some consequenses of beeing superhero.


Miles obudził się w swoim pokoju. Był cały spocony jakby co najmniej przebiegł maraton. Kątem oka spojrzał na budzik po czym jęknął przeciągle. Piąta rano nie była tak wczesną godziną aby pójść dalej spać, ani tak późną aby wstać i zabrać się do roboty. Miał dwie godziny do budzika, ale nie chciał zamykać oczu. Przetarł je pomału dobudzając się. Nie zasnąłby nawet gdyby chciał. Zszedł ze schodków i chwycił za podłączony do ładowarki telefon. Dwie wiadomości. Jedna od mamy która życzyła mu kolorowych snów. Jedna od March. Dziewczyna wysłała mu śmieszny filmik z małym pieskiem, z którego właściciel, przy pomocy krucyfiksu próbował wypędzić demony.

Usiadł na krześle przy biurku i próbowała nie poddać się emocjom. To tylko sen, powtarzał sobie w myślach. Tylko chory sen.

Odkąd uratował March miewał koszmary, że nie zdążył, a teraz kiedy konfrontacja z Sarą była pewna, sny ewoluowały w tak dziwne wizje które sprawiał, że co dziennie zbudzał się zlany potem. Dziś śniło mu się, że Sara porwała blondynkę i wsadziła do tego dziwnego urządzenia, a on nie mógł jej uratować. Dziewczyna ze łzami w oczach na jego oczach rozpadła się w pył. Podbiegł do niej i zanurzył dłonie w czymś, co miało być szesnastolatką, a po policzkach ściekały mu łzy, wtedy poczuł chłodny pistolet przystawiony do tyłu jego głosy. Jedno pociągnięcie spustu, a chłopak znów znalazł się w łóżku nie do końca wiedząc co się właśnie stało.

Mógł wyruszyć na patrol. Zobaczyć, czy wszystko w porządku. Mógł się pouczyć na klasówkę z fizyki, którą miał za pięć godzin. Zamiast tego siedział, wpatrzony w ekran komórki, która już dawno sama się wyłączyła, a jego myśli mknęły w nieznane. Próbował ułożyć wszystko na spokojni,e w końcu Sarah na pewno nie wiedziała kim jest March, nie znała jej miejsca zamieszkania zresztą, co miałaby tam robić. Nie była superbohaterem jak on. Zmęczony tym wszystkim nastolatek potarł dłońmi twarz i westchnął cicho. Wziął swoją komórkę oraz słuchawki. Z szafy wyciągnął ręcznik i ciuchy na przebranie. I tak by nie zasnął, stwierdził, kiedy cicho zamknął drzwi próbując przypadkiem nie zbudzić swojego współlokatora.

Wpadł do łazienki. Ciuchy położył na stoliku, który przestawił wcześniej, tak aby był blisko prysznica. Okręcił wodę, która nie była najcieplejsza, ale to mu wcale nie przeszkadzało, a wręcz koiło zszargane nerwy. Muzyka, którą puścił z telefonu grała w tle, a chłopak nucił ją cicho pod nosem. Po chwili poczuł jak żołądek ściska się i podchodzi mu do gardła. To nie była piosenka z jego playlisty. Odruchowo włączył tą, która stworzyła blondie. W końcu sam nigdy nie słuchał Florence and the machine. To właśnie szesnastolatka otworzyła mu oczy na wiele różnych gatunków, które normalnie omijał szerokim łukiem. Do piosenek Tylor Swift wciąż się nie przyzwyczaił, chociaż March prawie każdą znała na pamięć i kiedy nikt nie patrzył, uwielbiała je śpiewać tak głośno, że po jednej takiej sesji przez godzinę nie mogła się odzywać.

Przebrał się w szare dresy i powyciąganą czarną bluzę. Słuchawki zapchał do uszu, a zanim opuścił wspólną łazienkę spojrzał w lustro. Wyglądał jakby spał może dwie godziny. Potrzebował kofeiny i chwili świeżego powietrza. Przejechał dłonią swoje ciemne loki i uśmiechnął się krzywo, co zrobiło jego odbicie w lustrze. Miles był szczęśliwy, że March go nie widzi bo wyglądał okropnie. Czuł się też podobnie.

