his music.

 Wtt skleił mi połowę słówek. Poprawiłam, mam nadzieje, wszystkie, ale jak coś to piszcie.

Miles Morales zaniósł brudne naczynia do kuchni, po czym, nie czekając na prośbę ze strony mamy, sam postanowił je umyć. Było po dwudziestej pierwszej i już siedział jak na szpilkach, bo zaraz miał przywdziać swój czarny strój aby ratować ludzi. Bezbronne staruszki, delikatne kobiety, zagubione dzieciaki, mężczyzn, wszystkich, bez względu na wiek, płeć czy kolor skóry. Każdy potrzebował bezpieczeństwa, a widząc, jak policja chętnie przyskrzynia dzieciaki o ciemniejszym odcieniu skóry niż śnieżna biel wiedział, że jest potrzebny, bo był bezstronny.Sam nie był biały, a będąc młodszy słyszał nie raz niemiłe słowa rzucane w jego stronę. Jednakże większość dzieciaków wiedziała, kim był jego ojciec i kiedy mówił, że się poskarży to wszyscy milczeli jak zaklęci. Był policjantem, to prawda,ale podobnie jak spider-man tak i on trzymał się prawa, a nieswojego widzimisię.

  Nawet podczas mycia naczyń miał słuchawki na uszach. To także potrafiło oderwać go od szarej rzeczywistości. Dla niektórych rap był nieciekawym rodzajem muzyki, którą obchodziło się szerokim łukiem, ale Miles go uwielbiał. Pod nosem śpiewał tekst piosenki Post Malone nie zwracając uwagi na to, że za jego plecami stała jego mama i śmiała się cicho pod nosem. Muzyka była tak bardzo wykręcona, że nie słyszał własnych myśli a co dopiero perlistego śmiechu kobiety, przy okazji niszczył swój słuch, ale jakoś się nad tym nie zastanawiał. Ktoś ściągnął mu słuchawki z uszu, a chłopak przyprawiony o zawał serca odwrócił się momentalnie. Jego wzrok spoczął na kobiecie, która zakrywała usta dłonią i kręciła głową. Wyglądała na zmęczoną, ale nigdy by nie przyznała na głos, że była. Uważała się za niezniszczalną, ale taka nie była.

– Ja to skończę. Możesz iść do pokoju, Milesito. Widziałam, że nie skończyłeś projekt, a jaka jest zasada? Lepiej zrobić zadanie teraz, niż w poniedziałek z samego rana. – uniosła palec wskazujący, a latynos przewrócił tylko oczami. Naprawdę chciał pomóc i zrobić coś za nią, ale teraz mógł skorzystać z okazji i zniknąć szybciej, niż zamierzał. Odstawił dwa talerze i ominął kobietę, która odprowadzała go wzrokiem. Chyba nie skończyła i aż się bał o czym ta kobieta miała zamiar zanim jeszcze rozmawiać. – A jak tam March? Długo o niej nie wspominałeś?

– Och... –podrapał się niezręcznie po karku. Spodziewał się, że rozmowa może spaść na dziewczynę, ale miał cichą nadzieję, że jednak będzie ona o jego ocenach. Co mógł powiedzieć? Ich nauka przynosi skutki, ale jeśli tyle jej powie to zacznie drążyć temat bo uzna, że to za mało, a nie wiedział, co jest pomiędzy nim, a March. – Nasze spotkania zaczynają przynosić pierwsze skutki i pomału się poprawia...

– Ładnie to tak okłamywać starą matkę? – kobieta położyła dłoń na swojej piersi, a Miles zmieszał się delikatnie. Jego mama potrafiła go przejrzeć na wylot, ale on naprawdę nie wiedział. Myślał, że raczej są przyjaciółmi albo coś w tym rodzaju. Ale czy na pewno?– Widzę jak się denerwujesz, kiedy wspominam jej imię... Jak coś to mogę ci pomóc albo jeśli nie chcesz pomocy od twojej madre to twój padre na pewno ci pomoże, bo niezły w to był. Od razu ugięły się pod mną kolana, kiedy...

