donkey kong and pac-man.


Blondynka zbudziła się o wiele później niż myślała. Zegarek wiszący w rogu pokoju w kształcie kotka wybijał dziesiątą. Dziewczyna wstała z kanapy i rozciągnęła się, ziewając przeciągle. Mogłaby spać dłużej, ale widząc, jak było późno miałaby wyrzuty sumienia, gdyby zasnęła chociaż na godzinkę dłużej. Rozejrzała się po mieszkaniu poszukując znanej jej twarzy. Na płycie indukcyjnej smażyły się obtoczone w roztrzepanym jajku kromki chleba. Obok na blacie znajdował się już cały talerz z nimi, więc nie pytając się o pozwolenie, wzięła parę do rąk i usiadła z powrotem na kanapie. Wolną dłonią włączyła telewizor w nadziei na ciekawy film albo chociaż bajkę, w zamian dostała wiadomości. Starsza kobieta stała przed miejscem wypadku samochodowego, a przy niej stał człowiek pająk który, wnioskując z nagłówka, musiał uratować ofiary i wyciągnąć je z zajętych ogniem samochodów. Ledwo dziesiąta, a już uratował parę żyć. Człowiek pająk nie miał przerwy na prawdziwe życie. Niestety mężczyzna nie rozmawiał długo tylko pożegnał się i zniknął.

– Chcesz mi coś powiedzieć? – Zza pleców nastolatki nadeszła Marigold. Położyła talerz z grzankami na stoliku kawowym oraz dwa kubeczki z zieloną herbatą. Dziewczyna miała dużo za dużo herbat, których opakowania często wypadały z szafek, ale mulatkę nie powstrzymywało to przed kolejnym zakupem, w końcu jeszcze nie miała bio herbaty o smaku muffinek. – Okno było otwarte jak wróciłam, a byłam pewna, że było zamknięte, jak wychodziłam.

– Byłam się przewietrzyć na schody przeciwpożarowe. – March pchała się we własne kłamstwo i wiedziała, że to nie jest dobre, ale ciężko było dziewczynie rozmawiać o wczorajszej sytuacji. Była ona dla niej za świeża, a dodatkowo postanowiła, że uzna ją za głupi koszmar, bo sama przecież nie byłaby w stanie rzucić się z budynku. Postanowiła szybko odwrócić kota ogonem. – A ty gdzie wyszłaś? Nie było cię... Parę dobrych godzin.

– Przewietrzyć się, teraz? Jest styczeń. Z resztą skąd wiedziałaś, że na parę dobrych godzin? – dziewczyna zdenerwowała się słysząc, że szesnastolatka zauważyła jej zniknięcie. Podobnie jak blondynka tak i dwudziestolatka próbowała przenieść rozmowę na inne tory. Oczywiście, tłumaczenie z przewietrzeniem się było dla mulatki bardzo, ale jeżeli March miałaby naciskać z jej zniknięciem, to naprawdę wolała zapytać ją, co sądzi o dzisiejszej pogodzie. Upiła łyk swojej herbaty. – Co, znów po nocach zamiast spać, postanowiłaś oglądać seriale bez mnie?

– Gdybyś była w mieszkaniu, to oglądałabym z tobą. – Cała ta rozmowa wydawała się obu dziewczętom sztuczna, więc postanowiły po prostu zająć się śniadaniem. Młodsza z nich przełączyła program i pozostawiła go by grał w tle, bo akurat leciała disney'owska bajka. – Musisz mi pokazać, gdzie kupujesz te herbaty bo co kolejna, to smaczniejsza.

Marigold przytaknęła i sama upiła po raz kolejny zieloną herbatę w kubeczku, który dostała od March na urodziny z małym leniwcem w kolorach błękitu i fioletu, był to zresztą jeden z największych i ulubiony kubek kobiety. Rozmowa między dziewczętami zawsze się kleiła i nie potrafiły nigdy przestać, ale teraz czekoladowe tęczówki, a dokładnie szła kontaktowe spoglądały na blondynkę z troską bo wiedziała, że coś przed nią ukrywała, ale nie chciała naciskać. Czasami chciała mieć umiejętność czytania w myślach, przynajmniej od razu wiedziała, co chodzi po głowie tej nastolatki, a tak to musiała zgadywać ile tajemnic przed nią skrywała.

