-7-

W kawiarni panował niemiłosierny upał. Klienci wchodząc do środka, wpuszczali ze sobą skwar, który rozprzestrzeniał się po ulicach miasta. Para buchająca z ekspresu oraz natłok ludzi, próbujących uchronić się w niewielkiej kawiarence przed promieniami słonecznymi również nie pomagały. Biedna klimatyzacja, która i tak nadawała się już do co najwyżej ochłodzenia mysiej dziury, ledwo zipiała, wydając z siebie donośne parsknięcia. Gerard, który przygotowywał właśnie podwójną bitą śmietanę, z grymasem odsuwał twarz od ekspresu, starając się uniknąć buchającej z niego pary, jedną ręką wachlował się końcem swojego fartucha. Ray w tym czasie pił na zapleczu wodę.

Jedynym pocieszeniem dla niego było to, że kończył dzisiaj wcześniej niż zwykle. Podobno właściciel kawiarni zlitował się nad swoimi pracownikami i w największą patelnię, jaka chyba jeszcze nigdy nie miała miejsca w New Jersey o tej porze roku, postanowił zamknąć interes nieco wcześniej.

Co chwila czerwonowłosy spoglądał na wiszący na ścianie zegar, odliczając ostatnie minuty do zamknięcia. Chciał jak najszybciej uciec z tego porównywalnego temperaturą do piekarnika miejsca i schować się w samym środku lasu, spędzając tym samym więcej czasu ze swoim przyjacielem. Już nie mógł się doczekać, kiedy zobaczy jego zaskoczoną minę, a potem delikatny uśmieszek, który młodszy zawsze posyłał mu na jego widok.

Wydał ostatnie zamówienie i czym prędzej, nie kwapiąc się nawet o dokładne zamknięcie kasy wymknął się na zaplecze i z ulgą zrzucił z siebie fartuch. W drzwiach minął się z Ray'em, któremu upały wcale nie służyły. A zwłaszcza jego włosom, które zawsze puszyste i miękkie, zrobiły się oklapnięte, mokre i posklejane od potu.

Way szybko odwiesił swój strój i porwał z wieszaka kurtkę. Nie wiedział, po co właściwie ją wziął, skoro wysoka temperatura utrzymywała się już od rana. No ale cóż - klasa, to klasa i nie ważne, czy są upały, czy mrozy przekraczające -20 stopni. Jego skórzana kurtka była z nim zawsze i wszędzie.

Wypadł na zewnątrz, gdzie wcale nie było lepiej. Zmęczeni ludzie obijali się o siebie czołgając się po ulicach, a psy, z którymi starsze panie wychodziły na popołudniowy spacer, włóczyły łapami ocierając wystawionym w celu ochłodzenia językiem o chodnik. Gerard wtopił się w tłum i ruszył w stronę prześwitującego między architekturą miasta lasu.

***

Woda nieco dawała ukojenie, więc Gerard zatrzymał się na chwilę przy brzegu stawu, aby zamoczyć w nim ręce i ochłodzić zlewającą się z kolorem jego włosów twarz. Miał jeszcze czas, ponieważ według ich planu dnia, Way przychodził do Franka równo o 16:30. Była 15.

Ścieżkę do starego młyna znał już na pamięć. Gdyby ktoś związał mu oczy i kazał dojść do budynku, zrobiłby to bez problemu, nie zawahawszy się nawet na sekundę. Dobrze wiedział, że dokładnie jeden zakręt przed jego serce zaczynało szybciej bić. Na początku zaczęło go to niepokoić, myślał, że przez pokonany dystans ( niewielki, ale zawsze to jakiś wysiłek ) dostał zawału, jednak zawsze wtedy zza krzaków wyłaniał się Iero, a czerwonowłosy zapominał o swojej dolegliwości.

