12.

- Lara! - krzyknął Holmes prawie biegając po salonie przez co obudził Larissę. Było już południe, a za oknem świeciło słoneczko.

- Słucham? - przyszła do niego powolnym krokiem. Zupełnie się nie wyspała, bo Sherlock całą noc grał na skrzypcach, pewnie analizował to co mu opowiedziała.

- Nudzi mi się.

- O mój Boże Sherlock! - machnęła ręką na niewidzialna przeszkodę i wróciła do sypialni. Po chwili zadzwonił telefon. - Sherlock! To do ciebie.

- Kto dzwoni? - zapytał przychodząc do sypialni.

- Sammy - powiedziała podając mu telefon.

- Hej, masz może chwilę? - zapytał głos z telefonu.

- W jakim sensie? - zapytał dociekliwy Sherlock Holmes.

- Mamy sprawę i potrzebujemy ustalić miejsce zbrodni. Ciała były przenoszone.

- Potrzebujecie mojej pomocy... - mruknął pod nosem z obojętnym wyrazem twarzy.- A Ibbie?

-Zrobiła sobie "wakacje" i pojechała gdzieś po wczorajszym kinie i jeszcze nie wróciła... Nie powiedziała nawet gdzie jedzie...- Powiedział Sam z lekkim smutkiem w głosie

- Larisso chcesz jechać do braci?

- Że co?-Tylko jemu pozwalała używać swojego pełnego imienia

- Mają sprawę do rozwiązania i nie wiem, czy się zgodzić.

- Zgódź się do cholery.

- Niedługo przyjadę... - powiedział do telefonu.

- Okej jesteśmy jeszcze w bunkrze, ale spotkajmy się na miejscu. Jeśli chcesz to Cass może was tam zabrać...

- Nie dziękuję. Dojadę taksówką - odpowiedział, a Lara wyrwała mu z ręki telefon.

- Niech Cass będzie za pół godziny- powiedziała i się rozłączyła.

- O co ci chodzi? - zapytał zdziwiony detektyw w porannym szlafroku.

- Wiesz ile będzie trwać podróż taksówką? Cass nas zabierze.

- Mam nadzieję, że wyrobisz się w pół godziny - mruknął.

 Lara naszykowała się z prędkością światła, a przynajmniej tak jej się wydawało, bo Sherlock musiał na nią czekać, ubrany w swój ciepły płaszcz, dość długi okres czasu. Nagle przed nimi zmaterializował się Castiel.

- Cześć - powiedział tym swoim zachrypniętym głosem.

- Możesz nas już zabrać? - zapytała za nim Sherlock wtrącił coś o tym, że teleportacja jest niemożliwa. Złapał ich za ramiona i znaleźli się na jakimś parkingu w Ameryce, obok czarnej Impali Deana. Młoda łowczyni pomachała Sherlockowi przed oczami. Detektyw przez minutę nie okazywał znaku życia, a jedyne co wskazywało na to, że jeszcze nie zemdlał to to, że nieustannie mrugał.

- Gdzie jesteśmy? - zapytał, a po chwili stracił przytomność.

- Sherlock? Sherlock?! Obudź się! - krzyknęła Lara. - Ej pomóżcie mi!- Cass dotknął czoła detektywa, a ten zaczął się budzić.

- Za dużo emocji - mruknął. - Niech mi ktoś wytłumaczy co właśnie zaszło - powiedział Sherlock podnosząc się gwałtownie i poprawiając swój kołnierz od płaszcza.

- I tak nie uwierzysz - westchnęła Winchester.- Znowu...

- Jestem aniołem pana - stwierdził Cass, a Lara zrobiła faceplam.

- Tak, tak. To już wiemy. - powiedział Sherlock. - To jaką macie sprawę? Chcę wrócić do domu na kolację. -Sammy podał mu gazetę.

- Ciała nie odnaleziono - przeczytał detektyw.

- Znaleziono je, ale gdy przyjechała policja to ciał już nie było - dopowiedział Dean - W promieniu 100km to piąte w tym tygodniu. Sherlock przeczytał artykuł jeszcze raz i oddał gazetę.

- To wydaje się dziecinnie proste, ale... - No własnie "ale". Brak cech wspólnych oprócz obrażeń głowy.

- Wydaje mi się, ze powinniśmy udać się na miejsce zbrodni - powiedziała Lara, po czym przeciągle ziewnęła.

- Chodzi o to, że właśnie nie ma miejsca zbrodni.

- Gdzie znaleziono ostatnie ciało? - zapytał detektyw. - W parku, na placu zabaw przy jakiejś szkole. Jakieś dziecko walnęło gościa piłką i spadł z ławki - powiedział Dean.

- Na co czekamy? Jeźdźmy już. Nie mam całego dnia - stwierdził Sherlock.

- Dean. Czemu interesujecie się tą sprawą? Jest tam jakiś duch? Demon? - zapytała go siostra.

-Może tak a może nie -Odpowiedział Sammy za brata.

Cała czwórka, bo Castiel stwierdził że ma coś ważnego do załatwienia, wsiadła do impali, by po chwili znaleźć się na drodze stanowej.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top