Wyszedł tajnym i nie zarejestrowanym przez szkołę wyjściem na dach budynku. Jakie było jego zaskoczenie, kiedy okazało się że nie był jedyny. Obca sylwetka była niezbyt widoczna mimo, że oświetlało ją miasto. Długie światła samochodów, latarnie przy drodze, neony i inne rzeczy. Nie do końca był pewny czy w ogóle chce tej osobie przeszkadzać sam by nie chciał, ale jednak nie codziennie spotyka się kogoś na dachu internatu więc wziął głębszy wdech i ruszył w stronę nieznajomego bądź nieznajomej.

- Ciężka noc? - odezwał się zawadiacko. Jednak kiedy ę, co raz to bliżej nieznajomej sylwetki za zaczęła być co raz to bardziej znajoma. - March? Co robisz o tej porze na dachu?

- Mogłabym te pytanie odbić niczym piłeczkę w twoją stronę ale obawiam się że to kauczuk więc i tak wróci do mnie. - uśmiechnęła się delikatnie. Jednak jej wzrok był wbity w budynki przed nimi. - Miałam zły sen. Wstałam pół godziny temu i nie wiedziałam co miałam ze sobą zrobić.

- Na przykład pouczyć się hiszpańskiego? - Miles próbował rozładować nieco napiętą atmosferę, która zdarzała się bardzo rzadko między dwójką przyjaciół. Nastolatka po raz pierwszy uniosła wzrok na mulata i zmarszczyła brwi. - Tylko nie zabijaj wzrokiem! No Mary, Mar, March powiedz mi jak po Hiszpańsku jest „podwód"?

- Tu madre. - dziewczyna wystawiła mu język na co nastolatek roześmiał się krótko. No, na pewno nie była to poprawna odpowiedź, ale wiedział, że dziewczyna po prostu z nim żartuje. - El razón, hijo de...

- Bez hiszpańskich przekleństw proszę. Czuję się źle, że to ja nauczyłem cię tych nie najpiękniejszych sformowań. - Chłopak pokręcił głową na co dziewczyna tylko zadarła nosa uśmiechając się jeszcze szerzej. - March, mi amiga. Czyżby twoje sny nie były muy bonito?

- Jak zaraz nie przestaniesz wtrącać hiszpańskiego do normalnej konwersacji, to przysięgam, że cię zepchnę z tego budynku... - dziewczyna roześmiała się krótko. Ciepełko pojawiło się w serduszko szesnastolatka. Postanowił usiąść koło dziewczyny. Tak blisko, że ocierali się ramionami. Blodynka oparła głowę o ramię nastolatka. - Następnym razem napisz, że nie możesz spać, to pójdziemy sobie razem na dach naszego internatu z nadzieją, że nikt nas nie przyłapie i nas nie wywalą. Myślisz, że mogą nas wywalić za taką akcję?

- Ciebie nie, bo jesteś biała. - odezwał się Miles na co dziewczyna spojrzała na niego zaskoczona. Zmarszczyła brwi i walnęła go w ramię dodając, że nie może tak mówić. - Ale taka jest prawda. Jesteś idealnym przykładem człowieka, według pewnego akwarelisty, a ja jestem czarny, a dodatkowo jeszcze w połowie latynosem. Mnie to mogą wywalić nawet jak krzywo spojrzę i dodatkowo wywieźć za granice.

- Nie na mojej warcie. - Głos March był aksamitny i pełny emocji, kiedy wypowiadała każde słowo. Po raz kolejny oparła głowę na ramię nastolatka, a blond włosy związane w koczka na środku głowy łaskotały go w żuchwę. - Stary, jak ciebie będą chcieli wywieźć, to tylko ze mną. Ochronię cię całym moim ciałem jeśli będę musiała. Schowam w mojej szafie. W końcu od czegoś są najlepsi przyjaciele czyż nie?

