-5-

- Mogę cię o coś spytać?

Gerard przekręcił lekko głowę, spoglądając na opierającego się o pień drzewa Franka.

Od ich pierwszego spotkania w młynie minął tydzień. Codziennie, każdego wieczoru, kiedy Gerard kończył pracę, spotykali się dokładnie w tym miejscu - w samym sercu lasu, gdzie otaczała ich cisza, spokój i zapewniające bezpieczeństwo, soczyście zielone korony drzew. Gerard wiedział, dlaczego Frank nie chce go więcej przyprowadzać do swojej posiadłości. Sam nie chciał tam gościć, a poprawiająca się z dnia na dzień pogoda pozwalała im spędzać wieczory poza terenem starego młyna.

- Pewnie - uśmiechnął się szeroko, a jego oczy zalśniły w świetle zachodzącego słońca.

- Kim są ci faceci, którzy z tobą mieszkają? - spytał, przerzucając w dłoniach niewielki kamyczek.

Frank podkurczył nogi i głośno westchnął. Domyślał się, był wręcz pewien, że czerwonowłosy kiedyś o to zapyta. Przez parę ostatnich dni układał sobie w głowie scenariusz tej rozmowy.

- Zacznę może od początku - odchrząknął - Kiedy tu przyszedłem, była ich trójka. Oprócz Andy'ego i Brendona był jeszcze Remington. Z tego co wiedziałem i niestety słyszałem - skrzywił się - On i Brendon byli sobie bardzo bliscy. Pewnej nocy Bren chyba mocno się zjarał i dorwał się do Andy'ego. Remek się wkurzył. Zabrał wszystkie swoje klamoty i tyle go widzieliśmy. A co do pozostałej dwójki, nie za często ze sobą rozmawiamy, poza tym oni rzadko kiedy są trzeźwi. Ale jakoś na początku, kiedy nie było aż tak z nimi źle, opowiedzieli mi swoją historię. Brendon uciekł z poprawczaka w innym mieście i przybłąkał się tutaj. W New Jersey natrafił na Andy'ego - starego ćpuna, który cały sens życia widzi w strzykawce z morfiną. Przygarnął go do siebie, później dołączył Remek, o którym za wiele nie wiem, no i na końcu ja

- Długo już tu jesteś?

- Dwa miesiące - odparł, nerwowo skubiąc skórki swoich paznokci.

- A ty?

Frank spojrzał na niego ze zdziwieniem.

- Co ja?

- Jaka jest twoja historia? - spytał, obejmując kolana ramionami - Jak trafiłeś do domu dziecka?

- Chy...chyba nie chcę jeszcze z nikim o tym rozmawiać - odparł przepraszającym, zagubionym tonem - Wybacz, ale... nie jestem chyba gotowy aż tak się przed tobą otworzyć

- Okej, rozumiem - szybko zapewnił go czerwonowłosy - Przepraszam, nie powinienem... tak prosto z mostu

- No coś ty - przerwał mu w połowie zdania - Nie masz za co przepraszać - pokręcił głową. Spojrzał w oczy Way'a, który siedział w pewnej odległości - Chodź bliżej - odparł po chwili namysłu.

Gerard najpierw zaskoczony słowami chłopca, po chwili powoli się do niego przysunął na tak bliską odległość, że gdy Frank skrzyżował nogi, stykali się kolanami.

- Mogę? - kiwnął na dłoń Gerarda, którą ten nieśmiało chował między zieloną trawą, a udem. Czerwonowłosy spełnił jego prośbę, patrząc, jak jego blada, wiecznie zimna dłoń ląduje na mięciutkich rączkach chłopca. Młodszy z pasją i dokładnością oglądał ją, przejeżdżając kciukiem po bliźnie, która została Gerardowi po feralnej przygodzie z kawą.

- Czasami mam wrażenie, że gdy tak patrzysz, to dokładnie widzisz, co ja czuję - odparł drżącym głosem - Może to jest dziwne, ale takie właśnie mam odczucie

- Nigdy nie bawiłem się w wróżbiarstwo - zaśmiał się cichutko - Boli cię jeszcze? - spytał, po raz kolejny muskając jego bliznę.

- Już nie - uśmiechnął się delikatnie. Na moment ich spojrzenia się skrzyżowały. Gerard jeszcze nigdy nie miał okazji zobaczyć oczów Iero z tak bliska. Dopiero teraz przekonał się, jakie są magiczne. Ten chłopiec miał w sobie coś niezwykłego...

- Mu...muszę już chyba wracać - Frank odwrócił wzrok i ostrożnie wypuścił jego dłoń.

- Tak, na mnie chyba również już pora - Gerard podniósł się, otrzepując swoje jeansy z niewidzialnego pyłku.

- Przyjdziesz jutro, prawda? - spytał Frank głosem pełnym dziecięcej, naiwnej nadziei.

- Przyjdę

- Obiecujesz?

- Jak zawsze








Dzisiaj taki krótki rozdział, ale obiecuję, że następne będą dłuższe.

Miłego dnia i do następnego ❤

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top