"- Byłbyś w stanie oddać za niego życie? - Nie." cz. I
Kolejny płaczliwy odgłos wydarł się z jego gardła, kiedy następny talerz wylądował na podłodze, rozbijając się na drobne kawałeczki. Chłopak mocniej przycisnął kolana do klatki piersiowej, chowając w nich głowę tak, że bolała go już szyja, ale ból psychiczny zagłuszał ten fizyczny. Miał już dość. Chciał, żeby jego ukochany podszedł do niego i przeprosił. Żeby był taki jak kiedyś - czuły, kochany. Żeby powiedział, że nadal go kocha i nie chce dla niego źle. Ale nadzieje na to, że tak się jeszcze stanie, prysnęły wraz z ostatnim stłuczonym talerzem i trzaśnięciem drzwiami.
"Ma być czysto, zanim wrócę." tak dobrze znany mu głos. Niegdyś kojący i mile drżący dla ucha, teraz był szorstki i beznamiętny. Ranił go i ciął jak najostrzejsze ostrze. Nawet jego żyletka nie sprawiała tyle bólu.
Brunet siedział jeszcze przez chwilę, starając się uspokoić oddech. Próbował wstać, ale już za pierwszym razem upadł na kolana z wycieńczenia. Złapał się blatu szafki kuchennej i podciągnął się do góry, próbując stanąć na nogi, które za każdym razem, gdy próbował, odmawiały mu posłuszeństwa i siadał na nogach, podpierając się rękoma, żeby nie upaść jeszcze bardziej. Podczołgał się do stłuczonego szkła i porcelany i gołymi dłońmi zaczął zgarniać ostre kawałki do siebie. Ostre jak igły części wbijały mu się w dłonie, tworząc rany, z których sączyła się krew i skapywała na jasną podłogę, tworząc małe kałuże.
Castiel wyciągnął śmietnik i wziął porcelanę w dłonie i wyrzucił cały bałagan, zostawiając na podłodze jedynie kontrastujące z nią, ciemne plamy jego krwi. Nie był w stanie się podnieść. Podczołgał się do salonu i z trudem sięgnął po telefon komórkowy, leżący na komodzie. Postanowił zadzwonić do swojej przyjaciółki, która zawsze go wspierała. Chciał usłyszeć jej głos - być może po raz ostatni.
Wystukał jej numer, brudząc przy tym telefon na czerwono i przyłożył go do ucha.
*beeep*
Przygryzł wargę, czekając aż usłyszy ten kojący głos.
*beeep*
Starał się ze wszystkich sił nie odrzucić telefonu na drugi koniec pokoju.
*beeep*
Bił się z myślami, czy dobrze robi.
"Halo, Cas?"
Teraz już nie było odwrotu.
"Castiel, jesteś tam?"
"H-hej, Charlie."
Uśmiechnął się.
"Aniołku, wszystko w porządku?"
Nie, nic nie było w porządku.
"T-tak. Tylko-o chcia-ałem us-usły-łyszeć twój-twój głos."
Ale nie mógł powstrzymać drżenia swojego głosu.
"Cas, Dean znowu coś ci zrobił?"
"N-nie... On chciał do-dobrze..."
"Nie ruszaj się. Zaraz u ciebie będę. Słyszysz? Nie pozwolę na to nigdy więcej."
*beep beep beep*
Teraz już naprawdę nie było powrotu.
Z jednej strony czuł ulgę.
Chciał, żeby to wszystko się skończyło.
Chciał żyć normalnie.
Uśmiechać się każdego dnia.
Ale chciał uśmiechać się przez Deana.
Chciał uśmiechać się dla Deana.
I chciał być powodem uśmiechu Deana.
Bał się uciec.
Bał się, że ten go znajdzie i ukarze gorzej niż zwykle.
Bał się, że Dean coś sobie zrobi z jego powodu.
Był głupi.
Usłyszał hałas otwieranych drzwi i automatycznie skulił się, przytulając do siebie poduszkę. Wzdrygnął się, czując na ramieniu czyjąś dłoń.
