-11-
Głośne tykanie zegara, przeraźliwe dźwięki dochodzące z otwartego na całą szerokość balkonu i leżący na zimnych, panelowych deskach mężczyzna. Spoglądał w sufit - biały, jednolity... ale tylko dla osób trzecich. On widział tam twarz. Bielutką, prawie jak ten sufit, chudziutką i zagubioną. Musiał przywracać sobie jego widok, inaczej by zwariował. A nie.... on już zwariował. Zwinął się w kłębek, a stare deski przy każdym jego ruchu lekko skrzypiały. Czuł, jak bólu z posiniaczonych, brudnych krwią pięści, przechodzi gdzieś wzdłuż kręgosłupa.
W końcu usłyszał głośne pukanie do drzwi. Nie miał jednak siły wstać i ich otworzyć. Zresztą, wcale nie musiał. Zaraz poczuł na sobie chłodne powietrze, które wpadło do mieszkania razem z jego gościem.
- Gerard? Gdzie jesteś? - usłyszał spanikowany głos i towarzyszące mu trzaśnięcie drzwiami. Próbował coś powiedzieć, jednak z jego ust wydobył się tylko przeciągły jęk. Usłyszał jak jego gość zrzuca z siebie obuwie i przybiega do niego. Kucnął obok jego głowy i drżącą ręką odgarnął jego czerwone włosy z mokrej twarzy. Gerard otworzył oczy.
Zmienił się. Przefarbował włosy, zaczesał je do tyłu i zdjął okulary. Mocno schudł, chociaż odkąd pamięta był zawsze tym chudszym, u którego jakimś cudem nie stwierdzono zaburzeń odżywiania. Jasnobrązowe oczy były jednak takie same - od zawsze ciepłe, choć inni widzieli w nich nutę grozy i nienawiści. Dla Gerarda jednak to były najcudowniejsze oczy na ziemi... dopóki nie poznał Franka.
- Piłeś? - usłyszał jego opiekuńczy głos. To idiotyczne, bo według normalnej hierarchii to on powinien być tym opiekuńczym, troskliwym. Był w końcu starszym bratem.
- Nie - wysapał tylko, kiedy w międzyczasie blondyn sprawdzał, czy aby na pewno nie miał gorączki.
- Ćpałeś - zabrzmiało to bardziej jak wyrok. Pomógł mu się podnieść i podtrzymując go, zaprowadził do salonu, gdzie posadził na kanapie. Dopiero wtedy zauważył jego dłonie - Co ci się stało? Biłeś się z kimś?
Wtedy Gerard ponownie się rozpłakał. Schował twarz w rękaw starego swetra i tylko kątem oka widział, jak blondyn biegnie do kuchni. Usłyszał trzaśnięcie szafki, dźwięk obijania się szkła o szkło i cichy szum lejącej się z kranu wody.
- Napij się
Poczuł jak materiał kanapy delikatnie się ugina, a chuda, palczasta dłoń kojąco głaszcze go po ramieniu. Gerard posłusznie wziął od niego szklankę i duszkiem wypił jej zawartość. Odłożył puste szkło na podłogę i oparł głowę o kościsty bark blondyna.
- Mikey... wszystko zepsułem... gdybym był ostrożniejszy... zobaczyłbym radiowóz... i miałbym go nadal przy sobie - wydukał, co chwila łapiąc płytki oddech.
- Ale co się stało? Jaki radiowóz? Kogo miałbyś przy sobie?
Z bólem serca, paczką chusteczek na kolanach i ciepłem bijącym od Mikey'ego, Gerard opowiedział mu całą historię od początku... do końca.
Ich końca...
- Zabrali go, Mikey. Oni go zabrali... - brzmiał jak żałosny dzieciak, który skarży się mamie na kolegę, który zabrał mu ostatniego cukierka.
- Wymyślimy coś. Skoro tak bardzo ci na nim zależy...
- Ja go kocham Mikey! Odbiło mi na jego punkcie, rozumiesz?!
Blondyn przyciągnął go do siebie jeszcze mocniej, tłumiąc krzyk rozpaczy brata w materiale swojej bluzy.
- Nie płacz już. Jutro pojadę do tego domu dziecka, zobaczę, czy da się coś zrobić. Może chociaż na te kilka miesięcy uda ci się zostać jego rodziną zastępczą
- Mówiłem ci, że nie mogą go oddać przez te cholerne badania
- Poproszę, żeby zrobili te badania jeszcze raz. Wcześniej może uda mi się jakoś z nim spotkać i uprzedzić go, żeby nie robił podczas nich nic głupiego
- Nawet jeśli się uda, to on nie będzie chciał, żebym został jego rodziną zastępczą...
- Poproszę mamę, na pewno się zgodzi. Zawsze chciała dla ciebie jak najlepiej...
Gerard podniósł swoje smutne oczy. Mikey delikatnie się do niego uśmiechnął.
- Dziękuję
× × ×
Dawno mnie tutaj nie było...
Ostatnio opublikowałam na swojej tablicy wiadomość, w której zapytałam was, czy chcielibyście zobaczyć dwa rozdziały STN, które napisałam jakiś czas temu i ich nie opublikowałam. Parę osób chciało, więc... tadaam!
Tak jak wspominałam również w wiadomości, zastanawiałam się nad usunięciem tej książki. Zadecydowaliście jednak, żeby zostawić ją w takim stanie, w jakim jest, nawet, gdybym miała nie dodawać już żadnej kontynuacji.
W ostatnim czasie zastanawiałam się nad losem tego opowiadania... postaram się przeczytać je od początku i pomyśleć nad sensownym dalszym ciągiem. Niczego niestety nie obiecuję ~~
Na razie zostawiam wam ten rozdział, a kolejny, który również mam w zapasie, opublikuję w najbliższych dniach.
Zapraszam was również na nowego frerarda, którego tym razem dokończę ( mądra Milky napisała sobie wszystkie rozdziały wcześniej, żeby uniknąć takich sytuacji jak z STN ) i którego znajdziecie na moim profilu.
Ugh, trochę się rozpisałam, ale mam nadzieję, że za bardzo nie przynudziłam.
xoxo\~
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top