XXX
Obserwowałem uważnie każdy jego ruch. Slughorn tłumaczył Blaise'owi jak kroić oczy traszki, a ja odłożyłem nożyk i zacząłem się mu bacznie przyglądać. Zaczął kręcić się obok wystawy z eliksirami. Stanął do mnie tyłem, więc nie mogłem dojrzeć co zrobił. Dam sobie rękę uciąć, że właśnie włożył coś do kieszeni spodni. Oddalił się od stołu, a na nim nic się nie zmieniło. Musiał coś zabrać, przecież widziałem...
- Panie Malfoy, jak pięknie pan pociął te oczy! Oby tak dalej! - pochwalił mnie Slughorn, a ja uśmiechnąłem się półgębkiem i wróciłem do pracy. Cokolwiek on zabrał, to coś co zapewni mu jakieś korzyści.
*
Męczyłam się z zaklęciem uspakajającym, próbując rzucić go na siebie. Żadnych efektów. Harry'emu udało się od razu. Westchnęłam ciężko, jeszcze raz czytając polecenie.
Zatocz kółko i wyceluj w osobę, którą chcesz uspokoić, mówiąc Lenire.
Robiłam to już czwarty raz, jednak nic z tego. Rozległ się dzwonek, a profesor McGonagall oznajmiła, że ci, którym nie wyszło, mają poćwiczyć to do następnych zajęć. Zrezygnowana założyłam torbę na ramię i poszłam prosto na obiad.
- Hej, Mel! - zaczepił mnie mój przyjaciel z zielonymi oczami - Mogę ci później pomóc z tym zaklęciem, jeśli chcesz - zaproponował, a ja pokiwałam z chęcią głową. Puścił do mnie oczko i dołączył do Hermiony i Rona. Ja będąc w Wielkiej Sali, usiadłam przy Parvati Patil i nałożyłam sobie pierś z kurczaka na talerz. Popiłam sokiem dyniowym, który miał.. Dosyć dziwny smak. Nie spotkałam się z tym dotąd. Pachniał przecudnie. Nie mogąc się oprzeć temu zapachowi, wypiłam wszystko duszkiem. Fala gorąca przeszła przez moje ciało. Jedno pytanie od razu nasunęło mi się na myśl. Gdzie on jest?
*
Zdjąłem marynarkę i podwinąłem koszulę. Muszę iść teraz do Pokoju Życzeń i dokończyć, to co zacząłem dwa dni temu.
- Ej! - ktoś zawołał mnie w oddali. Odwróciłem się, a to Dowell biegła ku mnie... Dziwnie radosna. Oczywiście, ucieszyłem się w duchu, że znowu mogę ją zobaczyć i porozmawiać z nią. W końcu, od naszego ostatniego... spotkania, minęły dwa tygodnie.
- Gdzie on jest? - Pusty wzrok i przesłodzony głos zwróciły moją uwagę. To do niej nie pasowało.
- Tutaj kochanie! - Daniel McDonald kierował się ku nam ze złośliwym uśmieszkiem wymalowanym na twarzy. Melissa odwróciła się szybko i pobiegła w jego kierunku z rozpostartymi ramionami. Rzuciła mu się na szyję. Stałem jak wryty przypatrując się tej sytuacji. Trzymając się za ręce, podeszli do mnie. Miałem ochotę odciąć mu rękę, albo zakryć sobie czymś sobie oczy, żeby uniknąć tego co właśnie widzę. Moja złość rosła z sekundy na sekundę. Czułem, że im dłużej będę musiał na to patrzeć, tym szybciej komuś stanie się krzywda.
- Jak tam, Dracuś? Widziałeś gdzieś może Nerey? Chciałbym jej pokazać cudowną przyjaciółkę, no wiesz... Pewnie nie zareaguje najlepiej, widząc nas razem, huh? - Zaśmiał się, a ja czułem, że zaraz nie wytrzymam i po prostu go uderzę. Wiem co wtedy wziął. Amortencję. Musiał podmienić fiolki, żeby nikt nie zauważył. Dowell właśnie pocałowała go w policzek, a ja wyciągnąłem różdżkę z kieszeni spodni. Nie mogłem się powstrzymać, gdyż on chciał ją wykorzystać w najbardziej perfidny sposób.
- Draco, chyba nie chcesz pokrzyżować mi planów, przyjacielu? - zapytał z sztucznym smutkiem. Chciałem, żeby od niego odeszła, nie trzymała go za rękę, przestała robić wszystkie te rzeczy. Wolałem, kiedy uszkodziła go w naszym Pokoju Wspólnym. Tak bardzo pragnąłem coś z tym zrobić, żeby skończyła tak na niego spoglądać, tulić się do niego... McDonald zauważył, że zerkam na nią wyraźnie zdenerwowany.
- Mel, skarbie. Chyba jeszcze sobie tego nie wyjaśniliśmy, ale.. Jesteśmy razem, czyż nie? - słysząc to pytanie, rzuciłem na niego Drętwotę, zanim zdążyła mu cokolwiek odpowiedzieć. Podszedłem do niego i kopnąłem go w twarz. Miałem nadzieję, że dostatecznie dobrze wymierzyłem kopniaka. Krew pociekła mu po policzku, a ja wziąłem blondynkę za rękę. Zaczęła okładać mnie pięściami i się szarpać. Wolałem ją dwa tygodnie temu, ale wiem, że na koniec będzie mi wdzięczna. Przez całą drogę wyzywała mnie pod najgorszych, nawet przy tym przeklinając. Starałem się nie słuchać tych rzeczy, jednak gdyby nie to, że to ona, w ogóle by mnie to nie obchodziło. Zapukałem głośno w dębowe drzwi. Po paru sekundach uchyliły się. Ślimak obleciał nas dziwnym spojrzeniem.
