13. Przeszłość zawsze da o sobie znać.
Idę ciemnym korytarzem wejściowym w swoim domu, ciągnie się i ciągnie. Lampy mrugają, a z obrazów rodzinnych spływa krew. Na końcu są drzwi. Wiem co za nimi jest i nie chcę ich otwierać ale nie potrafię kontrolować swoich czynów. Szarpie się wewnętrznie, tak bardzo nie chcę na to patrzeć.
Wchodzę do środka, a łzy lecą mi strumieniem z oczu. Wszyscy leżą we własnej krwi. Nie, proszę, nie chcę znowu tego widzieć.
Na środku pokoju stoi on. Kol, mój zmarły narzeczony. Odwrócił się do mnie. Jest cały we krwi, ma rozerwaną klatkę piersiową, a z oczu wypływa mu czarna maź.
- To twoja wina, Monic. Twoja. Sprowadziłaś na nas śmierć.
Twoja wina! Twoja! To ty powinnaś była zginąć nie my!
Wszyscy wstali i patrzą się na mnie mówiąc że to ja ich zabiłam. Upadam na kolana załamana. Kol podchodzi do mnie podnosząc moją twarz abym spojrzała na niego. Wyciąga ostrze.
- Przepraszam... Tak bardzo przepraszam. Proszę nie rób tego... proszę.
Jego oczy przybierają czarny kolor, zaczyna się histerycznie śmiać.
To ja. Teraz przed sobą mam siebie we krwi i z czerwonymi oczami.
- Ty ich zabiłaś! Hahaha!
Zamachuje się i przebija moją klatkę piersiową. Czuję ogromny ból.
- Nie!- krzyczę podnosząc się. To tylko kolejny koszmar.
Słone łzy spływają mi po policzkach. Patrzę na zegarek, dochodzi czwarta rano. Wstaje z łóżka i kieruje się do łazienki. I tak już nie zasnę.
Zawsze tak jest, gdy śnią mi się te koszmary, nie mogę później zasnąć.
Patrzę w lustro, widzę zapłakaną i załamaną twarz z ciemnymi worami pod oczami. To niedługo mnie wykończy. Nie potrafię sama sobie z tym poradzić. Wyrzuty sumienia i ciągłe obwinianie się że mogłam coś zrobić bo przecież mogłam.
Po śmierci rodziny przez około pół roku dręczyły mnie niemalże codziennie koszmary gdy znalazłam wtedy ich ciała w domu. Później przestały mnie tak często dręczyć. Jakoś się pozbierałam. W końcu wtedy nie byłam świadoma tego że istnieją potwory więc nie mogłam ich uratować, pogodziłam się że odeszli ale nadal boli mnie ich strata.
Najgorzej było z śmiercią Kola i jego młodszej siostry Bonnie. Obwiniam się do dziś o to co ich spotkało. Po ich śmierci koszmary były czasami nie do zniesienia, zdarzało mi się że nie spałam kilka dni pod rząd. Przez pewien czas miałam nawet zwidy i ataki paniki.
Dobrze pamiętam ten dzień. Mieli wyjechać w delegację na trzy dni. Po śmierci rodziców odziedziczyli ich firmę. Razem w niej pracowali dlatego też razem jeździli, tak było im wygodniej. Nie mieli innych bliskich, tak samo jak ja.
Może powiem najpierw jak ich poznałam. Wyjechali na biwak do lasu. Akurat tam grasowało wendigo, na które polowałam. Uratowałam im wtedy życie i jakoś nasza znajomości się pogłębiła. Zaprzyjaźniłam się z Bonnie, a z Kol'em zaczęłam się spotykać. Po jakimś czasie kupiliśmy piękny dom na obrzeżach miasta. Mieszkaliśmy tam całą trójką. Nie przeszkadzała nam Bonnie, była dla mnie jak siostra, którą miała się niedługo stać. Dom był wystarczająco duży aby pomieścić dwie i to nie małe rodziny. Tak było lepiej, wiedzieliśmy jak to jest stracić bliskich dlatego woleliśmy mieszkać jak najbliżej siebie.
Po roku bycia razem Kol mi się oświadczył. Ślub chcieliśmy aby odbył się dwa miesiące później, dokładniej 20 czerwca, data idealna, ciepła pora roku.
Po tym jak ich poznałam ograniczyłam polowania do minimum. Poszłam na studia z medycyny, w przyszłości planowałam zostać lekarzem i w ten sposób ratować ludzkie życie, niestety los sprawił że stałam się kimś innym.
Bałam się że ich też mogę stracić dlatego zabezpieczyłam dom przed nadprzyrodzonymi istotami i próbowałam namówić ich aby zrobili sobie tatuaże chroniące przed opętaniem. Uważali że przesadzam, wiedzieli o istnieniu potworów, wolałam żeby znali prawdę ale mimo to nie chcieli tatuaży ani ochronnych talizmanów ani tym bardziej czarów.
Wracając do dnia ich wyjazdu w delegację. Miałam wtedy dziwne przeczucie. Próbowałam na siłę wcisnąć im chociaż ochronne talizmany. Oni i tak się nie zgodzili. Twierdzili że jestem przewrażliwiona, szkoda tylko że miałam wtedy rację.
