Rozdział 15 [1]
Legolas pogłaskał ukochaną po plecach, badając dłonią miękką linię jej talii. Miriel jeszcze spała, a elf postanawiając wykorzystać te krótkie chwile spokoju, przyglądał się jej. Uśmiechnął się, widząc jej spokojną twarz, niezdradzającą żadnych emocji. Jej długie, ciemne rzęsy rzucały jeszcze dłuższe cienie na blade policzki. Delikatne, różowe usteczka były leciutko otwarte.
-Dlaczego mi się przyglądasz?- usłyszał nagle łagodny i miękki niczym aksamit, głos.
-Podziwiam, moją piękną żonę- odparł król, nachylając się nad nią i całując ją w chłodne czoło. Spojrzał na nią badawczo.- Nie jest ci zimno?
-Ani trochę- odpowiedziała, przenosząc głowę na jego umięśniony tors.
Przez chwilę leżeli tak, nie robiąc nic, po prostu wpatrując się w sufit i rozmyślając.
-Co teraz zrobimy?- szepnęła Miriel.
-Wszystko się ułoży, najdroższa- powiedział Legolas, ściskając jej dłoń pocieszająco- tak jak zawsze.
-Boję się o Elentara i Mirgila- wyznała kobieta cicho.
-Ja też, kochanie. Ja też.
***
Król Mrocznej Puszczy przechadzał się po dziedzińcu. Robił to z braku lepszego zajęcia, albowiem wieści o armii Gordbaga jeszcze nie nadeszły. Czekał na nie z niecierpliwością, lecz wysłani posłańcy nadal nie wracali.
Rozejrzał się wokół, wdychając zapach trawy i drzew. To, co kiedyś tak bardzo kochał, nie potrafiło teraz wywołać uśmiechu na jego twarzy. Kto by pomyślał, że jeszcze kilkadziesiąt lat temu — które były dla elfa niczym mrugnięcie powieką — cenił sobie nader wszystko śpiew ptaków i dźwięki lasu, uważając to za najlepszą rzecz na świecie. Nie spodziewał się wtedy, że jego życie może się tak odmienić. Pewnie, gdyby ktoś mu powiedział, że w niedługim czasie stanie się; mężem, ojcem i królem, nie uwierzyłby mu. Kto mógł przypuszczać, że spotka go takie szczęście i nieszczęście zarazem, albowiem śmierć Thranduila nie można było nazwać, wydarzeniem szczęśliwym.
Jego senne wywody przerwał krzyk. Ptaki w jednej chwili zerwały się z drzew, uciekając przed donośnym dźwiękiem. Legolas obejrzał się, a widząc gnającego w jego stronę posłańca, wybiegł mu naprzeciw.
-Jakie wieści niesiesz?- zapytał, gdy tylko znalazł się wystarczająco blisko.
-Wojska wyruszyły do Helmowego Jaru, gdzie podobno wszystko ma się skończyć- odparł elf na jednym wdechu- będą tam za sześć, góra siedem dni.
-A więc zaczęło się- szepnął król jakby do siebie. Przesunął wzrokiem po błękitnym niebie, przez chwilę wpatrując się w białe, puchate obłoki. Następnie na powrót spojrzał na stojącego przed nim posłańca- mógłbyś poprosić do sali tronowej wszystkich dowódców staży i ich zastępców?
-Oczywiście, panie.
Powiedziawszy to, ukłonił się lekko i odwrócił, zmierzając do pałacu. Zatrzymał go jednak głos Legolasa.
-Alir?
-Tak?
-Gdy to już uczynisz, odpocznij- odparł król łagodnie- długa podróż musiała bardzo uwątlić twe siły, a śmiem twierdzić, iż w niedługim czasie czekają kolejne. Każdy musi być w pełni sił.
Elf skinął głową w podzięce, po czym szybkim krokiem ruszył w przerwaną drogę.
Legolas jeszcze przez chwilę spacerował po ogrodzie. Nie robił tego, aby obmyślić dalsze działania, albowiem plany kłębiły się w jego głowie już od dawna. Podziwiał widoki, aby zostały w jego pamięci jak najdłużej. Czuł, że po zakończeniu tej wojny nic już nie będzie takie same.
