61. Nie mogłam inaczej
Całą piątką ustali przed opuszczonym budynkiem gdzie znajdować się może tabliczka o aniołach.
-Dobra. Pójdę z Cass'em i zabawimy się w Indiana Jonesa. Sam, Monic zostaniecie z Meg na zewnątrz. Będziecie osłaniać tyły.- powiedział Dean i był gotów wejść już do budynku, ale Sam zaszedł mu drogę.
-Co? Nie pozwolę żebyś szedł tam sam.- szatyn oburzył się, że brat każe mu zostać w tyle.
-Nie będzie sam.- powiedział Castiel.
-Nie o to chodzi. Monic może zostać z Meg.
-Czemu to niby ja mam zostać?- zapytała granatowowłosa.
-Będziesz bezpieczniejsza.
-Nie, idę razem z tobą.
-Żadne z was nie pójdzie. Sam widziałem w koszu twoją zakrwawioną chusteczkę. A ty Monic, od pewnego czasu nie jest z tobą dobrze i nie zaprzeczaj. Niech każde z was przestanie mówić że jest w porządku bo nie jest. Możecie siebie na wzajem okłamywać, ale nie mnie. Nie jestem głupi i wiem co się dzieje. Wiec przestańcie odgrywać te szopki. I właśnie dlatego wezwałem Cass'a.
-Mylisz się Dean... -zaczął tłumaczyć się Sam, ale Castiel mu przerwał. Monic za to stała cicho wiedząc że to co powiedział Dean jest całkowitą prawdą wiec po co dalej kłamać?
-Nieprawda. Nawet ja nie mogę was uzdrowić.
-Co?- zapytał niczego nie rozumiejąc Sam i Dean w tym samym czasie, oboje spojrzeli na Monic, która w tej chwili zapadłaby się pod ziemie.
-Monic o czym on mówi? Co ci jest?- zapytał szatyn z przejęciem i obawą o swoją dziewczynę.
-Porozmawiamy o tym później. Teraz trzeba zdobyć tabliczkę.
Dean wyciągnął spod kurtki nóż na demony i dał go bratu.
-Gdy wrócę będziemy musieli pogadać.
Dean wszedł razem z Castiel'em do opuszczonego budynku. Monic wycofała się i poszła do Impali po farbę by namalować ochronne znaki na budynku.
Gdy wróciła rozdała pędzle oraz farbę i w ciszy zaczęła rysować symbole na ścianach. Sam zerkał co chwila na nią gdy uparcie malowała, w końcu przybliżył się do niej.
-O co chodziło Cass'owi?- zapytał szeptem pochylając się w jej stronę i przestał na moment malować.
-To nie jest najlepszy moment na tą rozmowę.- granatowowłosa również obniżyła swój głos do szeptu.
-Coś ci dolega, muszę to wiedzieć bo się o ciebie martwię.
-Rozumiem, ale to na prawdę kiepski moment. Nie jest mi łatwo ci to powiedzieć.
-No dobrze, niech ci będzie. Ale powiesz od razu gdy skończymy to.
-Jasne.
-Co tam szepczecie?- zapytała Meg malując farbą na innej ścianie, ale nie odpowiedzieli jej tylko kontynuowali malunki.- Spoko jeśli nie chcecie nie mówcie. Tak właściwie to w ogóle mnie szukaliście?- ale i na to dostała jedynie milczenie bo prawdą jest to że faktycznie żadne z nich nie pomyślało co mogło się z nią tak na prawdę stać.- Wcale? Trochę przykre.
-Wiesz niezbyt miałam na to czas, miałam własne problemy na głowie. Siedziałam ponad rok w Czyśćcu, a przez pewien czas, sama wiesz, nie byłam zbyt moralna aby w ogóle o tym pomyśleć.
-Ciebie rozumiem. A ty Sam masz jakąś wymówkę?... Hm? Nic nie powiesz? Jak chcesz. Po tym wszystkim myślałam, że jestem w waszej drużynie.
-Nie żeby to miało jakieś większe znaczenie, ale jak na demona jesteś w porządku.- Monic na moment odwróciła się do Meg, która uśmiechnęła się delikatnie.
