Płomień || Destiel
Dean siedział przy pianinie. Nacisnął kilka klawiszy, a kolejne dźwięki pojawiały się w jego umyśle, nakazując mu grać. Niestety coś nie pozwalało mu na to, żeby zaczął wygrywać melodię, przez którą może się wzruszyć. To, co czuł w tej chwili, to nie była jedynie obojętność. Znał to uczucie bardzo dobrze i dlatego nauczył się je zwalczać.
Strach.
Dean pierwszy raz od kilku miesięcy się bał. Było to jedyne negatywne uczucie, jakie towarzyszyło mu, odkąd znamię Kaina zaczęło działać na niego niefortunnie. Bał się tego, że kiedy zagra właśnie tę melodię, wszystkie wspomnienia wrócą do niego na nowo, tak jak to było w ostatnim czasie, tylko tym razem wywołają na siebie reakcję. A przecież nie może sobie pozwolić na słabość. Nie w jego stanie.
Sięgnął po szklankę, która stała przed nim dość daleko, dlatego musiał bardziej wyciągnąć rękę do przodu, przez co poczuł nieprzyjemne uczucie, wywołane przez ruszenie rany, gojącej się na jego plecach. Bowiem kilka dni wcześniej, Winchester poszedł do salonu tatuażu i w przypływie towarzyszących mu emocji, wytatuował sobie na plecach ogromne, czarne skrzydła. Tatuażysta z niemałym zaskoczeniem stwierdził, że mężczyzna jest bardzo odporny na ból, co przypłacił dużą ceną. No w zasadzie to tylko dusza. Kiedyś Dean myślałby o tym jak o największej zbrodni na świecie, ale teraz myślał jedynie o jej wspaniałym smaku. Przecież nie codziennie ma się okazję spróbować tak niepowtarzalnego przysmaku, jakim jest ludzka dusza.
Przełknął łyk gorzkiej substancji, której palący posmak rozlał się po jego przełyku i odstawił szklankę.
– Nie spodziewałem się publiki – mruknął, wpatrując się w jakiś punkt przed siebie i po chwili odwrócił się, nie uzyskawszy odpowiedzi. Serce niemal wyskoczyło mu z piersi, kiedy zobaczył, kto za nim stoi.
Spodziewał się naprawdę każdego. Nawet pieprzonego Chucka. Ale nie...
– Dean... – mruknął niskim, skruszonym głosem. Łowca dziwił się, jak uroczo wyglądał owy anioł ze spuszczoną głową, skubiąc swoje kciuki ze zdenerwowania. Tak dawno nie widzieli się w przyjacielskich stosunkach. Tak dawno nie czuli wzajemnego dotyku, zapachu, czy wzroku drugiego na sobie.
Przez parę minut żaden się nie odezwał. Cass jak wszedł, tak stał przez ten czas w miejscu, a Dean siedział przy pianinie, obserwując go uważnie i starając się zrozumieć, co anioł tu robi. Cóż, mózgłby wypatrzeć sobie oczy, a nie spostrzegłby niczego innego, jak skruchy (wywołanej sam nie wiedział czym). Albo to był smutek?
Nie. Winchester miał zbyt duże doświadczenie ze smutkiem. Towarzyszył mu niemal codziennie. Możliwe jednak, że Castiel odczuwał swego rodzaju zawód.
Dean w końcu odwrócił się w stronę klawiszy, zdając się zignorować anioła. Było jednak odwrotnie. Nasłuchiwał każdego najmniejszego dźwięku, który byłby w stanie usłyszeć. I usłyszał.
Szelest płaszcza i jeden, niepewny krok postawiony w jego stronę. Stukot obcasów tanich lakierek był coraz bliżej, a kroki stawiane przez serafina zdawały się być coraz mniej pewne, o ile jakąś pewność w ogóle miały.
W końcu jednak zbliżył się do dawnego przyjaciela, może nadal przyjaciela, i położył dłoń na jego ramieniu, ostrożnie, jakby bał się, że rozkruszy mało trwałe ciało Winchestera w drobny pyłek. Drżące palce przesunęły po ramieniu do szyi, lądując na zarośniętym policzku łowcy. Ten zamarł na chwilę, odsuwając się jednak od dotyku stróża. Nie tak miało być.
– Nie rozumiem – powiedział cicho brunet, zabierając dłoń, aby jego przyjaciel poczuł większą przestrzeń. Dean zaśmiał się jedynie gorzko, sięgając po szklankę, na której dnie znajdowało się ociupinkę whisky, które za chwilę zniknęło w jego gardle, nie dając kszty rozluźnienia.
– Nienawidzę dotyku. Nienawidzę ludzkiego dotyku. Nienawidzę nie-ludzkiego dotyku potworów. Nienawidzę demonicznego dotyku. Nienawidzę anielskiego dotyku. Nienawdzię twojego dotyku. Nienawidzę. Was. Wszystkich! – grube szkło pękniętego kryształu wbiło się w skórę Winchestera, z której po paru sekundach wydostała się krew, skapując na podłogę i spływając po szorstkiej skórze nadgarstka i przedramienia, zabarwiając zawinięte rękawy koszuli na czerwień.
Błękitne oczy zostały zasłonięte powiekami w geście ukrycia bólu, a za cienką powłoką skóry podążyła szczęka, zaciskając się na policzku od środka.
Anioł przysunął się bliżej, łapiąc dłoń Winchestera w swoją dość stanowczo i starał się go uleczyć. Gdy rany zasklepiły się, położył drugą dłoń na boku głowy łowcy i nachylił się, składając na jego skroni pocałunek, przez który szkło wypadło z jego dłoni, uderzając z piskiem na podłogę.
– Nic więcej zrobić nie mogę – powiedział oschle, będąc już kilka kroków od swojego przyjaciela, po paru sekundach milczenia zostawiając go z nabrzmiałymi myślami i ręką uniesioną nadal w górze.
A także maleńkim płonieniem w miejscu, gdzie niegdyś znajdowała się biała dusza.
|••••••••••••••••••|
I know! I know! Miało być po odcinku 8, jest po niemal 10... Cóż, muszę się przyznać, że zatrzymałam się gdzieś w ⅔, aby znaleźć odpowiednie słowo i po prostu zapomniałam, że mam to kiedykolwiek dokończyć.
Jestem zbyt roztargniona. Wiecie, dusza artysty.
Czy coś.
Nie wiem, kiedy dodam kolejny, bo pewnie ominę święta, ale może dodam coś na sylwestra (nie obiecuję, bo pewnie znowu zawalę), ale to moje marzenie tak trochę, żeby dodać shot tematyczny.
Także... Do następnego!
🌹❤❤🌹
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top