new in school.

 March Hamilton była młoda, a głowę miała pełną pomysłów i nadziei na świetlaną przyszłość ucząc niewdzięczne dzieci, takie jak ona. Wydawało się, że los się do niej uśmiechnął. Zrobiła egzamin, udało jej się przenieść do prywatnej szkoły i chociaż posiadał nie najpiękniejsze mundurki, to potrafiła to przeżyć. Wręcz, kiedy dostała je do ręki była gotowa je ubrać jeszcze tego samego dnia. Więc kiedy nadszedł czas, aby go ubrać i ruszyć po raz pierwszy do nowej szkoły serce o mały włos nie wyskoczyło jej z piersi.

Zaciekle walczyła z rajtuzami do których nie była przyzwyczajona. Czarny materiał co chwile się przekręcał, a kiedy już go ubrała okazało się, że tył na przód. Jęknęła zirytowana, ale nie mogła się poddać. Pierwszy dzień szkoły miał być idealny. Chwyciła telefon i włączyła jedną z piosenek z jej prywatnej playlisty zatytułowanej „na szczęśliwy dzień" więc, kiedy usłyszała dosyć niski głos Meghan Trainor uśmiechnęła się pod nosem. Zdobyła motywacje na kolejną walkę z czarnymi pończochami, chociaż czekały na nią jeszcze tysiąc innych części garderoby z marynarką na końcu, którą musiała sama sobie wyprasować. Normalnie zrobiłaby to Marigold, ale miała za dużo rzeczy na głowie.

Ktoś zapukał do drzwi dziewczyny, kiedy zaczęła ubierać krawat. Nie miała pojęcia jak się ubiera ten paseczek materiału, więc chciała podpatrzeć to na jakimś filmiku, ale niestety jej przerwano. Białe drzwi otworzyły się, a w nich pojawiła się dziewczyna, która tak naprawdę pojawiała się u nich z samego rana i pracowała tak długo, aż najmłodsze rodzeństwo March Hamilton położyło się spać. Marigold Lively nigdy nie narzekała, bo uwielbiała pracę z dziećmi państwa Hamilton chociaż niektóre z tych dzieci raczej nie potrzebowało pomocy.

– Walczysz z krawatem Mary? – zauważyła Afroamerykanka o wręcz cynamonowej cerze. Ciemne włosy miała upięte w koka, a czekoladowe oczy, które tak naprawdę przypominały barwą najczystsze złoto, przykryte pod soczewkami, spojrzały na nastolatkę uradowane, że w końcu może pomóc także tym, którzy zazwyczaj jej pomocy nie chciały. Oprócz złotych oczu, które nastolatka widziała może raz, jak Mari dostała uczulenia na szkła i musiała je zdjąć, charakterystyczną rzeczą w wyglądzie mulatki było białe przebarwienie na jej oku oraz parę na dłoniach. June, najmłodszy brat blondynki, który dopiero zaczął klecić bardziej skomplikowane zdania zauważył, że wygląda, jak brązowa krówka z białymi łatkami. April, jedenastoletnia siostra March prawie zakrztusiła się obiadem słysząc słowa padające z ust dwulatka, ale niani najwyraźniej to nie przeszkadzało. – Daj pomogę ci.

Kobieta podeszła do szesnastolatki. Trzeba było dodać, że normalnie do tej szkoły powinno się przepisywać wcześniej, ale March dopiero w ostatnim roku wyprzedziła osoby w klasie z tematami tak bardzo, że nawet dyrektor owego high school był pod wrażeniem i postanowił ją wziąć pod swoje skrzydła, dodatkowo postanowił, że nawet nie będzie jej cofał, skoro tak daleko była. Dopiero później zorientowała się, że powinna była brnąć, aby ją cofnęli. Za dużo wiedzy jej umknęło, ale teraz, kiedy stała pośrodku pokoju wyprostowana czekając, aż Marigold zawiąże jej krawat nie zastanawiała się nad tym, jak bardzo mało pojemny jest jej umysł, porównując zresztą klasy. Miała mieć rozszerzoną biologię, bo to jeden z przedmiotów z którym wiązała swoją przyszłość. Dodatkowo, chociaż ją to przerażało, musiała pójść na zaawansowany hiszpański, bo nie było osób uczących się tego języka na jej poziomie i w ostateczności mogła wybrać inny. Tyle, że nie chciała.

