Rozdział 16
Trójka wytrwałych wędrowców, już od wielu dni maszerowała wprost ku Helmowemu Jarowi.
Mirgil z Drogo, co jakiś czas wymieniali pojedyncze słowa, lub czasami kilka zdań, natomiast Elentar podróżował w ciszy. Serce elfa pokryte było bliznami, które nigdy nie znikną.
Ich niezbyt radosne nastroje podbudowało spotkanie z jednym ze zwiadowców z Eryn Lasgalen. Jak wspaniale było spotkać znajomą twarz! Ale rozmowa ich była krótka, albowiem obie strony gonił czas. Wędrowcy dowiedzieli się, że prawdopodobnie w najbliższym czasie wojska z leśnego królestwa zmierzą się z armią Gordbaga.
Przyjaciele początkowo chcieli wraz ze spotkanym elfem powrócić do puszczy, lecz zgodnie uznali, iż to bezsensowne. Zwiadowca miał konia, dlatego jego droga do domu zabrałaby co najwyżej parę dni, a oni tylko by ją opóźnili.
Aby dotrzeć do Helmowego Jaru musieli przebyć jeszcze wiele mil, a mimo dość szybkiej wędrówki i tylko krótkich odpoczynków, przyjaciele obawiali się, że mogą nie zdążyć, dotrzeć do celu na czas. Potrzebowali koni a ku ich niezadowoleniu, nigdzie wokół nie było miejsca, skąd mogliby je zdobyć. Nie tracili jednak nadziei i wytrwale parli naprzód, choć z każdą chwilą było to dla nich trudniejsze.
-Nie zdążymy- powiedział Mirgil, zatrzymując się. Rzekł dokładnie to, o czym pozostała dwójka również myślała już od dawna.
-Wiem- odparł Elentar chrapliwym głosem i zakasłał cicho, aby odpędzić chrypkę spowodowaną kilkudniowym milczeniem.
-Gdyby chociaż coś lub ktoś tu był, moglibyśmy załatwić sobie wierzchowce- westchnął Drogo i korzystając z chwilowego postoju, usiadł na ziemi.
-Lepiej tak nie mów- odparł syn Lindira wesoło- kto wie, kogo możemy spotkać na tym odludziu. Nawet się nie obejrzymy, a już ktoś nas zaknebluje i nagich zostawi na pastwę losu!
-Twe marzenie o świeceniu gołym tyłkiem się spełniło- warknął Elentar, rzucając nożem w stronę przyjaciela. Mirgil skamieniał z przerażenia, widząc, co książę uczynił. Opanował się jednak, gdy nie poczuł bólu, lecz usłyszawszy za sobą zdławiony krzyk i upadające ciało spiął się na nowo. Momentalnie wyciągnął broń i stanął obok przyjaciół, którzy również trzymali w rękach swe ostrza. Jak mogliby być tak nieuważni? Podczas gdy byli zajęci rozmową, kilkunastu, a raczej kilkudziesięciu żołnierzy, otoczyło ich. Złośliwe twarze wojowników nie wyrażały żadnych emocji. Czy oddziały Gordbaga były wszędzie?
-Znów się spotykamy- powiedział jeden z nieprzyjaciół, uśmiechając się kpiąco. Przyjaciele spojrzeli na niego kątem oka, nie odrywając wzroku od otaczających ich wojowników. Mirgil wzdrygnął się, rozpoznając, iż jest to jeden z tych strażników, którzy wywlekli go z lochów i zaprowadzili do sali, gdzie był torturowany. Jego wyobraźnia sprawiła, iż jakby na nowo poczuł ból pleców.
-Czego od nas chcecie?- zapytał Elentar spokojnie, aczkolwiek wyjątkowo sztywno.
-Macie coś, czego na potrzeba- warknął kolejny z wrogów, lecz reszta spiorunowała go wzrokiem.
-O co chodzi?- warknął Drogo. Nie uzyskał jednak odpowiedzi, chyba że, można nazwać nią rozpoczęcie walki przez nieprzyjaciół.
