Rozdział 24

Ledwie dostrzegalnie uniosła powieki, lecz on mimo to i tak zauważył ten drobny gest.

-Dany- szepnął Mirgil.

-Co się dzieje?- zapytała elfka słabo. Choć czuła ogromne zmęczenie, zmusiła się do otworzenia oczu. Ukochany trzymał ją na rękach, mocno przyciskając do swej piersi.

-Wygraliśmy- rzekł tylko. Księżniczka pokiwała głową.

-Co teraz?

-Śpij- powiedział miękko- śpij, najdroższa.

Daenerys spojrzała mu w oczy i jakby na nowo zatracając się w nich — odpłynęła.

***

Manwë stał, jakby świat się zatrzymał. Patrzącym, lecz niewidzącym wzrokiem omiatał wszystko wokół. Słyszał histeryczne krzyki Vardy i przerażenie wśród innych.

Uratowała ją. Uratowała jego miłość, jego królową, jego największe szczęście. Teraz leżała tam, w ramionach Króla Morza, zdjęta z brudnego, żelaznego odłamu, otoczona spływającą krwią, a jej waleczne serce wydawało ostatnie, żałosne odgłosy.

-Zrób coś!- krzyknął Ulmo, patrząc w jego stronę ze wściekłością. Atakujący go tytani cofnęli się wystraszeni, słysząc, ile jadu było w jego słowach.

Nigdy wcześniej nie postawił się, nigdy nie podniósł głosu. Teraz był zdruzgotany. Jasnowłosa elfka znaczyła dla niego wiele. Nawet więcej niż powinna, choć nigdy tego nie zdradził. Manwë jednak wiedział. Uczucia jego przyjaciela nie były ukryte pod tak perfekcyjną maską, jak mu się wydawało. Ile jest nonsensu w miłości, ile miłości w nonsensie.

Ileż to sporów rozstrzygnęła, ile konfliktów zażegnała, a ile spośród nich sama wywołała. Burzliwa, drobna postać odmieniła ich bezpowrotnie. Jej utrata przywróci szarą, zwyczajną egzystencje. To nie może się tak skończyć.

Najwyższy z Valarów otrząsnął się z rozmyślań. Spojrzał z niekrytą wdzięcznością na Tulkasa i Nesse, którzy chronili go, podczas gdy ten tonął w myślach.

Manwë wypuścił z rąk łańcuch, który spadł na ziemię z donośnym trzaskiem, wznosząc maleńką chmurkę kurzu.

Aratar ruszył przed siebie, a powaga i majestatyczność w jego krokach, spowodowała, iż przeciwnicy nie odważyli się go zaatakować. Może to właśnie ten moment spowodował ich zgubę? A wystarczyłby tylko celny rzut i wirujące ostrze zatrzymałoby kroczącego mężczyznę. Tak się jednak nie stało, więc oto właśnie nadszedł czas na ostateczne rozwiązanie. Początek końca zbliżał się nieubłaganie. Walka jakby trwała, ale i jednocześnie się zatrzymała.

Manwë nagle przystanął. Rozejrzał się wokół, ogarniając wszystko smutnym wzrokiem. Tak, to, to miejsce. Klęknął na jedno kolano, po czym dłonią prawie tak białą, jak śnieg, zaczął wycierać podłogę. Każdy jego ruch odkrywał — zdawało się — srebrną plamą. Po krótkiej chwili można było już dostrzec gwiazdę. Figura ta miała czternaście długich ramion, a każde z nich wskazywało na inny pomnik znajdujący się wokół.

Władca Valarów spojrzał znacząco na Oromë. Ten skinął głową, aby następnie podnieść ciało Nienny. Zrobił to z taką delikatnością, jakby kobieta miała zaraz rozpaść się w jego ramionach.

O Miriel, Manwë nie musiał się niepokoić. Ulmo zabrał ją stąd przed chwilą.

