-1-
Pierwsze promienie kwietniowego słońca nieproszenie wpełzły do jednego z mieszkań bloku, stojącego przy Preston Street, pokonując przeszkodę w postaci do połowy zasuniętej bambusowej rolety i oświetlając swoim blaskiem dwie postacie leżące na niewielkim, podwójnym łóżku. Jedna z nich - drobna kobietka o czarnych jak smoła włosach - spała wtulona w pierś mężczyzny, którego twarz zdobiła rozkopana we wszystkie strony świata czerwona czupryna. Oboje spali głębokim snem, zmęczeni wydarzeniami z upojnej, sobotniej nocy.
Jako pierwszy obudził się mężczyzna. Leniwie otworzył oczy i uśmiechnął się, widząc partnerkę przy swoim boku. Delikatnie złożył pocałunek na jej czole i nieśpiesznie wstał z łóżka, otulając kobietę swoją kołdrą. Prawie bezszelestnie wyszedł z sypialni, zabierając po drodze leżące na podłodze ubrania.
Mieszkanie Gerarda Way'a było nieduże. Z niewielkiego holu od razu wchodziło się do połączonego z kuchnią salonem. Obydwa pomieszczenia urządzone były w niezwykle przytulny i nadający rodzinną aurę sposób. Oprócz tego w mieszkaniu znajdowała się niewielka łazienka oraz sypialnia, połączona z pracownią malarską, ponieważ to właśnie tam Way trzymał swoją sztalugę, płótna oraz farby. Na ścianach wisiało wiele obrazów, które swoją drogą czerwonowłosy sam namalował. Nie były może zbyt udane, jednak Gerard uwielbiał na nie patrzeć. Przypominały mu czasy, kiedy to razem z matką oraz młodszym bratem mieszkał z dala od centrum miasta, na cichym i uroczym osiedlu. Jednak zaraz po skończeniu edukacji, Way postanowił przeprowadzić się do wielkiego miasta. Wtedy myślał, że wyprowadzka do centrum będzie dla niego najlepszym rozwiązaniem - znajdzie dobrze płatną pracę, znajomych i przede wszystkim w końcu przestanie być zamkniętym w sobie, wycofanym dzieciakiem z nieco wrednym usposobieniem i grubą kreską eyelinera. Niestety, jedyne co się zmieniło to grubość kreski. Chcąc dostosować się do społeczeństwa, przyciskał czarny kosmetyk nieco lżej.
Jedynym plusem zamieszkania na Preston Street było poznanie Lindsey. Pewnego niezwykle paskudnego dnia Gerard wracał z pracy. Padał gęsty deszcz, niebo było przykryte grubą warstwą deszczowych chmur. Całe szczęście Way pomyślał wcześniej o możliwości diametralnej zmiany pogody i wziął ze sobą parasol. Brnął poprzez pływające w wodzie ulice, kiedy zobaczył wystraszoną, przemokniętą dziewczynę stojącą samotnie bez żadnego przeciwdeszczowego ochraniacza obok przystanku autobusowego. Gerardowi, który nigdy nie emanował empatią, zrobiło się szkoda dziewczyny. Podszedł do niej i przemagając swoją nieśmiałość, pomógł jej i zaproponował, aby ta poszła z nim do mieszkania, przeczekała największą ulewę i nieco przeschła. O dziwo, zgodziła się. I tak właśnie rozpoczęła się znajomość tej dwójki.
Gerard wziął orzeźwiający prysznic, ubrał się i postanowił wykorzystać sytuację, kiedy jego ukochana jeszcze spała i zrobić śniadanie. Wszedł do kuchni i włączył niewielkie radio, które stało na parapecie. Ustawił je na niewysoką głośność i zabrał się za eksplorowanie kuchennej szafki.
Po chwili po całym mieszkaniu roznosił się zapach naleśników. Czerwonowłosy właśnie przekładał placka na talerz, kiedy drobna istotka oplotła go swoimi chudziutkimi ramionami od tyłu.
- Dzień dobry, kochanie - uśmiechnął się, odwracając przodem do czarnowłosej i uważając, aby ociekająca tłuszczem łopatka nie ubrudziła jej ubrań
- Bardzo dobry - uśmiechnęła się i wspięła na palcach, składając na jego ustach delikatny pocałunek - A teraz przesuń się ciamajdo, bo nie chcesz chyba puścić mieszkania z dymem - przesunęła go delikatnie i zabrała się do wlewania masy na rozgrzaną patelnię.
- Przecież dobrze mi szło! Nie rób ze mnie aż takiego nieudacznika - czerwonowłosy zrobił obrażoną minę.
- Gerardzie Way'u, jest pan proszony w tej chwili opuścić królestwo Lindsey Ballato i zająć się czymś, co nie będzie zagrażało naszemu życiu - odpowiedziała całkiem poważnie, celując w niego łyżką. Czerwonowłosy uniósł do góry ręce w akcie poddania się i bez słowa sprzeciwu skierował się do salonu. Rozwalił się na kanapie, przykrywając nogi czarnym kocem. Na oślep wymacał pilot od telewizora, który leżał między poduszkami i włączył TV.
