XXVII
Zamarłam, patrząc to na mamę, to na tatę. Oboje mieli grobowe miny. Cisza panowała przez jakąś minutę, dopóki tata w końcu się nie odezwał.
- Zaczęli infiltrację Ministerstwa. Może i zajmuję się zwierzętami przez pół mojego życia, ale umiem rozpoznać osobę, która jest pod wpływem zaklęcia Imperius. Nie mamy zamiaru zostać tu, kiedy rozpęta się piekło - Mama przejechała sobie ręką po twarzy, a tata ciągnął dalej.
- Zwolnimy się z pracy pod pretekstem pilnowania mojej matki, która mieszka we Francji, co akurat jest prawdą, aczkolwiek tylko w połowie, gdyż nie jest chora. Stephanie ma się dobrze, tylko narzeka na reumatyzm. - Delikatny uśmiech zawitał na jego twarzy. Moja wyrażała jedynie zdziwienie i przerażenie.
- Od przyszłego roku zamieszkamy we Francji. On wrócił. Śmierciożercy pałętają się wszędzie i nawet nie wiemy kto ma wypalone lewe ramię, a kto nie. Zabieramy cię ze sobą, rzecz jasna - Charlotte chyba nie wytrzymała i wstała z kanapy, aby stanąć przed oknem i wpatrywać się w śnieg padający za oknem. Do mnie nadal nie docierało, co przed chwilą usłyszałam. To jak coś... Wręcz nieprawdopodobnego. Francja? Przecież to tak nierealne. Wyprowadzić się z tego domu. Możliwe, że na dłuższy czas.
- Na dom, zostaną rzucone zaklęcia ochronne, wiec gdy to się skończy, będziemy mogli wrócić - podrapał się po karku i spojrzał mi w oczy - Melissa, oczywiście, będziemy nadal udzielać się w Zakonie Feniksa...
- Wy tam jesteście? - zdziwiłam się, a mama, aż odwróciła wzrok w moją stronę.
- Od kiedy powstał - oznajmił, a ja złapałam się za głowę. Tych informacji było za dużo jak na jeden dzień.
- No i teraz pozostał tylko i wyłącznie twój wybór. Możesz albo wrócić do Hogwartu, czego na prawdę ci odradzamy, lub pojechać z nami, do Francji - Wstałam nagle z sofy i zaczęłam krążyć po pokoju.
- Nie myśl sobie, że to tchórzostwo. Gdyby było, zostawilibyśmy wszystkie sprawy w Zakonie na pastwę losu. Zresztą pomyśl, gdybyśmy byli tchórzami, nie narażalibyśmy życia, na nie robienie tego wszystkiego. Pomyśl sobie, co by się z nami stało, gdyby odkryli, że moja mama tak na prawdę nie jest śmiertelnie chora, i że w miedzy czasie odwiedzamy sobie członków Zakonu? - Chyba pomyślał, że uważam ich za nie wiadomo jakich ludzi, którzy uciekają ze strachu. Nie wiedział, jak bardzo się mylił.
- Dobrze o tym wiem tato. To po prostu... Jest dla mnie nieprawdopodobne. Nie mam pojęcia co robić - Rozdygotana chodziłam z kąta w kąt. Miało mi to pomóc się uspokoić, nic z tego. Jednakże, bardzo doceniałam to, że dawali mi wybór.
- Dlatego musisz mieć plan B, Melissa. W razie gdyby nas znaleźli, lub w Hogwarcie działy się straszne rzeczy. To jest twoje zadanie skarbie, znaleźć plan B.
*
Wkroczyłem do mojego pokoju, a to co zastałem, na prawdę mnie zszokowało. Łóżko, teraz zdobiły białe lampki, przywieszone u góry, przy baldachimie. Migały co parę sekund, ciesząc oczy. Komoda pokryta była śniegiem, prawdopodobnie sztucznym, na którym stały trzy małe bałwanki. Zaciekawiony, podszedłem, aby się im przyjrzeć. Kiedy to zrobiłem, ożyły i zaczęły lepić śnieżki z sztucznego śniegu i rzucać się nimi. Na mojej twarzy zawitał szeroki uśmiech, widząc te czary. Stojąc mniej więcej na środku dosyć dużego pokoju, zauważyłem, że na drzwiach wisiała duża zielona skarpeta z wyszywanym napisem Draco. Przy łóżku, na małym stoliku leżały pierniki, laski cukrowe i już zimne kakao. Pokręciłem z niedowierzaniem głową, bo właśnie poczułem się jakbym miał jedenaście lat. Sięgnąłem po kakao, i upiłem łyk. Nadal miało świetny smak. Popijając ten cudny wytwór mojej mamy, dostrzegłem małą choineczkę, stojącą obok szafy. Wyglądała identycznie jak tamta w salonie, tylko zmniejszona. Na moim łóżku leżała najprawdopodobniej moja piżama. Jak się okazało, nie taka zwykła piżama. Była ona świąteczna. Zielony T-shirt z wężem Slytherinu, pięknie się prezentował, dopóki nie zobaczyłem, że wąż ma przewiązany szalik i ubraną mikołajową czapkę. Zaśmiałem się cicho, patrząc na moje spodnie, które miały ten sam kolor co koszulka, ale wzorek, laski cukrowe, dodawały im uroku. Lustrując z uśmiechem dzieło matki i kończąc kakao, poczułem się jak w domu. W tym prawdziwym domu. Do pokoju weszła Narcyza i od razu rozpromieniła się.
