Rozdział 23
Jak można, to proszę o przeczytanie rozdziału, a dopiero potem - obejrzenie filmiku ;-).
Miriel uniosła przed siebie zakrwawione dłonie, w których dzierżyła miecz o cienkim, lecz długim ostrzu. Złota, średniej długości peleryna swobodnie zwisała na jej szczupłych ramionach, delikatnie łopocząc przy każdym ruchu.
Zdawało się, że wokół posypały się drobniutkie iskry, gdy jej oręż zderzył się z bronią wroga. Poczuła, jak rękojeść drży w dłoniach, lecz nim wibracje zdążyły zniknąć, dołączyła do nich nowa fala spowodowana wciąż napływającymi uderzeniami.
Elfka podskoczyła, unikając sztyletu lecącego w stronę jej nóg. Nie zdołała jeszcze opaść z powrotem na ziemię, gdy w jej kierunku skoczyło czterech tytanów. Za plecami poczuła zimną, wilgotną ścianę, która nie pozwoliła królowej wykonać kolejnego kroku w tył. Zablokowała trzy lecące uderzenia, lecz czwarte napłynęło tak szybko, że nie udało jej się przed nim uchronić.
Grube ostrze rozpłatało jej udo, powodując w nim palącą niewładze. Miriel jednak zacisnęła zęby, po czym wbiła miecz w pierś jednego z przeciwników, jednocześnie raniąc drugiego. Nie miała możliwości odzyskania swej broni, więc na powrót wyciągnęła sztylety. Kątem oka ujrzała sylwetkę Tulkasa, który z zabuczą precyzją, wręcz rozkrajał wrogów stojących mu na drodze.
Ignorując ból, kopnęła jednego z nieprzyjaciół, a gdy ten przystanął oszołomiony, ścięła mu głowę. Zabicie go jednak nie przyniosło wielkiego skutku, albowiem w dalszym ciągu była otoczona.
-Panowie, w tylu na jedną?- zawołała Varda, pojawiając się nagle przy niej.
-Teraz już na dwie- powiedziała elfka, uśmiechając się do Valiery. Twarz żony Manwego również rozjaśnił uśmiech.
Wykorzystując chwilowy szok tytanów, spowodowany nagłym pojawieniem się Królowej Gwiazd, rozpoczęły walkę. Kobiety stanęły do siebie plecami i chroniąc nawzajem, wykonywały najróżniejsze, skomplikowane uniki i pchnięcia.
-Dziękuję- rzekła Miriel, gdy po dłuższej chwili zdołały pokonać atakujących ją przeciwników.
-Nie dziękuj- zaśmiała się Varda, mrugając do niej- ale gdyby co, to liczę na rewanż.
-Masz moje słowo- odparła elfka z szerokim uśmiechem, który opadł, gdy spostrzegła, iż kolejni tytani biegną w ich stronę- czy ich jest nieskończenie wielu?
-Powinno być 576- krzyknął Mandos, który przebiegając, akurat usłyszał jej pytanie.
Królowa Eryn Lagalen westchnęła ze zrezygnowaniem. Myślała, że o wiele mniej.
***
Fontanna szkarłatnej posoki opadła na ziemię, niczym jesienny deszcz, a w tę plamę opadło przepołowione ciało, z którego w dalszym ciągu sączyła się krew. Zwycięzca tego drobnego starcia nie zaznał jednak spokoju, albowiem dwóch kolejnych przeciwników doskoczyło do niego, rozpoczynając kolejną batalię.
Manwë pochwycił w dłonie zardzewiały łańcuch i wymachując tą prowizoryczną bronią, stawił czoło kolejnym tytanom.
Zimny metal zacisnął się na szarej skórze, uwydatniając skrywające się pod nią żyły. Wystarczyło przyciśnięcie drugą ręką, a wróg dołączył do swych towarzyszy gdzieś w innym świecie.
Valar spostrzegłszy kolejnego nieprzyjaciela przed sobą, pociągnął trzymany w rękach łańcuch, lecz jakaś siła utrzymała go w miejscu. Obrócił się, a jego oczom ukazał się zapomniany wcześniej przeciwnik, stojący na prowizorycznej broni. Aratar zmrużył powieki, po czym wkładając w czyn ten trochę więcej siły niż wcześniej, wyswobodził swój oręż i zakręciwszy nim w powietrzu, pozbawił głowy dwóch atakujących go tytanów. Iluż ich było! Walka toczyła się od dawna, a wydawało się, że koniec starcia ani trochę się nie przybliża.
