14.

Rozdział pisany na telefonie sorki za ewentualne błędy
***

Wstałam rano. Przespałam aż 5h. Rozejrzałam się po pokoju w tym świetle zauważyłam że od mojej ostatniej wizyty braciszek nieco wysprzątał mieszkanie. Ostatnim razem jak tu byłam na stole w kuchni była ludzka stopa a teraz był... mniej zagraciony, bo słowo "czysty" tu nie pasuje. Półki, oczywiście, były pełne kurzu. Nad kominkiem był okrągły niezakurzony kształt. Domyślam się że to tam stała jego ulubiona zabawka z dzieciństwa. Czaszka.
Głupi fan baroku...

Ja jestem ciężkim przypadkiem introwertyka, za to gadający do czaszki Sherlock to istny socjopata.

Chwyciłam laptopa leżącego na stole. Upewniłam się czyj to laptop po czym włączyłam go. Wyświetliła mi się ostatnia otwarta karta.

"Jak zaimponować dziewczynie"

Chciało mi się śmiać. Sherly serio się zakochał... Ale coś czuję że muszę mu lekko pomóc, bo jest taki nieporadny w tych sprawach, że nic z ich związku nie wyjdzie. Ale to później. Teraz idę odwiedzić grubaska.

Pożegnałam się z panią Hudson, wiedząc że zapewne nie wrócę tu szybko.

-Dziękuję za gościnę pani Hudson

-Do zobaczenia pani Holmes-wzdrygnęłam się. Dawno nikt się tak do mnie nie zwracał.- Mam nadzieje że spotkamy się już nie długo...

Wykorzystałam wrodzony talent i zatrzymałam taksówkę. Podałam adres a chwilę później byłam już pod domem Mycrofta. Udałam się do drzwi i kulturalnie użyłam dzwonka. Otworzył mi nieco zaspany Mycroft

-Hej braciszku jak tam dietka?-powitałam brata, który patrzył się na mnie jak by zobaczył ducha.-Nie wpuścisz mnie?-zapytałam a ten odsunął się i przepuścił mnie w drzwiach.

Weszłam do przesadnie urządzonego mieszkania, czyli w stylu Mycrofta.

- Jak żyje się na uboczu społeczeństwa? - zapytał Mycroft kiedy rozsiadłam się wygodnie na fotelu

- No wiesz jak to jest... życie. Miłość, walka z wiatrakami i tak dalej - westchnęłam - Wiesz że przytyłeś?- zapytałam z uśmiechem- Tak na oko powiedziałabym że 2 kg.

- Nie pamiętam żebym Cię zapraszał - burknął Mycroft ignorując mój żarcik.

- Ja za to pamiętam jak na mnie nasłałeś swoją grupę poszukiwawczą. Szczerze mówiąc to raczej nie są fachowcy...

- Wiesz ze się martwiłem o Ciebie?

- Wątpię. Ty nigdy się o mnie nie martwiłeś. Twoim oczkiem w głowie był Sherlock, A nie ja.-powiedziałam z przekąsem. Mycroft zrobił kwaśną minę i stuknął palcami o blat stolika.

- Może herbaty? - zapytał z nieszczerym uśmiechem.

- Nie, dziękuję. Wolę wrócić do domu w jednym kawałku.

- Co Cię skłoniło do ujawnienia się?

- I tak byś się dowiedział. Sherlock to straszna gaduła.

- W przeciwieństwie do ciebie - wycedził przez zęby.

- A więc. - powiedziałam gwałtownie wstając - Miło było. Ale muszę już iść. Miłego samotnego popołudnia życzę. No chyba ze znalazłeś sobie drugą połówkę, albo i nie. - kątem oka zobaczyłam jego mordercze spojrzenie.

- Będziesz mieć problemy, młoda damo. - powiedział wstając.

- Bywałam w gorszych sytuacjach.- W myślach zaczęłam wołać Cassa. Cassie... mógł byś może pojawić się za 10 sekund w korytarzu mojego brata? Zrobię wielkie wyjście. Po chwili usłyszałam charakterystyczny trzepot towarzyszący pojawieniu się skrzydlatego.- Miło było- Powiedziałam i nim Mike zdążył jakkolwiek zareagować zniknęłam w korytarzu. Zanim braciszek zjawił się w końcu na korytarzu mnie i Cassa dawno nie było.

