XXXIX


Ten rozdział zadedykowałam osóbce, której przyśnił się Sunflower, a to od razu zachęciło mnie do dodania rozdziału. Zapraszam do czytania!


Moja klatka piersiowa poruszała się z zaskakującą prędkością. To do mnie nie docierało. Miałam lekko uchylone usta i raczej nie zamierzałam na razie nic mówić. Zawsze mogłam to zinterpretować inaczej prawda? Albo mówi o tym, że po prostu za mną nie przepada... Albo wręcz przeciwnie.

- W jakim znaczeniu...

- Dobrze wiesz w jakim - odpowiedział od razu, przerywając mi w połowie zdania. Napięłam każdy swój mięsień. Jeszcze nigdy nie znalazłam się w takiej sytuacji. Nie mogłam wyrównać oddechu, chociaż wiedziałam, że to zauważył, siedział tuż obok mnie.

- Co chcesz przez to powiedzieć? - zapytałam niepewnie, już sama nie wiedząc, czego mam się spodziewać.

- Dowell, nie będę ci o tym mówił w jakiejś pieprzonej komórce... - Rozległ się trzask i drewniane drzwi się otworzyły. Do moich zmęczonych oczu, dotarło światło. Poderwałam się do góry i zobaczyłam uśmiechniętego od ucha do ucha Zabiniego. Wyszłam z tego klaustrofobicznego pomieszczenia, czując motylki w brzuchu. To musi być żart. Pewnie się ze mnie naśmiewa. Zaraz krzyknie, że się nabrałam, albo powie mi, że to zakład. Podejrzewałam, że może lubi mnie bardziej niż inne dziewczyny, że traktuje mnie jak swoją przyjaciółkę... Nie spodziewałabym się, że to może się obrócić w coś takiego. Szczególnie w moim przypadku. Dlaczego akurat ja, a nie jakaś inna? Przez chwilę się między ze sobą sprzeczali, a następnie ucichli.

- Dowell, mogę cię prosić na sekundę? - Podążyłam za nim, czując na sobie zaciekawiony wzrok Blaise'a. Cały czas szłam za niezwykle poważnym w tym momencie Ślizgonem, nie wiedząc gdzie mnie prowadzi. Znajdowaliśmy się na siódmym piętrze. Czyżby do... Pokoju Życzeń? Ale po co mielibyśmy tam iść? Gdzie w tym cel?

- Malfoy po...

- Ciii - uciszył mnie i stanął przed marmurową ścianą, zamykając oczy. Chwilę po tym pojawiły się przed nami wielkie, drzwi ozdabiane przeróżnymi wyżłobieniami. Wkroczył do Pokoju nawet się za mną nie oglądając. Dotrzymałam mu kroku, a to co zobaczyłam w środku sprawiło, że przez kilka sekund nie oddychałam. Znajdowałam się w nieoświetlonym pomieszczeniu, gdzie światło padało na płaską misę unoszącą się w powietrzu. Myślodsiewnia.

- D-Dlaczego..

- Każde pytanie zadawaj mi po całym tym zdarzeniu, dobrze Melissa? - kiwnęłam głową i zarumieniłam się słysząc moje imię. Jego głos był w tym momencie taki potulny... Miałam wrażenie, że czegoś się obawiał. Tylko czego? Przyłożył sobie do skroni różdżkę. "Wyciągnął" ze swojej głowy białą mgiełkę i skierował ją do misy wypełnioną jakąś substancją. Podeszłam bliżej, by się temu przyjrzeć. Mama kiedyś opowiadała mi, że to łatwy sposób by przypomnieć sobie pewne sytuacje w życiu, lub pokazać komuś swoje wspomnienia.

- Zapraszam do oglądania - szepnął i odszedł w kierunku ciemności. Nie widziałam go, ze względu na to, że tylko Myślodsiewnia była widoczna w tym pokoju. Ręce zaczęły mi się trząść. Przełknęłam ślinę i wzięłam głęboki oddech. Raz kozie śmierć. Włożyłam głowę do misy. Czarne smugi latały mi przed oczami, aż w końcu wylądowałam na śniegu. Najpewniej to Hogsmeade, patrząc na budynki i na uczniów Hogwartu chodzących po sklepach. Zaczęłam się zastanawiać, dlaczego nie jest mi zimno. Nagle jakaś sowa leciała prosto na mnie. Nie zdążyłam się schylić a ta... Po prostu przeze mnie przeleciała. Na wylot. Czyli tak to działa? Zaczęłam się rozglądać wokół siebie poszukując tlenionych włosów. Znalazłam je. W sklepie z biżuterią. Podążyłam tam szybkim krokiem, przechodząc przez drzwi, nie musząc ich otwierać. Teraz już wiem, jak czuję się duchy. Draco ubrany w czarny płaszcz i garnitur w tym samym kolorze najwyraźniej kupował... Mój wisiorek.

- Bardzo rozpieszczasz twoją dziewczynę! Musi mieć duże szczęście - zagadnęła kobieta o płomienno rudych włosach. Od razu spojrzałam na reakcję Ślizgona. Spiął się.

- Nie, tamten był dla mamy... - odparł od razu trochę nerwowym tonem.

- A ten?