Dokładnie tak samo było dziś. Już widział prześwitujące między gałęziami cegły, gdy usłyszał mocne kołatanie swojego serca. Uśmiechnął się sam do siebie i ruszył dalej. Tak jak mógł się spodziewać, tym razem nikt na niego nie czekał. Jednak wiedział, że Frank nie rusza się stąd dalej, niż do brzegu jeziora, gdzie odprowadzał Way'a każdego wieczoru.

Gerard wszedł do środka budynku przez wyrwę, która kiedyś pełniła funkcję drzwi. Wewnątrz było nieco chłodniej. Uśmiechnięty od ucha do ucha skierował się w stronę pokoju Iero, jednak kiedy wszedł do środka, nie zastał tam czarnowłosego. Uśmiech nieco mu przygasł. Rzucił kurtkę na materac i wyszedł na korytarz w celu znalezienia chłopca. Chłopak nie chodzi pewnie po lesie, zwłaszcza o tej godzinie i w taką pogodę. Czerwonowłosy podszedł nieco bliżej schodów i udało mu się usłyszeć stłumione głosy. Możliwe, że byli to tylko lokatorzy Franka, ale może chłopiec siedzi razem z nimi na górze? Gerard wolał się mimo wszystko upewnić.

Postawił stopę na spróchniałym stopniu i z każdym kolejnym krokiem głosy się nasilały. Będąc już na szczycie potrafił stwierdzić, że jeden z nich należał do Franka. Powoli, skradając się jak najlepszy złodziej, podczołgał się do drzwi stanowiących wejście do pokoju pary narkomanów i starał się wyłapać z ich bełkotu sens rozmowy.

- Daj mi spokój, gnoju - warknął jeden z ćpunów

- Ale Andy, proszę cię! - usłyszał słabiutki głosik Franka - Wiesz, że nie mogę się pokazywać na ulicy

- Gówno mnie to obchodzi, zajęty jestem

- Czym niby?! Ćpaniem?! - mimo, iż chłopiec podniósł głos, nadal brzmiał żałośnie. Gerard wyczuł w jego głosie, że się bardzo boi.

- Tak! I nie męcz mnie już więcej albo się stąd wynoś! - ryknął Andy.

- Ale jestem głodny! - Way usłyszał, jak zaczyna płakać i wyobraził sobie, jak łzy płyną ciurkiem po jego bladych policzkach.

- W dupie to mam! Radź sobie sam! W końcu jesteś już taki dorosły! - zaczął się z nim przedrzeźniać - Uciekłeś z domu dziecka, sieroto, więc może pójście po bułki do sklepu nie będzie dla ciebie aż takim wyczynem

- Proszę cię, Andy - zapłakał

Gerard nie mógł tego dłużej słuchać. Wpadł do środka i rzucając pogardliwe spojrzenie na siedzącego pod ścianą Andy'ego i leżącego na jego kolanach nieprzytomnego Brendona, wyciągnął z pomieszczenia krztuszącego się łzami Iero. Nie tak wyobrażał sobie dzisiejsze przywitanie...

Ostrożnie sprowadził go na dół i posadził na materacu w jego pokoju. Przyklęknął obok i z kieszeni spodni wyciągnął chusteczkę, którą zaczął wycierać załzawioną twarz chłopca. Frank przez cały ten czas nie odezwał się, tylko próbował zapanować nad nieustannie lecącymi łzami.

Czerwonowłosy wcisnął w jego chudziutką dłoń mokrą chusteczkę i chwycił leżącą obok skórzaną kurtkę.

- Chodź - rzucił, starając się przybrać jak najłagodniejszy ton. Czarnowłosy spojrzał na niego ze zdziwieniem, jednak wstał z materaca. Way szybkim ruchem narzucił mu swoją kurtkę i naciągnął za twarz dołączony do niej kaptur. W drodze do wyjścia zadbał o to, żeby żaden kawałek frankowej twarzy nie wystawał spod ciemnego materiału.

- Gerard? Gdzie my idziemy? - usłyszał głos zza kaptura.

- Zobaczysz - rzekł tylko krótko, wchodząc z Iero dreptającym przy jego boku na ścieżkę.