Pojawiliśmy się na środku jakiejś drogi. W oddali widziałam jeszcze oddalający się zarys Impali

-Nie poczekali na nas?-zapytałam

-Powiedziałem im że mam coś ważnego do zrobienia i zniknąłem. Obiecałem przecież nie mówić im o tym, że byłaś w Londynie u brata.-stwierdził uważnie mi się przyglądając

-Dziękuję- uśmiechnęłam się.

-Wiesz może dokąd jadą?-zapytałam

-Zabiorę Cię tam-powiedział a chwilę później stałam na środku jakiegoś placu zabaw. Sama. Cholera! Stałam w piaskownicy. Do moich butów nasypała się "Sahara" piasku...

-Dzięki!- krzyknęłam w przestrzeń zwracając tym samym na siebie uwagę jakiejś kobiety z dzieckiem. patrzyła się na mnie jak na idiotkę. Z resztą jak można patrzeć na kobietę w damskim garniturze, stojącą na środku piaskownicy, z butami po kostkę w piasku, drącą się na powietrze...

Miałam ochotę rzucić tekstem typu: "Spokojnie ja tylko krzyczę na mojego przyjaciela, który jest aniołem i który przed chwilą przeteleportował mnie kilka stanów dalej, na ten plac zabaw, no a w dodatku mam brata psycho... znaczy socjopatę."

No dobra zostało mi jakieś 3h zanim reszta tu dotrze. Zaczepiłam jakieś dziecko bo w pobliżu (w promieniu 20m) nie było nikogo innego.

-Hej-zwróciłam się do dziewczynki

-Cześć- uśmiechnęła się- Jestem Kenzie i lubię pączki a ty?-chciałam powiedzieć coś takiego jak "Ja Ibbie i poluję na potwory" ale darowałam to sobie

-Ibbie-przedstawiłam się krótko. I zanim zdążyłam zadać jakiekolwiek pytanie dziecko mnie wyprzedziło

-A ty lubisz pączki?

 -T-tak?-Uniosłam brew. Ja się NIE nadaję do pracy z dziećmi.

 -Ja też...a jakie?-Ta rozmowa jest bardziej męcząca od rozmowy z Deanem

 - Okrągłe -ucięłam rzucając taką głupotę i oczywistość po czym przeszłam do tematu który obecnie mnie interesował - Wiesz może gdzie jest jakiś sklep?

-Tak!-krzyknęła uradowana-Za zakrętem! Tam! Tam są najlepsze pączki... Musisz ich spróbować!-Kiedy dziewczynka zachwycała się pączkami ja w tym czasie udałam się we wskazanym przez nią kierunku. Nie był to sklep, ale cukiernia, mimo to dowiedziałam się tam o sprawie która przyciągnęła Winchesterów i przyszłych państwa Holmes. Zapytałam się też o najbliższy hotel bądź motel, który okazał się być całkiem blisko, jakieś 2 minuty spacerkiem. Kupiłam zachwalane przez Kenzie pączki i oczywiście Placek po czym udałam się do hotelu. Pączki nie były jakoś nadzwyczajne ale muszę przyznać że dobre.

Hotel okazał się być poobdzieranym budynkiem z szarej cegły, pomalowanej gdzieniegdzie błękitną farbą. Spojrzałam na jakże skromny napis "Jak w niebie".

Aaaa... czyli ta niebieska farba miała imitować chmury...

Oby wewnątrz prezentował się lepiej.
Niestety nie można mieć tego czego się pragnie. Hotel był tak samo obskurny wewnątrz co na zewnątrz. W środku powitała mnie ciemnowłosa żująca gumę recepcjonistka, której na moje nieszczęście wpadłam w oko, co stwierdziłam po rozszerzonych źrenicach i po mowie ciała której lepiej nie skomentuje.

Ignorując zachowanie kobiety wynajęłam dwa pokoje jedną "dwójkę" dla mojego braciszka i Lary oraz "trójkę" dla mnie i Winchesterów. Cassie gdzieś zniknął, z resztą on i tak nie sypia. Na odchodne mruknęłam w stronę szatynki
-Jeśli zobaczy pani grupkę osób podjeżdżających czarną Impalą pod budynek, to proszę przysłać ich do tego większego pokoju.- po czym nie siląc się na "do widzenia" ruszyłam do pokoju.

Zjadłam placek, wzięłam prysznic po czym usiadłam przed laptopem. Nawet nie wiem ile czasu minęło kiedy z uśmiechem powitałam w drzwiach moich gości.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top