Miles poczuł nie za delikatne ukłucie w serduszku, które próbował zatuszować szerokim uśmiechem. Był szczęśliwy, że mógł być najlepszym przyjacielem March i chociaż wewnętrznie chciał czegoś więcej to szanował dziewczynę i nie miał zamiaru się narzucać. Po za tym jego szanse nie były przekreślone, w końcu nie miała chłopaka, ani dziewczyny. Jednak nawet jeśli mieliby pozostać przyjaciółmi na zawsze, to też by mu nie przeszkadzało. Ważny dla chłopaka był fakt, że dziewczynie nic nie jest, a nawet gdyby było to byłby pierwszy ,któremu by się zwierzyła... Jemu albo Charlie. W zależności od tematu, w końcu raczej nie będzie z nim rozmawiać o miłostkach czy przystojnych chłopakach w klasie angielskiego.

- Tak. Od czegoś są ci najlepsi przyjaciele. - Miles przyciągnął do siebie nastolatkę jeszcze mocniej, a kolejna piosenka Florence rozbrzmiała w jego słuchawkach. March dokonała w nim wiele zmian, ale jednak większość była pozytywna. Na przykład fakt, że słuchał już czwartą piosenkę rudowłosej artystki, której styl za nic nie przypominał trapu, a słuchanie jej muzyki sprawiało nastolatkowi przyjemność. Podobnie jak bliskość rówieśniczki.

Para nastolatków siedziała na dachu jeszcze kolejne pół godziny. Mimo chłodu, mroku, niczym zaczarowani wpatrywali się w miasto, co jakiś czas przerywając ciszę krótką rozmową, która w dużej części składała się z żartów i dogryzek. Czasami Miles aby wkurzyć przyjaciółkę zaczynał rozmawiać z nią tylko po hiszpańsku na co dziewczyna szarpała nim, ale tylko delikatnie bo nie miała zamiaru go skrzywdzić. Po prostu wkurzał ją fakt, że nic nie rozumiała i była pewna, że po prostu ją obraża w języku jego przodków.

I mogli by tak siedzieć całą wieczność, a nawet i dłużej gdyby nie fakt, że słyszeli jak ktoś również chciał wejść na dach budynku. Mulat chwycił za drobną dłoń blondynki, która próbowała nie zacząć się głośno śmiać. Uciekli akurat, kiedy nowa sylwetka pojawiła się na dachu. Każde z nastolatków ruszyło w swoją stronę. Miles w zupełności zapomniał o dziwnym śnie, a March zżerało jeszcze bardziej poczucie winy, że to mogło być ich ostatni taki wyskok. Nie wiedziała co się stanie u tej dziwnej kobiety o której wspominała Marigold. I nie chciała wiedzieć.

►►►

Marigold czuła dziwne mrowienie, kiedy myślała, że to dzisiejszy dzień miał odmienić życie wszystkich mieszkańców Nowego Yorku. Mieli Pozbyć się Sarah, rozwalić maszynę i wrócić do szarej rzeczywistości. Miała jednak to przeczucie z tyłu głowy, które wciąż ją męczyło. Myślała, że przez nie zwariuje. Nie wiedziała co ono oznacza, ale nie chciało ją puścić. Może po prostu stresowała się skokiem. Ich plan miał parę dziur. I każde mogło zginąć.

March. Imię dziewczyny powracało, co chwila w rozmyśleniach młodej kobiety. Jeśli zginie, a ona przeżyje to będzie musiała zacząć życie od początku. Jakby Mari wyciągnęła nogi to raczej by się nikt o nią nie martwił. Z rodziną nie miała kontaktu. W dużym mieście była zdana na siebie. Nie trzeba było dużo wymyślać. Ktoś ją porwał, postrzelił, sama rzuciła się z mostu. Nikt by się zbytnio nią nie przejął. Nie to co śmierć małej blondyneczki. Rodzice zwróciliby się o pomoc nawet w stronę prezydenta, a ona była by pierwszą podejrzaną. W końcu dużo czasu spędzała ze swoją nianią. Chciała ją odesłać z powrotem do domu. Wiedziała jednak że nastolatka nie wybaczyłaby jej. W jej wyobraźni zobaczyła obrazy załamanej dziewczyny, która tak bardzo przecież chciała pomóc.