"Cas, Aniołku, to ja, Charlie, nie bój się." odwrócił się gwałtownie i wtulił w ciepłe ciało dziewczyny. Rudowłosa głaskała go po plecach. Nie płakał. Nie miał siły płakać. Nie miał już czym płakać. Odsunął się od dziewczyny i spojrzał na swoje dłonie. Ruda westchnęła i pomogła mu wstać. Zaprowadziła go do łazienki, gdzie przemyła jego ręce wodą utlenioną i wyjęła pensetą wbite w jego skórę odłamki porcelany. Owinęła mu dłonie bandażem i zostawiła go w łazience, wychodząc z niej i udała się do sypialni. Castiel ostatkami sił poszedł za nią, ciekawy co ona zrobi. Stanął w progu i obserwował jej ruchy. Charlie wyciągnęła walizkę i zaczęła pakować jego rzeczy.
"Będziesz mieszkał u mnie, dopóki nie staniesz na nogi." oznajmiła i zapięła walizkę. Chłopak był zbyt wyczerpany psychicznie i fizycznie, aby protestować. "Ten pętak na ciebie nie zasługuje." pociągnęła go w stronę wyjścia i zamknęła drzwi, chowając klucz. Pomogła mu wsiąść do samochodu i odjechała spod ich domu. Co chwila zerkała na swojego przyjaciela, próbując sobie przypomnieć, kiedy ostatni raz się uśmiechał, ale po tak długim czasie było jej trudno sobie wyobrazić uśmiechniętego bruneta.
Znała Deana i Castiela od bardzo dawna. Chodzili razem do szkoły. Byli nierozłączni. Winchester był wspaniałym chłopakiem i przyjacielem, dbał o Casa, nie pozwalał, aby działa się mu krzywda. Do czasu gdy zginął jego ojciec i wujek. Obaj zginęli na budowie, gdy zawalił się budynek i Bobby Singer został przywalony gruzami, a John Winchester próbował go ratować. Już wtedy było źle z Deanem, ale miarka się przebrała gdy dwa lata temu jego brat jechał z narzeczoną do Lawrence, aby odwiedzić jego i Casa. Kierowca ciężarówki, która jechała na przeciw nim, dostał zapaści i zjechał na ich pas, Sam oszołomiony całą sytuacją, nie był w stanie tak szybko zareagować i zderzyli się czołowo. Jego dziewczyna zginęła na miejscu, a Sam walczył długo o życie w szpitalu, dopóki lekarze nie powiedzieli, że to definitywny koniec. Wtedy Dean całkowicie stracił potrzebę życia. Zaczął więcej pić i był agresywny. Cas dowiedział się, że jego ukochany chodzi na nielegalne walki, kiedy przyszedł do domu cały poobijany. Żadne z ich przyjaciół nie było w stanie przemówić mu do rozumu. W końcu Castiel też na tym ucierpiał.
~*~
Charlie wyszła z pokoju, gdzie spał zmęczony Castiel i udała się do kuchni, gdzie miała telefon i wybrała numer sprawcy tego wszystkiego. Odebrał po sześciu sygnałach.
"Halo."
Rudowłosa westchnęła, słysząc nietrzeźwy głos po drugiej stronie.
"Dean, to ja Charlie."
"Ooo, witam panią 'Wtrącam nos w nie swoje sprawy'. Po co dzwonisz? Chcesz mi dać lekcję dobrego wychowania?"
Prychnęła na lekceważącą postawę znajomego. Nie takim go pamiętała.
"Nie. Dzwonię żeby uświadomić ci, że właśnie straciłeś wszystko, co zostało ci w tym swoim marnym, zapijaczonym życiu."
Westchnięcie po drugiej stronie.
"Jakoś szklanka whisky przede mną stoi, nie sądzę, że mówiłaś prawdę."
"Na brodę Merlina, Dean! Zabrałam Casa. Nie mogę uwierzyć kim... Czym się stałeś. Jesteś potworem. Nie zobaczysz go już więcej."
"Czekaj, Char...!"
Dziewczyna rozłączyła się, nie dając mu dokończyć. Mogłaby przysiąc, że usłyszała, jak jego głos w momencie stał się wyraźniejszy. Miała nikłą nadzieję, że chłopak zmądrzeje, zanim stanie się coś gorszego.