Nagle telefon na stoliku zadzwonił, a March aż prawie upuściła kanapkę. Chwyciła na urządzenie i przyłożyła do ucha, nawet nie sprawdziła kto dzwonił. Szykowała się na najgorsze. Kamień spadł z jej małego serduszka, kiedy usłyszała głos Milesa, a nie jej matki. Chłopak denerwował się i przeklinał w myślach, że nie wysłał po prostu jej wiadomości, ale mama zauważyła, co wypisuje i zakazała mu pytać nastolatkę w taki „bezuczuciowy" sposób, więc teraz szlak wszystko trafił i musiał z tekstem improwizować. Siedział u siebie w kuchni opierając się o blat, a mama mierzyła go wzrokiem. Przełknął ślinę i zaczął krążyć, wiedział jednak, że w końcu musi się odezwać, bo pomyśli, że to pomyłka, ale na pewno już zobaczyła, że to on dzwoni więc potem będzie musiał się tłumaczyć. Co by jej powiedział? Przepraszam, byłem po drugiej stronie słuchawki, ale za bardzo bałem się odezwać, więc nie odezwałem się wcale?

– Masz plany na dziś? – zaczął i spojrzał na mamę, która uśmiechnęła się, ale dalej nie miała zamiaru wyjść z kuchni. Jej plan był, że wyjdzie dopiero, kiedy w końcu się umówi, bo będzie pewna, że to zrobił. Kobieta nie poznała March osobiście, ale widziała parę jej zdjęć, w tym jedno z nich znajdowało się na tapecie jej syna. Oczywiście było to zwykłe selfie dwóch roześmianych nastolatków, ale będąc pokoleniem wychowanym na walkmanach i zdjęciach robionych polaroidem mogła się tylko domyślać, co takie zdjęcie na tapecie mogło oznaczać. – Moglibyśmy się spotkać w metrze obok alei Lincolna, a potem dwunastką pojechalibyśmy do tej miejscówki, co ci opowiadałem w szkole. Dziś mam sporo czasu dla siebie więc, jeślibyś chciała, to moglibyśmy tam razem podjechać czy coś...

– Nie wiem... – zaczęła dziewczyna spoglądając na Marigold. Młoda kobieta przytakiwała energicznie z szerokim uśmiechem na twarzy. Naprawdę potrzebowała czegoś na względny reset całego jej umysłu, a parę rundek pac-mana brzmiały jak coś, co by jej to zapewniło. Westchnęła głucho, w końcu dzień z Milesem nie brzmiał źle. Mogliby pójść potem na lody. Zagryzła wargi uświadamiając sobie, że nie wzięła ze sobą pieniędzy. – Ja bym naprawdę poszła, ale akurat jestem u kogoś i zapomniałam z domu portfela...

– To nie problem! – przerwał jej chłopak.

– To jest problem. – odezwała się March podkreślając środkowe słowo. Nie lubiła, kiedy ludzie za nią płacili, a w szczególności wiedząc, że Miles nie należy do tych bogatych dzieciaków, takich jak ona. Marigold nagle położyła dwadzieścia baksów na stole, co wzbudziło zirytowanie na twarzy szesnastolatki. Mari harowała ciężko na swoją wypłatę i nie mogła po prostu teraz wziąć dwie godziny jej roboty. „Oddasz mi kiedyś", powiedziała cicho, a March tylko przewróciła oczami. – Dobra, Marigold mi coś pożyczyła. Widzimy się za godzinkę?

– Widzimy się za godzinkę. – powtórzył Miles i rozłączył się.

Nie wiadomo, kto po tej rozmowie był bardziej szczęśliwy, mama Milesa, która zaczęła powtarzać w kółko jaki to on już dorosły i jaka to jest z niego dumna, czy Marigold, która zaczęła stawiać blondynce pytania dotyczące Latynosa. Szesnastolatka często coś kobiecie wspominała, ale teraz wiedząc, że mają się umówić i nie być pod nadzorem mulatki postanowiła opowiedzieć jej o nim wszystko. Zaczynając od tego, jakim świetnym jest nauczycielem, po to, że jest jej drugim najlepszym przyjacielem oraz, że nie potrafi robić selfie. Brunetka, co jakiś czas szturchnęła młodszą z dziewcząt śmiejąc się, że może to trochę więcej niż przyjaźń na, co dziewczyna tylko machnęła ręką spławiając ją i śmiejąc się pod nosem.