Młoda kobieta obwiniała się, że wciągnęła ją w świat superbohaterski. Mogła przecież spokojnie żyć i szkolić swoje umiejętności. Była dobra, Mari wiedziała to doskonale, w końcu nie była ślepa, ale jednak czuła, że March nie była wystarczająco doświadczona na taki skok. Teraz było za późno. Dodatkowo to przeczucie sprawiało, że naprawdę obawiała się o nastolatkę. Postanowiła, że będzie ją chronić całą sobą i nawet jeśli sama zapłaciłaby za to życiem, to jednak życie jej podopiecznej było dla niej ważniejsze. Sama ją wplątała w to bagno.

Dlatego, kiedy dziewczyna pojawiła się pośrodku salonu, przyprawiając przy okazji Marigold o zawał, poczuła, że nie ma już odwrotu. Do spotkania z człowiekiem pająkiem pozostały trzy godziny. Wystarczająco wiele, aby żołądki obu kobiet podeszły im do gardeł. Mulatka posłała nastolatce znaczące spojrzenie, a ta stanęła w rozkroku i zacisnęła dłonie w pieści. Technicznie blondynka była o wiele lepsza od brunetki. W końcu te parę lat jujitsu oraz innych zajęć obrony, które finansował jej ojciec się na coś przydały. Prawda. Ostatnio miała przerwę od takich sportów, ale wciąż pamiętała jak się robi wykop z pół obrotu i jak obezwładnić rosłego faceta w minute. To jednak brakowało jej czegoś, co posiadała Marigold. Improwizacji podczas walki, zadziorności boksera, kiedy waliła dziewczynę z lewego sierpowego prosto w brzuch. Podczas prawdziwej bijatyki nie było czasu na fikuśne machanie rękami. Miało się ograniczony czas, a umysł i tak opętywał zwierzęcy gniew i adrenalina.

- Unieś wyżej te łapy. Dziś krótko, bo nie możemy być zmęczone podczas akcji. - Marigold zaczęła się rozciągać. Spojrzała na szesnastolatkę w stroju, który uszyła kobieta, naprawdę dobrze na niej leżał. Tylko jakby związała włosy, to by było jeszcze lepiej. Machnęła na nastolatkę i wskazała na pudełeczko pełne gumek do włosów, ta tylko przewróciła swoimi błękitnymi oczkami. - Kucyk się czasem przydaje. Walniesz jednego w oczy to będzie przez chwilę zdezorientowany, a to wystarcza aby go znokautować. Nie jesteś Violet z „iniemamocnych". Wiem co mówię. Sama mam kucyka, który parę razy uratował mi życie.

- Myślałam, że mamy się bić. Na życiowe porady będzie jeszcze czas. - dziewczyna uśmiechnęła się zadziornie. I kiedy już miała zaatakować Marigold poczuła jak pnącze oplata się wokół jej kostki i unosi, a po chwili już zwisała do góry nogami. - Wiesz, że mogę się przenieść, ale sobie podyndam tak dla twojej satysfakcji.

- Strasznie jesteś pewna siebie jak masz ten strój na sobie, wiesz? Irytująca tak bardzo, że mam ochotę cię wywalić przez okno. - Wskazała na uchylone okno, które po chwili otworzyła szeroko. Nastolatka przewróciła oczami. Starsza z kobiet przygryzła wargę. Zauważyła, że młodsza z nich nie bierze tej sytuacji na poważnie. Czas wylać na nią wiadro zimnej wody, pomyślała Marigold. - Nie pomyślałaś o tym March, że może nie będzie więcej czasu? Według pajęczaka ma machinę, która wpływa na naszą linie czasową więc jak nas nie cofnie, to zawsze podczas tej misji jedno z nas może umrzeć. I nie mówię to aby cię wystraszyć. March, tam będą osoby, które będą chciały cię odstrzelić, skręcić ci kark, zrobić ci krzywdę, a nawet wykorzystać seksualnie, to naprawdę ostatni moment na tego typu podśmiechujki i dziecięce wygłupy. Wiem, że lubisz mi dogryzać, ale teraz musimy być poważne.