***

Ludzie rzucali w stronę mężczyzny, ciągnącego przy sobie chłopca zawiniętego w kaptur dziwne spojrzenia. Gerard nie byłby zdziwiony, gdyby ktoś zadzwonił po policję, oznajmując, że po okolicy grasuje pedofil.

W końcu dwójka doszła na Preston Street, a czerwonowłosy pchnął ciężkie drzwi bloku. Schowany pod kapturem Iero był chyba w takim szoku, że całą drogę milczał jak zaklęty. Dopiero na dźwięk otwierania windy nieco się obudził.

- Gdzie jesteśmy, Gerard? - szepnął. W odpowiedzi wyższy wepchnął go do środka windy. Kiedy zamknęły się za nimi drzwi, wreszcie ściągnął mu kaptur. Chłopiec zmrużył oczy, rozglądając się po wnętrzu obskurnej windy. W końcu cały sparaliżowany ze strachu wtulił się w bok wyższego. Gerard opiekuńczo pogłaskał go po hebanowych włosach, uśmiechając się do rozkopanych kosmyków.

***

Drzwi do mieszkania numer 42 znajdowały się na samym końcu podłużnego korytarza, oblanego delikatnym światłem jarzeniówek. Gerard wyciągnął z kieszeni pęk kluczy, a jeden z nich włożył do zamka. Stare, zardzewiałe urządzenie wydało z siebie głośny odgłos protestu, jednak po chwili drzwi mieszkania otworzyły się na całą szerokość, a czerwonowłosy właściciel mieszkania wraz z niższym, wyraźnie wystraszonym nieznanym środowiskiem chłopcem weszli do środka. Gerard zamknął za nimi drzwi, a klucze odwiesił na znajdujący się obok wieszak. Uśmiechnął się zachęcająco do Franka, który stał nieśmiało rozglądając się po mieszkaniu.

- Rozgość się - gospodarz zaczekał, aż chłopiec ściągnie swoje trampki i równo ustawi je pod ścianą i gestem dłoni zaprosił go do salonu - Zaraz zrobię nam coś do jedzenia. Na co masz ochotę?

Frank usiadł tylko delikatnie na szarej kanapie i dalej z ciekawością rozglądał się po włościach swojego przyjaciela. Gerard nie chcąc go więcej stresować gwałtowną zmianą otoczenia, postanowił zrobić im obu błyskawiczną zapiekankę

***

Czerwonowłosy właśnie wkładał do piekarnika dwie bagietki, kiedy usłyszał za sobą kroki. Odwrócił się i zobaczywszy Iero w progu, uśmiechnął się do niego serdecznie. Chłopiec spojrzał na niego swoimi dużymi, smutnymi oczami, które w momencie zaszkliły się jak kałuża świeżo po soczystej ulewie.

- Przepraszam, że robię ci kłopot. Ale nie musiałeś wcale się mną przejmować. Dałbym sobie radę bez Andy'ego. Może gdyby Brendon się obudził...

- Daj spokój, Frankie. Miałem pozwolić ci tam umrzeć z głodu? - spytał, odkładając kuchenną rękawicę na blat - Nie mogłem cię tam zostawić - dodał, podchodząc do Iero i przyciągając czarnowłosego do siebie. Młodszy wtulił główkę w jego koszulkę i zaczął cicho łkać - Już wszystko dobrze - szeptał do niego łagodnym głosem.

- Nic nie jest dobrze, Gerard! Boję się... bardzo się boję

Way jeszcze mocniej chwycił swojego małego gościa, chcąc pokazać mu tym gestem, że z nim jest bezpieczny i nic mu tutaj nie grozi.

- Nie pozwolę ci już tam wrócić - rzucił, opierając brodę na jego włosach - Zostaniesz u mnie

- Nie, nie - Frank szybko odsunął się od niego, próbując ukryć przed nim mokre ślady łez na bladych policzkach - Nie chcę być dla ciebie ciężarem

- Ale wcale nie jesteś! Jeśli zamieszkasz u mnie, wszystko się ułoży. Będziemy razem, bezpieczni i nikt cię tu nie znajdzie

- Nie, Gerard - odparł krótko i wyszedł z kuchni, zostawiając zawiedzionego Way'a samego.

