XXXIII
Ciepła woda ciekła po moim ciele, sprawiając, że stałem się całkowicie zrelaksowany. Postanowiłem wziąć szybki prysznic, zamiast długiej kąpieli. W końcu dziewczyna, która znaczy dla mnie więcej niż można sobie wyobrazić, siedzi u mnie w pokoju. Nasmarowałem się cytrynowym żelem pod prysznic, a we włosy wtarłem szampon. Spłukałem moje ciało i włosy wodą i otarłem się ręcznikiem. Pospiesznie ubrałem bokserki i ubrania, które wybrała mi blondynka i wyszedłem z Łazienki Prefektów. Kulejąc, zastanawiałem się, czy ona nadal tam jest. Może już wyszła? Kiedy odkryłem tą możliwość, przyspieszyłem ignorując moją wciąż bolącą stopę. Wręcz skakałem przez Pokój Wspólny, aby wejść nareszcie do dormitorium. Odetchnąłem z ulgą widząc, że siedziała na łóżku kołysząc się do piosenki znanego mi zespołu. Naszego ulubionego. Miała zamknięte oczy, a muzyka była na tyle głośna, że nie spostrzegła, że tutaj jestem. Ten widok sprawiał, że motylki w moim brzuchu, chyba robiły imprezę. Nagle odwróciła się w moją stronę i lekko rozchyliła usta. Poczułem dużą satysfakcję z powodu jej reakcji.
- Mucha ci wleci - zażartowałem i skierowałem się do łóżka z ręcznikiem w dłoni. Odwróciła się w inną stronę nie patrząc na mnie. Zarumieniła się. Nadal siedziała do mnie tyłem, więc zacząłem potrząsać gwałtownie głową, przez co opryskałem ją nieco.
- Głupek - mruknęła pod nosem i zaczęła wycierać swój mokry kark. Włożyłem ręce do kieszeni dresów i spocząłem obok niej na łóżku. Siedziała po turecku trzymając w rękach płytę The Neighbourhood.
- Nie kłamałeś - stwierdziła wyłączając muzykę. Wróciła z powrotem na miejsce wpatrując się we mnie.
- Oczywiście, że nie - Usadawiając się naprzeciwko mnie oddała mi płytę. Odłożyłem ją na stolik nocny.
- Masz mokre włosy. Wytrzyj je, jesteś chory - oznajmiła mi, a ja zmarszczyłem czoło. Martwiła się.
- Może ty chcesz to zrobić? - Nie czekając zbyt długo pochwyciła mój biały ręcznik i zaczęła wycierać mi włosy, zakrywając mi przy tym twarz. Powtarzaj sobie Malfoy: To nic takiego. To nic takiego. Ach, gówno prawda, Dowell właśnie wyciera mi moje włosy, a do tego jest na tyle blisko, że czuje słodki zapach jej perfum. Gdyby miała to powtarzać przez całą moją chorobę, wskoczyłbym teraz do jeziora, żebym nie wyzdrowiał za szybko.
- Gotowe - oznajmiła mierzwiąc mnie po nich. Oblizałem wargi, a ona popatrzyła się automatycznie w dół. Speszyłaś się?
- Muszę iść po twoje leki - zawiadomiła mnie, idąc do drzwi. Nie zdążyłem nic powiedzieć, a ona zniknęła. Gdzie zamierza pójść? Jest za późno, pani Pomfrey już na pewno śpi. Co by tu zrobić, żeby dłużej chorować? Zacząłem się zastanawiać nad pomysłem z jeziorem, lecz kąpiel zimą była by niemal samobójstwem. Może wystarczy, że będę udawać? Po co mam się wysilać? Dowell pojawiła się przede mną z tabletkami, saszetkami i szklanką w dłoniach. Obserwując jej poczynania, modliłem się w duchu, aby to nie pomogło mi od razu. Na razie tylko bolała mnie głowa i co chwilę czułem dreszcze, jednak nie wiedziałem, czy to z powodu choroby, czy jej obecności. Wręczyła mi kubek z żółtym napojem. Zacząłem to pić, ale niestety smak tego czegoś, nie był rewelacyjny. Odłożyłem go obok płyty, strasznie się przy tym krzywiąc. Zachichotała układając wszystkie lekarstwa na komodzie. Dostrzegłem mały zwitek pergaminu. Wiedząc, że nie powinienem i tak po to sięgnąłem, wkładając od razu do kieszeni.
- Okej! Tu masz wszystko co jest ci potrzebne. Juto weźmiesz dwie tabletki, rano i wieczorem, po południu wypijesz to samo co teraz. Myślę, że powinno pomóc - Stanęła na przeciwko mnie, a ja podniosłem głowę, by spojrzeć jej prosto w oczy.
- Idziesz już? - spytałem z wyraźnym zawodem.
- A co, mam tu spać?
- Uwierz, że nie przeszkadzałoby mi to - Zaśmiała się cicho, zasłaniając rękę ustami. Boże, jaka ona jest urocza.