W końcu z nudów i braku jakiegokolwiek sensownego do oglądania kanału przestał skakać po kanałach i zostawił włączoną stację z porannymi, lokalnymi wiadomościami. W międzyczasie Lindsey dołączyła do niego, kładąc na jego kolanach talerz z parującymi naleśnikami polanymi sosem klonowym. Gerard zaczął spożywać swoją porcję, patrząc jak mężczyzna w telewizji, ubrany w szary, pasiasty garnitur, przekłada leżące na stoliku przed nim kartki. Lindsey wzięła pilot i nieco podgłośniła. Prowadzący odłożył notatki i oparł złączone dłonie o blat. Skierował swój wzrok wprost do kamery i zaczął mówić
- Witamy w Wake Up New Jersey i zapraszamy na dzienną dawkę informacji! Pierwszą i najważniejszą jest wiadomość o ucieczce siedemnastoletniego Franka Iero z lokalnego domu dziecka
Na dole ekranu pokazało się zdjęcie chłopca. Pierwsze, co Gerard zauważył, były piękne, złote oczy chłopca, które groźnie się w niego wpatrywały. Były takie dzikie, rozjuszone i cudowne. Way czuł się dziwnie, patrząc na zdjęcie. Wzbudzał w nim mieszane emocje: smutek, współczucie, strach i podziw. Way dawno nie spotkał kogoś o tak niezwykłym i hipnotyzującym spojrzeniu.
- Cechy charakterystyczne to liczne tatuaże, kolczyki i nieduży wzrost - kontynuował prowadzący, poprawiając zjeżdżające mu z nosa okulary - Gdyby ktoś widział chłopca lub miał z nim jakikolwiek kontakt, proszę jak najszybciej zgłosić się do placówki pod adres podany na ekranie. Dzieciak może być nieobliczalny, proszę zachować wszelkie środki ostrożności
Mężczyzna po chwili zniknął z ekranu, a zamiast niego pojawiła się blondynka z planszą pogodową. Gerard kątem oka spojrzał na Lindsey, która siedziała w milczeniu, wpatrując się w szklany ekran.
- Biedny chłopak - westchnęła po chwili, opierając pusty talerz na udach - Kurcze, naprawdę mi go szkoda. Wyobrażasz sobie spędzić dzieciństwo praktycznie w zamknięciu? Bez nikogo bliskiego? To musiało być dla niego okropne. Nie dziwię się, że stamtąd uciekł. Też bym na jego miejscu tak zrobiła
- Mówisz tak dlatego, że właśnie nie jesteś na jego miejscu. Teraz całe miasto będzie się na niego czaić, bo na stówę dadzą jakąś nagrodę za znalezienie go. Za darmo nikt by się gnojem nie interesował
- Jesteś okropny
- Taka jest prawda - wzruszył ramionami i na chwilę zapadła między nimi cisza. Lindsey wstała z kanapy i odłożyła swój talerz do zmywarki.
Gerard przycisnął poduszkę do twarzy, a przed oczami stanął mu widok niewysokiego chłopca, który ucieka przed żądnymi pieniędzy mieszkańcami Jersey City. Dokładnie widział przerażenie w jego pięknych oczach, bezsilność oraz łzy spływające po policzkach. Słyszał jego myśli, które przeklinały głośno idiotyczny pomysł ucieczki i sprowadzenie na siebie kłopotu.
- Idę do domu - Lindsey stanęła przed nim, gotowa do wyjścia - Widzimy się wieczorem?
- Tak, jasne - Gerard szybko podniósł się i odprowadził ukochaną do drzwi. Kiedy został w mieszkaniu sam, postanowił wreszcie nieco odgruzować swoje gniazdko. Przez cały czas towarzyszył mu obraz chłopca i niesamowity blask jego nieziemskich oczu.
Witam wszystkich w nowej książce!!!
Mega się cieszę, że w końcu udało mi się opublikować pierwszy rozdział. Może całość nie prezentuje się jakoś powalająco, ale dopiero się uczę, także wybaczcie mi wszystkie błędy, niedopieszczone dialogi i niedokończone myśli. Starałam się przygotować tego frerarda jak najlepiej potrafię, jednak ciągle się uczę techniki pisarskiej... i no.
Rozdziały będę dodawać raz w tygodniu, jeszcze nie wiem, czy na pewno będzie to niedziela. Wolałabym raczej ogarnąć to w tygodniu, bo w weekend to zawsze coś, a ja jestem taka, że przed publikacją danego rozdziału muszę posprawdzać go jeszcze tysiąc razy.
Mam nadzieję, że ten taki jakby prolog was nie zniechęcił i zostaniecie przy tej książce na nieco dłużej ;)
Napiszcie co sądzicie o ogólnym pomyśle na takiego frerarda i do zobaczenia za tydzień!
- Milky ♥
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top