Uśmieszek na twarzy nastolatki zniknął bardzo szybko. Oczywiście, że zdawała sobie sprawę z zagrożenia, które ich czekało. Może jej umysł po prostu odpychał takie myśli i zasłaniał wszystko zbyt dobrym humorem. Nie chciała stracić Marigold, nawet zakończenie własnego życia nie brzmiało jakoś zachęcająco. W końcu miała Milesa, a ten na pewno byłby smutny gdyby dowiedział się, że nie żyje. Podobnie jak cała rodzina. Przez myśl przeszło jej, że może czuliby się lżej wiedząc, że mają jedną buzię do wykarmienia mniej, która i tak nigdy nie osiągnie tego, czego od niej oczekują.

Przeniosła się na kanapę, a po policzkach szesnastolatki zaczęły spływać gorzkie łzy. Marigold widząc skuloną podopieczną pod raz do niej podeszła. Uniosła jej podbródek tak aby dziewczyna mogła spoglądać w jej złociste oczy. Blondynka cała drżała. Nawet nie ze względu na fakt, że strata jednej z nich podczas takiej misji była prawdopodobna, a przez głupią myśl.

- Myślisz, że rodzice by za mną tęsknili jakbym zmarła? - spytała nie odwracając wzroku od swojej niani, która czuła jak serce jej się zaciska. Nie do końca wiedziała co ma odpowiedzieć. Znała rodziców March i to bardzo dobrze. - I tak nigdy bym nie była ich drugą January, ledwo zdaję w tej szkole i nawet nie wiem czy będę miała szanse na jakiekolwiek stypendium. Jestem dla nich czarną owcą. O wiele bardziej kochają April.

- March, nie umrzesz. To po pierwsze. Dlaczego... Skąd ci to przyszło do głowy... - Marigold oddychała ciężko i sama się powstrzymywała aby nie zacząć płakać razem z chlipiącą cicho pod nosem blondynką. - Oczywiście, że by za tobą tęsknili. Może tego nie widzisz teraz, ale kochają cię tak samo jak April czy Ferba czy Jane albo May...

Nastolatka wyrwała się dziewczynie. Przymknęła oczy. Ciężko jej było wyobrazić, że rodzice kochali ją tak samo jak Jane. Nawet April nie była dla nich tak ważna jak Jane. Idealna Jane bez ani jednej skazy, jakby została zaprogramowana. Starła chaotycznie mokre policzki. Zagryzła wargi po czym odwróciła się w stronę kanapy na której siedziała dziewczyna.

- Wróćmy do ćwiczenia. - Mari aż cofnęła się słysząc, jak bardzo chłodnym tonem odezwała się blondynka. Mogła nie wspominać jej starszej siostry. Miała jednak nadzieje, że tak będzie lepiej, że poczuje się doceniona, a zamiast tego spoglądała na nią spod łba. - Proszę. Nie chce o tym myśleć.

- Wiesz, że cię kocham, tak? - Mulatka wstała z kanapy i wyciągnęła dłonie przed siebie. - Wielu osobom na tobie zależy. Milesowi, Charlie, Ferbowi nawet Jane. Więc jeśli się boisz. Możesz pójść. Dam radę wraz z pająkiem.

- Nie. Idę z tobą. - powiedziała szesnastolatka pewnie. - Tak szybko się mnie nie pozbędziesz.

►►►

- I to ma być tajna baza? Wygląda jakby się miała zaraz zawalić. - zauważyła Marigold i spojrzała na Spider-mana.