Elentar położył obok siebie złoty łuk, albowiem nie odkrył jeszcze, jak się nim posługiwać.
Książę wraz z przyjaciółmi dzielnie stawiali czoła wrogom, lecz liczebność przeciwników była przeszkodą nie do pokonania. Co może zdziałać trójka wojowników przeciwko całemu oddziałowi?
Udało im się pokonać kilku żołnierzy, lecz nie na wiele to się zdało. Po chwili żaden z nich nie miał broni, w przeciwieństwie do wrogów. Książę ze strachem i złością jednocześnie spostrzegł, iż jakby znikąd pojawił się mężczyzna na koniu, który chwyciwszy w swe dłonie złoty łuk Epirusa — odjechał.
-Tym razem na nie uciekniecie- usłyszał książę za sobą. Nawet nie się nie odwracał, albowiem wiedział, że jego opór nie ma najmniejszego sensu. Do jego uszu doleciał świst opuszczanej broni, po czym... poczuł ciepłą ciecz obryzgującą jego ciało. Odwrócił się, a to, co ujrzał, sprawiło, iż jego oczy rozwarły się w geście zdumienia i podziwu.
Żołnierze Gordbaga umierali w zastraszającym tempie. Jasna postać zabijała ich z nadludzką szybkością, którą ciężko było uchwycić nawet wyostrzonemu wzrokowi młodego księcia. Tylko złota smuga pojawiała się w różnych miejscach pustkowia, dosłownie roztrzaskując swych przeciwników.
Dopiero gdy zginął ostatni z nieprzyjaciół, postać zatrzymała się i spojrzała na trójkę zdziwionych wędrowców. Był to złotowłosy mężczyzna o dość potężnej budowie ciała. Nie był on gruby, tylko bardzo umięśniony.
Jego wzrok przesunął się po nich, jakby czegoś szukając. Jakże ogromne było ich zdziwienie, gdy nagle przed nimi — znikąd — pojawiła się kolejna złota postać. Tym razem była to piękna, ciemnowłosa kobieta. W chwilę później, obok niej pojawiły się trzy konie. Były to najpiękniejsze wierzchowce, jakie kiedykolwiek widziała trójka przyjaciół.
Tylko Drogo nie miał bladego pojęcia, kim była dwójka nowoprzybyłych. Elentar z Mirgilem natomiast, z każdą chwilą byli coraz bardziej pewni prawdziwości swych przypuszczeń.
-Skąd masz konie?- rzekł tajemniczy mężczyzna, patrząc na kobietę z lekkim uśmiechem. Ta tylko wzruszyła ramionami.
-Pożyczyłam od brata.
-Zgodził się?
-Dla siostry zrobi wszystko- odparła ciemnowłosa, po czym odwróciła się do trójki zdziwionych podróżników- spoczywa na was ważne zadanie. Nie zawiedźcie!
-Valarowie są po waszej stronie, ale nie możemy więcej wam pomagać.
-Dziękujemy- zabrał głos Elentar- uratowaliście nam życia.
-Czasami trzeba złamać zasady w imię wyższego dobra- odrzekł Valar, podchodząc do swej towarzyszki i chwytając ją za rękę. Dłonią wskazał jej odległy punkt przed nimi. Gdy kobieta spojrzała w tamtym kierunku, zaśmiała się i wzruszyła ramionami.
-Moi przyjaciele już odkryli, że tu jestem.
Zdziwiona trójka powędrowała za jej wzrokiem. Ich oczom ukazało się kilkanaście sarn i kilka jeleni.
-Jesteś Nessa- szepnął Mirgil.
-A to mój mąż Tulkas- potwierdziła kobieta z uśmiechem, wskazując na swego towarzysza- nie czas jednak na bezsensowne rozmowy. Brat mój zgodził się, podarować wam trzy wierzchowce ze swego stada. Konie nie zatrzymają się, dopóki nie dotrą do celu.