– Mamo! - Miles przewrócił po raz kolejny oczami. Wiedział, że to tak się skoczy.– March jest tylko koleżanką, której pomagam w hiszpańskim. I tyle.

Uciekając przed wzrokiem mamy odwrócił się i poszedł do pokoju, po czym zamknął za sobą drzwi. Otworzył okno uprzednio przebierając się w strój przyjaznego człowieka pająka. Kątem oka spojrzał na swój projekt i odgarnął z biurka parę kartek. Na samym dole był portret. Portret March, który od razu schował do szuflady przed strachem, że mama wejdzie i go znajdzie. Zgasił światło po czym wyszedł przez okno, zamknął je i zaczął wspinać się po ścianie budynku. Dzisiaj miał wiele rzeczy do zrobienia. Musiał wrócić do miejsca gdzie obserwował pewną grupę ludzi, która nie zachowywała się zbyt normalnie. Dzięki swoim umiejętnością dowiedział się, że kobieta, która nadzorowała to wszystko nazywała się Sarah, a jej celem była maszyna do podróży w czasie. Przez trzy sekundy nie dowierzał w to, co słyszał, bo było to abstrakcyjne, ale nie bardziej niż spotkanie ludzi z innych uniwersum, więc postanowił obserwować. Dziś też miał zamiar dowiedzieć się czegoś więcej. Może nawet odważyłby się wejść do środka. Nie był jeszcze pewien, ale obawiał się, że jeśli zacznie zwlekać będzie tylko gorzej.

►►►

Na pajęczych linach bujał się w znanym mu kierunku, a serce waliło mu jak oszalałe.Postanowił wejść do środka i rozejrzeć się szacując, jak bardzo jest w dupie oraz jak daleko zaszli. Miał oczywiście nadzieje, że prace idą żmudnie i nie mają nic, ale jeśli mieliby dostęp do śmieci z maszyny Fiska, to robota mogłaby się skrócić o połowę albo więcej. Bał się. Bał się, że cały plan mógł pójść w cholerę, a tym razem nie miał przyjaciół. Żaden inny spider-man mu nie pomoże.

Wtedy właśnie nadeszła zmiana planów. Kiedy mijał jedne z biedniejszych budynków zauważył na krańcu dachu sylwetkę. Wahała się przed skokiem. Nie pierwszy raz ratował osoby, które tak naprawdę nie chciały pomocy, ale jej potrzebowały, nawet bardziej niż babcie, którym skradziono torebki.Zawrócił, a widząc jak osoba odpycha się od krawędzi poczuł, jak czas zwalnia,a jedynym dźwiękiem było jego walące o klatkę piersiową serce.Chwycił osobę w ostatnim momencie. Nieznajoma, słysząc po damskim szlochu, wtuliła się w superbohatera. Chłopak wrócił z powrotem na dach budynku pozwalając kobiecie stanąć na własnych nogach.Miała długie blond włosy, a kiedy odgarnęła je z twarzy Miles zrobił parę kroków do tyłu, nie dowierzając własnym oczom.

March Hamilton stała przed nim z opuchniętymi od łez policzkami, drżącą wciąż wargą i zaszklonymi oczami. Skuliła się i upadła na beton.Kręciła głową nie do końca jeszcze pojmując, co się wydarzyło.Nie była jednak jedyna. Miles Morales próbował ogarnąć myśli,których było za dużo. Mógł ją stracić. Gdyby nie fakt, że akurat przelatywał obok, to następnego dnia by już jej nie było.Fakt, że mógłby ją stracić doprowadzał go do szaleństwa, a fakt,że tylko jedna jego decyzja pomogła mu ją uratować sprawiała, że je parę łez ściekło mu po policzkach mocząc ciemny materiał maski.