– Słyszałam, że rodzice wykupili ci pokój w internacie. Dasz sobie radę? – czekoladowe oczy dwudziestoletniej kobiety, która zamiast opiekować się bandą bachorów, powinna studiować skrzyżowały się z błękitnymi tęczówkami szesnastolatki. Nastolatka traktowała Mari niczym starszą siostrę, którą miała, tyle, że January Hamilton zjawiała się w domu tylko na święta. – Jestem pewna, że sobie dasz w końcu jesteś Hamilton. Twój pra razy milion dziadek napisał konstytucję, to ty nie dasz sobie rady w nowej szkole?

– Wiesz, że nie jesteśmy spokrewnieni z tymi Hamiltonami... – zauważyła dziewczyna, a mulatka machnęła ręką, kończąc wiązać krawat. Odsunęła się od nastolatki i westchnęła. Ona nigdy nie miała nawet szansy, aby dostać się do lepszej szkoły, bo w takich szkołach potrzeba było wkładać multum kasy, a ona wraz ze swoją matką i rodzeństwem ledwo utrzymywały się na powierzchni.

– Zepsułaś mi moją gatkę motywacyjną March. – parsknęła i zostawiła blondynkę w pokoju samą, w końcu miała jeszcze dużo rzeczy do roboty, zaczynając od dobudzenia May oraz April, kończąc na zapakowaniu już zrobionych kanapek. Na odchodne rzuciła jednak jeszcze. – Trzymaj się Mary. Jakby co trzymam w kciuki.

Nastolatka nie miała większych problemów zresztą ubioru. Zapchała portfel do plecaka. Przerzuciła go szybko przez ramię. Chwyciła za komórkę i zapchała do niego kabelek od słuchawek. Wyszła z pokoju wpadając prawie na Ferba, który bąknął coś pod nosem, że nie ma czasu jej podwieźć. Nawet się nad tym nie zastanawiała. Do szkoły dzieliło ją piętnaście minut na piechotę, a poza tym była ona w kompletnie innym kierunku, co szkoła starszego brata. Zbiegła po schodach do kuchni i z blatu sięgnęła po kanapki oraz kawę w termosie. Pożegnała się szybko i wyleciała z mieszkania. Dziś był jej szczęśliwy dzień, pomyślała, w końcu, co mogło pójść nie tak?

►►►

Miles Morales nie stresował się tak bardzo, jak dwa lata temu, kiedy był nowy w szkole. Poznał paru fajnych ludzi z którymi spotykał się, kiedy nie musiał ratować świata i być miłym pajęczakiem z sąsiedztwa. Spojrzał w lusterko w łazience i chociaż irytował go jeden pryszcz na czubku to stwierdził, że wygląda nieźle. Ktoś zapukał do drzwi łazienki, a po drugiej stronie można było usłyszeć kobiecy głos z hiszpańskim akcentem.

– Miles, mój hijo, mógłbyś troszeczkę przyśpieszyć, cokolwiek robisz w łazience. Inaczej się spóźnisz. – odezwała się, a chłopak szybko przekręcił zamek w drzwiach i je otworzył. Mama chłopaka nie potrafiła sobie wyobrazić, że kochany syn, który już przerastał ją o głowę niedawno jeszcze raczkował. Położyła dłoń na jego ramieniu. – Daj z siebie wszystko w la escuela.

– Oczywiście mamo. – nastolatek uśmiechnął się delikatnie i wyminął kobietę. Chwycił swój plecak oraz zapakowane w folie aluminiową burrito. Kobieta odprowadziła syna pod same drzwi, chociaż widać było po jej twarzy, jak bardzo była zmęczona w szczególności, że wróciła do domu może godzinę temu. Ciężkie było życie pielęgniarki, a Miles podziwiał swoją mamę podobnie, jak swojego ojca, ale to ona pomimo, że była zmęczona po 12 godzinach pracy i tak znalazła siłę, aby zagrzać mu śniadanie i obudzić swojego jedynego syna. – Do zobaczenia.

