Rozdział 9

Zapraszam na nowy filmik ;-) Jest baaardzo dużo spoilerów :-D Według mnie jest chyba najlepszy ze wszystkich, jakie zrobiłam :-D Jakby się nie otwierał, to na yt nazywam się: wiktoria glodko.

"Człowiek nie jest stworzony do klęski. Człowieka można zniszczyć, ale nie pokonać". Tak się mówi, jednak czy to aby na pewno prawda? Kim jest osoba pokonana? Kimś, kto przegrał jakieś starcie, nie może się podnieść, nie mając już siły na nic, czy ktoś, kto dał się zmanipulować, porzucając własne, prawidłowe przekonania na rzecz bestialstwa?

Para koło pary, człowiek przy człowieku, krasnolud przy krasnoludzie. Wydaje się, że setki tysięcy najróżniejszych wojowników ćwiczy właśnie walkę. Słychać dźwięk uderzanego metalu o metal, świst strzał. Co jakiś czas pojawia się jakiś okrzyk bólu, lecz zaraz jest zastępowany nowym łoskotem. Temu wszystkiemu przypatruje się wysoki mężczyzna o muskularnej posturze. Ma czarne, krótko przystrzyżone włosy. Jego na oko trzydziestoletnią twarz wyraża radość i nienawiść w jednym. Jego marzenia właśnie się iszczą. Wszystko, o czym marzył od dziecka, ma na wyciągnięcie ręki. Teraz już nic ani nikt go nie zatrzyma. Gorbag przyjechał dłonią po twardej linii swej szczęki. Uśmiechnął się złośliwie. Do pełni szczęścia brakowało mu tylko pomocy elfów. Wiedział jednak, że istoty te są zbyt szlachetne, aby mu pomóc. Nie znaczy to jednak, że nie zamierza próbować. Małymi kroczkami dojdzie do celu. A zacznie od tej dwójki, która właśnie siedzi w jednym z jego lochów.

***

Woda spływająca ciurkiem po kamiennych ścianach, z cichym łoskotem uderzała o kamienną posadzkę. O szary mur, pokryty ziemnozielonymi mchami i maleńkimi owadami, opierały się dwie postacie. Oboje mieli blond włosy- jednak w zupełne innych odcieniach- i lekko spiczaste uszy.

-To żeśmy się wpakowali- powiedział nagle jeden z nich, przerywając mrożącą krew w żyłach ciszę. Z tego, co zauważyli więźniowie, trwała ona każdego dnia, mniej więcej o tej porze. Jakąś godzinę temu, zabrano wszystkich, którzy siedzieli w lochach obok. Już niedługo przyprowadzą ich na nowo, ale w o wiele mniejszym składzie, niż wcześniej. Co działo się z pozostałymi? Nie wiadomo, ale ci, którzy wracali, wcale nie byli w dobrym stanie. Tylko dwójkę elfów omijał ten los. Nie wiedzieli czemu, ale byli przekonani, że i na nich- niestety- też przyjdzie czas.

-Mówisz to po raz chyba dwudziesty!

-Dzisiaj jeszcze tego nie mówiłem- odparł Mirgil, wzruszając ramionami, a jego przyjaciel mimo woli się uśmiechnął.

-Powiedz mi lepiej, jak się stąd wydostaniemy?- rzekł Elentar, na powrót stając się poważnym. Syn Lindira, tylko wzruszył ramionami.

-Sam słyszałeś, co mówili- odrzekł- stąd nie ma ucieczki.

-Miałeś chyba na myśli "dla nich nie ma ucieczki"- powiedział książę z zawadiackim uśmiechem, który mimo rozciętej wargi wyglądał niesamowicie- my to co innego.

-Mam pomysł- powiedział Mirgil, patrząc na przyjaciela z udawaną powagą- rozwalimy mur!

-Świetny pomysł- odparł Elentar z sarkazmem- tylko czym?

-Twoją głową, oczywiście- odpowiedział ukochany Daenerys niewinnie. Przyjaciele wybuchnęli śmiechem, jednak szybko spoważnieli, słysząc głośne kroki, prowadzące wprost do lochów. Spojrzeli na ciężkie, drewniane drzwi, które w tym momencie otworzyły się gwałtownie, skrzypiąc zardzewiałymi zawiasami i głucho uderzając o ścianę za nimi. Do środka weszła chyba setka ludzi, lecz niektórzy nieśli jeszcze tych, którzy nie dali rady stanąć o własnych siłach. Ich ubrania pokrywała krew, zarówno ta zaschnięta, jak i świeża, delikatnie spadająca na ziemię. Strażnicy odziani w srebrne, świecące zbroje, z brutalnością i pasją popychali więźniów i zamykali ich w poszczególnych lochach. Biedni ludzie stękając cicho, poddawali się dalszym poniżaniom. Nie wiadomo, ile jeszcze wytrzymają. Jedni poddadzą się już jutro, inni pojutrze, a inni w końcu umrą, nie dając przeciwnikowi satysfakcji.