***
-Zaszyjmy się, przeczekując najgorsze!
-Chyba kpisz!
-Wyjdźmy im naprzeciw!
-Zginiemy!
- Lepiej zginąć niż pozwolić na plugawienie całego Śródziemia.
-Jeśli zajdzie taka potrzeba, to wyruszę nawet po kryjomu. Zrobię to, co trzeba!
Miriel położyła głowę na stole, z ulgą czując jego zimną powierzchnię. Elfka nie miała już siły. Czwórka dowódców straży i ich czterech zastępców, a pośród tego wszystkiego Gimli. To nie miało prawa się pokojowo skończyć. Nie chciała nawet zabierać głosu, albowiem wiedziała, że w tej chwili ciężko będzie ich uspokoić.
"Legolas, gdzie jesteś?– pomyślała bezradnie. Jakby w odpowiedzi na jej pytanie, drzwi komnaty otworzyły się, a do środka wszedł Król Eryn Lasgalen.
-Przepraszam za spóźnienie- powiedział poważnie, po czym odsunął sobie krzesło i usiadł obok żony.
-Co robimy?- zapytał Gimli, który miał już powyżej uszu elfickich gadek. Z nadzieją wpatrywał się w przyjaciela, czekając na jego odzew.
-To, co trzeba- odparł Legolas, ku jego uldze- przyszedł czas na wzięcie spraw we własne ręce.
-Czyli, że idziemy na wojnę?- bardziej stwierdził, niż zapytał jeden z dowódców, pod którego okiem znajdowała się wschodnia strona królestwa.
-Nie mamy innego wyjścia, dlatego — tak. Idziemy na wojnę.
-To niedorzeczne!- krzyknął inny z elfów- mamy narażać życie dla ludzi, którzy nic dla nas nigdy nie zrobili? Mamy ginąć, przez to, że kolejny człowiek chce rządzić?
-To nasz obowiązek- powiedziała wzburzona Miriel.
-Może i umiesz walczyć, lecz twój umysł jej ograniczony- odparł dowódca, patrząc na nią z pobłażaniem- to nie jest nasz obowiązek. Wojna nie jest dla kobiet, więc kobiety nie powinny się na jej temat wypowiadać.
Królowa już miała coś odpowiedzieć, lecz uprzedził ją mąż.
-Jeśli jeszcze raz obrazisz moją żonę, każę cię przywiązać do bramy i publicznie wychłostać- wycedził przez zęby.- Miriel wie o wojnie o stokroć więcej od ciebie, dlatego, jeśli ktoś nie ma prawa się na ten temat wypowiadać, to właśnie ty. W dodatku mylisz się. Dobro Śródziemia to nasz wspólny cel i to też od nas zależy, czy opanuje je zło.
Król podniósł się z krzesła, wypowiadając każde słowo z należytą powagą i spokojem. Jego oblicze wydawało się jaśnieć z każdą chwilą. A to nie był koniec jego mowy.
-Jestem Królem Leśnego Królestwa i to ode mnie zależy czy tutejsze wojska wyruszą, czy też nie, a moja decyzja jest jedna i co do tego nie pozostają żadne wątpliwości. Jeszcze dzisiaj każe przygotować armie. Przyszedłem tu z opóźnieniem, ponieważ w czasie, gdy wy toczyliście bezsensowne rozmowy, ja zajmowałem się przyszłością. Wojska Gondoru, Edoras, Rivendell, Lothlorien oraz armia z Ereboru zobowiązali się do walki. Za sześć dni staniemy ramie w, ramie w Helmowym Jarze. Jako sojusznicy, którymi powinniśmy być już od dawna.
Przesunął wzrokiem po zgromadzonych.
-Pójdziecie za mną?- zapytał głośno i wyraźnie- jesteście gotowi walczyć o to, co jest dla nas najważniejsze?
-Mae (tak)!- potwierdziły wszystkie elfy, wstając.