Niespodziewanie mimo panującego zgiełku i wojennych okrzyków, Manwë usłyszał jęk za sobą. Odwrócił się gwałtownie, a ujrzawszy ranną Nienne, skamieniał. A więc walczyli o własne życie. Po erach wspólnej egzystencji przyszedł czas na rozłąkę, albowiem nie wszyscy przeżyją dzisiejszy dzień.
Wszyscy walczący jakby z zaskoczeniem zatrzymali się, wpatrując w bezwładne ciało Panny Miłosierdzia, które jakby w zwolnionym tempie opadło na podłogę, stając się nienaturalnie sztywne.
-Nie!- krzyknęła Nessa z przerażeniem. Dźwięk ten jakby otrzeźwił wszystkich. Tytani krzyknęli z uciechy, zdając sobie sprawę, że mogą zabić Valarów. Z nowym zapałem powrócili do walki, wierząc w swe zbliżające się, rychłe zwycięstwo. Strach ogarnął serca Ainurów, którzy zrozumieli, że oto nadszedł kres.
***
Król Eryn Lasgalen wszedł do piwnicy i rozejrzał się wokół. Nie ujrzał jednak nic prócz wielu szkarłatnych plam na posadzce i średniej wielkości dziury w podłodze. Rozważał przez chwilę, czy zejść do podziemi, ale w końcu uznał, iż bardziej przyda się na powierzchni. Zastanawiał się, do kogo należała kałuża krwi. W końcu wzruszył ramionami, uznając, że Gordbag musiał być ranny, nim ten go zabił.
-Legolas, chodź!- krzyknął Gimli, wyciągając go przed budynek- musimy wracać na górę. Ci ze środka zostali przyparci do muru!
Elfowi niepotrzebne było już więcej słów. Spojrzał na główną bramę, w którą wbiegali właśnie przerażeni wrodzy żołnierze i w jednej chwili podjął decyzję.
Przełożył łuk przez ramię i wytarłszy o spodnie zakrwawione ręce, rozpoczął żmudną wspinaczkę po ogromnym murze.
-Świetnie- warknął krasnolud, patrząc na niego ze złością- a ja?
-Na około- odparł Legolas lakonicznie, nie przerywając drogi ku górze.
Gimli mruknął coś jeszcze pod nosem, po czym pognał w kierunku głównych wrót.
Władca Leśnego Królestwa uważnie stawiał stopy i zapierając się rękoma, zapobiegał spadnięciu na zroszoną krwią ziemię. Nagle znieruchomiał. Jakby znikąd pojawiła mu się w głowie wizja zapierającego dech w piersiach starcia. Mignęły mu złote włosy i fiołkowe oczy wyrażające ogromny ból. Wtedy wszystko się urwało.
Zamrugał gwałtownie powiekami, odpędzając myśli od widoku cierpiącej żony.
-To tylko moja chora wyobraźnia- szepnął niepewnie. Wziął się jednak za siebie i na powrót rozpoczął wspinaczkę po śliskim murze. Musiała być bezpieczna. Przecież jest Valierą. Oni nie mogą umrzeć.
***
Varda z jękiem bólu upadła na ziemię, jej nadgarstek wygiął się pod dziwnym kątem. Ignorując ból, sięgnęła, aby wydobyć sztylet. Zaraz jednak zagryzła wargi, aby nie krzyknąć, gdyż tytan nadepnął jej na rękę. Broń upadła na podłogę, a potem kopnięta przez któregoś z wrogów potoczyła się dalej.
Poczuła, że ktoś szarpie jej włosy, unosząc głowę do góry. W odpowiedzi Valiera zarzuciła kończyną do tyłu, próbując uderzyć nią najbliższego wroga. Niestety na próżno. Wtedy poczuła zimne ostrze na sercu. Syknęła cicho, z trudem przełykając ślinę. Zamarła. Zamknęła oczy, gotując się na śmierć. Lecz ona nie nadeszła. Rozwarła gwałtownie powieki i ujrzała ratującą ją Miriel.
Ruchy elfki niosły śmierć. Jej złote włosy wirowały w powietrzu, gdy krążyła pomiędzy wrogami, powodując coraz to nowe ciała upadające na zakurzoną posadzkę. Teraz zajmowała się tylko jednym przeciwnikiem, którego nadwyraz trudno było pokonać. Jej oczy śledziły każdy ruch przeciwnika, szukając odpowiedniej chwili do ataku. Kobieta nie zamierzała dać za wygraną. Odbiła się mocno od ziemi i okręcając się w powietrzu, skoczyła na plecy wroga. W mgnieniu oka wbiła sztylet w jego kark. Krew rozbryzga się wokół, barwiąc jej ręce.