Od czasu do czasu Milesa podwoził tato, ale wyjechał do pracy o wiele szybciej niż zazwyczaj. Niby coś się stało. Chłopak zresztą o tym wiedział, bo sam może pół godziny temu wrócił do domu. W jednej z dzielnicy urządziła się strzelanina i chłopak miał szczęście, bo żadna kulka go nie dosięgnęła, nie to, co partnera z którym zawsze jeździł jego ojciec. Miał nadzieję, że mężczyzna nie będzie miał za złe spider-menowi, że nie udało mu się powstrzymać strzelającego. Czuł straszne poczucie winy, bo naprawdę szło mu coraz to lepiej, te jego superbohaterowanie. Zapewne nie sięgał nawet do pięt poprzedniemu przyjaznemu pajęczakowi z sąsiedztwa, ale starał się tak bardzo, jak mógł. Dlatego się nie wysypiał. Nie wiedział, kiedy ostatnio przespał więcej niż cztery godziny, zapewne rok temu i ledwo przetrwał tak rok szkolny, przysypiając na lekcjach.

Zaczął się w końcu przykładać i między ratowaniem ludzkich żyć, a drzemką, nadrabiał to, co mu minęło, kiedy przysnął. Nauczyciele jednak zauważyli, że coś jest nie tak i w tamtym roku, co piątek miał spotkania z szkolnym psychologiem. Teraz miał nadzieję, przeżyć ten rok trochę lepiej niż poprzedni. Więc, kiedy wszedł na teren placówki rozejrzał się szukając znajomych twarzy. Wciąż miał nadzieję spotkać pewną dziewczynę z innego wymiaru, ale niestety i tym razem nie pojawiła się na korytarzu szkoły.

Ktoś szturchnął nastolatka, a ten odwrócił się momentalnie i był pewny, że będzie musiał zbierać swoją szczękę z podłogi. Niebieskie oczy zlustrowały Afroamerykanina z przerażeniem w oczach. I tu zaczęło coś mu nie pasować. Czy gdyby to była Gwen, to przypadkiem by się nie cieszyła z jego ponownego zobaczenia? I chociaż jego umysł mówił mu, że blondynka nie była Gwen, nie potrafił się powstrzymać, aby nie zapytać dziewczyny.

– Gwen? – odezwał się niepewnie, a dziewczyna zmieszała się bardzo mocno.

– Nie. Nie jestem Gwen. – powiedziała nieśmiało, a jej twarz zaczęła tracić wszystkie kolory. Zagryzła wargi i wbiła wzrok w buty chłopaka. – MJ.

– MJ?! – zaskoczony odsunął się kawałek. Nie wiedział, że każdy pajęczak potrzebował swojej MJ. Z resztą, czy dwie MJ w jednym uniwersum to nie za dużo? Dwoje spider-menów to też za dużo, a jednak ten świat ich potrzebował. Tyle, że jeden musiał umrzeć. Czyżby Mary Jane też wykitowała, ale jeszcze nikt o tym nie napisał w wiadomościach. – Jak Mary Jane?

– March Jasmine. – zmarszczyła nos. Mary od czasu do czasu używała tego zdrobnienia, bo nienawidziła swojego imienia. Kto normalny nazywa swoje dziecko „marzec"?

– March... Jak ten miesiąc? – uniósł brew, a nastolatka przytaknęła zażenowana. Co mogła począć skoro już drążył, to trzeba był się przyznać, że jej rodzice to szaleńcy. – A urodziłaś się chociaż w marcu?

– Nie. Właściwie to w listopadzie. – wzruszyła ramionami. Chłopak ledwo powstrzymywał się od parsknięcia śmiechem. W końcu nie wiedział, jak odbierze to dziewczyna. Nie znał żadnej March Jasmine oraz nigdy jej nie zauważył. Więc najwyraźniej nie za wysoka blondyneczka musiała być nowa w szkole. Wzięła głęboki wdech i wypuściła głośno powietrze. Zrobiło się niezręcznie. – Chodzisz może na hiszpański?