►►►

Miles był na miejscu pierwszy, ubrany w grubą kurtkę oraz jeszcze cieplejsze buty, chuchał w dłonie próbując je ogrzać. Wiedział, że powinien się posłuchać mamy i wziąć rękawiczki, ale postanowił, że oczywiście wie lepiej. Dzisiejszego dnia było mroźnie, a ulice w miejscach gdzie nikt nie posypał solą zamieniły się w lodowisko. Już i tak dzisiejszy dzień zaczął od wypadku. Musiał uratować życie paru osób, przy okazji poparzył sobie przed ramię, bo dotknął się gorącego metalu, kiedy wyciągnął jedną z ofiar, ale kiedy mama zapytała się, co sobie do jasnej anielki zrobił powiedział, że przez przypadek wylał na siebie wrzątek i o dziwo uwierzyła, ale nie miał pojęcia, co mógłby innego wymyślić. Wszystkie inne wymówki brzmiały niewiarygodnie i by się domyśliła.

March biegła tak szybko jak potrafiła, opatulona grubym szalem March po sam nos. Pieniądze zapchała do kieszeni kurtki i zapięła zamek. Miała nadzieję, że ich nie zgubi, bo by się załamała. Ominęła starszego pana przepraszając przy okazji, bo przez przypadek szturchnęła go łokciem. Nogi jej się ślizgały, a buty, chociaż odpowiednie, jakby w ogóle nie miały zamiaru sprawować swojego zadania, więc czuła się jak na lodowisku. Przeklinała cicho pod nosem, a zaklęła głośniej, kiedy straciła na moment równowagę i musiała ratować się przywierając do słupa. Definitywnie wolała wiosnę. Znaczy, zima też była ładna i uwielbiała wycieczki z rodziną w stronę gór, gdzie mogła robić wyścigi z Ferbem. Oboje na nartach osiągali nieprawdopodobne prędkości, przez co mama dziewczyny nie raz schodziła na zawał, kiedy jej dzieci śmigały tylko jej przed nosem. Tyle, że w mieście nie było śniegu, ale kiedy przychodził mróz, to bardzo chętnie pojawiał się lód. Nie miała na nogach łyżew, więc naprawę nie była szczęśliwa z powodu, że chodnik zamienił się w istne lodowisko. Starsza kobieta mruczała coś pod nosem, że tak to jest jak się nie zakłada odpowiednich butów, ale ona miała kozaki, porządne, zimowe kozaki, które w górach się sprawowały wyśmienicie, a teraz jak na złość postanowiły przeciwstawić się dziewczynie, aby ta nie doszła na czas. Wszystko było winą Marigold, bo postanowiła uczesać nastolatkę i pomalować jej oczy, pomimo długiej konwersacji, że jej tusz do rzęs ani korektor nie jest potrzebny. Wory pod oczami mówiły jednak co innego.

Stuknęła go w ramię, kiedy w końcu doszła na miejsce. Chłopak odwrócił się momentalnie, tak chaotycznie, że się zderzyli. Blondynka zrobiła parę kroków do tyłu rozmasowując bolące ramię. Uśmiechnęła się tylko i objęła go krótko. Razem postanowi zejść do podziemi. Mieli jeszcze pięć minut do odjazdu, ale March postanowiła się nie śpieszyć. Przytwierdzona do poręczy pomału stawiała kroki obawiając się, że jak tutaj straci równowagę, to siniaki będą jej najmniejszym zmartwieniem. Nastolatek obserwował szesnastolatkę rozbawiony i nawet zaproponował jej, że weźmie dziewczynę na barana, ale ta tylko pokręciła głową. W końcu jednak zgodziła się bo czuła, że jeżeli nie chcą się spóźnić to, to jest ich jedyna nadzieja. Wskoczyła na jego plecy, a Miles się zachwiał, po chwili jednak odnajdując równowagę i zaczął szybko schodzić na dół, tak szybko, że aż dziewczyna objęła go jeszcze mocniej ramionami sprawiając, że Latynos prawie stracił dech w piersiach. Mógł ją zostawić.