***

Frank zjadł i po długich namowach Gerarda wziął prysznic i przebrał się w pidżamę czerwonowłosego, którą ten schował na dnie szafy z powodu jej przymałych rozmiarów. Na chłopcu leżała idealnie.

Gospodarz postanowił odstąpić Iero swoje łóżko, a sam ułożył sobie posłanie na kanapie w salonie. Po raz setny upewniając się, że Frankowi niczego nie potrzeba, przymknął drzwi od sypialni i poczłapał do salonu. Szczelnie owinął się kocem i przytulił głowę do poduszki. Wiedział jednak, że dzisiejszej nocy szybko nie zaśnie. Natłok zdarzeń i perspektywa, że za ścianą śpi jego mały uciekinier pobudziła go na tyle, że mógłby praktycznie całą noc spędzić na malowaniu. Wolał jednak nie wchodzić do sypialni po sztalugi, tym samym nie dając spokojnie zasnąć Iero. Chciał tylko, żeby młodszy poczuł się jak w domu, którego tak długo nie miał.

Długo rozmyślał o tym, w jaki sposób może jeszcze pomóc Frankowi, kiedy usłyszał mrożący krew w żyłach, wywołujący ciarki na plecach krzyk dobiegający z sypialni. W momencie wyczołgał się ze swojego kokonu i o mało nie wpadając na framugę drzwi, wbiegł do sypialni. Zapalił stojącą na komodzie lampkę i podszedł do łóżka, na którym mały, niewinny chłopiec rzucał się z boku na bok, krzycząc w niebogłosy.

- Frankie! Obudź się! - czerwonowłosy szturchnął go w ramię, a kiedy nawet to nie pomogło wybudzić go ze snu, klepnął go w policzek - Obudź się!

Miodowe oczy błysnęły w świetle lampy, chaotycznie rozglądając się po pokoju. W końcu spoczęły na twarzy Way'a, mocno pobladłej ze strachu. Gerard przysiadł na brzegu, a chłopiec wtulił się w niego, ciężko dysząc. Dotknął jego mokrych pleców, łagodnie kołysząc się w przód i w tył.

- To tylko zły sen - szeptał, powtarzając to zdanie jak mantrę. Po jakimś czasie oddech młodszego uregulował się, a sam Gerard poczuł, jak powieki zaczynają mu ciążyć.

- Nie chcę znowu zasnąć. Nie chcę, żeby oni znowu przyszli - majaczył.

- Zostanę z tobą - odparł bez chwili zawahania. Frank spojrzał na niego tymi miodowymi kryształkami, które były mu wdzięczne za jego decyzję. Gerard zmrużył oczy i złożył na czole chłopca delikatny pocałunek. Ten zacisnął swoje malutkie piąstki na jego koszulce.

Czerwonowłosy jak najostrożniej umiał ułożył go na poduszce, a sam wdrapał się na miejsce obok. Frank nie czekając nawet, aż tamten przykryje się kołdrą, przywarł do niego całym ciałem, wzdychając z ulgą. Gerard zrobił to samo, a na nieco mokrych i posklejanych kosmykach kruczych włosów złożył krótki pocałunek. Iero delikatnie podniósł głowę, a ich spojrzenia się skrzyżowały. Czerwonowłosy nie wiedząc, co ma robić, uśmiechnął się tylko lekko. Młodszy przysunął się do niego jeszcze bliżej i dyskretnie trącił swoim noskiem jego. Po chwili oboje zasnęli głębokim snem, a koszmary, które dręczyły Franka, zniknęły.








Jeszcze raz chciałabym przeprosić was za to, że rozdział pojawił się z opóźnieniem

Do następnego! ( mam nadzieję, że w planowany poniedziałek )

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top