-12-

,,Miejski Dom Dziecka w Jersey City''

Stara, zielona Toyota z głośnym parsknięciem zahamowała przed bramą główną prowadzącą na teren placówki. Z samochodu wysiadł wysoki, szczupły blondyn, ubrany w długi płaszcz, co przy temperaturze wynoszącej ponad 20 stopni było dość dziwne. Mężczyzna jednak jak gdyby nigdy nic zatrzasnął ledwo trzymające się w zawiasach drzwi samochodu i zamknął pojazd, po czym włożył kluczyki do wewnętrznej kieszeni płaszcza. Przejrzał się w szybie Toyoty, poprawiając niesforny kosmyk idealnie przylegających do głowy włosów i wskazującym palcem poprawił leżące na nosie okulary przeciwsłoneczne. Wyprostował się i głośno odkaszlując spojrzał na znajdujący się na jego nadgarstku zegarek.

Ruszył chodnikiem w stronę drzwi prowadzących do budynku, a stukot jego pantofli odbijał się echem po pustym dworzu. Skinął na dzień dobry staremu dozorcy, który zapatrzony w nożyce sekatora, obcinał i tak zawsze równy żywopłot.

Po raz ostatni przejrzał się w szybie drzwi wejściowych i wszedł do środka, odruchowo poprawiając leżący jego zdaniem nieestetycznie materiał płaszcza. Uśmiechnął się do siedzącej za ladą recepcji kobiety i równym krokiem podszedł do niej, delikatnie opierając dłonie o idealnie wypolerowany blat.

- Ja w sprawie tego chłopczyka, którego przywieźli parę dni temu - odparł głębokim głosem - Frank Anthony Iero

- Był pan umówiony?

- Niestety nie, ale to bardzo pilna sprawa

- W takim razie proszę zadzwonić do dyrektora placówki i umówić się na spotkanie

Blondyn uchylił materiał płaszcza i z kieszeni wyjął zawiniątko banknotów. Jeden papierek wyłożył na estetyczną ladę, a pozostałość schował z powrotem do kieszeni. Kobieta uśmiechnęła się do niego delikatnie i zwinnym ruchem zabrała banknot z lady.

- Pierwsze piętro, trzecie drzwi po lewej

Blondyn uprzejmie kiwnął w jej stronę i ruszył w kierunku schodów.

Pierwsze piętro utrzymywane było tak samo jak recepcja w schludnym i nienagannym porządku. Biała sofa stojąca pod gabinetem dyrektora wyglądała na nieużywaną, a stojące na stoliku kawowym filiżanki lśniły w świetle zawieszonych pod sufitem lamp ledowych.

Blondyn zapukał delikatnie do drzwi gabinetu, z którego po chwili wydobyły się słowa zachęcające mężczyznę do wejścia.

Gabinet był urządzony w stylu minimalistycznym. Białe meble, szare fotele i parę zielonych roślin dla dodania pomieszczeniu przytulnego wyglądu. Siedzący za biurkiem mężczyzna pił z wielkiej porcelanowej filiżanki kawę, lecz kiedy ujrzał swojego gościa, odłożył naczynie na spodeczek i wstał, zapinając guzik swojej marynarki.

- Witam. Michael Way - blondyn zdjął z nosa okulary i wyciągnął w stronę mężczyzny dłoń, którą ten od razu uścisnął.

- Ashton Irwin, dyrektor tej oto placówki, miło mi - posłał mu ciepły uśmiech i skinął na znajdujący się przy biurku fotel - Proszę zdjąć płaszcz i się rozgościć - odparł, zasiadając na swoim miejscu - Napije się pan czegoś? Kawy, herbaty, może czegoś mocniejszego?

- Nie, dziękuję, prowadzę - odparł, siadając na wyznaczonym miejscu i kładąc sobie płaszcz na kolanach.

Przez chwilę panowała między nimi głucha cisza, a mężczyzna siedzący naprzeciwko Mikey'ego przyglądał mu się z nieschodzącym z ust uśmiechem.

- Co pana do mnie sprowadza? - odrzekł w końcu, nie przestając się uśmiechać i oślepiać blondyna rzędem nienaturalnie białych zębów.

- Chciałbym spotkać się z Frankiem Iero - odparł, a widząc stopniowo gasnący uśmiech mężczyzny, dodał - Piszę artykuł do gazety lokalnej i chciałbym przeprowadzić z nim wywiad.

Dyrektor wstał powoli z fotela i zaczął krążyć po gabinecie, z założonymi z tyłu rękami.

- Artykuł.... do lokalnej... gazety - powtórzył, cedząc dokładnie każde słowo - Przeprowadzić.... wywiad... z Frankiem.... z Frankiem Iero

- Uważam, że byłby to idealny materiał, który pokazałby oczywiście wasz dom dziecka w jak najlepszym świetle

Pan Irwin podszedł do okna i wyjrzał na rozciągające się na zewnątrz podwórze, na którym stary dozorca nadal przycinał ten sam fragment żywopłotu.