Wpadli, kiedy już pociąg miał odjechać z biletami, które kupili za drobne Milesa, bo jak się okazało dwudziestkę nie chciał przyjąć. Usiedli na jednym z siedzeń. Metro nowojorskie było dla March bardzo ciekawym zjawiskiem. Można tam było spotkać każdego, muzyków, przebierańców, śpiących studentów nad notatkami, mężczyznę z dwumetrową rurą. W ich przedziale siedziało dwóch mężczyzn z trąbkami, którzy grali melodie z kantyny z gwiezdnych wojen, pani z mastifem tybetańskim oraz parę innych osób na które blondynka nie zwróciła uwagi.

– Oglądałaś gwiezdne wojny? – spytał się nagle, ale było to pytanie tematycznie nawiązujące do mężczyzn, którzy w dalszym ciągu grali skoczną melodię. March spojrzała nad niego spod łba. Naprawdę myślał, że była tym małym procentem ludzkości, którzy nie oglądali tego klasyka? Może wyglądała na uroczą blondynkę, oglądającą same romanse, ale mając takiego brata, jak February, dziewczyna obejrzała wiele filmów, a jeszcze więcej horrorów. – Właściwie, to jaki jest twój ulubiony film? Nigdy nie pytałem.

– Lśnienie, Kubrika. – wzruszyła ramionami, a chłopak aż uniósł brew, bo naprawdę się tego nie spodziewał. Nie po March Hamilton, która potrafiła męczyć popowe piosenki przez parę dobrych godzin i śpiewać większość piosenek Tylor Swift na pamięć. Cóż, mama mówiła, że nie powinno się oceniać książki po okładce, ale jednak trochę już znał Mar i myślał, że powie coś w stylu „Pitch Perfect" albo „Mamma Mia". Znaczy, nawet jeśli by powiedziała to dalej byłaby jego kumpelą, ale Kubrika się nie spodziewał. – Albo John Wick. Z horrorów to Obecność. Jednak, jeśli chcesz typowo dziewczęcej odpowiedzi to też mam ulubioną komedie dla całej rodziny, na przykład „Marley i ja." Mój brat uwielbia filmy i na ich punkcie kota, ale nie lubi oglądać ich sam, więc zazwyczaj to ja byłam jego osobą towarzyszącą. On za to uwielbia „ojca chrzestnego". Wszystkie części. I nie mówię, że jest zły. Niestety, ale po dziesiątym razie człowiekowi się nudzi.

– Nie spodziewałem się takiej odpowiedzi. – uśmiechnął się promiennie do nastolatki, która tylko mrugnęła do niego. Nie był pierwszym i raczej nie będzie ostatni. Charlie też była zaskoczona, jak raz do niej na nockę z filmami przyniosła obie części Johna Wicka, bo w porównaniu z blondi, Cher pomimo wrednego charakteru była potulną kluską uwielbiającą Tytanika i Avatara. Oczywiście obejrzała filmy przyniesione przez przyjaciółkę i razem stwierdziły, że Keanu Reeves jest niczym wino, im starszy tym przystojniejszy. – Musimy kiedyś razem obejrzeć Johna Wicka.

– Powiedz tylko kiedy, a w to wchodzę. – Szturchnęła go w ramię, a chłopak przytaknął po czym wyciągnął telefon i włączył kalendarz. March przewróciła swoimi błękitnymi oczami nie wierząc w to, że chłopak naprawdę spogląda, kiedy ma czas na mini maraton.

Dzieciaki nawet nie zauważyły, kiedy dojechały na swoją stację i tak jak przy wsiadaniu, tak i przy jego wysiadaniu, zdążyli w ostatniej sekundzie. Dziewczyna roześmiała się, a chłopakowi średnio było do śmiechu. Następny przystanek wywiózłby ich na drugi koniec Brooklynu, o wiele za daleko od ich miejscówki. Na szczęście pani w głośnikach przypomniała im gdzie się znajdują, a dziewczyna chwyciła go za ramię i chwilę zanim ruszył, przycisnęła przycisk pozwalający na otworzenie się drzwi. Wyskoczyli z niego, a parę chwilek później ich środka transportu już nie było. Powoli ruszyli w stronę swojego celu mając za przewodnika nawigację włączoną w telefonie Milesa.