Po raz ostatni spojrzał na złotą komnatę i gnających do niego tytanów, którzy właśnie spostrzegli, co ma zamiar uczynić. Ale było już za późno. Mężczyzna wstał gwałtownie, po czym uniósł dłoń zaciśniętą w pięść. Nim ktokolwiek zdążył go powstrzymać, opuścił ją z zawrotną prędkością. Ręka uderzyła w sam środek gwiazdy, która rozpadła się. Rozległ się huk, a ziemia zadrżała. Wszystko zaczęło się trząść, kurz latał wszędzie, a pośród niego opadały kawałki sufitu. Wielkie kamienie opadały z głosem, który niósł się z potężnym dźwiękiem. Tytani krzyczeli, ginąc pod naporem ciężarów.

Valar po raz kolejny omiótł ze smutkiem pomieszczenie i jako ostatni, opuścił złotą komnatę, która chwilę później przestała istnieć, pogrzebując przerażonych tytanów. Raz na zawsze. Tak jak trzeba było zrobić już dawno temu.

***

Zdawało jej się, że leci, a świat i wszystko wokół było takie małe, takie nieważne. Czuła się rześka, wolna.

Nagle otoczenie zaczęło się trząść. Jakby straciła równowagę, dostrzegła, że spada. Krzyczała, machając rękoma, lecz nie przyniosło to żadnych efektów.

Gwałtownie rozwarła powieki i łapczywie wciągnęła powietrze, mając wrażenie, iż właśnie wypłynęła na powierzchnię, po długim czasie bezwładnego dryfowania w głębinach. Przeraziła się, spostrzegłszy, że komnata, w której przebywała, trzęsła się ze złowrogim dźwiękiem.

Wnet jednak wszelkie nienaturalne zjawiska zniknęły, pozostawiając za sobą złowrogą ciszę.

Daenerys usiadła na łóżku i z grymasem na twarzy rozejrzała się po pomieszczenie, w jakim to się znajdowała. Była to niewielka, kamienna izba, a znajdowały się w niej tylko trzy meble: krzesło, szafka i łóżko, na którym to właśnie obudziła się elfka. Podłoga pokryta była kurzem i jasnym pyłem, wciąż wpadającym przez dziurę w ścianie, będącą wcześniej oknem. Księżniczka z ulgą stwierdziła, iż położona została na starannie wytrzepanym materacu.

Dopiero teraz do uszu Daenerys dotarły pełne żałości i rozpaczy krzyki oraz nawoływania. W jednej chwili stanęła na równych nogach, odsuwając na dalszy plan zawroty głowy. Podbiegła do nierównej wyrwy w murze i opierając się dłońmi o ostre krawędzie dawnego okna — wychyliła głowę. Ludzie, elfy i krasnoludy stali grupkami, jedni klęczeli, inni płakali, a jeszcze inni wpatrywali się smutnym wzrokiem w leżące przed nimi ciała.

To było smutne, wręcz tragiczne. Widok ten przyprawiał księżniczkę o dreszcze, lecz nie to spowodowało w jej sercu strach tak ogromny, że nawet nie zwróciła uwagi, jak bardzo raniła sobie w tym momencie ręce.

Zerwała się z miejsca i otwarłszy ciężkie drzwi, dopadła do schodów. Biegła po nich tak szybko, jakby ktoś ją gonił. Słyszała swój płytki oddech, gdy mimo targającej nią niemocy, parła naprzód. Pomyślała jeszcze, że musi być we wschodnim skrzydle, albowiem pamiętała, iż tylko ono nie poddało się sile wroga. Potem wyleciała na zewnątrz. Miała swój cel, dlatego też nie zwracała na nic uwagi. Wpadała na istoty z każdej rasy, lecz ani razu nie zatrzymała się, żeby kogokolwiek choćby przeprosić.

Uderzyła właśnie w czyjąś twardą pierś, a gdy chciała ominąć swą przeszkodę, poczuła ramiona owijające się wokół jej tułowia.

-Miałaś odpocząć- powiedziała Mirgil urywanym szeptem.

-Kto tam jest?- zapytała księżniczka, próbując się wyrwać, lecz dłonie ukochanego były nie do pokonania.