-To najmilsza rzecz jaką kiedykolwiek słyszałam.
-Nie ma za co. Ostatnio trochę rzeczy się zmieniło.- granatowowłosa też się uśmiechnęła, a następnie wróciła do malowania.
-Jak to się stało że jesteście razem?- zapytała demonica.- Coś nadzwyczajnego wydarzyło się i bum wyznaliście co do siebie czujecie? Bo uwierzcie widać było od samego początku że coś między wami było. Masz wyjątkowego jednorożca Sam, mam podobnego.
Meg nagle spoważniała i odstawiła farbę na ziemie wyczuwając nadchodzących nieproszonych gości.
-Mamy towarzystwo.
Sam i Monic przestali malować i odwrócili się by zobaczyć jak w ich kierunku zbliżają się trzy demony z łomem w dłoniach. Sam wyjął swój nóż, a Monic anielskie ostrze, które ma od Crowley'a. Rzucili się na nich, na szczęście sprawnie sobie z nimi poradzili, a Meg ochoczo im w tym pomogła. I właśnie gdy skończyli walczyć usłyszeli głośne grzmoty, które oznaczają że tabliczka została odnaleziona.
-Grają moją ulubioną piosenkę.- niedaleko tuż przed nimi pojawił się Crowley.- Podoba mi się aranżacja tego miejsca. Myślicie że to mnie powstrzyma na zawsze?
-Wystarczająco by Dean i Cass mogli uciec z tabliczką.- powiedział Sam.
-Castiel? To dlatego szturchał moich chłopców i to nie w ten seksowny sposób. Mam z tobą do pomówienia, łosiu. Skrzywdziłeś mojego psa. Oczywiście nie zapomniałem o tobie skarbie.- zwrócił się do Monic.- Nie ładnie zabierać zabawki tatusia. Nie posłuchałaś się. Wiedzą? Po minie łosia sądzę że nie i wcale nie ma czym się chwalić. Nie możesz tak po prostu uratować czyjejś duszy przed Piekłem, choć ci się to udało. I chyba nie myślałaś że tego nie zauważę. Widzę że już ponosisz tego konsekwencje. Czy warto jest umrzeć za jakiegoś żałosnego człowieka?
-Chcesz nas zagadać na śmierć?- wtrąciła mu się Meg.
-Jest i moja dziwka. Nie przyszedłem w sprawie moich nieżyjących ludzi. Chce kamień z wyrytymi śmiesznymi bazgrołami.
-Nie ma mowy.- powiedział twardo Sam.
-To się jeszcze okaże.
-Uciekajcie, zajmę go.- Meg zwróciła się do Sam'a i Monic.- No już, idźcie uratować Dean'a i mojego jednorożca.
Sam chwycił granatowowłosą za rękę i zaczął ciągnąć w stronę wejścia do budynku. Ale zanim zniknęli Monic niemo poruszyła ustami dziękując demonicy. Meg posłała jej uśmiech po czym zwróciła się do Crowley'a.
Szatyn i granatowowłosa wpadli jak burza do piwnicy gdzie zastali tylko Dean'a bez tabliczki.
-Gdzie Cass?
-Odszedł. A Meg?
-Musimy uciekać.
Wybiegli z budynku i w pośpiechu wsiedli do samochodu. Dean odpalił silnik i z piskiem opon ruszył. Monic odwróciła się za siebie i zobaczyła w oddali jak Crowley zabija Meg anielskim ostrzem. Gdy ciało Meg upadło na ziemie król Piekła spojrzał na odjeżdżający samochód, Monic czuła jak patrzy prosto na nią. Szybko odwróciła się i usiadła prosto na siedzeniu.
-Co się tam stało, Dean?
-Cass był cały czas kontrolowany przez Naomi, jakąś parszywą anielice. A gdy dotknął tabliczki coś mu się poprzestawiało i zerwał z nią wieź. Tak jakby tabliczka przywróciła mu ustawienia fabryczne. Teraz lata nie wiadomo gdzie z bronią masowego rażenia.- powiedział na jednym tchu blondyn po czym zapadła nieprzyjemna cisza. Monic czuła że lada moment Sam zapyta ją o co chodziło Crowley'owi i o to co z nią się dzieje. I nie miliła się.