Nie dawno co się spotkali. Dla March, która siedziała stała po drugiej stronie człowieka pająka, było to niezwykle ekscytujące. Pamiętała dobrze jak ją uratował tamtej nocy, przez co czuła jak robi jej się gorąco, a policzki nabierają rumieńców. I tak wszyscy pomyślą, że przez zimno. Jednakże to nie była prawda, bo serce łomotało nastolatce niczym oszalałe wiedząc, że obok niej jest prawdziwy superbohater, którego pocałowała w policzek. Co prawda teraz i ona mogła się nazwać superbohaterem, to jednak tego nie czuła. Po prostu miała ciekawe, nietypowe umiejętności, ale jeszcze nikogo nie uratowała. Ale ta noc mogła wszystko zmienić.

- W środku jest ogromna, w szczególności jeśli chodzi o piwnice. Bardzo dużo ludzi. Musimy zniszczyć maszynę albo przynajmniej ją wyłączyć na amen, bo jak ją wysadzimy to i pół dzielnicy. - zauważył mężczyzna. Blondynka przytaknęła słuchając dokładnie każde słowo wypowiedziane przez człowieka pająka. - Ogólnie to jest niebezpiecznie. Każda osoba jest uzbrojona, jednak najgorsi są ochroniarze, bo przynajmniej wiedzą jak obchodzić się z pistoletem przy pasie. Sara też nie jest łatwa do pokonania, w branży broni siedziała długo no i z tego z tego co udało mi się wygooglować to przez dłuższy czas polowała hobbistycznie.

- Ale jeśli jej nie powstrzymamy... - zaczęła March spoglądając niepewnie na superbohatera, który od razu odwrócił się w stronę szesnastolatki. Naprawdę ta akcja nie wyglądała na łatwy skok, a dziurawy plan tylko potwierdzał jej obawy. - Czy jeśli jej nie powstrzymamy, to będzie aż tak źle?

- Nie wiem. Nikt nie powinien się bawić z czasem, Ms. Universe. - powiedział to tak, jakby było oczywiste. Jednakże słowo „nie wiem" sprawiło, że zawahała się. Czy nastawiają karku, po coś co może być tak naprawdę nie groźne. Zgadzała się, że z czasem nie powinno się bawić. Podobnie jak z obcymi uniwersami, a jednak przeskakiwała z jednego do drugiego niczym królik z norki do norki. - W najgorszym przypadku możemy przestać istnieć albo stworzymy alternatywną ścieżkę. Po coś do cholery, ktoś odkrył efekt motyla. Świat może się skończyć, uniwersa załamać. Ty się na tym znasz lepiej panno od uniwersów, ja po prostu uważałem na fizyce.

- Zazwyczaj moje skakanie nie przynosi żadnych konsekwencji. Jakbym była w pociągu, który jest tylko dla mnie, ale oczywiście rozumiem, że może to się kiedyś skończyć. Mogę utknąć. - Dziewczyna zastanowiła się chwilę. Rzadko kiedy dłużej myślała nad tym jakie konsekwencje mogły przynieść jej podróże między wymiarowe. Po prostu przenosiła się i wracała. Zaczęło to dla niej być czymś normalnym. Obawa przed utknięciem w obcym uniwersum nigdy nie stała na pierwszym miejscu, bo wygryzała ją ciekawość przed nieznanym.

- Nie ważne, czy zakończy ta maszyna nasz świat, czy utkniemy gdzieś między czasem, a przestrzenią. Z tego co mi pajęczaku opowiadałeś, to każda próba odpalenia tego cielska to wysadzenie korków w całej dzielnicy, no i rozkojarzenie wszystkich dookoła, więc cała ulica jest pełna wypadków. Ja bym się bardziej obawiała, że laska wysadzi w powietrze nie tylko ten budynek ale i te obok. A chcę zauważyć, że to bloki mieszkalne. - odezwała się Marigold. Oboje nastolatków spojrzało na starszą dziewczynę. Oboje zgodzili się z nią. Za duże prawdopodobieństwo było, że podczas próby przeniesienia to zamiast przenieść ją w czasie to wszystko się zawali.