-Ja... to... to nieodpowiednia chwila- zająknął się elf. Daenerys korzystając z jego chwilowego zmieszania, wysunęła się z objęć i omijając go, pobiegła w stronę smoków i grupki jej najbliższych obok nich.

Widziała jasne, tak dobrze znane włosy. Pokręciła głową. To nie może być prawda!

W szaleńczym tempie nim wołający jej imię Mirgil zdążył ją powstrzymać, dopadła do zgromadzonych. Nie zwróciła nawet uwagi na to, iż popchnęła Celeborna, który gdyby nie Elrond — upadłby.

-Daenerys- szepnął Gimli, podchodząc do elfki, lecz ta, po raz kolejny, tylko pokręciła głową.

Przesunęła wzrokiem po majestatycznym, pełnym szlachetności i łagodności, ciele Aragorna. Potem wbiła spojrzenie w kurczowo zaciśnięte ręce Tauriel i Killego, aby na końcu spojrzeć na tego, który był jej najbliższy. Powolnym krokiem ruszyła w stronę sylwetki ojca, która mimo pokrywającej ją krwi nadal wyglądała pięknie.

Klęknęła przy nim i wziąwszy w swe małe dłonie, zimne ręce Legolasa, zamknęła oczy, z których zaczęły wypływać łzy, spływające po policzka i wsiąkające w brązową szatę elfa.

Daenerys czuła, że jej ciałem wstrząsa szloch, ale nie potrafiła go pohamować. Trzęsła się jak w febrze, nie wiedząc, co teraz będzie.

Nie prawdą byłoby stwierdzenie, iż nie zdawała sobie sprawy, co się dzieje wokół. Wręcz przeciwnie. Słyszała kobiety, które gdzieś niedaleko przeżywały właśnie to samo, co ona. Łowiła uchem pociągania nosami i szepty jej najbliższych. Ktoś chciał do niej podejść, lecz Belen przeszkodziła mu, mówiąc, że kobieta potrzebuje teraz samotności. Księżniczka chciała spojrzeć na nią z wdzięcznością, ale tego również nie potrafiła zrobić. Położyła głowę na piersi ojca, licząc na cud. Ten jednak nie nastąpił. Z gardła elfki wydobył się głośny, pełen bólu krzyk. Wyła tak długo, aż poczuła drapanie w gardle, a wraz z nią rozpaczały smoki. Oba ryczały, tworząc piękną, ale i przejmującą melodię.

Ci, którzy wcześniej starali się nie ronić łez, teraz płakali, za to ci pochłonięci w smutku, unieśli głowy, przysłuchując się tej wzruszającej i przygnębiającej chwili.

I właśnie wtedy, gdy zdawało się, że nic szczęśliwego nie może już się wydarzyć, pojawiło się złote światło. Zaczęło się ono powiększać, a po chwili przypominało już ludzką sylwetkę. Zjawisko te powoli opadło na ziemię i rozbłysło bladym światłem. Na jego miejscu leżał mężczyzna, którego dobrze zbudowane ciało było wręcz skąpane, w szkarłatnej posoce. Widać było jednak jego długie, jasne włosy.

-Elentar!- krzyknął Elrond, podbiegając do nieruchomego elfa. Zamknął oczy, kładąc dłoń na jego piersi, po czym gwałtownie rozwarł powieki. Na jego twarz wpłynął cień uśmiechu.

-Żyje- szepnął z ulgą.

Daenerys słysząc to, poczuła niewyobrażalną ulgę wstrząsającą jej ciałem. Nie została sama.

Rozdział krótki, bo tylko 1300 słów (dokładnie, co do jednego), ale i tak starałam się, jak mogłam, żeby był jak najdłuższy. Jestem z siebie dumna, bo tylko dwie "rzeczy" się działy, a dałam radę pociągnąć temat. Pisząc szczerze, to płakałam, pisząc to. Ale nie dlatego, że takie to wzruszające, tylko dlatego, iż to już prawie koniec. Kurde, to przed ostatni rozdział! Jeszcze tylko 25 i epilog no i mamy THE END. 

Dobrej nocy ♥



Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top