-Mae!- powtórzył Gimli, dołączając do nich. Wszyscy spojrzeli na niego zdziwieni, po czym jak na komendę wybuchnęli śmiechem. Tylko zdegustowany i mocno zaczerwieniony krasnolud opadł na krzesło, kręcąc głową i wzruszając ramionami.
-Ciekawe czy jeszcze uszy mi się wydłużą- szepnął do siebie, wywołując kolejny napad śmiechu. Kiedy już się uspokoili, jeden z elfów podszedł do Legolasa i ukląkł przed nim.
-Wybacz, królu- powiedział cicho- zwątpiłem.
-Chyba nie mnie należą się przeprosiny.
-Racja- odparł dowódca, po czym przeniósł wzrok na królową- wybaczysz mi, me słowa, lady Miriel?
-Oczywiście, Celemirze.
-A więc możemy chyba zakończyć naszą naradę- rzekł Król Leśnego Królestwa- mamy dużo pracy, a czasu wręcz przeciwnie. Wydajcie rozkazy dla...
-To nie wystarczy- przerwała mu Miriel, a wszyscy spojrzeli na nią zdziwieni- mimo połączenia sił, będzie nas za mało. Gordbag zebrał — z tego, co wiemy — naprawdę ogromną ilość wojowników. Nawet największe armie nie pokonają złączonych sił ludzi z setek, jak nie tysięcy wiosek. Dobrze wiecie, ile osad jest opuszczonych. To są liczby, o jakich nam się nie śniło.
-A więc co proponujesz?- zapytał Gimli.
-Zwerbujemy dothraków- szepnęła elfka z powagą, przez co krasnolud zakrztusił się... śliną.
-Słucham? Ty chyba nie mówisz poważnie?
-Ona wcale nie żartuje- powiedział Legolas, dobrze znając żonę. Wiedział, że nie rzuca ona słów na wiatr.
-Ale to barbarzyńcy! Słuchają tylko swojego khala
-Nie wiadomo, gdzie oni...- zaczął jeden z dowódców, lecz Miriel mu przerwała.
-Wiedziałam, że zbliża się ostateczna bitwa, więc również nie próżnowałam- rzekła, uśmiechając się do męża czule, na co on odpowiedział tym samym.
-Możecie przestać zajmować się sobą, tylko wyjaśnić, czego się dowiedziałaś?- zapytał troszkę zirytowany syn Gloina.
-Obecnie przebywają cztery dni drogi od nas, na południowy — zachód.
-Hithaeglir- szepnął Celemir.
-Hithaeglir- potwierdziła Miriel.
-Co to jest "Hithaeglir"?- warknął Gimli.
-Mgliste szczyty- odparł zastępca jednego z dowódców.
-I co z nimi?
-Podobno nikt ich jeszcze nie przeszedł. Wszyscy je omijają- odparł mu Legolas.
-Świetnie- zawołał rozpromieniony krasnolud- to kiedy wyruszamy?
-Jak wszystko będzie gotowe- powiedziała Miriel.
-Zaraz, zaraz- zapanował Leśny Władca, uśmiechając się lekko- kto wyrusza?
-Ja, ty i ta blondyna- odparł syn Gloina, wskazując kolejno na siebie, przyjaciela i elfkę.
-A co z armią?- zapytał Celemir.
-Poprowadzicie ją do Helmowego Jaru- odpowiedziała Miriel- jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, za sześć, góra siedem dni staniemy u waszego boku. A jeśli nie- westchnęła i uśmiechnęła się smutno- będziecie musieli radzić sobie sami.
-Nie musicie tego robić- wtrącił jeden z elfów- to zbyt niebezpieczne.
-Bez ryzyka nie ma zabawy- powiedział się Gimli, któremu bardzo spodobała się wizja nowej wyprawy.
-A więc do dzieła- rzekł Legolas- zajmijcie się swoimi oddziałami, niech przed świtem będą gotowe do wymarszu.
-Tak jest!
Powiedziawszy to, ukłonili się lekko, po czym upuścili komnatę. Krasnolud również ruszył do wyjścia.
-Macie czas na te wasze czułości- zawołał, nie odwracając się- potem w drodze nie mam ochoty na to patrzeć!