Grupa superbohaterów w końcu postanowiła ruszyć do przodu. March przeniosła się do środka i otworzyła pozostałym drzwi. Miles swoimi umiejętnościami sprawił, że cała trójka była niewidzialna. Wydawało się, że wszystko szło jak po maśle. Bez problemowo. Blondynka nie potrafiła się napatrzeć, a serce biło jej jak oszalałe. Główne pomieszczenie było ogromne, pełne biurek oraz przeróżnych fiolek, roiło się w nim od ludzi. Od razu rozpoznała Sarę. Kobieta przyglądała się swoim pracownikom z wyższością. Ciekawiło dziewczynę, czy wszyscy zatrudnieni pracowali dobrowolnie, czy jednak byli zmuszeni do pracowania dla niej.

Miles od razu zauważył maszynę zajmującą się skokami przy której stał jeden z naukowców. Delikatnie szturchnął Marigold, a ta zaczęła pomału się przybliżać przy okazji zostawiając małe purchawki po kątach. Jeżeli mieli wyłączyć to cielsko bez zbędnych ofiar i kiedy nikt by nie patrzył, to potrzebowali efektu zaskoczenia. Najmłodsza z całej drużyny ruszyła pomału za dwójką superbohaterów nie będąc do końca pewna całego planu, który i tak wydawał się jej wymyślony na ostatnią sekundę. Serce stanęło jej na chwilę, kiedy starszy naukowiec potknął się o jej stopę i upuścił tonę papierologi. Aż zrobiło jej się przykro, ale wiedziała, że nie mogła dać się zdemaskować bo wszyscy zginą.

Kiedy chłopak doszedł do maszyny pstryknął palcami, co wywołało zaskoczenie na twarzy naukowca zajmującego się kupą metalu. Zaczął kręcić głową aż w końcu stwierdził, że mu się przesłyszało. To był znak dla Rosiczki, która miała rozpocząć swój show. Purchawki zaczęły wydmuchać, a drażniący gardło dym unosić. Już po chwili nic nie było widać, a ktoś włączył alarm. Miles czuł, że musi prędko zając się maszyną lecz gdy tylko zobaczył ilość przycisków, przełknął ślinę. Ostatnio na zwiadach obserwował mężczyznę zajmującego się ustrojstwem, lecz było to nieporównywalne do stania przed maszyną w stresie oraz pod presją czasu, który nie ubłagalnie odliczał do ich klęski.

Blondynka, która schowała się pod biurkiem czuła w kościach, że coś jest nie tak. A gdy ktoś szarpnął ją za strój tak, że uderzyła głową w metalowy mebel, już wiedziała, że przez to, że Miles skupił się na maszynie, ich kamuflaż zniknął. March stała oko w oko z Sarą. Nie wyglądała ona na złoczyńce, raczej na normalną mamę, która obiera swoje dzieci codziennie ze szkoły. Przełknęła mocno ślinę, kiedy poczuła chłodny metal dotykający jej brzucha.

- Nie rozumiecie. - odezwała się kobieta. Szesnastolatka nie mogła rozgryźć czy kobieta jest wściekła czy załamana i zaraz zacznie płakać, a może była rozbawiona całą ich akcją. Wszystkie emocje mieszały się na jej twarzy. Kręciła z niedowierzaniem głową. - Kim jesteście żeby mnie powstrzymać? Bandą dzieci, które chcą być jak ich mentor spider-man?

Dym pomału opadał. Można było zauważyć, że ochrona ich otoczyła, a większość z naukowców opuściło już pomieszczenie. Serce nastolatki biło jak oszalałe, a całe życie przeleciało jej przed oczami. Czuła się sparaliżowana. Nie mogła się skupić aby zrobić skok chociażby na tyle mały aby wyrwać się z żelaznego uścisku kobiety. Kątem oka zauważyła gotową Marigold, która wyciągnęła dłonie i zacisnęła je w pięści oraz człowieka pająka w którego celowało dwóch mężczyzn.

