XXXVII
Przysłuchiwałam się kolejno kłótni trzech uczniów, których prawdopodobnie znałam, oraz przeróżnych pytań pani Pomfrey. W końcu wszyscy wyszli, a pielęgniarka zamknęła Skrzydło Szpitalne i wróciła do swojego pokoju. Nerwowe szepty ucichły, czyli już nikogo nie było w pobliżu. Wyszłam z biblioteki starając się nie robić żadnego hałasu. Kierując się do Skrzydła Szpitalnego, wyciągnęłam różdżkę.
- Alohomora - szepnęłam, a zamek kliknął. Popchnęłam ciężkie drzwi i znalazłam się w ciemnym i obszernym pomieszczeniu. Światło księżyca było tak mocne, że dawało delikatnie oświetlenie, tak iż widziałam każde łóżko. To nie Nott. Domyślałam się od początku, ale wolałam nie dopuszczać do siebie tej myśli. Stąpając na palcach, podeszłam do łóżka Malfoy'a. Miał worki pod oczami, jeszcze bledszą cerę niż zwykle, oraz rozcięte czoło. Na stoliku obok niego leżała gaza i buteleczka jakiegoś nieznanego mi leku. Usiadłam na pobliskim krześle przysuwając się niego. Jedna strona mnie podpowiadała mi, że nie mam tu czego szukać i marnuję tylko czas, a druga, że właśnie tutaj muszę się dzisiaj znajdować i nie mogę go zostawić. Po krótkim namyśle zdecydowałam się zostać. Zamartwiałabym się siedząc w dormitorium, więc i tak bym nie zasnęła. Zastanawiałam się, co mu się stało. Cokolwiek to było, to przez te dwie Ślizgonki. Mimo jego ciężkiego stanu, nadal był przystojny. Jak to możliwe? Tak, obiecałam sobie, że zażegnam jakieś uczucie będące we mnie, ale to wcale nie takie proste. Samo to, że siedzę przy nim późnym wieczorem, coś oznacza. Nie wiem, co mam o tym wszystkim sądzić, pierwszy raz czuję do kogoś coś takiego. To jakieś moje nowe doświadczenie, ponieważ dopiero poznaję na czym to właściwie polega. Na czym polega? Martwisz się, masz natłok myśli, zastanawiasz się gdzie ta osoba jest, co robi jak się czuje... Chciałam odrzucić od siebie to wszystko, ale to z czasem mi się nie udawało. Nie potrafię tego wytłumaczyć. Chwyciłam go za rękę, była chłodna. Pomyślałam, że chociaż to mogę dla niego zrobić w tej sytuacji. Przypatrywanie się mu jak śpi, powoli zaczęło mnie nużyć i robiłam się zmęczona. Oparłam głowę o jego nogi skryte pod kołdrą i przymknęłam na chwilę oczy z zamiarem odpoczynku. To się stało tak szybko, że nawet nie zdążyłam pomyśleć o całej tej sytuacji i zasnęłam.
*
Bawiłem się jej włosami, na tyle delikatnie, by czasem jej nie obudzić. Znów przyszła się mną zaopiekować, co? Dziwne, bo od rana się uśmiechałem, ciekawe jaki mam do tego powód? Ach no tak, obiekt moich westchnień spędził tu całą noc pilnując mnie, zasypiając przy tym na moich nogach, trzymając mnie za rękę. Nie obchodzi mnie, co mówiła. Liczy się to, co dla mnie zrobiła. Oczywiście radość mieszała się z dużym zirytowaniem, gdyż wiem przez kogo się tu znalazłam. Ta bezmyślna kretynka próbowała mnie odurzyć jakimiś eliksirami, aby potem jakoś mnie do siebie przekonać. Sam już nie wiem co jej wtedy chodziło po tej pustej głowie, ale od dzisiaj nie może się do mnie zbliżać w odległości nie mniejszej niż pięć stóp. Mam nadzieję, że dostanie chociaż szlaban, albo cokolwiek. Jednak... Gdyby nie ona, nie dowiedziałbym się, że Dowell tak bardzo się o mnie troszczy. Minęła już dziewiąta, więc Gryfonka nie zdążyła na śniadanie. Na szczęście dzisiaj niedziela, więc nie miałem potrzeby jej budzić. Bardzo dobrze. Chwytałem kosmyki jej włosów i okręcałem je sobie wokół palca. Zaczynałem wątpić w tą całą naszą "przyjaźń", ale wszystko wyjdzie w praniu, prawda? Pani Pomfrey wkroczyła do Skrzydła wyraźnie zdziwiona tą całą sytuacją, z eliksirami pod pachą.
- Rozumiem, że tutaj spała? - spytała, najwyraźniej odpuszczając sobie prawienie morałów.
- Dokładnie tak - odparłem dumnie. Zmierzyła mnie wzrokiem kładąc na stolik eliksiry.
- Masz je wypić. Przyjdę tu za dwie godziny sprawdzając jak się czujesz.
- Czuję się znakomicie - oznajmiłem jej z szerokim uśmiechem.