Gdy wszyscy już byli zamknięci, a strażnicy opuścili pomieszczenie, drzwi zostały otwarte. Więźniowie jak jeden mąż wpatrywali się w nie, zastanawiając, o co chodzi. Po chwili wszystko stało się jasne. Do środka wszedł jeszcze jeden z prześladowców, niosąc na rękach drobną istotkę. Kobieta była nieprzytomna, jej długie, czarne włosy, pokryte zakrzepłą krwią, zwisały niedbale. Dwójka elfów nie odrywała od niej wzroku. Krata odgradzająca ich od świata została otwarta, a do środka wrzucono bezwładne ciało. Książę Erys Lasgalen dosłownie w ostatniej chwili zdołał złapać ją, ochraniając przed twardym i zapewne bolesnym upadkiem. Nastąpił trzask, a krata na powrót została zamknięta.

-Możecie robić z tą suką, co chcecie- warknął strażnik i z niewiadomego powodu zaśmiał się krótkim, chrapliwym głosem, po czym wyszedł, uśmiechając się pod nosem.Elentar dopiero teraz dokładnie przyjrzał się dziewczynie. Nie miała- jak wcześniej myślał- czarnych włosów, lecz ciemnobrązowe, poprzetykane jaśniejszymi pasmami, sięgające łopatek. Delikatne, malinowe usta miała zaciśnięte w wąską linię. Jej skóra miała barwę śniegu, ale nie wiedział, czy tak jest zawsze, czy tylko z powodu utraty krwi, której- sądząc po ilości, jaką miała na sobie- straciła bardzo dużo. Zastanawiał się, jakiej barwy są jej oczy, ale był pewny, iż są piękne tak, jak ona cała. Mimo brudu, porwanej sukni i zaschniętej szkarłatnej posoki, uważał, że jest niebiańsko piękna.

-Co oni ci zrobili- szepnął czule, kładąc rękę na jej czole.

-Musieli ją torturować- powiedział Mirgil cicho, z widocznym bólem w głosie- dlaczego?

Na to pytanie nie znali odpowiedzi, ale wiedzieli jedno. Muszą ją uratować. Elentar czuł, że coś ciągnie go do tej tajemniczej kobiety, nie wiedział jednak co.

Przez następne kilka dni, w których działo się dokładnie to samo, co wcześniej, dwoje elfów zajmowało się nadal nieprzytomną kobietą. Dzięki wodzie, która na szczęście kapała koło nich, mogli ją oczyścić i nakładać zimne okłady na czoło. Nie wiedzieli, jednak jak mogliby jej jeszcze pomóc, albowiem w ciężkich warunkach, na jakie byli skazani, nie mieli zbyt wielkiego pola manewru. Na zmianę czuwali przy niej, bojąc się, czy aby w czasie gdy oni będą spać, ta drobna istotka nie umarła. Na szczęście jej oddech powoli zaczął robić się równomierny, a na jej dotąd bladą twarz wróciły delikatne kolory. Wcześniej fioletowe siniaki, pokrywające większą część jej ciała, stały się żółte, a niektóre już całkiem znikły. Z każdą chwilą robiła się coraz piękniejsza niż wcześniej.

Prawdopodobnie trwała noc, albowiem prawie wszyscy więźniowie zapadli w niespokojną drzemkę. Tylko Elentar czuwał, nie odrywając wzroku od twarzy dziewczyny, z którą dzielili celę. Delikatnie podniósł jej głowę i położył na swych kolanach, po czym odgarnął kosmyk ciemnych włosów, który spadł jej na twarz. Czuł się dziwnie, jakaś niesamowita siła ciągnęła go do niej. Książę zmierzył ją wzrokiem. Jego spojrzenie padło na dwa dość spore wzniesienia pod jej obojczykami. Nie mogąc się powstrzymać, przechylił głowę, dokładniej badając to miejsce. Nagle poczuł, że ktoś na niego patrzy. Przeniósł wzrok i ujrzał wpatrzone w niego duże, czekoladowe oczy. Dziewczyna uniosła brwi ku górze, a Elentar poczuł, jak gorący rumieniec szczypie jego policzki. Ciemnowłosa jednak uśmiechnęła się łagodnie i z lekkim grymasem usiadła.

-Powinnaś leżeć- wyjąkał elf- możesz mieć jeszcze jakieś obrażenia.

-Dziękuję za troskę, ale czuję się dobrze- odparła dziewczyna cichym, ale śpiewnym głosem.