- Początkujący dziennikarze, poszukujący sensacji tam, gdzie nie powinni - wymruczał, zaciskając przy tym zęby.

- Zapłacę panu

Mężczyzna uniósł brwi do góry i odwrócił się w jego stronę, opierając jedną dłoń o marmurowy parapet.

- Ile?

- 100 dolarów

- 150 i może pan wejść bez strażnika

Way sięgnął do kieszeni płaszcza i położył na biurku banknoty. Ashton Irwin ponownie wyjrzał przez okno, zaczesując niesforne loki do tyłu.

- Susan! Zaprowadź pana Way'a do pokoju numer 38. Powiedź, że przysyła go dyrektor i nie życzy sobie wywierania na nim presji

Drzwi gabinetu otworzyły się i stanęła w nich niska brunetka o azjatyckiej urodzie, która gestem dłoni nakazała Mikey'emu iść za nią.

***

Piętro, na którym się znajdowali, znacznie różniło się od sterylnego piętra pierwszego. Zgniło zielone ściany były ubrudzone, zakurzone, gdzie nie gdzie wisiały plakaty mówiące o bezpieczeństwie w domu dziecka. Stare płytki były poklejone i wybrakowane w paru miejscach. Korytarz śmierdział wilgocią i środkami do dezynfekcji. Nie było tu żadnych okien, oprócz jednego, w którym brakowało szyby, a w jej miejsce wstawiona była żelazna krata. Każde drzwi miały swój numerek, a obok nich nawieszone były tabliczki. Kątem oka Mikey dojrzał napis na jednej z nich

,,Twoi rodzice cię nie kochali''

Susan doprowadziła go do jednych z drzwi, które znacznie różniły się od pozostałych. Wszystkie drzwi były wykonane z wiśniowego drewna, lecz te jedne były białe, a zamiast drewna znajdowały się tam antywłamaniowe szyby. Tabliczka wisząca obok drzwi była pusta.

Zanim Mikey wszedł do środka przystanął pod drzwiami, zaglądając przez szybę do pokoju. Drobna sylwetka chłopca leżała pośrodku pokoju, owinięta w kaftan bezpieczeństwa. Stojąca obok Way'a Susan otworzyła drzwi za pomocą karty, a dźwięk otwierania nie poruszył nawet leżącej na ziemi istoty.

- Proszę wejść i się nie bać, panie Way. Chłopak dostał dużą dawkę leków na uspokojenie, więc nie powinien zachowywać się agresywnie. W razie problemów pod stolikiem znajduje się taki duży, czerwony przycisk. Proszę go nacisnąć, a koledzy ze straży przyjdą panu pomóc

Mikey skinął tylko, a kobieta oddaliła się, a stukot jej obcasów odbijał się echem po pustym korytarzu.

Blondyn w końcu wziął się w garść i nacisnął białą klamkę. Ciągle uważnie przyglądał się plecom chłopca i był w gotowości, by uciec od niego i tego całego domu dziecka. Jednak kiedy znalazł się w środku, postać nawet nie drgnęła.

Śpi? Może zemdlał? A może przedawkowali mu te leki i umarł?

Mikey odkaszlnął i drżącą ręką poprawił niesforne kosmyki.

- Cześć, Frank - odparł drżąc przy tym jak osika.

- Zostawcie mnie w spokoju - usłyszał wyprany z emocji głos.

Uff, jednak żyje.

- Nazywam się Michael Way

Chłopiec z trudem obrócił się w jego stronę, a Mikey ujrzał najsmutniejszy obrazek, jaki kiedykolwiek widział - wystraszony, blady chłopiec, z podkrążonymi, zaczerwienionymi od łez oczami, wpatrywał się w niego tępym wzrokiem. Way'owi w momencie przypomniały się te wszystkie filmy o wampirach, w których aktorzy wyglądali dokładnie tak samo, jak chłopiec leżący przed nim.

- Gerard? - wychrypiał, z wymalowanym na twarzy bólem i napływającymi do oczu łzami, podnosząc się do siadu.

- To mój brat - odparł łagodnie, przykucając obok chłopca - Chciał, żebym pomógł ci jakoś stąd się wydostać

Chłopiec zapatrzył się w czubki jego pantofli, pod nosem powtarzając ,,Gerard, Gerard'', a po jego policzkach popłynęły strugi świeżych łez.

- Wydostaniemy cię stąd, obiecuję

- Ale dyrektor... strażnicy - wyłkał.

- Dyrektora interesują tylko pieniądze, więc z tym raczej nie będzie większego problemu

- Ale on mnie nie odda... ja mu jestem potrzebny

- Do czego potrzebny?

Jednak Mikey nie dowiedział się, do czego mały Frank jest potrzebny dyrektorowi, ponieważ drobna istotka bezwładnie opadła wprost na jego stopy. Way w ostatniej chwili zdążył złapać ciałko chłopca i uniknąć jego spotkania z twardym podłożem.

- Frank! Frank! Obudź się!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top