– Tak. – powiedział krótko, a dziewczyna przytaknęła, jakby przyswajała podaną przez chłopaka informację. Gdyby miał szansę, zapewne blondynka mogłaby się okazać świetną koleżanką, pomyślał Miles. Niestety brał March Jasmine przez pryzmat Gwen, bo bardzo ją przypominała, a March Jasmine nie była Gwen, podobnie jak Gwen nie była March Jasmine. – Czyli będziemy się widzieć na Hiszpańskim?

– Na to wygląda... – uśmiechnęła się specjalnie i odwróciła się on nastolatka. Miała szczerą nadzieję, że nie będzie musiała siedzieć na tym prawdopodobnie jedynym przedmiocie, który mają razem, właśnie z nim.

Miles tak stał i analizował, co właśnie się stało i dlaczego zrobiło mu się tak strasznie głupio, kiedy widział, jak dziewczyna odchodzi. Zażenowanie ogarnęło jego ciało. W końcu pomylił ją z kimś innym, a potem zadawał jej niepotrzebnie pytania widząc, że wcale nie jest z nich zadowolona. Nastolatek wciąż miał nadzieję, że pozna ją bliżej nie wiedział dlaczego tak bardzo go ciągnęło do dziewczyny, ale jedno było pewne, nic nie ciągnęło blondynki do Milesa. Przeklął pod nosem swój brak umiejętności rozmowy z inną płcią. Poprawił plecak i poszedł w odwrotnym kierunku co nastolatka. W porównaniu do March Hamilton, Miles Moralech miał zamiar pozwolić usiąść dziewczynie koło niego na hiszpańskim.

►►►

March weszła do klasy literatury i usiadła na wolnym miejscu koło szatynki. Dziewczyna uniosła wzrok na nową towarzyszkę, a promienny uśmiech wkradł się na twarz nastolatki. Nieznajoma nie siedziała na krześle tylko na wózku, zauważyła blondynka i odwzajemniła uśmiech, chociaż było można odczytać z niego współczucie skierowane w szatynkę.

– Nie patrz tak na mnie, jakbym była trędowata. – powiedziała pewnie nieznajoma, a March poczuła się głupio. Jej uczcie zmieszania w tym momencie osiągnęło już apogeum, bo nie dość, że przeżyła naprawdę dziwną rozmowę, to teraz prawdopodobnie zjebała po całości relację z nastolatką, która, kto wie, mogła się okazać pierwszą znajomą. – Charlie. Możesz mówić do mnie pełnym imieniem albo Cher, albo profesor X. Raczej mi to zwisa, tylko nie bądź dla mnie miła, bo moje nogi uznały, że nie będą się poruszać, bo obiecuję, że zmiażdżę ci palce. I nigdy nie pozwolę się przejechać na moich kolankach, a te cacko ma niezłego kopa. Tylko tak mówię.

– Nie... Nie Mieszkasz w akademiku, prawda? – zapytała blondynka spoglądając na inwalidkę, która przytaknęła delikatnie. Nastolatka postanowiła tą informacje wykorzystać, naprawiając pierwszy błąd sprzed paru sekund. – A szkoda, pewnie ta z którą będę mieszkać nawet w połowie nie będzie tak zdystansowała, jak profesor X. Posiadasz też supermocne, Cher?

– Chciałabym. – spojrzała przez okno. Jej zielone oczy spoglądały rozmarzone przez okno, a gdyby March mogła słyszeć jej myśli, zapewne krążyłyby wokół niesprawiedliwości. Nie znała przyczyn niepełnosprawności sąsiadki, ale widząc jej wzrok, mogła się tylko domyślać. – Może w końcu stanęłabym na nogach. Nawet sobie nie wyobrażasz, jak to jest być siedmiolatką uwięzioną na wózku. Właściwie to nie znam życia poza wózkiem. Lekarze mówią mi, że z dużą ilością rehabilitacji może dałoby się je naprawić. Nikt nie wie dlaczego nie chodzę. Niby nerwy mam w normie. Wszystko jest na miejscu, tylko impulsy nie chcą przez nie przejść, jakby ktoś je odciął od reszty ciała. Z resztą cię zanudzam i tylko dobijam. A co mówiłam?