Przez te trzy dni nie dostałam od nich żadnej wiadomości. Czwarty dzień był najgorszy bo nie wrócili. Postanowiłam pojechać do miasta do którego się udali. Sprawdziłam hotel, w którym mieli się zameldować, nawet tam nie zajechali. Dowiedziałam się że w tym mieście zniknęło niedawno czworo ludzi. Każdy z nich odwiedził ten sam bar dlatego się tam wybrałam.
Gdy tam się udałam podpytałam barmana czy ich tu widział, pokazałam mu zdjęcie. Powiedział że od niedawna przychodzą tu co wieczór, twierdził że jak tu są to dziwnie się zachowują . Usiadłam przy stoliku i obserwowałam pomieszczenie gdy do środka weszli oni, a raczej demony które opętały ich. Siedziałam i cierpliwie czekałam co się wydarzy. Bonnie poderwała jakiegoś pijanego już kolesia i wyprowadziła go, Kol wyszedł za nimi. Zabrali go do opuszczonego magazynu, oczywiście śledziłam ich tak aby mnie nie zauważyli.
Zabili mężczyznę i chcieli odprawić jakiś rytuał ale im przeszkodziłam. Dzięki swoim zdolnościom wygoniłam zabijając demona z ciała Bonnie bo była najbliżej. Chciałam później zrobić to samo z Kol'em ale zostałam przybita do ściany niewidzialną siłą. Demon zaczął mówić o rytuale, który chciał odprawić dla swojego Pana Lucyfera aby pomóc mu wydostać się z piekła ale mu przerwałam i zabiłam jego kochankę, która była w Bonnie. W ramach zemsty podszedł powoli do budzącej się Bonnie i złamał jej kark. Uważał że to za mało dlatego dźgnął się dwukrotnie nożem w klatkę piersiową i opuścił ciało mojego ukochanego. Gdy czarny dym chciał opuścić pomieszczenie udało mi się go zabić ruchem ręki dzięki moim zdolnościom, demon rozbłysł po pomieszczeniu nic po sobie nie zostawiając. Trzymałam umierającego Kola w rękach. Ostatnimi słowami które powiedział było "Kocham cię Moni dlatego proszę cię abyś żyła dalej, za mnie, za Bonnie. Ratuj ludzi. Kiedyś na pewno odnajdziesz prawdziwe szczęście." Pocałowałam go ostatni raz zanim jego głowa bezwładnie opadła mi na kolana.
Rozpacz i chęć zemsty wtedy mną zawładnęła. Czułam jak część mnie umarła pozostawiając pustkę w moim sercu.
Ochlapałam twarz zimną wodą i wytarłam w ręcznik. Starałam się być cicho aby nie obudzić Winchester'ów. Ubrałam się i wyszłam. Postanowiłam przejść się i później pojechać na targ by kupić produkty aby zrobić śniadanie.
Po powrocie zabrałam się za szykowanie jedzenia. Skończyłam przed ósmą rano. Wyłożyłam wszystko na stół. Usiadłam i zaczęłam jeść, przy okazji czekając na braci.
Pierwszy zszedł Sam.
- Hej. Co tak pięknie pachnie?
- Śniadanie.- próbowałam się jakoś uśmiechnąć aby zakryć moje zmęczenie i że coś mnie dręczy.
- Śniadanie? To raczej jest uczta, a nie śniadanie.
- Nie gadaj tylko jedź.- mówiąc to nawet na niego nie spojrzałam.
- Nie wyglądasz zbyt dobrze.- zmartwił się.
- Miło to słyszeć.- prychnęłam.
- Wybacz nie chciałem Cię urazić. Zwykle budzisz się ostatnia. Czemu wstałaś wcześniej, nawet przede mną?- zapytał zajadając się jajecznicą.
- Miałam zły sen i nie mogłam znowu zasnąć.
- Musiał być koszmarny bo słyszałem w nocy jak krzyczysz.
- Co?- prawie zakrztusiłam się jedzeniem.
- Poszedłem sprawdzić czy aby na pewno wszystko jest w porządku. Gdy byłem w twoim pokoju już nie krzyczałaś, ale szeptałaś coś jakbyś kogoś przepraszała.
- Aha.- proszę nie drąż dalej tego tematu.
- Nie chcesz o tym rozmawiać, prawda?
- Nie chcę. I przepraszam że cię obudziłam.
-Nic nie szkodzi. Rozumiem że nie chcesz w tej chwili o tym rozmawiać ale w razie czego jak będziesz chciała to wiesz gdzie mnie znaleźć.- złapał mnie za dłoń i spojrzał głęboko w oczy.
- Dziękuję Samy.- on jest naprawdę wspaniały. Zawsze wie kiedy coś powiedzieć czy jak się odpowiednio zachować, uwielbiam to w nim i nie tylko to.
- Jesteś dla mnie ważna i ...
- Dzieńdoberek gołąbeczki!!- przerwał mu Dean wchodząc i wykrzykując radośnie. Sam szybko zabrał dłoń.
- Super! Same pyszności.- przysiadł się do stołu.- Co przerwałem wam w czymś?- spiorunowałam go wzrokiem.- Rozumiem że tak.
Moni wyglądasz jakoś no ... wiesz ... - zaczął robić kółka w powietrzu widelcem wskazując moją twarz.
- Kiepsko, wiem.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top