Wyciągnął dłoń w stronę dziewczyny, a ta chwyciła ją mocno po czym wstała i przytuliła się do swojego bohatera. Miała chwilę słabości.Marigold nie było w mieszkaniu, a ją znów zaczęło atakować poczucie winy, że nie jest idealna. Chciała się uspokoić, ale jej myśli krążyły wokół tych samych słów „jesteś nikim". Uciekła wtedy schodami pożarowymi na dach, a czując chłodny wiatr na swojej twarzy przez trzy sekundy pomyślała o konsekwencjach. Jak można było się domyśleć, znalazła więcej plusów niż minusów aby się rzucić.I kiedy tak leciała, a czas zwolnił, życie przeleciało jej przed oczami. Zrobiło jej się żal Marigold oraz jej rodzeństwa, ale wiedziała, że są silni i uda im się przetrwać po niej żałobę, a wtedy, kiedy się pogodziła ze swoim losem, poczuła mocny uścisk.Pomyślała czy to właśnie takie jest uczucie, kiedy się umiera i właśnie zabierają ją aniołowie, jednak, kiedy poczuła grunt pod stopami, zorientowała się, że żyje, a spider-man ją uratował.

Miles nie potrafił sobie wybaczyć, że nie zauważył wcześniej jej problemów. I chociaż jeszcze nie wiedział, co ją podkusiło to i tak zwalił całą winę na siebie. Wziął głęboki wdech, w końcu powinien się odezwać, ale czując ciepły oddech dziewczyny na swoim karku, oraz co raz to mocniejszy uścisk, postanowił nie przerywać tej chwili i go odwzajemnić. Dłoniom przejechał po jej delikatnych włosach,splątanych przez wiatr, ale dla nastolatka wciąż idealnych.

Dziewczyna odsunęła się od superbohatera i uniosła głowę na tyle aby nawiązać z nim kontakt wzrokowy. Po plecach Milesa znów przeszły dreszcze, bo widząc po raz kolejny znaną twarz uświadamiał sobie, co raz to bardziej, że naprawdę uratował March i nie była to jakaś obca osoba. Gdyby była obca, nie byłoby tak źle. Pomógłby, porozmawiał i odprowadził do domu, radząc aby następnego dnia umówiła się z psychologiem, bo sam nim nie był, obiecując, że zawsze będzie niedaleko, dając nadzieję. Widząc szesnastolatkę nie potrafił skleić jakichkolwiek słów, które w jego głowie nie brzmiałby głupio, albo nie na miejscu. Musiał uważać aby dziewczyna nie zorientowała się, że jej towarzyszem jest chłopak z klasy hiszpańskiego.

– Dziękuję. –ciszę przerwała March. Była tym wszystkim zmęczona i czuła, że jakby dłużej została w uścisku spider-mana na zapewne by zasnęła.Czuła jakby to wszystko był koszmar, który zakończy się gdy tylko położy się w ciepłym łóżeczku. Wszystko w tym momencie wydawało się takie nierealne. – Gdybyś nie przechodził obok...

– Można zapytać, co cię do tego skłoniło? – odezwał się Miles delikatnie obniżając swój głos, brzmiąc na doroślejszego niż był w rzeczywistość.Dziewczyna wzięła głębszy oddech, a swoje błękitne tęczówki utkwiła na jakimś budynku. – Jeśli nie chcesz, to nie musisz mówić...

– Może to zabrzmieć głupio... – zaczęła blondynka. Nie do końca wiedziała, gdzie to wszystko zacząć, czy od momentu, kiedy to zaczęła mieć problemy z hiszpańskim, czy od oceny, a może od samego początku, kiedy to musiała iść do państwowego middle school, bo miała za niską średnią. Opatuliła się ramionami, bo dopiero teraz poczuła jak bardzo jest zimno, a ona była tylko w puchową kurtkę i pidżamę składająca się z legginsów i jakiegoś t-shirtu należącego do Marigold. – Moi rodzice od zawsze wywierali na nas presję, jeśli chodziło o oceny albo szkoły. Powodem jak mnie mam była January,moja siostra, której wszystko się udawało. Więc zawsze wracała z A, dostała się do najlepszych szkół, a potem na wymarzone studia na świetnym uniwersytecie, więc rodzice chcieli, aby każde z nas było drugą January, ale ja... Ja nie potrafię. Wpierw oblałam egzamin do szkoły prywatniej i dopiero po paru latach ostrej nauki mogłam się do niej przenieść. Potem pojawił się hiszpański z którego nie zdawałam i gdyby nie Miles... Nie zdałabym na pewno.