Marigold była pierwsza, która zaatakowała. Wszystko działo się tak szybko. March udało się w pewnym momencie wyrwać zaskoczonej kobiecie i uderzyć ją z pięści w nos na tyle mocno, że przeciwniczka zachwiała się na nogach. Wystrzeliła, a nastolatka w ostatnim momencie przeniosła się na maszynę tracąc przy okazji równowagę i wpadając na jednego z goryli.

- Pozbądźcie się ich. To tylko banda nieudaczników z super-mocami, którzy myślą, że mogą uratować świat. - parsknęła cynicznie i wytarła stróżkę krwi ściekająca jej z nosa. Wycofała się, a żadne z drużyny nie mogło za nią pobiec bo miało co najmniej trzech ochroniarzy na głowę.

Oddech March był płytki, ale kiedy zauważyła oddalającą się kobietę spojrzała na Mari, a ta przytaknęła głową. Była jedyną osobą, która mogła ją w tym momencie powstrzymać. Przeniosła się tak szybko jak mogła lądując tuż przed twarzą kobiety. Uderzyła ją w brzuch kolanem, a kiedy za zaskoczona zrobiła parę kroków do przodu nastolatka chwyciła za pistolet kobiety przypięty do pasa i wymierzyła go w blondynkę, ta jednak uniosła zadziornie brew.

Wtedy świat March Jasmine Hamilton się zawalił. Podczas walki padało wiele wystrzałów, ten jednak zwrócił uwagę dziewczyny. Chwila nieuwagi sprawiła, że Sarah wykręciła dziewczynie nadgarstki i zabrała broń po czym wskoczyła do otwierającej się windy. Dla dziewczyny jednak w tym momencie nie liczyło się już nic. Kolana jej się ugięły widząc, jak bezwładne ciało Marigold upada na ziemię. Nawet nie miała zamiaru się teleportować, po prostu przebiegła przez całą hale lądując przy ciele przyjaciółki. Usłyszała jak jeden z mężczyzn przeładował pistolet. Czy tak właśnie miała skończyć? Czuła się jak Ikar, który spadał bo jego skrzydła stopniały po tym jak poleciał za blisko słońca. Byli za słabi i zbyt niedoświadczeni, a skok był zbyt skomplikowany dla ich wszystkich. Każde liczyło się z ofiarami jednak dopiero kiedy jedno z nich straciło życie uświadomili sobie że powinni byli zaczekać.

Marigold nie żyła. Pocisk trafił ją w pierś wywołując śmierć na miejscu.

Nastolatka ze łzami w oczach chwyciła ciało najlepszej przyjaciółki w ramiona. Skupiła się na tyle ile mogła, bo nigdy tego nie próbowała, a kiedy poczuła jak coś kropi na jej twarz, domyśliła się że musiało zadziałać. Była na dworze wciąż trzymając nieżywą Marigold. Nie wiedziała co miała zrobić. Po prostu zalewała się łzami nie zwracając uwagi na deszcz. Nie wiedziała gdzie jest, nie była pewna czy była w dobrym uniwersum, ale w tamtym momencie nic ją już nie obchodziło. Szloch przerodził się w krzyk. Nie raz uderzyła pięścią o ziemię. Mogły nigdy nie pisać się w to gówno. Zagryzła wargi. Chociaż to nie była wina superbohatera, to jednak uczyniła go winnego śmierci młodej kobiety. Wewnętrznie nienawidziła spider-mana za to, że zaproponował im skok, ale po części też nienawidziła siebie, że nie potrafiła nic zrobić. Marigold zmarła na jej oczach, a ona nie potrafiła jej ocalić. Jaką była przyjaciółką skoro pozwoliła jej zginąć?


Z tym rozdziałem mam love-hate relationship. Pisałam go sto lat, to po pierwsze, po drugie szło mi to tak nieudolnie że parę razy chciałam usunąć go całego. Winą było oczywiście zakończenie.

Kto się spodziewał, że pozbędę się Marigold? Wszyscy? Nikt?

Następny rozdział to jeden wielki angst i zobaczymy jak sobie poradzę bo wyszłam z wprawy.

Mam nadzieję że się rozdział podobał po mimo tragicznego zakończenia ;)

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top