- Idę, musisz się wyspać - Uśmiechnęła się ciepło, a ja zrobiłem minę zbitego szczeniaka. Czy ona nie rozumie, że ma tutaj zostać?
- Poczekaj, nawet cię nie przeprosiłem za dzisiaj. Przepraszam cię z całego serca, na prawdę nie wiem co mnie napadło - bąknąłem, przełykając ślinę. Żałuję, że tak jej nagadałem. Wiem, że to przez emocje, które mną wtedy zawładnęły.
- Nic się nie stało. Po prostu zastanawiam się, czemu tak zareagowałeś.
- Myślę, że ty wiesz to najlepiej. - Natychmiast ugryzłem się w język, bo wypowiedziałem o parę słów za dużo.
- Jesteś zazdrosny? - zapytała nie kryjąc zaskoczenia i rozbawienia.
- Nie, po prostu go nie lubię - Kłamstwo w połowie, to nie kłamstwo, czyż nie?
- Rozumiem - Kierowała się do drzwi, ale nie mogłem tak tego zostawić.
- Nie pożegnasz się ze mną? - Nie trudno się chyba domyślić, na jakie pożegnanie liczyłem. Jednak graniczyło to z marzeniem, lub bardzo odległym snem. Stanęła przede mną i chwyciła za oba policzki. Fala gorąca przeszła przez moje ciało. Pogłaskała mnie kciukiem po lewym policzku, nachyliła się i pocałowała mnie w czoło. Serce chyba wyskoczyło mi z piersi, będę go musiał poszukać gdzieś na podłodze.
- Śpij dobrze, przyjdę jutro sprawdzić jak się czujesz - rzekła i zawinęła włosy za ucho. Oddaliła się, a ja odprowadziłem ją wzrokiem, aż nie zniknęła z mojego pola widzenia. Nie potrafiłem się poruszyć , byłem zbyt skołowany, by cokolwiek wykonać jakikolwiek ruch.
Pocałowała mnie.
Nie ważne, że w czoło. Ważne, że w ogóle. To wspaniałe uczucie. Już brakowało mi jej głosu, dotyku, tego jak się mną opiekowała.
Przyjdę jutro.
Z racji na obecne na okoliczności, nie zasnę i będę czekał aż tutaj przyjdzie. Czułem, że zaraz wyrosną mi skrzydła i odlecę. Nigdy nie doświadczyłem czegoś takiego. Niby jest to bardzo przyjacielskie, ale dla mnie znaczyło o wiele więcej. Przypomniałem sobie o kartce, którą podniosłem. Szybko rozwinąłem ją, czytając napis.
Malfoy siedzi kompletnie pijany w salonie. Nie masz z tym czasem nic wspólnego?
Miona
Spodziewałem się, że Granger wszystko jej wyśpiewa. Za to nie przewidziałem, że Dowell przyjdzie do mnie po tym wszystkim, co jej zrobiłem. Wszystko przez Pottera. Gdyby nie kręcił się koło niej, wszystko miało by się w jak najlepszym porządku. Wrzucając skrawek papieru do szuflady, okryłem się kołdrą, wyobrażając sobie, że ona leży tutaj obok przytulona do mnie. Dziwne, prawda? Nie dla mnie. Bo to w pewnym sensie, jest moje marzenie. Żeby leżała tu kiedyś obok mnie. Oddałbym za to wszystkie skarby świata. Widzieć ją jak wstaje. Przeciąga się, ziewa. Tak małe, wręcz niezauważalne i przecież zwyczajne rzeczy, nie robiły na nikim przeciętym większego wrażenia. Na mnie też nie. Chyba, że chodzi o nią. Ona jest nadzwyczajna. Inna niż wszystkie. Odtwarzając sobie ten pamiętny moment złożenia na moim czole pocałunku, odpłynąłem oddając się w ramiona Morfeusza.
- Zabij go. T e r a z - usłyszałem za sobą głos Bellatrix. Wyzbywając się wszelkich uczuć, wycelowałem różdżką w jego pierś. Teraz albo nigdy.
- Avada Kedavra - Rzuciłem zaklęcie i zielony promień światła wycelował w słabego starca. Jego ciało wyleciało przez balkon, a ja jak gdyby nigdy nic, odszedłem. Nie zauważyłem, że ona na wszystko patrzyła.
- Zajmę się nią - oznajmiłem chłodno, a Bellatrix kiwnęła głową przypatrując się dziewczynie. Jej oczy wyrażały pogardę, nienawiść i złość.
- Niee.. To nie prawda... - Z jej niebieskich uczy zaczęły ciec łzy.
- Wyjdź stąd, Dowell.
- Co?! Przed chwilą zabiłeś człowieka, potworze!
- Zamknij się i stąd wyjdź, inaczej użyję mojej różdżki znowu, a tego byś nie chciała. Wyjdź - Nigdzie się nie ruszała. To był jej wielki błąd...
- Malfoy, obudź się! Nie krzycz już.. Proszę, obudź się...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top