Miles słysząc swoje imię czuł się dumny, a widząc iskierki w oczach dziewczyny, kiedy je wypowiedziała, serce chłopaka zabiło o wiele szybciej niż się tego spodziewał. Może jednak naprawdę coś czuł do tej dziewczyny? Teraz wiedział, że zależało mu o wiele bardziej niż o tym myślał bo fakt, że dzisiejszego dnia mógłby ją stracić rozrywała jego serduszko na malutkie kawałeczki. I wtedy wpadł na pewien pomysł. Co prawda miał robić dalej patrol, ale teraz nie mógłby się na niczym skupić, tylko na March i na tym, czy na pewno jej bezpieczna.

– A potem dostałam C z kratówki. Byłam naprawdę szczęśliwa, no, ale nie trwało to długo, bo nawet to potrafili mi zepsuć. – głos dziewczyny znów zadrżał i Miles już wiedział, że musi swój pomysł wdrążyć wżycie. Podał dłoń dziewczynie, która ją chwyciła po czym podeszli z powrotem na kraniec budynku. Tęczówki March znów napotkały szesnastolatka, który pomógł jej się na nim zawiesić po czym wystrzelił pierwsze pajęcze nici. – Gdzie chcesz mnie zabrać?

– W piękne miejsce.

►►►

March nigdy nie miała lęku wysokości, ale siedząc na dachu jednego z wyższych wieżowców,nawet przy boku spider-mana, czuła się niepewnie. Podkuliła nogi pod brodę. Miał rację mówiąc, że zabierze ją w piękne miejsce,bo widok stąd był nieziemski, wręcz zapierający dech w piersiach i chociaż było już dobrze po jedenastej, to miasto wciąż żyło i nie zamierzało zasnąć. Po ulicach wciąż poruszały się samochody, co jakiś czas trąbiąc na siebie. Na budynkach znajdowały się kolorowe neony i chociaż było to nic w porównaniu z Time Square, to dziewczyna nie narzekała, bo dla niej każdy kąt Nowego Yorku był przepiękny. Była zakochana w tym mieście i w fakcie, że nie ważne jak często by się po nim nie poruszała, to zawsze znajdowała coś nowego.

Spojrzała kątem oka na superbohatera, który siedział koło niej. Mężczyzna w czarnym stroju wpatrywał się w dal nie odzywając się ani słowem.Dziewczynie nie przeszkadzała cisza. Mogła uporządkować myśli.Nigdy nie przeżyła czegoś takiego, oczywiście miała na myśli lot wtulona w człowieka pająka, a nie fakt, że jeszcze chwilę temu rzuciła się z budynku i zastanawiała się, czy każdej uratowanej osobie proponował taki lot, czy była jedyną. Prychnęła pod nosem,toż to było niedorzeczne. Na pewno nie była jedyna.

Czując ramię ocierające się ojej ramię, już nawet przestała zwracać uwagę na fakt, że byli dobre pięćdziesiąt metrów nad ziemią. Sama sytuacja wydawała się wręcz romantyczna, ale przez fakt, że nie wiedziała nic o mężczyźnie nie licząc tego, że jest superbohaterem, nie potrafiła tak na to spojrzeć. Dla niej była to raczej po prostu uprzejmość ze strony człowieka pająka, który nie do końca wiedział, co powinno się zrobić z niedoszłymi samobójczyniami. Cieszyła się, że nie odstawił ją pod drzwi psychiatryka albo do szpitala, bo nie chciała konfrontacji z rodzicami. Co miałaby im powiedzieć? Ich spojrzenia zniszczyłby ją jeszcze bardziej, bo państwo Hamilton nie wierzyli w depresje, czy załamania nerwowe, uważali, że to wymysł nastolatków dwudziestego pierwszego wieku i zamiast mówić o tym, jak to byli ślepi, że nie zauważyli oczywistych znaków prędzej by na nią nawrzeszczeli.Gula pojawiła się w gardle dziewczyny. Powinna zapomnieć o tej sytuacji.