►►►

Nastolatkowie stanęli przed drzwiami salonu gier. Znajdował się on prawie przy molu więc była zachwycona. Z resztą często się zachwycała, a o tym miejscu jeszcze nie wiedziała. Dziewczyna spoglądała na zgaszony neon w kształcie pac-mana. Zapewne wieczorem, kiedy właściciel budynku go włącza musi poruszać paszczą, przynajmniej tak wywnioskowała po ilości żarówek. Miles otworzył drzwi, a chwilę temu przygłuszona muzyka Davida Bowiego rozbrzmiała głośno sprawiając, że na twarzy blondynki wkradł się jeszcze szerszy uśmiech.

Zanim January stała się taką January, jaka jest teraz, razem z Frerbem chodzili do tego typu salonów gier. Wtedy jeszcze nie mieszkali w samym centrum Brooklynu, tylko na jego obrzeżach, a salon gier był tylko parę przecznic dalej. Starsza siostra uwielbiała miejsce na samym końcu budynku, gdzie znajdowała się kanapa i karaoke. Janny nie potrafiła śpiewać, ale robiła to zawsze z dziecięcą radością. Wybierała piosenki Bowiego i krzyczała, bo śpiewaniem tego March nie mogła nazwać, na cały salon „Heroes" albo „Starman". February za to włączał jakieś rapsy i nadawał tak szybko, że zawsze, kiedy dawał swój popis, zbierała się mała grupka dzieciaków, w dużej części dziewcząt. W końcu Ferb był niczego sobie, podobnie, jak cała rodzina dziewczyny, byli obrazkową amerykańską rodziną o pięknych rysach twarzy i jeszcze piękniejszych oczach, ale sama rodzina w środku nie była idealna. Rodzice niszczyli dzieciaki szybciej, niż January tłukła talerze, a tłukła je często, bo była okropną fajtłapą.

W środku było sporo dzieciaków, mniej więcej w ich wieku. Blondynka poprawiła związane w kitkę włosy i rozejrzała się. Próbowała znaleźć stanowisko, które dla obojga będzie idealne. Korciło ją karaoke, bo na pewno pobiła by Milesa wybierając jedną z piosenek Tylor albo Florence and the Machine, jednakże kanapa i urządzenie było zajęte przez inną grupę nastolatków, a Miles widząc ich od razu odwrócił się i poszedł w przeciwną stronę, nie czekając na dziewczynę. Szesnastolatka nie mogła się na niczym skupić, pełnia kolorów, różnorodność dźwięków uderzyła w nią i stała tak, chłonąc wszystko niczym gąbka. Dopiero, kiedy poczuła szorstką dłoń chłopaka na swojej, odwróciła się krzyżując z nim błękitne tęczówki. Chłopakowi na chwile stanęło serce, podobnie jak czas. Usta March powoli, jakby w zwolnionym tempie uniosły się ku górze, ujawniając śnieżne zęby. Miles przez chwilę się zastanowił, czy mama nie wrzuciła mu do kawy, którą wybił rano jakiś skonfiskowanych przez ojca narkotyków, albo może pajęczy zmysł robił sobie z niego jaja.

Para nastolatków trzymając się za ręce przepychała się między automatami i siedzącymi na stołkach nastolatkami. Nie do końca wiedział dokąd idzie, ale nie chciał aby Samuel, chłopak z którym zazwyczaj siedzi na stołówce, go zauważył. Nie po tym, jak rękami i nogami zapierał się, kiedy starszy od niego chłopak zauważył, że robi do March maślane oczka, że tak nie jest. Teraz na pewno nie dałby mu spokoju podobnie, jak reszta kumpli, którzy już i tak nie wierzyli, że ich korepetycje ograniczały się tylko do nauki. W myślach przewrócił oczami bo wiedział, że ten wiek w który teraz weszli, to jeden z najgorszych. Hormony buzują jeszcze mocniej, a fakt, że za dwa lata miało się być pełnoletnim, a za pięć można było już bez problemów kupować alkohol, sprawiał, że nie jednemu strzelała woda sodowa do głowy. Z resztą alkohol dla takich łebków jak on, nie był problemem, podobnie jak imprezy robione pod nieobecność rodziców. Miles dorósł, o wiele szybciej niż zamierzał, przeskoczył niewygodny etap. Musiał, w końcu miał kawał miasta do uratowania, a po sytuacji z March wydawało mu się, że spoważniał jeszcze bardziej.