Kilka dni później Castiel czuł się lepiej. No, może nie do końca. Przynajmniej czuł się lepiej, lepiej wyglądając, ale w środku nadal był jak te rozbite talerze. Chciał wrócić. Tak bardzo chciał wtulić się w Deana i wybaczyć mu za wszystkie błędy. Ale nie potrafił. Jego bardziej rozsądna część umysłu zagłuszała głupie prośby o wrócenie do niego. Castiel nie zniósłby tego więcej. Gdyby nie Charlie, już do końca swojego życia tkwiłby w tym związku, który kiedyś wydawał się być błogosławieństwem, a teraz był jedynie zaczątkiem Piekła na Ziemi.
Rudowłosa przyjaciółka próbowała przekonać Novaka, aby poszedł do psychologa, żeby wyleczył się z tej przeklętej choroby. Miała dość wysłuchiwania płaczu Casa i jego ciszy. Wiedziała, że jej przyjaciel w końcu zaczął obwiniać o to samego siebie. Kiedy się upił, wyznał jej, że to jego wina. Mówił, że mógł być mniejszym egoistą. Że myślał tylko o sobie i nie pomagał Winchesterowi, kiedy ten tego potrzebował.
Po kolejnych kilkunastu wypłakanych nocach Castiel był już w lepszym stanie, mimo tego, że nadal myślał o Deanie, to dzięki pomocy przyjaciół, pozbierał się z bagna. Przynajmniej z jego części.
Zaś Dean pogrążał się jeszcze bardziej. Wyglądał gorzej niż po stratowaniu przez stado dzikich fanek Justina Biebera, albo Edwarda Cullena. Stracił pracę, praktycznie nie wychodził z domu. Innymi słowy, nie wiadomo było, czy czuł się gorzej niż wyglądał, czy na odwrót. W końcu jednak sam sobie zasadził mocnego kopa w zad i ruszył się z kanapy, w zasadzie był to kop od głodu alkoholowego. Poszedł chwiejnym krokiem do łazienki i obmył twarz wodą, to i tak nie pomogło. Wyszedł na zewnątrz, nie trudząc się nawet z zamykaniem drzwi na klucz i poszedł w stronę najbliższego monopolowego. W połowie drogi jednak zmienił zdanie i skręcił w stronę parku. Usiadł na ławce w najgłębszym zakątku, gdzie przyprowadzał niegdyś Castiela i ukrył twarz w dłoniach, które po chwili były morke od jego łez. Płakał. Bezgłośnie wył do księżyca, lamentował nad swoją głupotą, bezgraniczną głupotą. Nie zauważył nawet, że kilka metrów dalej siedzi ktoś jeszcze. Mężczyzna przyglądał mu się z zaskoczeniem w oczach. Siedzał tak przez chwilę i wlepiał zmartwiony wzrok w Deana. Nagle wstał i podszedł do niego, kładąc mu dłoń na ramieniu.
- Przepraszam, wszystko w porządku? - zapytał, a Dean mógł przysiądz, że dostał chwilowego zawału. Podniósł głowę do góry, ale zawiódł się, nie widząc tego, kogo się spodziewał. Chłopak stojący przed nim był podobny do Castiela, ale to nie był on. To nie mógł być on. Przecież Dean wyprał go z życia. Zniszczył go, a sumienie niszczyło jego.
- Nie. Nic nie jest w porządku. Spierdoliłem wszystko. Jestem nieudacznikiem. Powinienem już dawno leżeć na dnie tego stawu - mówił mocno zachrypniętym głosem.
- Niech pan tak nie mówi. Na pewno gdzieś tam jest osoba, która jest ważna dla pana i kocha ją pan. Na pewno nie chciałaby, aby pan coś sobie zrobił - mężczyzna przysiadł się do blondyna. Dean pokręcił głową.
- Straciłem go. Z mojej głupoty straciłem cały mój świat. Chciałbym, żeby nigdy mnie nie poznał, żeby miał normalne życie, kochającą rodzinę, podczas gdy ja umierałbym w samotności. Jestem takim dupkiem, egoistą.