– Że przejedziesz mi palce, jak będę ci współczuć. March jestem. – wyciągnęła dłoń w stronę szatynki, która odgarnęła długie włosy i z radosnym uśmiechem na promiennej twarzy uścisnęła dłoń nastolatki. – Mów mi MJ. To połączenie moich obu imion...

– March to zdecydowanie ciekawsze imię od takiej MJ. I pasuje do takiej uroczej mordeczki jak twoja. Nie mam zamiaru go skrócać. – nastolatka promieniowała z każdym słowem wypowiadanym w stronę swojej sąsiadki z ławki, co raz to bardziej. March nie podobał się fakt, że dziewczyna miała zamiar nazywać ją po imieniu, ale każda przyjaźń się liczyła, a Charlie wydawała się osobą godną bycia blisko z szesnastolatką. – March, byłaś kiedyś na imprezie? March, March, March, brzmi to o wiele lepiej od zwykłego Charlie. Nie chciałabyś się zamienić?

Blondynka czuła, jak się rumieni. Nikt, nigdy nie stwierdził, że jej imię jakim było marzec, było w jakiś sposób niesamowite albo, że jej twarz była urocza. Nie odpowiedziała jednak na pytanie blondynki, bo do klasy weszła nauczycielka. Kobieta była starszą panią, delikatnie zgarbioną. Srebrne włosy związane miała w koczek, a piwne oczy z plamkami złota spoglądały na uczniów. W pewnym momencie zatrzymała się na twarzy dla niej nieznajomej. Nastolatka już wiedziała, co ją czeka, zresztą nie liczyła, że będzie inaczej.

– Zapewne większość mnie zna, ale warto powtórzyć. – odwróciła się do tablicy i białą kredą zapisała swoje nazwisko. Delikatnie przekrzywione litery uformowały się w słowo „Rover". – Jestem Tiana Rover i uczę tu od przeszła trzydziestu lat, ale dla was będę panią Rover. Oprócz paru nowych twarzy z innych klas, którzy postanowili zmienić swoje zajęcia, zauważyłam nieznaną mi osobę. Panienko w trzeciej ławce przy oknie, mogłabyś wstać, podejść do mnie i się przedstawić?

March odsunęła krzesło i chwiejnym krokiem ruszyła na przód. Wszyscy spoglądali na nią mrucząc coś pod nosem. Czyżby miała źle zawiązany krawat? Guzik jej się rozpiął? Przyśpieszyła myśląc o tym, że gdy się przedstawi, to może od razu wrócić na miejsce koło Charlie, która bez słownie ją dopingowała. Spojrzała na klasę pełną znudzonych wzroków.

– Nazywam się MJ Hamliton i jestem na rozszerzeniu biologicznym. – odezwała się niepewnie i spojrzała na nauczycielkę, która uśmiechnęła się serdecznie w stronę dziewczyny, zachęcając aby powiedziała trochę więcej. – W przyszłości mam zamiar zostać nauczycielką biologi... I lubię powieści Stephena Kinga. No, to tyle...

 – MJ to skrót od czego? – zauważyła nauczycielka, ale widząc błagający wzrok dziewczyny odpuściła. – Nie musisz mówić, jak nie chcesz... Możesz usiąść.

Odetchnęła z ulgą  wiedząc, że chociaż osoby w klasie nie dowiedziały się o jej komicznym imieniu. Usiadła koło nastolatki, która szturchnęła ją delikatnie i podała małą karteczkę. Blondynka uśmiechnęła się delikatnie widząc uśmiechniętą buźkę i tekst „świetnie ci poszło MARCH!".