Żołądek chłopaka zacisnął się mocno, przypominając sobie rzucającą się z krawędzi budynku dziewczynę. Teraz szła za nim skupiając się po troszeczkę na każdym automacie. Wyglądała niewinnie i beztrosko, jakby cała ta sytuacja się nie wydarzyła. March tak też uważała. Uznała całe wydarzenie za pokręcony sen i obiecała sobie, że przejdzie się do psychologa szkolnego, bo wiedziała, że większość i tak olewa sprawę, a ona to z siebie wyrzuci.

Nastolatkowie stanęli przy stanowisku z Donkey-Kongiem. Miles wrzucił srebrną monetę i wskazał dłonią aby dziewczyna zagrała. March nadęła się niczym rozdyma przypominając, że nie chciała aby ktokolwiek za nią płacił, ale przypomniała sobie, że wciąż ma tylko dwudziesto-dolarówke, a chłopak przy kasie ją przerażał, w szczególności tym, że pożerał większość dziewcząt wzrokiem. Westchnęła głucho i podeszła do maszyny. Dawno nie grała i nigdy nie była tak dobra jak Jane, która uwielbiała tą małpę zrzucającą beczki.

– Jeśli nie wiesz jak, to...

– Wiem. – przerwała mu momentalnie, aż chłopak się zmieszał. Zaskoczyła go ostra odpowiedź blondynki, ale rozumiał, że musi się skupić więc tylko oparł się o maszynę i spoglądał to na nastolatkę, to na ekran. Dziewczyna zmarszczyła nos i nabrała powietrze, kiedy beczka prawie, co ją musnęła. – Prawie mnie miała.

Chłopaka zaskoczyło, jak bardzo dobra była dziewczyna. Oczywiście, że były dziewczęta tak samo dobre, a nawet lepsze niż chłopcy w niektórych grach, ale jak mówił wcześniej, nie wyglądała na taką. Pokręcił głową uśmiechając się pod nosem. Ile jeszcze razy ma zamiar go zaskoczyć ta dziewczyna? Może powinien zacząć liczyć? Obmyślił, co mogliby zrobić po tym, jak im się znudzi miejscówka. Oczywistym było molo, ale może powinien naprawdę improwizować i po prostu pójść przed siebie? Był środek zimy, więc nie za wiele było do roboty.

Nagle dziewczyna oderwała się o urządzenia rzucając krótkie „Cholera". Zdjęła z siebie kurtkę, bo aż się zgrzała od ciągłego przyciskania. Nie pobiła rekordu, ale była trzecia, więc mogła się wpisać. Mogła wpisać wszystko, więc wpisała po prostu „March", a kiedy zobaczyła resztę podpisów cofnęła się kawałek. Zastanawiała się, jak długo wisiały niektóre wyniki. W końcu nie wydaje jej się aby ostatnio January przyjechała do NY, a co dopiero wybrałaby się do salonu gier, a jednak „Janton" widniał jako nazwa przy pierwszym, najlepszym wyniku. Cóż, nawet w Donkey-Kongu musiała być lepsza od blondynki.

Odwróciła się poszukując chłopaka który stał przy płycie tanecznej i zachęcał dziewczynę dłonią która tylko kręciła głową. Nie potrafiła tańczyć, co więcej miała ogromne kompleksy jeśli o niego chodziło. Znaczy... miała poczucie rytmu, bo jednak duża część jej życia zajmowała muzyka, ale kiedy tańczyła czuła, że wszyscy na nią patrzą, a kiedyś parę dziewcząt na balu Homecoming dobiły ją mówiąc, że tańczy jakby bardzo chciała do toalety. Chłopak nic nie robiąc sobie z niemych protestów zaprowadził ją na miejsce obok niego i wrzucił monetę. March wzniosła oczy do nieba. Trzy światy miała z tym chłopakiem, ale postanowiła, że dla niego mogłaby raz zatańczyć.