- Niech mi pan opowie wszystko, od początku.
Winchester przez chwilę milczał.
- Poznałem go na uczelni - pociągnął nosem. - powoli zakochwiałem się w nim, ale bałem się to powiedzieć, bo myślałem, że go stracę. Wtedy jednak dowiedziałem się, że on też coś do mnie czuje. Umówiłem się z nim pierwszy raz, pamiętam to jak dziś - uśmiechnął się. - Prawie spaliłem dom, kiedy starałem się zrobić aby wszystko było idealnie. W końcu jednak zamówiliśmy pizzę, bo moje danie nie było zjadliwe, opowiedział mi wszystko o sobie. Wtedy uznałem, że chcę go mieć zawsze przy sobie i bronić przed wszelkim złem tego świata. Ale nie potrafiłem obronić go przed sobą. Kiedy cały mój świat się zawalił, został mi tylko on. Ale w końcu zapomniałem, że mam jego, przyjaciół i wtedy zaczęły się wszystkie problemy. Piłem coraz więcej, zacząłem nim pomiatać. Nienawidzę siebie za to. A najgorsze w tym wszystkim jest to, że już nigdy nie ujżę jego ślicznych, niebieskich oczu. To w nich zakochałem się najpierw. Później był jego głos, cichy, głęboki. Kiedy pierwszy raz posmakowałem jego ust, chciałem więcej. Później chciałem mieć go całego. Na początku naszego związku było wspaniale, budziłem go pocałunkami, gdy spaliśmy u któregoś z nas. Brakuje mi tego, ale nie wrócę do niego. Nie chce mu na nowo psuć życia. Teraz na pewno jest z kimś, kto będzie w stanie mu pokazać ile jest wart. Z pewnością o mnie zapomniał i dobrze.
- Z pewnością nie zapomniał. Możesz mi wierzyć.
- Niby dlaczego?
- Bo tak wspaniałych osób się nie zapomina.
- Wspaniałych... - prychnął Dean. - Chyba raczej takich sukinsynów...
- Kochasz go?
- Najmocniej na świecie.
- Byłbyś w stanie oddać za niego życie?
- Nie.
- Więc...
- Ja byłbym w stanie żyć dla niego.
- To piękne...
- I już nie prawdziwe.
- Skoro tak ci na nim zależy, porozmawiaj z nim. Jestem pewny, że po takim monologu, nawet twardziel by zmiękł - uśmiechnął się nieznajomy, co w świetle jednej lampy było mało widoczne.
- Uhh, dzięki, że mogłem się wygadać.
- Nie ma sprawy. Cieszę się, że mogłem pomóc. Jestem Benjamin, ale mów mi Benny - wyciągnął rękę w stronę Deana, a ten zamarł natychmiastowo.
- Laffite? - odezwał się po chwili.
- Wow, nie wiedziałem, że jestem tak rozpoznawalny - zaśmiał się towarzysz.
- Ja zapewne byłbym bardziej rozpoznawalny, gdybym nie był takim sukinsynem, że aż starzy znajomi mnie nie poznają - prychnął, a jego towarzysz aż podskoczył.
- O mój... Dean? Stary, to serio ty?
- Jak duże prawdopodobieństwo jest, że siedzi przed tobą klon?
- O mój Boże, Dean, nie sądziłem, że tak ułożony facet jak ty, będzie miał tak spieprzone życie.
- Dzięki za pocieszenie...
- Cały czas mówiłeś o tym Castielu? - blondyn kiwnął głową. - Wiesz dobrze, jaki on jest. Nie straciłeś go. Przyjacielu, widać, że tego żałujesz. Wystarczy tylko, że pokażesz, jak się zmieniłeś, dasz sobie radę - Benny klepnął go w plecy. Wyciągnął z kieszeni jakiś notatnik z ołówkiem i zapisał coś na kartce. - Masz tu mój numer, zawsze możesz zadzwonić. Trzymaj się, Dean-o, wierzę w ciebie - Dean patrzył na oddalającą się sylwetkę przyjaciela, był mu wdzięczny. Tak bardzo wdzięczny.
|••••••••••|
Luv u all💚☕🍪
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top