- Amortencja - orzekłem, a on od razu wpuścił nas do środka.
- Właśnie dzisiaj zauważyłem, że moja Amortencja została zamieniona na jakiś płyn o takim samym kolorze. Nie wiem kto mógłby być tak bezmyślny i zrobić to samemu nauczycielowi - Mówił znad stolika, gdzie przygotowywał antidotum. Dowell siedziała na kanapie z założonymi rękami łypiąc na mnie, jakbym przed chwilą kogoś zabił.
- Może wie pan, panie Malfoy, kto mógł coś takiego zrobić? - zapytał roztrzęsiony profesor nalewając czerwoną ciesz do kieliszka.
- Myślę, że Daniel McDonald mógł mieć coś z tym wspólnego - oznajmiłem mu, kryjąc satysfakcję.
- Jesteś straszny! Zapłacisz za to, Malfoy! Nienawidzę cię! Oszołomił mojego chłopaka panie profesorze! Mojego Daniela! - zaczęła się wykłócać i machać rękami. Słysząc mojego Daniela, chciałem znaleźć go i kopnąć go w twarz jeszcze raz, tyle że z drugiej strony.
- Taak, może mieć pan rację panie Malfoy. Dlaczego był pan zmuszony to zrobić?
- Posunął się o krok za daleko - Zmrużył oczy, a następnie podał Gryfonce kieliszek.
- Dlaczego mam to wypić? - prychnęła nagle.
- Będziesz miała po tym świeży oddech. Na pewno się przyda, jak odczarujesz swojego chłopaka - Zaświeciły jej się oczy i sięgnęła po kieliszek pijąc wszystko od razu. Pomrugała parę razy oczami. Spojrzała się najpierw na mnie, potem na profesora i ukryła twarz w dłoniach.
- Zostanie o tym powiadomiony opiekun jego domu, więc proszę się nie martwić. Te dzieci... Ale proszę, idźcie już do dormitoriów, nie powinno was tu być! - zawołał, a ja wyszedłem z gabinetu, a za mną Dowell. Kiedy tylko Slughorn zamknął drzwi ona usiadła na podłodze przy ścianie. Trzęsła się i wiedziałem, że to nie z powodu zimna.
- Dolał mi to do picia. Na śniadaniu. Jak mogłam nie zauważyć? - Przejechała ręką po twarzy, i oparła ją o swoje kolana. Zająłem miejsce przy niej. Nie mogłem tak po prostu sobie pójść. Zresztą, chciałem tu być. Z nią.
- Przepraszam za te słowa... Dobrze wiesz, że tak nie myślę - odezwała się po krótkiej ciszy.
- Tym się nie przejmuj. Mam teraz ochotę jeszcze raz do niego pójść i...
- Nie, jeszcze tego brakowało, żebyś miał kłopoty. Przecież gdyby nie ty... - Pokręciła głową z niedowierzaniem i złapała się za nią dłońmi.
- Tak bardzo ci dziękuję. Nie chcę nawet myśleć, co by się wydarzyło, gdybyś go wtedy nie oszołomił - Odwróciła głowę w moja stronę, a ja zrobiłem to samo. Bardzo zbladła, a kosmyki włosów opadały jej na twarz. Oczy jak zawsze sprawiały, że nie mogłem się od nich oderwać.
- Widzisz jaki jestem pomocny? - Uśmiechnęła się szeroko. Uwielbiałem go. Uwielbiałem jej uśmiech.
- Jak ja ci się odwdzięczę? - Mógłbym sobie zażyczyć teraz tak wiele rzeczy. Jednak znalazłaby się ta jedna, główna. Ale nie posiadałem tyle odwagi by przyznać, że tego właśnie chcę. Wolałem udawać, że mi na tym nie zależy.
- Nie wiem - odrzekłem. Widząc, że wstaje, zrobiłem to samo. Przekręciła głowę lekko w bok i dotknęła delikatnie mojego policzka. Wpatrując się w każdy jej ruch, wstrzymywałem oddech. Poczuła, że dostałem dreszczy, gdyż wzdrygnąłem się lekko.
- Rz-rzęsa - wyjąkała, rumieniąc się.
- Bo ci uwierzę. Prostu nie chcesz przyznać, że moja skóra jest jak pupka niemowlaka i nie mogłaś się powstrzymać, żeby jej nie dotknąć. - Wybuchnęła śmiechem, a ja przegryzając dolną wargę lustrowałem ją wzrokiem.
- Skoro sprawia ci to radość, to niech tak będzie - przyznała, zakładając sobie włosy za ucho.
- Zawsze to wiedziałem.
Dwa tygodnie czekałem na jej dotyk. Opłacało się.
- Idę już do dormitorium. Jeszcze jakiś Prefekt mnie przyłapie, no nie? - zażartowała.
- Uważaj Dowell, zawsze jest odpowiedni czas, na wlepienie szlabanu.
- Dlatego idę!
- A jak mi się odwdzięczysz? - Podniosła brwi, a następnie, drugi raz dotknęła mojego policzka, tym razem drugiego. Powinna tak robić częściej.
- Mam nadzieję, że twoje ego wzrosło, bo właśnie zachwycałam się nad twoją pupką niemowlaka.
- Uwierz mi, że sięgnęło gwiazd - Zachichotała cicho i zrobiła krok w tył.
- Dobranoc, Prefekcie - odrzekła cicho patrząc mi prosto w oczy.
- Dobranoc.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top