XXVIII

Świąteczna kolacja minęła mi niestety zbyt szybko. Pośpiewaliśmy kolędy, (robiłam to cicho, gdyż nie wierzyłam w swoje umiejętności wokalne) oraz złożyliśmy sobie życzenia. Zjedliśmy pyszne dania przygotowane przez Charlotte. Spróbowałam trochę sałatki z rybą i warzywami, łososia z ryżem, szaszłyczków z owocami, marynowanych pasztecików oraz krewetek. Po tej jakże smakowitej kolacji, wręczyliśmy sobie prezenty. Podałam im wielkie pudło słodyczy, a on jak dzieci, zaczęli się przepychać i otwierać karton i oglądać każdą rzecz znajdującą się w niej. Mi za to, podarowali książkę pt. Tropem magicznych zwierząt, luźną, szeroką, szarą koszulkę oraz dużą, biało-czarną bluzę z kapturem. Tak dobrze mnie znali. Uściskałam ich, a potem usiedliśmy przy kominku, żartując i śmiejąc się. Rozmawialiśmy o wszystkim i o niczym, jakby rozmowa z wczoraj w ogóle nie miała miejsca. Kiedy zrobiłam się senna, oznajmiłam im, że wracam do pokoju, a oni tylko pokiwali głowami i zabrali się za pierwsze słodycze z paczki. Zmęczona, ale szczęśliwa podążyłam na górę, do pokoju przemierzając ciemny korytarz. Wkroczyłam do pomieszczenia, a moim oczom ukazał się spory stosik prezentów na moim łóżku. Z uśmiechem, wzięłam do ręki czarne pudełeczko na szczycie. Delikatnie odwiązałam szmaragdową wstążkę i otworzyłam je. Wstrzymałam oddech. Znajdował się w nim szalik. Ten sam szalik z pamiętnego dnia na meczu Ślizgoni kontra Gryfoni. Na nim, leżała malutki skrawek pergaminu. Ktoś napisał na nim zgrabnym i cienkim pismem "Wesołych Świąt". Drżącym rękami sięgnęłam po niego, a coś najwidoczniej było w nim zawinięte, gdyż usłyszałam cichy odgłos. Wbiłam wzrok w podłogę i zdusiłam krzyk. Wisiorek ze słonecznikiem ze sklepu ze biżuterią, którego pamiętałam bardzo dobrze. Chwaliłam go Rachel, kiedy przechodził obok nas Malfoy. Do moich oczu napłynęły łzy wzruszenia. Zamocniłam uścisk na szaliku i ostrożnie podniosłam ozdobę z podłogi.  Przetarłam policzki,  jednak patrząc na niego, po prostu serce łamało mi się na kilka części. Nie wiem, czy dostałam kiedykolwiek bardziej uroczy prezent. 

Kupił go przed balem. 

Ta myśl chodziła mi uparcie po głowie. Nie spodziewałam się tego po nim. Czegoś.. tak pięknego. On pewnie nawet nie wie, jaką radość mi tym sprawił. Związując szalik na poręczy łóżka, zapięłam wisiorek i przyjrzałam się sobie w lustrze. Nie mogłam się na niego napatrzeć. Znów otarłam mokre policzki i zabrałam się za odpakowywanie reszty prezentów. Od Ginny dostałam Amortencje i paczkę Musów-Świstusów z dopiskiem "Na wszelki wypadek". Zaśmiałam się cicho i przeszłam dalej. Od Harry'ego miałam czarną, zimową czapkę z uszami misia i rękawiczki do kompletu, od Rona długi rozpinany sweter w szarym kolorze, od Hermiony zestaw piór oraz opakowanie "Ulizanny", od bliźniaków całe pudło ich rzeczy ze sklepu z dowcipami, a na sam koniec został mi prezent od Rachel. Podarowała mi książkę "Połowa serca" oraz trzy moje ulubione czekolady z Miodowego Królestwa. Rozpromieniona, posprzątałam bałagan i odłożyłam wszystkie podarunki. położyłam się na łóżku, wtulając się w poduszkę. Rozmyślałam, o tych wszystkich wspaniałych prezentach i o nim. Tak bardzo mnie zaskoczył, jak ja mu się odwdzięczę? 

*

Mama przyglądała się swojemu odbiciu. Cieszyłem się na widok tego, że podoba jej się prezent. Ciekawe czy Dowell się spodobał.. Od mojej matki dostałem czarno-srebrny zegarek, który zdecydowanie przypadł mi do gustu. 

- Musiały być drogie... - mruknęła przypatrując się perłom.

- Och, ale ten zegarek na pewno nie był drogi, skądże znowu! 

- Ja, a ty to różnica. Mniejsza o to. Wysłałeś? - zapytała podejrzliwie, a ja kiwnąłem głową. Nie lubiłem przyznawać się do tego, że na kimś mi zależy.

- Nazywa się Dowell, prawda? - Zamarłem, wpatrując się w nią.

- Blaise, ten parszywy, mały...

- To nie Zabini synu. Mam swoje sposoby. Dowellowie to członkowie Zakonu Feniksa. Dosyć wysoko postawieni w Ministerstwie Magii. Nie trudno było to odnaleźć - Westchnąłem ciężko. Opadłem na fotel. Teraz wie już wszystko. Nie wiedziałem jednak tych rzeczy o jej rodzicach.