W obawie przed atakiem ze strony przyjaciół, szybko skoczył za drzwi i zamknął je za sobą. Następnie zarechotał i kręcąc głową z rozbawieniem, udał się do swego pokoju.
Miriel z Legolasem spojrzeli na siebie i wybuchnęli śmiechem. Elfka zamknęła oczy, lecz gwałtownie je otworzyła, czując na ustach pocałunek ukochanego.
-Co robisz?
-Korzystam z czasu przeznaczonego na "te nasze czułości"- odparł, wzruszając ramionami i po raz kolejny całując żonę. Ta zachichotała i zarzuciła mu ręce na szyję. Elf również się uśmiechnął i pocałował ją... w nos.
-Jesteś niemożliwy!- zaśmiała się kobieta. Legolas po raz kolejny wzruszył ramionami, lecz tym razem oprócz tego podniósł ukochaną i delikatnie posadził ją na stole. Zaczął składać miękkie pocałunki na jej policzkach, ustach i szyi. Elfka również nie pozostała mu dłużna. Chwyciła jego twarz w obie dłonie, nie pozwalając mu się przesunąć i pocałowała go namiętnie.
Dokładnie w tej chwili drzwi komnaty się otworzyły. Para oderwała się od siebie gwałtownie i spojrzała na postać stojącą w wejściu.
-Liman, coś się stało?- zapytał Legolas odrobinę chrapliwym głosem.
-Przepraszam, że przeszkadzam, ale miałem was informować, jeśli tylko się czegoś dowiem.
-Wiesz coś, o Elentarze i Mirgilu?- zapytała Miriel, zeskakując ze stołu i podbiegając do ciemnowłosego elfa.
-Właśnie wrócił jeden ze zwiadowców. Rozmawiał z nimi.
-Gdzie są?- wykrzyknął Legolas, w jednej chwili pojawiając się przy nich.
-We trójkę zmierzają do Helmowego Jaru. Nie chcieli przyjść do królestwa, bo uznali, że nie mają na to czasu. Przed nimi jeszcze jakieś dziesięć dni drogi.
-Trójkę?- szepnęła królowa. Jej serce przepełniła nadzieja. Wreszcie mogła odetchnąć, wiedząc, że jej synowi nic nie jest.
-Podczas przebywania w więzieniu Gordbaga zaprzyjaźnili się z jednym mężczyzną.
-Nie zdążą- powiedział Legolas- bitwa zacznie się wcześniej.
-Może to i lepiej- szepnęła Miriel, po czym spojrzała błagalnie na ciemnowłosego elfa- mówili coś jeszcze?
-Książę prosił, aby przekazać, że on wie- odparł Liman, na co para królewska pokiwała głowami. Spodziewali się tego.
-Coś jeszcze?
-Nie, ale...
-Ale co?- zapytał król, patrząc na elfa uważnie.
-Zwiadowca mówił, że książę był bardzo blady. W ogóle się nie uśmiechał, a w niektórych momentach wydawało się, jakby był nieobecny.
Zapanowała cisza. Wszyscy zastanawiali się, co takiego mogło dolegać Elentarowi.
-Dziękujemy- powiedział w końcu Legolas. Liman opuścił komnatę, a małżeństwo spojrzało na siebie.
-Co tam się mogło stać?- szepnęła elfka.
-Nie wiem, kochanie- odparł król, przytulając ją i całując w czoło- nie wiem.
-Musimy z nią porozmawiać- rzekła nagle Miriel. Legolas zrozumiał, o kogo chodzi, dlatego też westchnął z frustracji.
-Nie zgodzi się.
-Nie ma wyboru- odrzekła elfka- a jeśli się nie zgodzi, to osobiście zamknę ją w lochach.
-Nie zrobiłabyś tego.
-A założymy się?
Naprawdę sądziłam, że zdążę dzisiaj napisać całość, ale nie wyszło, także drugą część (dużo krótszą) postaram się dodać w miarę szybko. Chciałam wcześniej coś napisać, ale tyle się w moim życiu działo, że nie miałam na to głowy. Jeśli ktoś nie chce, może tego nie czytać, ale muszę się gdzieś wyżalić.