►►►

Miles specjalnie zostawił ławkę obok wolną, aby blondynka usiała niedaleko niego, więc kiedy tylko przekroczyła klasę, widząc wolne miejsce i natrafiając na wzrok Latyno-amerykanina, skrzywiła się delikatnie. Nastolatek zauważył minę nastolatki i już bez wcześniejszej radości opadł na biurko, spoglądając na nauczyciela, rozpakowującego swoje rzeczy. No, to by było na tyle z poznania March, pomyślał. Wziął zeszyt i zaczął gryzmolić po kartce i dopiero, kiedy nauczyciel zwrócił mu uwagę, schował brudnopis i wstał podobnie, jak reszta klasy.

– Buenas tardes. – odezwał się niskim głosem, a uczniowie powtórzyli za nim to samo. – Dziś zajmiemy się powtórką z poprzedniego roku, aby zobaczyć, co jeszcze pamiętacie. Macie nawiązać konwersację między waszym najbliższym sąsiadem. Oczywiście po hiszpańsku panie Summers. Możecie rozmawiać o wszystkim, ale najważniejsze są plany na przyszłość. Po pięciu minutach odpytam was czego dowiedzieliście się o waszym sąsiedzie.

Wzrok Milesa napotkał błękitne oczy platynowłosej pięknotki, która była tak bardzo przerażona, jakby nie umiała w ogóle hiszpańskiego i dopiero teraz zorientowała się, jak w bardzo złej sytuacji się znajdowała. Odwróciła się w stronę czarnoskórego i przełknęła głośno ślinę. Wiedziała, że zacznie dukać i bała się, że nastolatek ją wyśmieje. Szesnastolatek nie wiedział, czy zacząć konwersację, czy poczekać aż blondynka się odezwie.

– Nie jestem dobra z hiszpańskiego. – przyznała skruszona. – Jedyne, co umiem to nachos, tortilla i pizza.

– Pizza jest z Włoch. – zauważył na co nastolatka opadła załamana na ławkę chowając twarz w ramionach. – Yo soy Miles. Cómo te llamas?

– Me llamo March? – zaczęła niepewnie na co chłopak uśmiechnął się serdecznie i przytaknął. – Tengo... Jak było szesnaście po hiszpańsku?

Nauczyciel spiorunował nastolatków wzrokiem przypominając, że rozmowa miała być po hiszpańsku. Więc szesnastolatka nie mogła nic innego zrobić, jak kaleczyć dalej ten piękny język. Zapewne, gdyby nie Miles, siedziałaby jak kołek dukając każde słowo, a tak chłopak, co jakiś czas podpowiadał jej słówka i uśmiechał się w jej stronę delikatnie, jakby mówił, że „jest dobrze". March nie lubiła kłamstw, a to było kłamstwem, bo jej hiszpański był na poziomie siedmiolatka, który dopiero miał z nim styczność. Przez jej myśl przeszedł pomysł, aby przepisać się na inny język. W końcu francuski nie mógł być aż taki zły... Tyle, że musiałaby nadrobić tak dużo materiału, że to na jakim poziomie rozmawiali uczniowie w tej klasie, jakoś przestało być załamujące. Przecież da sobie radę. Zawsze dawała. Nauczyciel zatrzymał konwersację i zaczął odpytywać ludzi na szczęście omijając MJ, która już i tak była blada jak kreda, którą trzymał w dłoniach nauczyciel. Powili naskrobał temat na tablicy. Miles, jako osoba, która miała styczność w jakimś stopniu z hiszpańskim, uśmiechnęła się widząc temat. Był to kolejny czas, który musieli się nauczyć. Pamiętał jednak, że czasem sama umiejętność nie wystarczała, bo nie znał regułek, które się za tym tematem, lub innym chowały. Spojrzał w bok na nastolatkę, która z twarzy wnioskując przechodziła kryzys, a mały bazgroł na rogu zeszytu tylko to potwierdzał. „ZABIJCIE MNIE.", głosił. Nastolatek poczuł, że mógłby jej pomóc, aby i ona była na podobnym poziomie, co reszta uczniów. Z resztą jak nie on, to jego mama też pewnie by dodała coś od siebie i sama przysiadła z nastolatką.