– Chcesz posłuchać muzyki? – zaproponował chłopak po czym z kieszeni wyciągnął telefon oraz słuchawki. Dziewczyna przytaknęła, nawet nie spoglądając w jego stronę. Jedną ze słuchawek wsadził jej delikatnie do ucha, a drugą spróbował po strojem wsadzić do swojego. Kątem oka zauważyła, że maska superbohatera się podwinęła ujawniając ciemny kawałek skóry. Chciała ściągnąć z niego tą maskę i podziękować twarzom w twarz swojemu bohaterowi,ale szanowała, że chciał pozostać anonimowy, więc postanowiła skupić się na czymś innym. – Masz jakąś ulubioną piosenkę albo rodzaj muzyki?

Dziewczyna zaprzeczyła i wtedy usłyszała melodię piosenki, której tak naprawdę nigdy nie słyszała, ale musiała ją dodać do swojej playlisty. Delikatnie oparła głowę o jego ramię dalej wsłuchując się w tekst piosenki. March zauważyła, że teksty piosenek w większości krążą wkoło miłości, bo albo autor jest zakochany, albo w związku, albo już po nim. Spokojna gitara koiła zszargane nerwy dziewczyny, a urocza melodia fortepianowa idealnie komponowała się z delikatnym głosem piosenkarki oraz resztą instrumentów. Przymknęła oczy i chociaż tak naprawdę nie do końca chciała, to parę łez spłynęło po jej policzkach. Szybko starła je wierząc, że kochany pajęczak z sąsiedztwa wcale nie zauważył.

Miles zauważył, ale nie odezwał się. Rzadko kiedy też słuchał coś innego niż rap, ale nie znał dziewczyny na tyle aby włączyć ten rodzaj muzyki, więc przeszukał wszystkie swoje playlisty odgrzebując jedną, którą zrobił z myślą o Gwen Stacy. Zawierała definitywnie za dużo spokojnych piosenek, ale wtedy, kiedy myślał tylko o krótkich blond włosach nastolatki jakoś nie skupiał uwagi, że trzy godzinna playlista zawiera w siedemdziesięciu procentach ballady, teraz dopiero doszło do niego jak dużo ich jest, ale czując opartą o niego March Hamilton w pewnym momencie stracił poczucie czasu, a problem ballad zniknął, ponieważ uczucie podobne, jak wtedy kiedy poznał Gwen wróciło, ale nie było skierowane w dziewczynę z innego wymiaru, a na szesnastolatkę, za dobrą na ten świat oraz za delikatną. Przyciągnął ją bliżej siebie, a dziewczyna uniosła na niego piękne błękitne oczy w których potrafił się zatracić.Chciał coś powiedzieć, ale momentalnie zapomniał angielskiego, a wszystko co chciał jej przekazać mógł wydusić z siebie tylko po hiszpańsku.

– Obiecaj mi, że nie zrobisz tego jeszcze raz. – wykrztusił z siebie, a dziewczyna zacisnęła wargi w cienką linię. Nie potrafiła tego obiecać, ale wiedziała, że zrobi tyle ile w jej mocy, aby do tego nie dopuścić więc przytaknęła bardzo, ale to bardzo delikatnie. – Jest na pewno wiele osób na którym na tobie zależy. Musisz zmierzyć się z twoimi rodzicami, bo tak być nie może...

– Ty tego nie rozumiesz. – dziewczyna wyciągnęła słuchawkę po czym zerwała się na nogi i cofnęła się parę kroków do tyłu zakrywając twarz. Była o krok aby zapomnieć całe te wydarzenie z dachem.Miała udawać następnego dnia, że był to naprawdę szalony sen,nie miała zamiaru stanąć naprzeciw rodziców, bo czuła w kościach,że to by ją zabiło, w sensie dosłownym. – Wróćmy do domu.Proszę.