W czwartek jaki głupi, ogromny kundel pogryzł mojego małego psiaka. Byłam wtedy w szkole (dokładnie na matematyce) i dostaje wiadomość, że piesek jest w drodze do weterynarza. Oczywiście zwiałam ze szkoły i pojechałam do niego. Na miejscu okazało się, że jest tragicznie. Pięciogodzinna operacja, masa antybiotyków i innych leków i w piątek wieczorem go wypisali. Mówili, że jak przeżyje, to będzie cud, ale ja wierzyłam, że da radę. Gdy niosłam go z samochodu do domu, to przez cały czas myślałam tylko o tym, żeby nie sprawić mu bólu. Nie wiedziałam, gdzie go boli, bo był w takim niebieskim czymś. W moim pokoju zrobiłam mu takie ogromne, miękkie legowisko na podłodze, bo bałam się, że z łóżka by zeskoczył, albo coś i wtedy coś by mu się stało. Było mi dziwnie, że ja miałabym spać na łóżku, a on biedny, chory na podłodze, więc wzięłam materac, kołdrę, poduszkę i ogarnęłam się koło niego. Nie mogłam nawet wyjść do łazienki, bo gdy wychodziłam, to piszczał. To było straszne. Miał coś z płucami, dlatego przy każdym oddechu wydawał dziwny dźwięk. Nie spałam całą noc, tylko głaskałam go po główce i dawałam wodę. A on tylko leżał, nawet zbytnio się nie ruszając. Tylko oczka śledziły mnie wzrokiem. Koło 3 zaczęło się piekło. Bolało go tak bardzo, że co jakiś czas cicho wył z bólu. Powiedzmy sobie szczerze. Modliłam się. Naprawdę modliłam się, błagając, żeby przestało go boleć, ale żeby nie umarł. Co jakiś czas patrzyłam na zegarek, bo wiedziałam, że koło 7 miał dostać leki przeciwbólowe. Patrzenie na najlepszego przyjaciela w takim stanie jest straszne. Była 5: 20. Siedziałam, a on trzymał główkę koło moich kolan. Pocałowałam go w nosek, a wtedy on liznął mnie. Tak samo, jak każdego ranka, gdy budził mnie do szkoły. Uśmiechnęłam się, lecz zaraz przestałam, widząc, jak po raz kolejny zaczął zwijać się z bólu. Nagle jego oddech stał się dziwny, taki jakby urywany. Przerażona pobiegłam do pokoju rodziców. Zaczęłam krzyczeć, że on nie może oddychać. Tata szybko zerwał się z łóżka, ale ja już nie zwracałam na to uwagi, tylko z powrotem pognałam do pokoju. I wtedy zobaczyłam najgorszą rzecz, jaką mogłam zobaczyć. Leżał tam, gdzie go zostawiłam. Z otwartymi oczami, lecz jakby niewidzącymi. I do cholery jasnej jestem pewna, że na jego twarzy był uśmiech. Szczerze powiedziawszy, nie pamiętam dokładnie, co się wtedy działo. To było jak jakiś koszmar. On umarł. Mój kochany, najdroższy piesek umarł. Pamiętam tylko, że usłyszałam zegar w salonie, który wybił 6. Nie mogę sobie wyobrazić, że go już nie ma. Po prostu nie mogę. Ostatnio pisałam rzadko, a teraz pewnie będzie jeszcze rzadziej. Bez niego to już nie będzie to samo. Dziwnie jest pisać, nie mając na kolanie jego główki, która jakby czytała to, co tam "skrobałam". Kurwa! Przecież ja nie wiedziałam nawet ile jedzenia mam sobie zrobić na kolację, bo zawsze to on zjadał większość, a teraz jak byłam sama, to nie wiedziałam, ile jem. Czuję się teraz, jak jeden z bohaterów moich opowiadań. Czuję te emocję, które starałam się opisać. Ale nie chcę tego.
Wiem, że było to nudne i pewnie nikt nie dotarł do końca, ale teraz jest mi dużo lepiej. Dam radę :-) Dla mojego kochanego Fifiego.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top