-Nasza śpiąca królewna się obudziła- usłyszeli głos dochodzący spod ściany. Oboje spojrzeli na Mirgila, który mrugnął szelmowsko, przez co ich towarzyszka zachichotała. Szybko jednak na powrót stała się poważna, a w jej oczy wkradł się smutek.

-Kim jesteście?- zapytała.

-Poznasz nasze imiona, gdy zdradzisz nam swoje- powiedział Mirgil, uprzedzając przyjaciela, który już chciał się przedstawić- nie wiemy, czy można ci zaufać.

-Słusznie- odrzekła kobieta- sama jeszcze niedawno nie przedstawiłabym się, ale teraz to już i tak nie ma żadnego sensu. Jestem Elessa.

-Jesteś tą Elessą?- wyszeptał Elentar, otwierając szeroko oczy. Syn Lindra uczynił to samo, czekając na odpowiedź.

-Tą, inną, co to za różnica? Przyszłość i tak nie ulegnie zmianie- powiedziała kobieta po chwili ciszy- nie ważne kim jesteśmy, lecz co z tym robimy.

-Nadal nie odpowiedziałaś na pytanie- wtrącił Mirgil.

-Odpowiedziała- rzekł Elentar- dlatego mówi tak tajemniczo.

-Sądzisz, że wszystkie wyrocznie są tajemnicze?- zapytała Elessa i kpiącym uśmiechem.

-Z tego, co wiem, jest tylko jedna, a z tego, co słyszę, to właśnie tak jest.

-Macie racje- powiedziała dziewczyna, cicho wzdychając, po czym znudzonym głosem zaczęła recytować:

-Elessa, którą wyrocznią nazwano,

tych co zmieniali przyszłość, srogo ukarano.

Oko umysłu wskaże,

co na świecie się ukarze.

Ale strzeżcie się ludzie ciekawi,

serce bardzo często krwawi,

gdy wśród radości,

pojawi się czas trudności.

-Słyszałem ten wierszyk chyba z setki razy- westchnął Mirgil, kręcąc głową- i tak nic z tego nie rozumiem.

-Ja pośród tego nie rozumiem tylko jednej rzeczy- rzekła Elessa słodko- czemu wy wiecie, kim jestem, a ja nie znam was nawet z imienia?

-Jestem Elentar, syn Legolasa i Miriel, a ten żółtodziób to Mirgil, syn Lindira i Tamarel.

-Sam jesteś żółtodziób!

-Ty jesteś synem bogini wojny?- wyszeptała kobieta, a gdy ten pokiwał głową, szybko klęknęła przed nim- zaszczyt, poznać cię.

-Nie jestem nikim, przed kim miałabyś klękać- powiedział szybko Elentar i wyciągnął rękę, aby pomóc jej wstać. Gdy tylko ich dłonie się spotkały, między nimi przeszły jakby iskry. Poczuli falę energii przepływającą od niej do niego i na odwrót. Elessa zamknęła oczy, oddając się wizji. Książę chciał puścić ją, ale nie mógł. Jakaś nienaturalna siła trzymała go przy niej. Nagle wszystko się skończyło. Wyrocznia zamrugała długimi rzęsami.

-Bogowie wybrali- szepnęła. Napięcie pomiędzy nimi zelżało, a jej drobne ciało stało się bezwładne. Poleciała wprost w ręce zdziwionego Elentara, który odruchowo przyciągnął ją do swej piersi. W jego oczach pojawiło się coś, co wcześniej nigdy w nich nie zagościło. W jednej chwili jakby stał się dorosły, spoważniał. Chciał być dla niej oparciem. Chciał ją pocieszać i dać jej wszystko, czego sobie zamarzy. Chronić ją przed tymi, którzy by chcieli ją zranić. Chciał być dla niej wszystkim, tak jak ona powoli stawała się dla niego wszystkim. Nie potrafił jeszcze nazwać uczucia, które tchnęło jego serce, ale to była kwestia czasu. Czasu, którego z każdą sekundą było coraz mniej.

Tymczasem w odległym, ale i jednocześnie bliskim miejscu, zgromadzeni z napięciem przyglądali się sytuacji, jaka miała miejsce przed chwilą.

-Dokonało się- szepnęła złotowłosa kobieta, unosząc wzrok i patrząc po kolei na swych towarzyszy.

-Od teraz nic już nie będzie takie same- dodał czarnowłosy mężczyzna, łapiąc swą przedmówczynię za rękę i patrząc jej głęboko w oczy- walka się rozpoczęła.

To troszkę nie tak miało być, no ale cóż... nie wyszło :/ w nexcie będzie wściekła Miriel także nie będzie- chyba- źle :-D

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top