– Dobrze. – Chłopak schował telefon do kieszeni w stroju razem ze słuchawkami. Podszedł do dziewczyny, która wpatrywała się w dół. Po plecach przebiegły mu dreszcze. Położył dłoń na jej ramieniu, a blondynka odwróciła się momentalnie i objęła go ramionami. Naprawdę chciała już wrócić do mieszkania Marigold. Nie uważała wycieczkę za katastrofę, było przepięknie, ale zaczęło dokuczać jej zmęczenie i potrzebowała wrócić do łóżka z którego nie powinna była w ogóle wychodzić. – Jeśli kiedykolwiek będziesz mnie potrzebowała to mnie zawołaj, a cię usłyszę. Nawet z drugiego końca nowego jorku.

Miles zauważył na ustach blondynki drobny uśmiech. I tak oto droga powrotna upłynęła im w ciszy. Wiatr zawiewał włosy blondynki, która niczym mała małpka przyczepiła się do człowieka pająka. Była naprawdę wstanie uwierzyć, że to wszystko to jeden wielki sen. Przecież jak duże prawdopodobieństwo, że w środku nocy będzie leciało się z superbohaterem przez cały Brooklyn? Przez całą drogę nie odezwała się. Po części dlatego, że nie wiedziała co miałaby mu powiedzieć, ale też dlatego, że i tak by nie usłyszał, a ona nie miała już na nic siły. Więc, kiedy tylko postawiła stopy nas chodach przeciwpożarowych niedaleko okna mieszkania Marigold przytuliła swojego bohatera, bardzo mocno zastanawiając, czy to wystarczające podziękowanie za wszystko. Odwróciła się w stronę otworzonego okna i już miała wejść przez nie, kiedy odwróciła się w stronę mężczyzny. Pochyliła się w jego stronę po czym musnęła krótko jego policzek.

Szesnastolatek prawie spadł ze schodów pożarowych, kiedy doszło do niego, że March Hamilton go pocałowała. Chociaż był to nic nieznaczący buziak w policzek, to dla Milesa znaczył on wiele. Przez parę minut stał tam jeszcze upewniając się, że dziewczyna znów nie ucieknie po czym wzbił się w powietrze. Jego patrol miał wyglądać zupełnie inaczej, a teraz wiedząc, że zbliża się druga nie wiedział, czy jest w ogóle sens wkradać się do budynku aby nakryć złoczyńców.Chłopak był wykończony pomimo, że nie zrobił wiele. Postanowił się wrócić do domu i położyć się spać w końcu jutro też jest dzień. Jego myśli błądziły co chwila wokół March i tego czego był świadkiem. Wiedział, że dziewczyna nie potrzebuje spider-mana, a Milesa Moralesa. Postanowił, że jutro wyciągnie ją na wycieczkę. Miał mniej więcej wizje gdzie, ale postanowił, że najlepsza zabawa jest improwizowana. Kiedy tylko wpadł do pokoju chwycił za komórkę i już miał coś napisać March, kiedy zatrzymał się nagle. Było późno, powinien zaczekać do rana. Tak też położył się, ale nie mógł spać bo wciąż rozmyślał. Coby było gdyby nie zdążył? Jakby zareagował wiedząc, że się spóźnił?

---

Najkrótszy rozdział kwiatuszka bo ledwo wystukane 3k słów, ale jak można zauważyć i tak lałam wodę, bo inaczej bym zamknęła się w maksymalnie dwóch. Za do kolejny rozdział zapowiada się o wiele lepiej, chyba będzie moim ulubionym, chociaż rozdział numer 6 to jest coś zarąbistego i nie mogę się doczekać aż go w końcu napiszę.

Mam nadzieję, że ktoś przetrwał przez tego angsta. Nie potrafię pisać angstów i chyba da się wyczuć, że czasami miałam problem z jego pisaniem. Na początku miał to być jeden rozdział, ten i poprzedni, ale obawiałam się że razem na pewno będzie 6k i wtedy byłaby to ogromna różnica bo średnio piszę miedzy 3-4k.

Następny rozdział: pisze się :')

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top