Miriel zdążyła tylko zeskoczyć na ziemię, gdy poczuła stalowy uścisk na rękach. Nie zdołała wyswobodzić się, albowiem trzymało ją czterech tytanów. Zaczęli ją ciągnąć w niewiadomych kierunku i mimo że elfka zawierała się, jak mogła, na nic się to nie zdawało.
-Nie, uwa...- krzyknęła Varda z przerażeniem w głosie. Miriel zdołała tylko spojrzeć na nią, gdy poczuła ból i lodowate zimno. Rzuciła wzrokiem na swój brzuch, z którego wystawał zardzewiały pręt, z którego wcześniej zbudowana była klatka, gdzie ukryci zostali tytani. Metal przebił ją na wylot.
-Zostawcie ją!- rozległ się wręcz nieludzki krzyk jednego z Valarów.
Władczyni Lesnego Królestwa nie poddała się, mimo bólu trwającego jej wnętrzności. Teraz gdy miała wolne ręce, spróbowała trafić któregoś z wrogów, lecz nie udało jej się. Jednocześnie zarówno na policzku, jak i z boku szyi poczuła zimną stal. Varda i Manwë odciągnęli od niej tytanów, nie pozwalając na dalszy atak. Miriel czuła, jak oddychanie staje się coraz trudniejsze.
Dopiero teraz, w momencie, gdy nie musiała już walczyć, ostatkiem sił rozejrzała się wokół. Pełen wzruszenia i radości uśmiech wpłynął na jej twarz, spostrzegłszy, iż jej towarzysze boju w większości walczą parami. Aulë nie puszczał dłoni żony, mimo iż walka w takowej pozycji musiała być trudna. Este zabijała każdego tytana, który odważył się zaatakować Irmo, zachodząc go od tyłu. Oromë walczył za dwóch, broniąc małżonki. Vána bowiem stała nieruchomo, a jej pełen rozpaczy wzrok utkwiony był w Miriel. Kręciła głową, szepcząc coś z bólem wymalowanym na twarzy.
Nie zdążyła poszukać wzrokiem reszty Valarów, gdy przed sobą zobaczyła Varde. Kobieta krzyczała coś z przerażeniem, trzymając dłonie na ramionach elfki. Żona Legolasa miała ochotę roześmiać się, ale zabrakło jej sił. Jakże zabawne było rozglądanie się patrzenie na walczących, gdy w uszach dzwoniła piekielna cisza!
W tym momencie zapomniała, kim była i co tutaj robiła. Przestała myśleć, wyłączając wszystko, co miała w sobie. Nie wiadomo skąd w jej głowie pojawiły się dwa słowa. Postanowiła zmusić się, żeby wypowiedzieć je na głos. Co jej szkodziło?
-Jesteśmy kwita- szepnęła ledwie słyszalnie.
Oczy pięknej królowej zamknęły się, a oddech ugrzązł w gardle. Srebrzysta łza spłynęła po jej bladym policzku, wyznaczając rozmazany korytarz pośród spływającej nań krwi.
***
Od przybycia armii dothraków wszystko zaczęło się układać. Liczebność wroga malała z każdą chwilą, wygrana zjednoczonych ludów była tylko kwestią czasu.
Daenerys ostrzeliwała przeciwnika gradem strzał, siedząc na grzbiecie jednego ze smoków. Pociski jednak szybko się skończyły, dlatego elfka musiała dobyć miecza.
Odparowując z góry cios jednego z żołnierzy, ochroniła skrzydło swego smoka. Ze złością spostrzegła, iż został on otoczony przez pierścień wrogów. Nacierali gwałtownie, próbując przebić jego twardą skórę. Nie było to niewykonalne, albowiem istota nie była jeszcze dorosła.
Drugi ze smoków na razie miał wolne pole do popisu. Ten, na którym siedziała Daenerys, spróbował przełamać szponami włócznię wroga, lecz nim zdążył tego dokonać, poczuł rozdzierający ból w przedniej łapie. Miecz nieprzyjaciela przebił łuski, wbijając się w twarde ciało, po czym utknął między mięśniami.