- Powiedz, przyjaźnicie się chociaż? - spytała sięgając po herbatę.

- Czy my nie mamy innych tematów? - spytałem zrezygnowany.

- Szczęście mojego syna jest dla mnie najważniejsze. Muszę wiedzieć coś o osobie, która sprawia, że jesteś lepszym człowiekiem.

- To, że czasem sobie żartuję, nie znaczy, że...

- Że jesteś lepszy? Powiedz mi, kogo ostatnio źle traktowałeś? Szczerze - Milczałem. Jedyną osobą, którą ostatnio źle traktowałem była właśnie ona. Jednak to miało miejsce kilka miesięcy temu. 

- Właśnie. Bycie dobrym człowiekiem, świadczy o czynach, nie o pozorach - Miała rację. Jak zawsze. 

- Powodzenia, Draco.

- Nie jestem dla niej odpowiedni, nawet jako przyjaciel. Powinna sobie znaleźć kogoś typu Nott, czy ktoś inny...

- Czemu tak sądzisz?

- Nie potrafię kochać.

- Bzdura! - żachnęła się, patrząc mi prosto w oczy.

- Mamo...

- Draconie Lucjuszu Malfoy'u. Miłość, jest jednym z bardziej skomplikowanych uczuć. Niektórzy nie potrafią jej okazywać, tak jakby chcieli, inny robią to zbyt dosadnie. Mówiąc mi, że nie potrafisz kochać, okłamujesz sam siebie. Jedyny, kto nie potrafi kochać, to Czarny Pan. Skoro nie potrafisz kochać, wytłumacz mi, dlaczego jej to kupiłeś? Dlaczego taki drogi prezent sprawiłeś również mi?

- Nie kocham jej.

- Twoje oczy mówią co innego.

*

Ze snu wyrwało mnie miauczenie Bonnie. Wstałam przeciągając się. Spojrzałam na nią znacząco, a ta wyszła z pokoju, jak gdyby nigdy nic. Może chce jeść? Zakładając skarpetki podążyłam za zwierzakiem. Po drodze spojrzałam na zegar wiszący na korytarzu. Trzecia rano. Westchnęłam głośno, jednak nadal podążałam za kotem. Ona skierowała się na dwór. Przeszła przez drzwiczki dla kota. Zmarszczyłam brwi i pospiesznie dołączyłam do niej. Na samych skarpetkach błądziłam w ciemności, nasłuchując jej miauczenia, aby jej nie zgubić. Zaczęłam się martwić, że coś może się czaić nieopodal. Idąc polną drogą w kierunku lasku, miałam coraz mniej przyjemne myśli.

- Bonnie, gdzie ty mnie prowadzisz? - spytałam, a w odpowiedzi, usłyszałam jedynie miauknięcie. Wchodząc do małego lasu, serce biło mi o wiele szybciej. Co jeśli zaraz coś wyskoczy zza drzewa? Jakiś wilkołak? Albo co gorsza, jakiś większy stwór? Skąd mogę wiedzieć, co mnie tu spotka? Biała plama, nagle się przy czymś zatrzymała. Podeszłam stawiając kroki najciszej jak tylko się da.

- O mój boże - jęknęłam patrząc na leżącego pod drzewem wilka. Miał ranę przechodzącą przez połowę jego pleców. Nie mogłam, go tak tutaj zostawić. Zwierzę nadal oddychało, jednak tracił dużo krwi. 

- No chodź tu - mruknęłam i wzięłam zwierzę na ręce z wielkim trudem. Najcięższe co w życiu niosłam, to zdecydowanie był on. Bałam się, że zaraz mnie zaatakuje. Nie miało to sensu, patrząc na jego stan, jednak cichy głosik w głowie twierdził inaczej. Traciłam już siły. Idąc w skarpetkach i piżamie, nie odczuwałam komfortu. Otworzyłam furtkę kopniakiem i skierowałam się prosto do naszej  stodoły, tam tata trzymał zwierzęta, które musiał na jakiś czas przetrzymać. Bonnie podążała za mną z ogonem w górze. Łokciem zahaczyłam o klamkę i weszłam do ciemnej stodoły. Jednak znałam tam wszystko na pamięć, więc bez problemu, odnalazłam stos siana i delikatnie odłożyłam tam zranionego wilka. Wyrównałam oddech i czym prędzej popędziłam obudzić rodziców.

Mark załatwił sprawę w mniej niż pięć minut. Zawodowiec. 

- Musi odpocząć. Do jutra tu poleży, ale po ranie ani śladu. Właściwie jak go znalazłaś? - zapytał dziwnie na mnie patrząc. 

- Bonnie mnie zaprowadziła - Skierowała wzrok na kota i zmrużył oczy.

- Koty nie mają węchu. Jedynie wzrok. Nie mogła wyczuć jego krwi z tak daleka, więc nie mam pojęcia, jak do tego doszło. 

Spojrzałam na Bonnie, a ta usiadła na podłodze, liżąc sobie łapkę. Ubrudzona krwią i zmęczona powędrowałam prosto w kierunku łazienki, a następnie mojego ciepłego łóżka, by ogarnął mnie głęboki sen.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top