-Ale odebrano nam łuk- szepnął Elentar.
-Nie wszystko jeszcze stracone- pocieszył go Tulkas- jedźcie i stawcie czoła przeznaczeniu.
Przyjaciele pokiwali głową z wdzięcznością, po czym podeszli do wierzchowców i ostrożnie weszli na nie. Chcieli coś jeszcze powiedzieć, lecz nie zdążyli, albowiem konie momentalnie ruszyły z kopyta.
Valarowie z uśmiechem na ustach przyglądali się, jak w chmarze kurzu znikali za horyzontem.
-Dziwne, że jeszcze Manwë się tutaj nie zjawił- rzekł mąż Nessy z łobuzerskim uśmiechem.
-Varda miała jakoś odwrócić jego uwagę- odpowiedziała kobieta niewinnie, po czym mrugnęła do ukochanego i wyszła na spotkanie swych zwierzęcych przyjaciół, których było teraz o wiele więcej, niż wcześniej.
Tulkas przez chwilę przyglądał się jej, po czym z czułym uśmiechem na ustach zniknął z ziem Śródziemia.
***
Kolejny dzień wędrówki minął. Nim szarość nocy pochwyciła w swe objęcia jasne promienie dnia, Władcy Leśnego Królestwa wraz z Gimlim zatrzymali się na odpoczynek.
Dwa wierzchowce, puszczone luzem, jadły świeżą, zieloną trawkę u brzegu rzeki. Ich właściciele natomiast rozdzielili się. Legolas z Miriel mieli za zadanie zebrać drzewo i rozpalić ogniska. Krasnolud w tym czasie postanowił przygotować strawę.
Królowa schyliła się, aby podnieść jedną z gałęzi. Dobrze wiedziała, że elf czai się za nią, lecz udawała, iż tego nie zauważa. Nie zdążyła się wyprostować, gdy poczuła silne ramiona, owinięte wokół jej tułowia. Uśmiechnęła się i pocałowała męża w policzek.
-Musimy rozpalić ogień- powiedziała, po czym spróbowała wyrwać się z jego objęć, lecz ukochany jej na to nie pozwolił.
-Tęsknię za tobą- szepnął, wdychając delikatny zapach jej włosów. Miriel zaśmiała się.
-Przecież jesteśmy blisko przez cały czas.
-Wiesz, co mam na myśli.
-Wiem- szepnęła elfka i uśmiechnęła się smutno- gdy to wszystko się skończy, będzie tak jak dawniej.
-A więc czekam na to z niecierpliwością.
Para wymieniła jeszcze parę czułych spojrzeń i namiętny pocałunek, a następnie wzięła się za dalsze zbieranie drewna. Praca poszła im sprawie, dlatego też w niedługim czasie — przynajmniej według nich — wrócili do obozu, gdzie czekał na nich zdenerwowany Gimli.
-Gdzie wy po to drewno poszliście? Do Fangornu?
-Przepraszamy, przyjacielu, ale w tym lesie nie ma żadnych drzew- odpowiedział mu Legolas, ledwie powstrzymując się przed wybuchnięciem śmiechem. Miriel nie zdołała się jednak powstrzymać. Chichotała jak zaczarowana, a król słysząc i widząc jej zachowanie, również zaczął się śmiać. Krasnolud pokręcił głową z rozbawieniem.
-A idźcie mi stąd- warknął radośnie- sam rozpalę ogień. Lećcie się gdzieś pobawić, dzieciaki.
Małżeństwo zaśmiało się. Miriel zbiła łokieć w bok męża, a gdy ten spojrzał na nią z oburzeniem, wskazała mu rzekę. Elf uśmiechnął się i skinął głową. Para chwyciła się za ręce, po czym zostawiając śmiejącego się przyjaciela, pognali w stronę wody. Wiedzieli, że krasnoludowi rozpalenie ognia zajmie sporo czasu, dlatego mieli dłuższą chwilę tylko dla siebie.