Smok ryknął z bólu, stając na tylnych nogach. Stało się to w chwili, gdy wściekła elfka wychyliła się, aby zabić żołnierza, który zranił jej przyjaciela.
Gwałtowny ruch zaskoczył ją, przez co, nie mając się czego chwycić, poczuła, że spada. Krzyknęła przeraźliwie, lecz w ferworze walki, mało kto ją usłyszał. Niczym szmaciana lalka uderzyła o ziemię, uprzednio przelatując dwa piętra. Odetchnęła z ulgą, zdając sobie wprawę, ile miała szczęścia. Potem niezdolna do niczego innego, zemdlała.
***
Legolas poczuł targającą nim ogromną wściekłość i strach. Widok spadającej Daenerys rozwiał jego wszelkie zahamowania. Gdyby nawet później miał czas się nad tym zastanowić, nie wiedziałby, jak zdołał wskoczyć na głowę jednego z wrogich żołnierzy, aby potem, przeskakując z hełmu na hełm, dotrzeć do córki. Widział, że w stronę jej nieprzytomnej sylwetki biegło kilkunastu wojowników, a pośród nich nie było żadnego sojusznika. W tej chwili nie obchodziła go krew wypływająca z ran na nogach, które pojawiały się, gdy gnał do córki. Nie czuł bólu, ale determinację.
Wydawało mu się, że mnóstwo czasu, lecz były to pewnie sekundy.
Wreszcie wylądował przed księżniczką. Zdjął z ramion łuk i naprężając cięciwę, zaczął celować we wrogów. Strzały latały z prędkością błyskawicy, porywając w swe rwące objęcia śmierci.
Elf poczuł mocne uderzenie w szczękę, lecz w mgnieniu oka wbił jeden ze swych pocisków, wprost między oczy przeciwnika. Wypluł krew zbierającą mu się w ustach i ruszył do dalszego boju.
Myślał tylko o tym, że Daenerys musi przeżyć. Jego obowiązkiem jest ją uratować.
Nieprzyjaciele starali się go otoczyć, ale elf nie pozwalał im na to.
-Skąd ich się tylu wzięło?- myślał, patrząc na atakujących go wrogów.
Usłyszał ryk smoka, który zapewne spostrzegł nieprzytomną księżniczkę.
Nagle ujrzał łuk wycelowany wprost w leżącą kobietę. Nie zastanawiając się ani chwili, osłonił córkę, przyjmując na siebie cios. Pierzasty pocisk utkwił w jego barku. Król poczuł ból, lecz adrenalina buzująca w jego ciele, odrzuciła go na dalszy plan.
Nadal ostrzeliwał wrogów gradem strzał, sprawiając, iż żołnierze wokół stanęli zdezorientowani. Jak jeden, w dodatku ranny elf, mógł narobić im tyle szkód?
Kolejnych kilka strzał pofrunęło w kierunku blondwłosej księżniczki, jednak i tym razem żadna nie osiągnęła celu.
Legolas miał plamki przed oczami, które powiększały się z każdą chwilą. Tracił dużo krwi, lecz mimo to, nie przerywał piekielnego tańca, jaki zmuszony był odgrywać. Jego ruchy stały się powolne, flegmatyczne, jednakże nadal zabójcze.
-Trzymaj się!- krzyczał gdzieś niedaleko Celeborn.
-Zabijcie ich!- wrzeszczał w innym miejscu Elrond.
Król Eryn Lasgalen z ulgą stwierdził, iż sprzymierzeńcy przyszli mu z pomocą. Cofnął się kilka kroków, słaniając na nogach, przez cały czas osłaniając Daenerys.
Nieoczekiwanie mała strzała — wydawać by się mogło, że należała do dziecka — wbiła się w szyje elfa. Oczy Legolasa rozszerzyły się. Nie mogąc dłużej utrzymać równowagi, upadł, wprost na córkę.
Jego ostatnią myślą było zasłonięcie jej przed wszelkimi atakami. Czuł jej oddech. Żyła.
Potem była już tylko ciemność, a wokół pełne rozpaczy i strachu krzyki.
Drugi rozdział w ciągu tego weekendu! Jestem z siebie dumna. Kit z tym, że ten rozdział nie wyszedł taki, jak planowałam od początku. Miałam się popłakać przy pisaniu, a skoro sama nie płakałam, to wy pewnie też nie będziecie :/. Ach... może potem pójdzie lepiej. Jeszcze dwa rozdziały + epilog.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top