►►►

Dzieciaki przekomarzały się, jedząc zamówiona na szybko pizzę z czterema serami. March bawiła się naprawdę wyśmienicie, a towarzystwo Milesa jak najbardziej odpowiadało. Okazało się, że chłopak malował i jak szesnastolatka stwierdziła, powinien się z takim talentem wybrać na sztuki piękne, na co on, tylko roześmiał się bo, co innego niż graffiti zaczął dwa lata temu i wciąż czuł, że do perfekcji mu było daleko, a jeszcze dalej do plastycznej szkoły. Więc stwierdził, że March powinna myśleć o jakiejś drodze, gdzie mogłaby się dalej rozwijać ze swoją altówką na co dziewczyna przewróciła oczami. Dawno nie miała swojego instrumentu w dłoniach. Bo albo nie miała czasu, albo chęci, a wiedziała, że nauczyciel na nią liczył.

Mieli zamiar już wrócić na stację metra, kiedy za plecami nastolatków rozbrzmiała krótka syrena policyjna. Krew z twarzy dziewczyny spłynęła. Nie myślała, że rodzice byliby aż tak nienormalni aby po wszystkim jeszcze męczyć ich rodzinną dramą policjantów. Spojrzała z szeroko otwartym oczami na Milesa, który zacisnął mocno powieki oraz zagryzł wargi. On jako pierwszy odwrócił się i jęknął przeciągle. Dziewczyna nie była tak chętna, ale słysząc jak samochód przystaje, a okno otwiera się też postanowiła spojrzeć w prawą stronę. Stała bliżej krawężnika, dzięki czemu wyraźnie mogła zobaczyć kierowce samochodu, który z uśmiechem na twarzy pomachał dłonią w stronę pary nastolatków. Latynos zakrył twarz dłonią mruczą pod nosem, że to musi być jakiś koszmar.

– Podwieźć gdzieś was, dzieciaki? – odezwał się ojciec chłopaka radosnym i przyjaznym głosem. Teraz zauważyła cechy podobne dla obu mężczyzn. Domyśliła się, że osoba z którą właśnie rozmawia musiała być tatą Milesa, co by tłumaczyła też jego reakcję. – To ta March?

– Nie tato, nie potrzebujemy podwózki i tak, to March. March, mój ojciec. – odezwał się mocno podirytowany. Mimo dosyć oschłych słów skierowanych w jego stronę, pan policjant nie tracił dobrego humoru zamiast tego podniósł małe urządzono, które było połączone z megafonem. Otworzył usta uśmiechając się jeszcze szerzej. – To jest szantaż, ojcze i jest to karalne.

– Przecież ja nic nie zrobiłem. – odstawił urządzenie. Miles otworzył drzwi samochodu pozwalając blondynce wsiąść jako pierwszej. Usiadła na miejscu za kierowcą, ale i tak widziała, że ojciec Milesa ma dobry na nią dobry widok przez lusterko z przodu. – No to, co między wami jest?

– Jedź, bo tamujesz jazdę innym uczestnikom ruchu. – prychnął Miles, a w czekoladowych oczach policjanta pojawiły się małe iskierki. Tak, jakby odwrócenie kota ogonem było potwierdzeniem, że szesnastoletnia, zawstydzona do granic możliwości blondynka nie jest tylko zwykłą koleżanką. – Z resztą nie powinieneś tak o zbierać przypadkowych nastolatków z ulicy. Nic złego nie zrobiliśmy. Mogliby ci za to zabrać odznakę albo coś w tym stylu. W końcu stwierdzą, że naprawdę lepiej zatrudnić takiego „samozwańca" jak Spider-man niż policjanta-taksówkarza.