Kiedy dzwonek zadzwonił, zebrał w sobie siłę, aby podejść do nastolatki, która jak najszybciej chciała uciec z małego pomieszczenia, które dzieliła z przerażającym nauczycielem od hiszpańskiego. Na korytarzu chłopak delikatnie położył dłoń na ramieniu dziewczyny, a ta nie myśląc długo zamachnęła się łokciem i uderzyła nastolatka w żebra. Miles jęknął z bólu i zgiął się w pół na co blondynka przerażona odwróciła się momentalnie, aby zobaczyć swojego „oprawcę".

– Boże, mój Boże przepraszam. – odezwała się przestraszona. Nie chciała już pierwszego dnia wylądować na dywaniku u dyrektora, a z jej zdolnościami, jakim była nauka samoobrony, wprowadzona przez matkę najwyraźniej było to prawdopodobne. – Nie chciałam. Znaczy, po co mnie od tyłu za ramię łapałeś? Ciesz się, że tylko w żebra dostałeś, bo mogłam cię przez moje ramie przerzucić, a wtedy by cię musieli z ziemi zbierać.

– Trudne dzieciństwo? – jęknął. Wciąż był zaskoczony takim obrotem sprawy. W końcu nie co dziennie dostaje się w żebra od dosyć słabo wyglądającej blondynki. Nastolatka przewróciła oczami i założyła ręce na piersiach. Chciała wiedzieć po co ją zaczepił. – Jakbyś miała większe problemy z hiszpańskiego, albo z innych przedmiotów to... po prostu powiedz. Chętnie pomogę.

– Dzięki Miles, ale dam sobie radę. – powiedziała pewna siebie. Jeszcze nie wiedziała jak bardzo będzie potrzebować pomocy tego chłopaka. Była pewna, że sama uniesie wieżowce, nadrobi materiał i zdobędzie tak naprawdę same A ze wszystkich przedmiotów.

Nastolatkowie rozeszli się. Miles w stronę wyjścia, a March na zajęcia z dodatkowej biologi. Dziewczyna spojrzała przez ramię, krótko przyglądając się chłopakowi. To było miłe, że zapytał, zauważyła, ale i tak była pewna, że jej się uda. Chłopak za to wsadził dłonie do kieszeni bluzy, ale czuł dzięki swojemu pajęczemu zmysłowi, że dziewczyna go obserwuje, nie za długo, ale starczyło by chłopak poczuł, że robi mu się gorąco. Przyśpieszył kroku. W jego umyśle pojawiło się pytanie, czy naprawdę mu się podoba March Jasmine Hamilton, czy tylko dlatego, że tak bardzo przypominała mu Gwen? Zagryzł wargi. Nie chciał jej skrzywdzić jeśli odpowiedź skłaniałaby się przy drugiej części. Zaczął analitycznie do tego podchodzić, zastanawiając się co dokładnie podobało mu się z MJ. Pierwsze o czym pomyślał to oczy. Piękne, błękitne oczy które dodawały jej jeszcze większej niewinności. Jednakże, nie była taka niewinna w końcu miejsce w którym jej łokieć i jego żebra się spotkały zapewne będzie pokryte niebieską plamą. Westchnął i spojrzał do tyłu ale już nie widział blondynki. Wyszedł w stronę drzwi, od tego momentu zaczęła się jego warta. Musiał chronić ludzi i być dla nich jako ten przyjazny pajęczak z sąsiedztwa.

Zaczęłam sprawdzać Kwiatuszka na kompie, ale inernet padł więc nawet nie wiem w którym momencie przestało mi zapisywać poprawki ;;

Trochę nudy, ale wydaje mi się, że pierwsze rozdziały to zawsze nudy. Mam nadzieję, że przynajmniej jedną z przedstawionych 4 postaci, które widnieją poprzednie notce polubiliscie :")

Słowa krytyki zawsze mile widziane. Podobnie jak jakiekolwiek słowa :')

Widzimy się pod kolejnym rozdziałem!

Ciao!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top