- Nie wątpię - rzuciła, kierując się do drzwi i zamykając je na tyle głośno, że obudziło to moją przyjaciółkę. Zamrugała kilka razy, następnie spoglądając na moje poczynania. Nie przestawałem przeczesywać jej włosów, co jej najwidoczniej nie przeszkadzało, bo nadal leżała na moich nogach, przeciągając się lekko.
- Dzień dobry, jak się spało? - spytałem, patrząc jak blondynka uśmiecha się pod nosem.
- Cudownie.
Spojrzała mi w oczy, ziewając.
- Co się właściwie stało? - zadała mi pytanie, a ja wyczułem troskę w jej głosie.
- Poszedłem na imprezę, Pansy dolała mi do picia jakiś wywar, przez co nie orientowałem się, co się właściwie dzieje, a było to na tyle mocne, że po paru drinkach zemdlałem i znalazłem się tutaj. A ty skąd wiedziałaś, że coś mi jest? - Dostrzegłem, przegryzła wargę, ale nie tak jak zawsze. Zdenerwowała się.
- Podsłuchałam - Zaśmiałem się cicho i korzystałem z tego że jeszcze nie wstała i całe jej włosy były dla mnie.
- Dlaczego tu jesteś?
- Zgadnij mózgu operacyjny - prychnęła ironicznie, wciąż się nie podnosząc. Milczałem chcąc, by sama mi to powiedziała.
- Zależy mi na tobie, czy zadowala cię ta informacja? - Zrobiło mi się gorąco, a ona zacisnęła uścisk, przez co złączyła nasze dłonie.
- Dziękuję.
- Od tego ma się przyjaciół.
I tak oto jedno zdanie potrafi zrujnować wszystko.
*
- Odejdź Pansy, bo nie chce mi się patrzeć na takie gówno jak ty - Chyba nie spodziewała się takiego obrotu sprawy, bo rozchyliła lekko usta i podniosła brwi ku górze. Następnie splunęła na podłogę i opuściła pomieszczenie, siarczyście klnąc pod nosem. Co jak co, ale to już była granica, której się nie przekracza. To zadziałało niczym Amortencja, bo biedny Smok nie wiedział co się dzieje, a do tego ma szramę na czole przez ten upadek.
Nott wszedł do pokoju od razu zauważając dziwną maź leżącą na podłodze.
- To ślina wypełniona nienawiścią Parkinson. Uważaj, to może być trujące - Machnął różdżką i z obrzydzeniem wymalowanym na twarzy, pozbył się tego za pomocą zaklęcia.
- Poszedłem do Smoka, a on akurat gadał z Dowell. Mówił, że przyszedłem w odpowiednim momencie, bo znowu zaczęła o nich, wiesz, jak o kumplach. Niby spała cały czas go pilnując, więc po co ona to komplikuje? Dobrze widać, że jest inaczej - opowiadał Theo.
- Słuchaj, oni są niepoważni, zamiast się spiknąć to bawią się w jakąś sztuczną przyjaźń.
- Chyba jesteśmy zmuszeni im pomóc.
- Zrobię to z wielką radością.
*
- Witaj Daniel - wysyczałam w jego stronę z wielką nienawiścią. Uśmiechnął się zajadle, mając rękę w gipsie. Napawałam się tym widokiem, bo sprawiedliwości stała się zadość.
- Nerey, cóż za spotkanie. Co tam u ciebie? - Każde słowo wypowiedziane przez niego budziło we mnie obrzydzenie. Ten człowiek powinien gnić w najgłębszych czeluściach lochów.
- Dużo czasu minęło... Chcesz może wrócić do starych czasów? Przyznam, że całowałaś nie najgorzej, a ode mnie to nie lada komplement - Uznałam, że ten człowiek jest niezrównoważony psychicznie, więc postanowiłam odejść stąd jak najszybciej, by nie zrobić czegoś, czego najpewniej pożałuję.
- Nasza szara myszka ucieka? Nie chcesz się zabawić? - Po ostatnim jego pytaniu, błyskawicznie rzuciłam na niego zaklęcie oszałamiające. Nie zdążył zareagować i leżał bez ruchu na ziemi.
- Smutne. Bardzo smutne, że niektórzy faceci myślą swoim przyrodzeniem, zamiast własnym mózgiem - szepnęłam w jego stronę kładąc stopę na część jego ciała, którą najprawdopodobniej kierował się przez pół swojego marnego i nic nie wartego żywota. Kopnęłam go tam z całej siły. Tak na do widzenia. Odeszłam stamtąd dumnie, czując że właśnie zakończyłam ten niemiły etap w moim życiu.
Mówiłam już jak was kocham? 20 tys wyświetleń i 2k gwiazdek! Jesteście niesamowite, na prawdę! Btw, jestem ciekawa, który rozdział jest waszym ulubionym? Zachęcam do komentowania, bo to bardzo, ale bardzo motywuje mnie do dalszego pisania, nie wspominając już o gwiazdkach! Dziękuję wam z całego mojego serduszka ♥
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top