- Widzę, że podoba ci się piżama - zagadnęła.
- Czuję się, jakbym cofnął się o kilka lat w rozwoju. Ale kakao robisz świetne - roześmiała się, patrząc na śnieżną bitwę miniaturowych bałwanów.
- Pomyślałam po prostu... Że przyda ci się coś wesołego. Zawsze byłeś taki... Ponury. Jednak to nie ozdoby synu - spojrzała na mnie wymownie - Mam nadzieję, że w końcu uda mi się to z ciebie wydusić.
- Mamo, możesz przestać? Może zapytałabyś się na przykład, co u ciebie, Draco? Jak tam oceny Draco? Ubierasz czapkę, Draco? Dobrze się odżywiasz, Draco? - Podniosła brwi posyłając mi ironiczny uśmiech.
- Serio? Nienawidzisz tych pytań.
- Wolę te, od tego.
- Odpowiesz mi, czy po prostu chcesz się bawić w jakieś gierki? - zapytała, a ja wywróciłem oczami.
- Nie mam żadnej dziewczyny - Wbiła wzrok w otwarty kufer. Zanim zdążyłem ją zatrzymać, wyciągnęła z niego naszyjnik ze słonecznikiem. Przeklinałem siebie w duchu, że nie schowałem go głębiej.
- Mamo! Jak mogłaś? To twój prezent na gwiazdkę! - Postanowiłem odwrócić kota ogonem, jednak ona się nie nabrała.
- Lubi słoneczniki, co? - spytała cicho przyglądając się naszyjnikowi z wielką dokładnością.
- A może ja kupiłem to Blaise'owi?
- Kup mu jeszcze kolczyki do kompletu - zażartowała obracając wisiorek w palcach.
- Za późno, już nie zdążę - powiedziałem ze sztucznym zawodem.
- Słuchaj, nie masz już co ukrywać, bo już i tak mam żywy dowód, synu - Westchnąłem ciężko i opadłem na łóżko.
- Ale to nie jest moja dziewczyna.
- Skoro nie będąc twoją dziewczyną, działa tak na ciebie... Muszę ją tutaj zaprosić!
- Mamo! - krzyknąłem zrywając się z łóżka. Posłała mi rozbawione spojrzenie i odłożyła ozdobę na stolik obok ciastek.
- Jak ma na imię?
- Nie wytrzymam, czuję się jak w Wizengamocie - mruknąłem, a ona zignorowała moją wypowiedź.
- Na twoim miejscu odpowiedziałabym dla świętego spokoju. Zresztą dobrze wiesz, że Blaise i tak mi o wszystkim powie. Wystarczy, że upiekę tartę melasową - Ta kobieta była zdecydowanie zbyt chytra. Zabini wyśpiewałby jej wszystko, nawet bez jego ulubionej tarty.
- Nazywa się Melissa.
*
Siedziałam w pokoju przebrana w szeroki czarny sweter i szare legginsy, popijając herbatę.
Plan B.
To wcale nie takie proste, jakby się wydawało. To może być wszystko. Jakaś rzecz, zaklęcie, eliksir. To nie może mnie zawieść. Idealny plan, który poskutkuje za każdym razem. Od razu po świętach, muszę zrobić sobie małą wyprawę do biblioteki. Bonnie weszła do pokoju, rozkładając się obok mnie. Pogłaskałam kota, a ta zamruczała cicho. Niebieskie oczy i biała sierść, przypominały mi bardzo jedną osobę.
Draco.
Jest on jedną z większych zagadek z jakimi miałam do czynienia. Parę miesięcy temu, wyzywał mnie od najgorszych, doprowadził do płaczu i napadł na korytarzu. Teraz, wydaje mi się to zbyt odległe. W mojej głowie mam tylko jego uśmiech, nasz wspólny wieczór na balu i dość niezwykłe pożegnanie. On nie mówił do mnie po imieniu. Nigdy. Teraz zdarzyło mu się to drugi raz. Co się stało przez te parę miesięcy, że tak wiele się zmieniło?
Mam pytanie! Jeśli miałaby pojawić się okładka: wolicie z samym Draco, czy Draco i Melissa? Dziękuję z góry za odpowiedź, plus nadal nie mogę uwierzyć w tą ilość gwiazdek i wyświetleń! ily! xx + napiszcie w komentarzu kogo informować o rozdziałach (+ user) gdyż po prostu moja pamięć nie jest najlepsza!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top