuwagi. Szybko ich wyminął i podbiegł do pół leżącego Gerarda. Zręcznie podniósł czerwonowłosego i podpierając sykającego z bólu chłopaka, zniknął swoim oprawcom z oczu. Kiedy schodzili po schodach, Gerard ciągle nasłuchiwał, czy aby narkomani nie będą ich gonić. Najwyraźniej jednak odpuścili.

- Chodźmy już do domu - jęknął Frank, gdy oboje szli leśną ścieżką w kierunku jeziora. Gerard mimowolnie się uśmiechnął, gdy po raz pierwszy usłyszał, że chłopiec nazwał jego mieszkanie swoim domem.

- Jesteś nagi, Frank. Co pomyślą ludzie?

- Daj mi swoją bluzę. Będzie dla mnie wystarczająco długa - zarządził, by po chwili schować bladą skórę pod ciemnym, puchatym ubraniem.

Gerard przycisnął do siebie chłopca i delikatnie ucałował czubek jego mokrych włosów.

- Powiedź mi, dlaczego uciekłeś? Wiesz, jak się o ciebie martwiłem?

- Gerard - zaczął, przystając na środku ścieżki - Jestem dla ciebie ciężarem, przeszkadzam ci. Widzę, jak się musisz ze mną męczyć. Było mi głupio i postanowiłem, że jeśli zniknę z twojego życia, będzie ci lepiej. Skończy się wieczne ukrywanie, okłamywanie. Do tego młyna poszedłem tylko po moje stare ubrania. Zaraz po tym chciałem uciec do sąsiedniego miasta

Gerard był oszołomiony. Poczuł się tak, jakby ktoś go soczyście spoliczkował, a później napluł mi prosto w twarz.

- Chciałeś ode mnie odejść? - spytał słabym głosem - Chciałeś mnie zostawić?

- Gerard, to nie tak...

- A jak to inaczej wytłumaczysz?! - puściły mu nerwy. Pokochał tą małą istotkę całym swoim sercem, a on tak po prostu chciał od niego uciec

- Nie chciałem być dla ciebie ciężarem...

- Ciężarem - prychnął - Moja miłość do ciebie jest ciężarem?

- Możemy pogadać o tym później? - spytał cichutko - Marzną mi stopy

Gerard całą drogę nie odezwał się ani słowem.

***

Dochodzili już do bloku Gerarda, kiedy młodszy pociągnął czerwonowłosego za dół koszulki.

- Gerard - szepnął, chowając się za jego plecami - Policja

I dopiero teraz zauważył stojący pod wejściem do budynku radiowóz. Zobaczył jednego z policjantów. Z ruchu jego warg wyczytał: ,, To on ''







Komentarz do tego rozdziału jest chyba zbędny...

Starałam się, wyszło jak wyszło, ale cóż...

Do następnego!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top