Królowa pogłaskała swą klacz, szepcząc jej na ucho elfickie zwroty. Tym razem Legolasowi udało się, zajść ją niepostrzeżenie. Nim kobieta zdążyła się zorientować, co się dzieje, już znalazła się w wodzie. Początkowo zanurzyła się cała, dopiero po chwili wypłynęła na powierzchnię, gwałtownie wciągając powietrze. Otworzyła oczy, które wcześniej odruchowo zamknęła i ujrzała śmiejącego się męża. Siedział na skale, a jego jasne włosy wydawały się srebrne od księżyca, który dopiero co pojawił się w linii wzroku. Choć elfka powinna być na ukochanego wściekła, to nie była do tego zdolna. Podeszła do brzegu, tak, iż woda sięgała jej do kolan, po czym spojrzała na króla z uniesionymi brwiami.
-Zamiast się tak głupio śmiać, może byś mi pomógł?
-Nie- odparł Legolas krótko, a widząc jej zdziwienie, po raz kolejny wybuchnął śmiechem- dobrze wiem, co chcesz zrobić.
-Co niby takiego chcę zrobić?
-Odegrać się i wrzucić mnie do wody.
-Nie o to mi chodziło- powiedziała Miriel- chciałam, żebyś mi umył plecy, skoro i tak już jestem w wodzie, ale skoro nie chcesz, to będę musiała poradzić sobie sama.
Powiedziawszy to, wzruszyła ramionami, udając smutną, a następnie jednym ruchem ściągnęła z siebie suknię i odrzuciła ją na brzeg. Z satysfakcją spostrzegła, jak gwałtownie zmienił się wyraz twarzy jej ukochanego. Oczy elfa chciwie wpatrywały się w jej nagie ciało.
-Zmieniłem zdanie- rzekł Legolas cicho, jednocześnie wchodząc do wody, zmierzając w jej stronę- pomogę ci.
-Za późno- prychnęła kobieta i nim mąż zdążył ją zatrzymać, schyliła się i powolnymi ruchami odpłynęła. Nie mogła jednak długo patrzeć na jego smutną minę, więc w niedługim czasie była już z powrotem przy nim. Podniosła się, stając mu naprzeciw. Legolas po raz kolejny przesunął wzrokiem po jej nagim ciele. Jego oczom nie umknęła żadna, nawet najmniejsza kropelka wody spływająca po nim.
Elfka uśmiechnęła się, zarzuciła mu ręce na szyje. Król przyciągnął ukochaną do siebie i pocałował namiętnie. Zamknął oczy i... poczuł, że traci równowagę, wpadając do wody. Słyszał słodki śmiech żony, która po przewróceniu go, uciekła na brzeg i na powrót założyła mokrą suknię. Legolas wyszedł na brzeg i spojrzał na nią gniewnie. Kobieta nie miała szans. Jego chwyt miał prędkość błyskawicy. Elfka po raz kolejny została wrzucona do rzeki. Tym razem jednak stawiła opór, przez co oboje wylądowali w wodzie. Zaczęli się chlapać niczym małe dzieci.
Gimli słysząc ich radosne, głośne śmiechy, odszedł od — dopiero co rozpalonego — ogniska, idąc za ich głosami. Zobaczywszy zaciętą bitwę, jaką prowadzili Władcy Leśnego Królestwa, pokręcił głową z politowaniem. I to podobno on w tym towarzystwie był nienormalny?!