- To dla znajomej - Przyznam, że po dzisiejszym wyznaniu, zaczęłam się zastanawiać ile się od tego czasu zmieniło.

- Ach! Ładna? - Zachichotałam, nie wierząc we wścibskość tej ekspedientki.

- Ech no... Tak... Właściwie tak... - Tym razem, zamarłam, nie wierząc że ten słynny arystokrata spowiada się jakiejś kasjerce, swoją drogą mnie komplementując. Mimo, iż czułam się jak duch, fala gorąca przeszła przez moje ciało. Zapłacił za zakup i odszedł w kierunku wyjścia.

- Oby ci się udało! - krzyknęła za nim, a on odwrócił się do niej z uśmiechem...

Scena się rozmazała, a ja stałam w Pokoju Wspólnym Prefektów. Rozpoznawałam go, ponieważ już tu byłam. Malfoy siedział kompletnie pijany, a tuż obok niego Hermiona, ze współczuciem patrząc na jego poczynania. Dokładnie pamiętam ten wieczór, ale nie wiem co się stało przed tym, jak przyszłam.

- Granger, nawet nie wiesz jaki jestem pierdolnięty -zachrypiał, a ona spojrzała na niego z zaskoczeniem wymalowanym na twarzy. Tak, również chciałabym wiedzieć, o co mu chodzi.

- Mam nadzieję, że mnie z tego uleczą w jakimś szpitalu, bo nie mam zamiaru dłużej z tym żyć - On mówił o jakiejś chorobie? Przyznam, że nieźle się zmieszałam całym zajściem.

- Nie potrafię nic z tym zrobić. To siedzi we mnie - Zaczynałam wątpić, że to chodzi o jakieś dolegliwości zdrowotne.

- To uczucie. Rozpiera mnie, unosi do góry. Ale przez to, upadam, tracę wszystkie swoje siły. Wiesz jak to jest Granger? Ach, oczywiście, że wiesz. Wiewiór znalazł sobie inną, co? - Gdybym nie widziała tego na własne oczy, nie uwierzyłabym. Mówił o zakochaniu. Oczy Hermiony wypełniły się łzami, na jego słowach o Ronie.

- Taaaak. Wiem jakie to uczucie, Granger. I wiem, że jest chujowe - Nie wiem, który raz z rzędu sięgał po alkohol. To łamało mi serce.

- Chcę się tego pozbyć.

- Nie da się tego pozbyć - odpowiedziała od razu Hermiona. Mówili o miłości. To niemożliwe...

- Zauważyłem - prychnął i przyłożył sobie szklankę z Whiskey do ust. Scena znów się rozmazała.

Znajdowałam się najpewniej w jego pokoju, patrząc po czarnych meblach, wszechobecnych kolorach Slytherinu i skarpetki wiszącej na drzwiach, z wyszytym jego imieniem. Stał obok swojej matki, która bardzo go przypominała.

- Nie jestem dla niej odpowiedni, nawet jako przyjaciel. Powinna sobie znaleźć kogoś typu Nott, czy ktoś inny... - Przestałam wierzyć, że to jakieś nieporozumienia, wiedziałam, że mówił o mnie. To już wyszło na jaw, tylko nadal nie potrafiłam tego przyswoić. Nie wytrzymałam, łzy zaczęły napływać mi do oczu. On miał na myśli mnie. Cały ten czas. Nigdy jeszcze nie byłam tak wzruszona, jak w tym momencie.

- Czemu tak sądzisz? - zapytała się zatroskanym głosem jego mama.

- Nie potrafię kochać - powiedział cicho, jakby sam nie chciał się do tego przyznać.

- Bzdura!

- Mamo... - zaczął, ale jego roztrzęsiona matka nie chciała dać mu dokończyć.

- Draconie Lucjuszu Malfoy'u. Miłość, jest jednym z bardziej skomplikowanych uczuć. Niektórzy nie potrafią jej okazywać, tak jakby chcieli, inni robią to zbyt dosadnie. Mówiąc mi, że nie potrafisz kochać, okłamujesz sam siebie. Jedyny, kto nie potrafi kochać, to Czarny Pan. Skoro nie potrafisz kochać, wytłumacz mi, dlaczego jej to kupiłeś? Dlaczego taki drogi prezent sprawiłeś również mi? - Jego matka była niesamowicie mądrą kobietą. Już ją polubiłam. Słone łzy spływały mi po policzkach, a motylki w brzuchu wywijały koziołki. Miał pogadankę z mamą o tym co do mnie czuje. Czy jest na tym świecie coś bardziej uroczego? Chował się z tym, nie chcąc mi o tym mówić, bo myślał, że na mnie nie zasługuje...

- Nie kocham jej - Usłyszałam zawahanie, przez co się uspokoiłam.

- Twoje oczy mówią co innego - Wybuchnęłam głośnym płaczem, ale następnych wspomnień już nie zobaczyłam, to koniec. Znów znajdowałam się w Pokoju Życzeń.

- Draco? - zwróciłam się do niego zapłakanym głosem. Tyle, że jego tutaj nie było.


Wiem jestem okropną osobą, która kończy rozdziały w nieodpowiednich momentach, proszę tylko, żebyście mnie nie biły w szczepionkę :(


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top