Mężczyzna zmarszczył nos. March mogła dokładnie zobaczyć, jak brwi schodzą mu się do kupy na dźwięk pseudonimu superbohatera. Zsunął przeciwsłoneczne okulary na nos i prychnął, jakby nic sobie z tego nie zrobił, a zagrożenie wygryzienia z profecji przez mężczyznę w czarnym stroju było co najmniej niemożliwe. Blondynka teraz mogła się skupić na podobieństwie między dwoma mężczyznami. No nie byli kroplami wody, ale mimika, nos i kształt oczu mieli prawie, że identyczny. Nastolatka zastanawiała się, jakie cechy wyglądu łączyły ją z jej ojcem. Autumn miał ciemne oczy, co było pierwszą, rzucającą się w oczy różnicą, ale oboje mieli platynowe włosy, tyle że i Summer Hamilton miała platynowe, podobnie jak cała rodzina. Zagryzła wargę, temat rodziców wciąż był dla niej drażliwy. Postanowiła skupić się na kłótni między mężczyznami.

– Jestem po pracy Miles i wracam do domu, więc jak chcesz to mogę was od razu odstawić do domu. Gdzie mieszkasz, March? – odezwał się mężczyzna, a nastolatka od razu zmarszczyła nos. Nie lubiła swojego imienia, ale nie chciała być niegrzeczna i od razu mu przerwać. Podała odruchowo adres Marigold, bo nie miała zamiaru wracać jeszcze do domu. Mężczyzna podrapał się po głowie, zapewne Miles wspomniał, że nie jest biedna. – Do tych slumsów? Myślałem, że mieszkasz w trochę, przepraszam, że tak powiem, bogatszej dzielnicy.

– Nocuje u mojej niani. – Odpowiedziała dziewczyna. Brzmiało to dziwne, że szesnastolatka ma nianie, chociaż Mari zajmowała się bardziej jej młodszym rodzeństwem, niż nią i jej starszym bratem, to jednak nie wiedziała jak inaczej opisać kobietę obcym osobą. Nie była gosposią, chociaż... Po części też nią była. – Ostatnio delikatnie się pokłóciłam z rodzicami. Znaczy, proszę pana, oni wiedzą, że ja u niej jestem, ale jeśli to możliwe chciałbym ich znów widzieć w poniedziałek.

– Ale ty mieszkasz w akademiku. – odezwał się Miles, a dziewczyna spiorunowała go wzrokiem.

– Przywiozą mi ciuchy w poniedziałek. – Marigold przywiezie, ale o tym akurat nikt nie musiał wiedzieć. Fakt, że miałaby ich zobaczyć dopiero w następny piątek sprawiał, że robiło jej się lżej na sercu. – Więc wole do niej.

– No to niech tak będzie, ale Miles ma odprowadzić cię pod same drzwi. – uniósł palec wskazujący. Na pewno miał na myśli, aby ją odprowadził, bo na klatce często można było spotkać jakiś podejrzanych typów spod ciemnej gwiazdy, ale intencje zabrzmiały troszkę inaczej. Jeśli dodało się do tego wszystkiego poprzednie pytanie o ich relacje, to czysto opiekuńcze intencje sprawiły, że wyglądał w oczach dwójki jak swatka. „Odprowadź ją pod same drzwi... Chwyć ją za dłonie i wyjaw jej miłość". – Sporo typów tam się kręci i jakby coś ci się stało, to miałbym poczucie winy.

Nastolatka przytaknęła delikatnie głową. Niechaj będzie. W końcu i tak musiała podziękować chłopakowi za całe to szaleństwo, co prawda czuła, że Mari będzie ich obserwować przez oko judasza jeśli nie wyszła na spacer albo do sklepu, ale March nie miała nic do ukrycia. W końcu między nimi była tylko przyjaźń. Przez przypadek dotknęła dłoni chłopaka, a małe wyładowanie między ich opuszkami sprawiło, że od razu zabrała ją do siebie. Spojrzała na Milesa, który skrzyżował z nią spojrzenie. Byli przyjaciółmi, powtarzała sobie niczym mantrę.


---

najdłuższy rozdział w całej mojej opkowej karierze xD A TYLKO 4K

Jest to mój ulubiony rozdział pełen fluffu czyli tego co puchatki lubią najbardziej.

Pewnie zastanawiacie się czy to cisza przed burzą.

Maybe.

Widzimy się pod kolejnym rozdziałem, ale nie wiem kiedy, prawdopodobnie jeszcze przed ffh. Więc właściwie to nie tak długo :'))))))

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top