***
Trójka przyjaciół pokonywała kolejny etap swej podróży. Był to ostatni i jednocześnie najtrudniejszy odcinek ich drogi. Maszerowali obecnie przez góry, co samo w sobie było trudne, a do tego mieli jeszcze inne zmartwienie. Kompletnie nie wiedzieli, gdzie mają szukać dothraków. Co z tego, iż wiedzieli, że są gdzieś w tutaj, pośród Mglistych Szczytów, skoro góry były ogromne, a czasu coraz mniej? Nie mieli szans przeszukać wszystkiego wokół we trójkę. Zdawali sobie sprawę, że takie ilości tego dzikiego ludu, jakie podobno tu żyły, musiały mieć ogromne, równinne miejsce do zamieszkania, lecz nie znali okolicy, dlatego też, nie wiedzieli nawet w którym kierunku się udać. Niepowodzenie ich wędrówki zepsuło wszystkim nastroje. Prawie wcale nie odzywali się, tylko raz na jakiś czas wymienili krótkie zdania. Gimli z Legolasem obawiali się, że ich ostatnia szansa z każdą chwilą coraz bardziej się od nich ulatnia. Tylko Miriel nie traciła nadziei. Czuła, że cel jest bliski, tylko nie było pewna, gdzie go szukać.
Nagle usłyszała dźwięk, od którego jej serce zabiło mocniej. Nie pozwoliła jednak swemu ciału na żadną widoczną reakcję, tylko powiedziała cicho:
-Śledzą nas. Nie rozglądajcie się.
Dwójka przyjaciół pokiwała głowami i jak gdyby nigdy nic, kontynuowali wędrówkę. Nie musieli długo czekać na rozwój wydarzeń, albowiem raptownie przed nimi pojawił się rój wojowników. Byli to wysocy, rośli mężczyźni z długimi włosami zaplecionymi w grube warkocze. Ich twarze nie wyrażały żadnych radosnych emocji. Tylko niczym nieprzeniknioną złość. W rękach trzymali najróżniejsze bronie. Łuki, włócznie, miecze, tasaki, sztylety, ostre maczety i wiele, wiele innych. Jeden z nich warknął coś gardłowym głosem. Legolas z Gimlim wymienili zdziwione spojrzenia, albowiem nie zrozumieli, co mówi mężczyzna. Tylko elfka uśmiechnęła się triumfalnie, lecz po chwili spoważniała.
-Połóżcie broń przed sobą- szepnęła, czyniąc dokładnie to, o czym mówiła. Jej towarzysze po chwili wahania uczynili to samo. Na reakcję przeciwników nie musieli długo czekać, albowiem kilkunastu dothraków doskoczyło do nich i mocno obwiązało grubą liną.
-Taki był twój plan?- wykrztusił Gimli, patrząc na Miriel. Kobieta wzruszyła ramionami, a raczej próbowała, ponieważ więzy jej w tym przeszkodziły.
-Przenajmniej zaprowadzą nas do swojej wioski.
-Chyba że zabiją nas po drodze- warknął krasnolud, a jego przyjaciele roześmiali się cicho. Śmiali się z tego, że żart Gimliego może się spełnić. Głupie, a jednak śmieszne.
Elfka poczuła silne dłonie chwytające ją w pasie i wkładające na jej własną klacz. Jej dwójka towarzyszy również została wniesiona na konie. Potem ktoś założył jej opaskę na oczy i wtedy nie widziała już nic. Pozwoliła działać pozostałym zmysłom, aby choć mniej więcej wiedzieć, gdzie zmierzają.
Podróż nie trwała długo. Po chwili została zdjęta, a raczej zrzucona z konia. Wypluła piach, który wpadł jej do buzi, po czym z godnością podniosła się z ziemi. Po odgłosach wokół rozpoznawała, że jest w obozie dothaków. Słyszała dzieci, krzyczących mężczyzn, kobiety, śmiech. Poczuła, że ktoś zdejmuje jej opaskę z oczu. Gdy materiał opadł, kobieta zamrugała, po czym spojrzała przed siebie. Zarówno jej usta, jak i oczy rozwarły się ze zdziwienia.
-O matko- szepnął Gimli obok niej. Władcy Leśnego Królestwa pokiwali głową.
-Racja- odparli cicho, nie mogąc oderwać wzroku od tego, co mieli przed sobą.
Dałam radę! Dwa rozdziały w weekend- jestem z siebie dumna :-D miała być ta część dłuższa, ale postanowiłam skrócić i dodać jeszcze dzisiaj :-)
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top