-To chyba już dobra pora abyś nam coś wyjaśniła.- odezwał się szatyn i odwrócił się do niej przodem. Monic nerwowo westchnęła, wiedziała że prędzej czy później to wyjdzie. Ale wolała powiedzieć im to w innych okolicznościach.
-Wolę powiedzieć to gdy dotrzemy do bunkra. Dean mógłby jeszcze spowodować wypadek.
Blondyn spojrzał w lusterko marszcząc brwi.
-Co masz na myśli?
-No dobrze, ale w bunkrze powiesz wszystko.- powiedział Sam, Monic skineła głową że rozumie.
~~~~
Po trzech godzinach dojechali do bunkra. Większość czasu spędzili w ciszy. Gdy weszli do środka rozpakowali swoje rzeczy.
Monic poszła do biblioteki i usiadła przy stole czekając na braci. Gdy przyszli usiedli na przeciw niej i czekali aż coś powie. Granatowowłosa milczała chwilę po czym wzięła głęboki oddech i powiedziała im o tym co zrobiła, o tym o czym mówił Crowley oraz przed czym ją ostrzegał.
-Co zrobiłaś?!- Dean wstał gwałtownie z miejsca prawie przewracając krzesłko na którym siedział i zaczął niespokojnie krążyć w tą i spowrotem przy stole.- Coś ty sobie myślała, że wszystko skończy się happy end'em?!
-Nie potrafiłam tego tak zostawić. Mogłam jej pomóc więc to zrobiłam. Wiem, to było lekkomyślne i ryzykowne, ale musiałam. Gdyby nie chciała to nie zrobiłabym tego. Wiedziałam jak to się skończy.
-A jednak to zrobiłaś. Wiedziałaś że możesz umrzeć. Pomyślałaś wtedy o nas?!- blondyn spojrzał zdenerwowany na Monic, która teraz wstała ze swojego miejsca.- A co z Sam'em, hm?- granatowowłosa odwróciła wzrok i spojrzała na siedzącego w ciszy długowłosego, który wyczuwając jej spojrzenie przeniósł swój wzrok z blatu stołu na nią. - Pomyślałaś jak się poczuje, jak my się poczujemy?! Jesteś naszą rodziną i nie powinnaś przed nami nic ukrywać.
-Nie chciałam was skrzywdzić, rozumiesz? Po prostu nie mogłabym spokojnie zasnąć wiedząc że mogłam uratować Ellie przed wieczną męką w Piekle. Dobrze wiesz że na to nie zasługiwała.
-Ten pakt był jej decyzją i wiedziała na co się pisze.
-Ja też, Dean.
-I właśnie dlatego to boli najbardziej.- powiedział spokojnym tonem Sam przerywając im, oboje spojrzeli na niego.- Szkoda, że nam nie powiedziałaś, ale czasu nie cofniemy. Rozumiem dlaczego to zrobiłaś i nie mam ci tego za złe, sam na twoim miejscu bym tak postąpił.
-Co ty gadasz Sam? Oszukała nas, a ty zachowujesz się jakby nic się nie stało.- powiedział z wyrzutem blondyn krzyżując ręce na klatce piersiowej.
-Stało się, wiem, ale kłótniami tego nie rozwiążemy.
-Dziękuję.- Monic posłała wdzięczny uśmiech, który Sam odwzajemnił i wziął ją za dłoń.
-Nie masz za co. Jesteśmy w tym razem. Dzisiaj nie ma co dalej się męczyć. Odpocznijmy, a jutro poszukamy sposobu jak ci pomóc.
-Tyle że wiemy co mi pomoże i tym razem nie starczy tylko jedna czy dwie fiolki. Potrzebuję więcej.
-I właśnie dlatego jutro zaczniemy szukać innego sposobu.
-Oby się udało.- powiedział Dean.
-Miejmy nadzieję.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top